Do kościoła nie dowieziono
jeszcze kwiatów, ale nawet bez nich sprawiał wrażenie miejsca rodem z nieba. Firma
zajmująca się dekoracją przeszła samą siebie. Brzegi ław ozdobione były
udrapowanym materiałem, do którego w sobotę miały dołączyć jeszcze lilie, a na
podłodze wzdłuż nawy poustawiano świece. Tak jak i w wielu innych miejscach, bo
były niemal wszędzie. Tak, by podczas ceremonii niemal w zupełności zastąpiły
światła. Całe prezbiterium miało tonąć w kwiatach. Jednak nawet bez tego, nie
sposób było nie zachwycić się dotychczasowym efektem. Stojąc z boku, można by
uznać, że to scena rodem z jakiegoś filmu o miłości. Julie i Shie, spacerując
po kościele, omawiali ostatnie szczegóły z księdzem, a rozradowany Nico dreptał
nieporadnie między nimi, pokrzykując głośno, odkąd odkrył wewnątrz doskonałą
akustykę. Tworzyli uroczą rodzinę. Julie patrzyła na Shie’a tak, jak tylko
patrzy ktoś zakochany do szaleństwa, zaś kiedy wiodła wzrokiem za synem, można
było odnieść wrażenie, że spoglądała na najcenniejszy skarb świata. Takiego
uśmiechu nie kupią żadne pieniądze. Natomiast Shie, dumnie wyprostowany,
obejmował blondynkę ramieniem, z czułością starał się upominać synka, by nie
hałasował tak bardzo, ale koniec końców chyba nikomu to nie przeszkadzało,
kiedy spoglądał na zachwyconego swymi poczynaniami chłopca. Julie skryta pod
jego ramieniem i roześmiany Nico wpadający w jego silne objęcia, zdawali się
być stworzeni ku temu, by ich chronił. Kiedy w kościele rozległo się donośne,
ale niezwykle delikatnie brzmiące Ave
Maria, ksiądz zaczął na głos zastanawiać się, kto włączył mikrofony, zaś
Jul i Shie, odwrócili się w stronę chóru, doskonale wiedząc, że Scarlett żadne
nagłośnienie nie było potrzebne. Wielebny nieco zdziwił się widząc jedną z
największych gwiazd niemieckiej estrady stojącą na samym środku chóru, tuż przy
organach, z nieco rozpostartymi rękoma, opartymi na balustradzie. Jej głos, tak
czysty i silny płynął, a ona z błogim uśmiechem na ustach śpiewała z lekkością
równą oddychaniu. Pomachała im i nagle ucięła, zwracając się z jakąś uwagą do
organisty. Jej brzuch był już zadziwiająco duży. Przy posturze brunetki,
wydawał się być nie do udźwignięcia. Po kilku minutach jej śpiew rozległ się
znów, a przyszli państwo Durand wrócili do załatwiania ostatnich spraw. Choć do
ślubu zostało kilka dni, wypadałoby, aby zapiąć wreszcie wszystko na ostatni
guzik.
W starych murach zaległa
cisza. Brunetka wciąż nie opuściła chóru i siedziała na ławce organisty,
wpatrując się w przestrzeń wypełniającą niepisaną potęgę budynku. Nie to, żeby
naszło ją na jakieś większe rozważania. Po prostu czekała na dźwig, który
odtransportowałby ją prosto do samochodu. Drzwi skrzypnęły, jednak nie pojawił
się w nich żaden podnośnik, jak sobie życzyła, a tylko Shie.
- I jak, siostra? – przysiadł
się obok, podłapując punkt w który wpatrywała się Scarlett. Wieczna lampka.
- Wejść było łatwo – z
niesmakiem spojrzała na schody. – Gorzej z zejściem.
- Może zamówić ci dźwig?
- A mógłbyś? – oboje zaśmiali
się serdecznie. – Jeeeej, a wydawałoby się, że chwilę temu zdecydowaliście się
pobrać.
- Nie zapominaj, że to miało
się stać już w święta.
- Jeśli Julie czuła się wtedy
tak, jak ja teraz, to ślub tuż przed albo ledwo po porodzie byłby ostatnią
głupotą. Z tego dnia pamiętałaby tylko, że pękały jej krzyże i spuchły łydki.
- Moja mała siostrzyczka –
Shie objął Scarlett ramieniem, a ona oparła głowę na jego ramieniu. Starszy
brat to jedno z najlepszych, co trafiło jej się w życiu. – Ledwo okazało się,
że cię mam, ty byłaś już dorosła, a jeszcze szybciej, postanowiłaś zostać mamą.
Musiałem strasznie szybko przejść przez wszystkie etapy twojego życia, żeby za
tobą nadążyć – uśmiechnął się szeroko czując, że i ona się uśmiechała.
- Nie tak do końca
postanowiłam, to ten skrzat, który właśnie robi popołudniową gimnastykę,
postanowił za mnie. Ale to nie zmienia faktu, że masz rację. Musieliśmy dużo
nadrobić, ale to była najlepsza nauka, jaką odebrałam od życia. Jak byłam mała,
to moim największym marzeniem zaraz po śpiewaniu, było posiadanie starszego
brata. Ale nigdy nie przyszło mi przez myśl, że się pojawisz i, że taty nie
będzie. Wiem, że wciąż was porównuje, ale to dla mnie niepojęte, jak bardzo
jesteś do niego podobny.
- Wiesz, nie jestem
przesądny, ale jedno, czego się trzymam, to to, że tak miało być. Moją żoną
zostanie najcudowniejsza z kobiet stąpających po tej ziemi, moje siostry i
matka to… - zasępił się z udawaną powagą, a Scarlett spojrzała na niego, niby
to wyczekująco. – To kolejne na liście najcudowniejszych kobiet stąpających po
tej ziemi – wybronił się z ujmującym uśmiechem na twarzy.
- Niech ci będzie, że jestem
druga.
- Nie powiedziałem, że druga.
Jest mama i Liv… - nie dokończył, bo oberwał kuksańca w żebra. Zaśmiał się,
pobłażliwie kręcąc głową na widok bojowej miny Scarlett.
- Pamiętaj, że masz do
czynienia z kobietą w ciąży o usposobieniu rozwścieczonej orki, więc lepiej się
nie pogrążaj, chłopcze – odparła zabawnie, z powrotem opadając na ramię brata.
- Doprawdy, strach się bać –
zakpił, co skończyło się kolejnym kuksańcem i radosnym parsknięciem. Scarlett
bywała gorsza niż dziecko. – Wracając do tematu. W ogóle jest fajnie, poza
kobietami z listy najcudowniejszych kobiet na świecie, mam wspaniałego syna i
dobrych przyjaciół. Mam wrażenie, że niemal wszystko, o co prosiłem w
dzieciństwie, spełnia się.
- Bo komu jak komu, ale tobie
to się należy. Czasem – podjęła po chwili – to bym chciała, żeby Tom mi się już
oświadczył. Spodziewamy się dziecka, mieszkamy razem, wybudowaliśmy dom,
jesteśmy razem już prawie trzy lata i nie wydaje mi się, by miało to ulec
zmianie. Chciałabym już ten papierek i obrączkę, przysięgę i wesele, ale z
drugiej strony… jest dobrze, jak jest. Kochamy się i żaden podpis, umowa
prawna, przysięga czy obrączka nie wpłyną na to.
- Jednak jesteś dziewczyną,
która jak wiele innych już od przedszkola planuje swój własny ślub, trenując na
lalkach Barbie.
- Powiedzmy.
- Wiesz, jestem tylko mało
romantycznym facetem, ale myślę, że Tom o tym wie i jest świadom powagi
sytuacji. Po prostu musi nadejść odpowiednia chwila.
- Wiem, ale trochę wam
zazdroszczę.
- Wybacz, kochanie, ale to ja
jestem starszym bratem i mam pierwszeństwo – żachnął się rozbawiony.
- No, dobra. Niech ci będzie,
ewentualnie mogę ustąpić – poklepała brata po kolanie, mrugając do niego.
Jednak zaraz spoważniała. – Ale i tak w swoim czasie zaprowadzisz mnie do
ołtarza, nikt inny.
- W końcu jestem twoim
ulubionym bratem!
- Bo jedynym.
- Bo twoim.
Gdy skończyła, mimowolnie uśmiechnęła się szeroko,
chowając kosmyki włosów za uszy. Spojrzała w turkusowe tęczówki ojca, lekko
pochylając głowę na bok.
-Jesteś niesamowita, Lettsy i pomyśleć, że moja. -
Pokój wypełnił ich perlisty śmiech. Scarlett mocno wtuliła się w ramię Nico.
-Kocham cię, tatuś. Obiecaj, że szybko wrócisz.
-Obiecuję, że wrócę najszybciej, jak się da. Scarlett,
nie zmarnuj tego, co dostałaś od losu. Tego nie da się kupić, ani wyuczyć. To
trzeba mieć. Ty to masz. Idź do przodu, nie oglądając się za siebie. Spełnij
swoje marzenia. Zrób wszystko, by tak się stało. Zrób wszystko, byś nie
cierpiała przez rozwiane nadzieje. A ja, gdziekolwiek się znajdę, będę przy
tobie.
-Jesteś najlepszym tatą, jakiego mogłam mieć.
-Bo jedynym.
-Bo moim. - Mocno przytulił do siebie brunetkę,
całując ją w czubek głowy.
-
Przypomniała mi się jedna z rozmów z tatą. Boże, Shie, jak ja za nim tęsknię –
odparła wypuszczając głośno powietrze. – Z tobą jest chyba inaczej, nie? Bo go
nie znałeś. I nie twierdze, że czujesz mniej, ale inaczej. Mieliśmy takiego
wspaniałego ojca, Shie… - brunetka wbiła w brata przeszklone spojrzenie i
westchnęła ciężko.
- Dzięki temu, jak o nim mówisz, on wciąż z nami
jest, Scarlett. Mama chyba jeszcze nie potrafi, a Liv woli milczeć, żeby nie
poruszać takiego bolesnego tematu. A ty się nie poddajesz.
- Bo ja wiem, że tata jest chociaż go już nie ma.
Mama cieszyła się, kiedy tamtemu facetowi dożywotnio zabrali prawo jazdy i
odmówili wykonywania zawodu. Dało jej to swojego rodzaju ulgę. Ale to przecież
nie zwróciło tacie życia, ani nam nie ujęło cierpienia. Uważam, że ten ból może
ukoić tylko wieczna pamięć o nim. Noszenie go w sercu, pielęgnowanie wspomnień,
dobrych chwil i wprowadzenie w życie tego, co nas nauczył. Dlatego żyję tak, by
był ze mnie dumny, nie poddaję się, walczę. Wiem, czego chcę i zmierzam po to,
bo nauczył mnie tego tata. By nie dawać za wygraną.
- Kiedyś, kiedy ten brzdąc podrośnie trochę –
delikatnie popukał opuszkiem w brzuch Scarlett. – Porwę cię Tomowi i mi o nim
opowiesz, dobra? Mama wprawdzie nie raz mówiła mi o nim, ale to było… jak jakiś
pean ku najwyższemu bóstwu.
- To strasznie banalne i jakieś takie patetyczne,
ale oni nie kochali się po prostu. To co przeszli, połączyło ich czymś więcej
niż miłością.
Drzwi kościoła otworzyły się
i stanął w nich, jakby niepewny tego, co go spotka, Tom. Rozglądał się po
świątyni, obracając w dłoni kluczyki. Ogrom budynku i ta cała aura unosząca się
wewnątrz, nieco go przerażały. Nie był specjalnie wierzący, w przeciwieństwie
do Scarlett, z resztą i niespecjalnie bywał w kościołach. Szczerze mówiąc, to
nie pamiętał, kiedy ostatnio. Pracownicy firmy dekoratorskiej uwijali się w
całym budynku, nikt nie zwrócił na niego uwagi, bo przecież jeden celebryta w
tą czy w tą, nie robił już różnicy podczas organizowaniu uroczystości o takim
zasięgu. Zapytawszy o Scarlett, ktoś wskazał mu chór. Więc poszedł tam.
Przywołując na usta uśmiech, gdy zobaczył ją i Shie’a gawędzących półgłosem,
ruszył ku nim lekkim krokiem. Scarlett momentalnie rozpromieniła się na jego
widok i wyswobadzając dłoń z uścisku brata, wyciągnęła ręce ku Tomowi. Ten,
uśmiechając się pobłażliwie, wymienił uścisk dłoni z Shie’em i zaraz potem
wziął brunetkę w ramiona. Zamknął ją w zaborczym uścisku, czule przygarniając
do siebie. Scarlett westchnęła z ulgą, jakby tylko w jego ramionach była w
stanie w pełni oddychać.
- Jak było u mamy? –
zagadnęła, kiedy we trójkę kierowali się ku wyjściu. Nie była pewna, czy to
tylko złudzenie czy może wcale jej się nie przewidziało, ale Scarlett odniosła
wrażenie, że Tom jakby przygasł, słysząc to pytanie.
- W porządku, Gordon nie mógł
przeżyć, że zabieram psy. Przywykł do zajmowania się nimi. Mama stworzyła
kolejną awangardę i trochę się nasłuchałem o tym, co ją popchnęła do
namalowania tego żółto-niebiesko-zielonego arcydzieła. Ma w przygotowaniu coś
specjalnie dla nas, bo uważa, że nasz salon wymaga ożywienia. Tego już mi nie
pokazała, bo to zepsułoby karmę tego malowidła – dziewczyna roześmiała się w
głos nim w porę przypomniała sobie, gdzie się znajdowała. Shie omawiał coś
jeszcze z kierownikiem przygotowań. A oni stali przy wyjściu.
- Zawiozłeś je już do domu?
- Tak, i chyba nawet
spodobało im się w zagrodzie. Kiedy wrócimy, pozwolę im pobiegać, żeby poznały
teren.
- Będę musiała przypilnować
Kicię.
- Naprawdę chcesz ją
zatrzymać? – Tom zagadnął z niedowierzaniem. – Wyklinasz każdego kota, który
ośmieli się przejść koło ciebie, a teraz nagle chcesz mieć własnego?
- Tom, los tak chciał –
odparła śmiertelnie poważna. – Tysiące bezdomnych zwierzaków błąka się po
Berlinie, nie mogłam pozwolić, by ten był kolejny. Powinieneś to zrozumieć,
twoje psy są ze schroniska.
- Ja nie mam nic przeciwko
temu byśmy mieli kota, Maleńka. Po prostu to do ciebie niepodobne.
- Kobieta zmienną jest –
odparła tak, jakby mówił o najbardziej oczywistej rzeczy na świecie. Tom
wzruszył ramionami, a ona przyjrzała mu się dokładniej. Zmrużyła oczy, jak
miała w zwyczaju, kiedy próbowała głębiej sięgnąć wzrokiem i przechyliła głowę,
również w charakterystyczny dla siebie sposób. Coś nie pasowało jej w obyciu
Toma, odkąd wrócił z domu. Tak, jakby pod pozorem normalności skrywał coś, co
go trapiło. Zdążyła nauczyć się rozpoznawać zmiany, jakie zachodziły w nim, gdy
coś go gnębiło. – Tom, wszystko w porządku? – jakby zdziwiony zapytaniem
Scarlett nie odpowiadał przez krótką chwilę.
- Tak, a czemu miałoby być
inaczej? – uśmiechnął się prędko i dostrzegłszy zbliżającego się Shie’a, objął
Scarlett ramieniem i poprowadził ku wyjściu. – Wracajmy do domu.
*
- Mamusiu, a jak to będzie,
kiedy wyjedziemy? – Candy dotąd zajęta kolorowaniem obrazków, nagle odłożyła
zajęcie i zaskakując Rainie swoim pytaniem, wbiła w nią uważne spojrzenie.
- Będziemy bezpieczne,
Cukiereczku. Ty będziesz chodziła do szkoły, a ja do pracy. Będziemy razem
spędzać mnóstwo czasu. I już nigdy nie będziemy się bać – Rainie posłała córce
ciepły uśmiech i wróciła do doprawiania zupy.
- A Bill pojedzie z nami? –
dziewczyna poczuła się tak, jakby ktoś zaserwował sierpowy prosto w brzuch.
Mocno zacisnęła oczy, by nie pozwolić łzom wypłynąć na powierzchnię. Niemal
fizyczny ból opanował jej ciało, a w szczególności zaatakował serce. Dotąd
starała się nie myśleć o tym, że wyjazd wiąże się z rozstaniem z Billem. Jak
tylko mogła, odsuwała od siebie tą myśl.
- Nie, kochanie. Bill
zostanie tutaj. Ma rodzinę i zespół. Jego fani byliby bardzo smutni, gdyby ich
zostawił.
- Ale będzie nas odwiedzał? –
dziewczynka drążyła, nie mając najmniejszego pojęcia, jak wielki ból zadaje
matce.
- Nie, nie będzie mógł.
Przecież ci mówiłam, że z nikim nie będziemy mogły się spotykać. Tam poznamy
wielu nowych ludzi. Będziesz miała koleżanki, które zaczniesz zapraszać domu, a
one ciebie. Może nawet zyskasz prawdziwą przyjaciółkę – Rainie starała się, by
usunąć z głosu drżenie i nadać mu lekki ton. Uparcie mieszała zupę, wpatrując
się w wirujące kręgi.
- Ale ja kocham Billa, Toma,
ciocię Sophie i Scarlett! Julie, Shie, Nico i wszystkich. Mamo, musimy się z
nimi spotykać! – krzyknęła pretensjonalnie, splatając ręce na torsie. Rainie
zostawiła zupę i prędko podeszła do córki, przyklękając przed nią. Ujęła jej
rączki w swoje dłonie i spojrzała głęboko w oczy. Candy momentalnie opuściła
cała bojowość, gdy zobaczyła spojrzenie mamy.
- Cukiereczku, posłuchaj.
Dzięki temu wyjazdowi uciekniemy przed Hansem i już nigdy nas nie skrzywdzi.
Bill i Shie bardzo się natrudzili, żeby doprowadzić do tego, żebyśmy mogły
wyjechać. Będziemy musiały tylko opowiedzieć pani sędzi o tym, co działo się u
nas w domu i będziemy wolne, ale jest jeden warunek. Kiedy wyjedziemy, już
nigdy nie spotkamy naszych bliskich. Dla naszego i ich bezpieczeństwa, żeby
nikomu nie stała się krzywda, rozumiesz? – Candy z przejęciem skinęła głową. –
Dostaniemy nowe imiona i nazwisko, nowy dom, ty szkołę, a ja pracę. Wszystko
zaczniemy od nowa i będziemy bardzo, bardzo szczęśliwe. Przeżyjemy wielką
przygodę, kochanie. Tak jak ci opowiadałam. – Zamek w drzwiach skrzypnął,
Rainie momentalnie poderwała się na równe nogi.
- To Hans – mruknęła
dziewczynka i szybko zebrała swoje rzeczy.
- Przyniosę ci zupkę do
pokoju, zjemy razem – blondynka wysiliła się, by odprowadzić córkę
pokrzepiającym uśmiechem. Kiedy tylko usłyszała, jak mężczyzna zdejmuje kurtkę
i buty na jej ciele wystąpiła gęsia skórka i opanował je doskonale znany jej
strach. Uważnie zapełniła talerz zupą. Hans wszedł do kuchni w chwili, kiedy
stawiała go na stole. Przełknęła głośno ślinę, mając nadzieję, że po prostu zje
i pójdzie oglądać telewizję. Starając się opanować zdenerwowanie, nalała porcje
dla siebie i Candy. Zabrawszy je, cicho skierowała się do wyjścia.
- A ty, gdzie? – warknął,
zmuszając ją tym samym, by spojrzała na niego. Hans Frommer – jej kara za
grzechy, których nie popełniła. Pomimo lat spędzonych pod jednym dachem, rzadko
na niego patrzyła. Tylko wtedy, kiedy zmuszała ją do tego sytuacja. A teraz,
kiedy była o krok od uwolnienia się od niego, dostrzegła go. Hans nie był
odrażającym typem z dużym brzuchem piwnym. Był zadbanym, na swój sposób
przystojnym mężczyzną po trzydziestce. Na pozór zupełnie normalnym ojcem
rodziny. Ktoś z zewnątrz nigdy nie posądziłby go o niezrównoważenie, znęcanie
się nad żoną i dzieckiem. Przecież to, że ich małżeństwo zostało ustawione nie
odcięło im drogi do normalnego życia. Mogli je mieć. Jednak on odebrał im tą
szansę, gdy pierwszy raz pobił Rainie za urodzenie bękarta, za to, że była zbyt
niegodziwa by wejść do jego rodziny. Brzydziła się nim, nie raz siłą woli i
strachem o przyszłość Candy powstrzymywała się od unicestwienia jego silnej
woli. Nie jednej nocy zakradała się do jego pokoju z nożem kuchennym w dłoni,
gdy spał upity do nieprzytomności. Za każdym razem wychodziła, nim ostrze
dotykające jego szyi zdążyło przeciąć skórę.
- Idę do Candy, nie będziemy
ci przeszkadzać. Kiedy zjemy, pomogę jej w lekcjach.
- Czy ten bachor jest na tyle
głupi, że nie potrafi wyliczyć kilku zadań?
- Kupiłam piwo, które lubisz,
odpocznij sobie – siląc się na spokojny ton, zmusiła się, by spojrzeć na niego
raz jeszcze. – Musimy poćwiczyć angielski, trudno, żeby sama mogła
przeprowadzać rozmówki. Candy nie jest głupia, Hans. Jest czwarta w klasie –
odparła cicho i wyszła, modląc się w duchu, by nie chciał iść za nią.
*
Przez szeroko otwarte okno do
pokoju wdarł się gwałtowny powiew wiatru. Miotał firanami, porwał zdjęcia ze
stolika i zaborczo omiótł ciało Liv, mierzwiąc jej włosy. Zdziwiona podbiegła
do okna, by je zamknąć. Georg niewzruszony siedział w fotelu. Brunetka
wykorzystała sytuację i pozostała przy oknie dłużej, niż tego wymagała.
Zapatrzyła się w ogród, szukając oparcia w tym widoku. Nienawidziła takich
sytuacji i do dziś łudziła się, że wyjaśnili sobie na tyle dużo, by nie musiała
zaistnieć.
- Zostań, Liv. Zostań w
Niemczech. Zostań ze mną – zaczął spokojnie, rzeczowo, nie pozwalając, by
targały nim emocje. Liv nie patrzyła na Georga. Nie była w stanie. – Po takim
stażu będą się o ciebie bić we wszystkich najbardziej szanujących się gazetach.
Nie komplikujmy tego bardziej, Liv – brunetka nie była pewna, czy Georg miał
świadomość swego błagalnego tonu. Powoli odwróciła się od okna, jednak nie
zwróciła ku niemu wzroku. Zaczęła krążyć po pokoju. Nie tak miało być, nie tak.
- Georg, to ja proszę ciebie,
byś tego nie komplikował. Przecież jest dobrze! – po tych słowach poczuła
bolesne ukłucie koło serca. Zignorowała je. – W Paryżu jest moje życie; moja
praca, moi przyjaciele, moje mieszkanie i cały mój trud, który włożyłam w to,
co dziś mam. Nie mogę tego od tak zostawić! Zastanów się, czego ode mnie
wymagasz.
- Liv, ja niczego od ciebie
nie wymagam, do cholery jasnej! Proszę, błagam, byś rozważyła możliwość powrotu do Niemiec, byśmy mogli być
razem. Ty to wiesz i ja to wiem, że oboje chcemy tego równie mocno – poderwał
się z miejsca i zaczął krążyć razem z brunetką.
- Nie rzucę całego mojego
życia. To tak, jakbym ja chciała, byś zostawił zespół dla życia ze mną! Zrobisz
to? – spojrzała agresywnie na szatyna, irytowało ją, że był taki spokojny.
- Powiedz tylko kiedy. Nawet
w tej chwili mogę zadzwonić do chłopaków i oznajmić im, że to koniec – spojrzał
Liv prosto w oczy, był śmiertelnie poważny. Sapnęła groźnie, załamując ręce.
- Nie mówiłam poważnie -
jęknęła.
- A ja owszem.
- Georg, czy nie możesz
przyjąć tego, co mamy? Jest nam razem dobrze, spędzamy wspólnie czas, cieszymy
się sobą. Musisz to psuć takim gadaniem? – warknęła, siląc się na to, by
spojrzeć szatynowi prosto w oczy. Sama nie wierzyła w to co mówiła, ani w to,
co robiła. Nie wierzyła samej sobie i nie miała pojęcia skąd brały się w niej
słowa zupełnie przeciwne do tych, które chciała mu wyznać. Nie potrafiła ich
zatrzymać. Nie potrafiła zatrzymać siebie.
- Wiesz, co? Wtedy, kiedy
byłem w Paryżu, obiecałem sobie, że dotrzymam słowa, że dam ci wybór i nie
pozwolę, byśmy zamiast rozmawiać znów poszli do łóżka, ale nie dotrzymałem, bo
naiwnie wydawało mi się, że zmieniłaś zdanie! Niech cię diabli, Liv! – odwrócił
się na pięcie i skierował się ku drzwiom.
- Pieprz się! – kiedy Georg
znikał w nich, cisnęła za nim poduszką, jednak ta obiła się tylko o framugę. W
tej też chwili jej serce rozsypało się na milion kawałków, bo wciąż nie
wiedziała, dlaczego to robiła. Nie mogąc znieść ani chwili dłużej w jego
pobliżu, chwyciła walizkę i zaczęła niedbale wrzucać do niej rzeczy. Trzęsły
jej się ręce i potrzebowała zapalić. Chciało jej się płakać i krzyczeć, sama
nie wiedziała, co się z nią działo. Nawet nie zauważyła, kiedy do pokoju weszła
Jul.
- Co ty wyprawiasz, Liv?
- Pakuje się.
- Po co?
- Wyjeżdżam – rzuciła nerwowo.
- Na dwa dni przed ślubem
brata? – Jul zapytała zdziwiona, nie wierząc własnym uszom. Podeszła bliżej
Liv.
- Dlaczego wszyscy, do
cholery jasnej, bez pytania wpieprzają się w moje życie i myślą, że doskonale
wiedzą, czego mi potrzeba?!
- Może dlatego, że wciąż
popełniasz te same błędy i chcą cię przed nimi uchronić? – Juli gorączkowo
starała się obmyślić w miarę dyplomatyczną strategię rozmowy z przyszłą
szwagierką. Nie było to łatwe.
- A co ty możesz wiedzieć,
Jul? – Liv spojrzała jej chłodno w oczy, niemal sycząc, nim zorientowała się,
że znów zachowuje się zupełnie nieadekwatnie do swoich uczuć. Broniła się i
sama nie wiedziała przed kim.
- Więcej niż ci się wydaje.
Może trudno w to uwierzyć, ale chociaż nie szarżuję po świecie, wcale nie
jestem głupią gąską, która nie ma pojęcia o życiu, o zdziwiona, co? –
zironizowała, chwytając się pod boki. – Wiesz, co? Jakbyś nie zauważyła, dotąd
słowem nie mieszałam się w twoje sprawy, ale teraz nie mogę. Bo chodzi o
Shie’a. Nasz ślub jest dla niego bardzo ważny, odkąd tylko zaczęliśmy go
planować marzył, by zjawiła się cała rodzina z tobą i Scarlett na czele.
Pragnie, by ten dzień był idealny, więc bądź tak łaskawa o Królowo Egoizmu,
choć przez chwilę przestać skupiać się tylko na sobie i nie zepsuj tego, bo
wyobraź sobie, że świat nie kręci się wokół twojej nie kończącej się ucieczki!
– po tym na pięcie odwróciła się i wyszła, zostawiając zszokowaną Liv sam na
sam z mętlikiem w głowie. Julie była oazą spokoju, dobroci i ciepła, więc ten
nagły przypływ gniewu oniemiał Liv. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Julie
miała świętą rację. W akcie desperacji zrzuciła z łóżka na podłogę wszystkie
rzeczy i bezsilnie na nie opadła.
- To nie tak – wyszeptała i
nie mogąc dłużej dusić wybuchu, rozszlochała się na dobre. Odszukała w kieszeni
telefon i wystukała na klawiaturze doskonale znany numer. Przycisnęła aparat do
ucha i zwinęła się w kłębek. Odebrał po drugim sygnale. – Znów wszystko
spieprzyłam, Pierre – wyszeptała przez łzy.
*
- Wiesz, to zatrważające, jak
czas szybko biegnie – Sophie szepnęła, przysiadając na ławeczce przy grobie
męża. – To już ponad dwa lata jak odszedłeś i dopiero dwa lata jak odzyskaliśmy
syna. Tak bardzo żałuję, że nie mogliście się spotkać. Shie jest do ciebie taki
podobny… - uśmiechnęła się smutno. – To bardzo mnie boli i zarazem cieszy, bo
na każdym kroku przypomina mi o tobie; o naszym początku, trwaniu i końcu.
Mieliśmy zbyt mało czasu Nico, tyle rzeczy zrobiłam nie tak! Ale kiedy o tym
myślę, przypominają mi się twoje słowa, nasze dzieci są częścią ciebie we mnie
i póki je mam, mam też ciebie, ale tak bardzo tęsknię, Nico. Chyba przywykłam
do bólu, który dała mi twoja śmierć, ale co dzień otwierając oczy, pragnę
zobaczyć cię obok. Tak już chyba będzie do końca, jak myślisz? – zamilkła na
chwilę, zatrzymując wzrok na nagrobkowej płycie. – Za kilka dni nasz syn się
żeni, wyobrażasz to sobie? To maleństwo, które nosiłam pod sercem, dziś jest
dorosłym mężczyzną. Twój syn sam jest już ojcem i to wspaniałym. Nico ma cudownych
rodziców. To też miłe, prawda? Hołd ku tobie. Tak wiele się zmieniło; z kury
domowej nie potrafiącej zapłacić rachunków przez Internet stałam się prezesem
międzynarodowej korporacji. To szalone! Wszystko, co się dzieje, odkąd cię nie
ma, jest do granic szalone. Si się zmieniła, ja się zmieniłam. Czasami wciąż
nie wierzę w to, że układa się między nami tak dobrze. Miałeś rację, jak zwykle
miałeś rację. Nie pochwalałam jej związku z Tomem. Oj, dobrze wiesz, jak
bardzo. Długo bałam się, że on ją skrzywdzi. Przecież wiesz, co o nim mówiono. Ale
to wszystko niepotrzebnie, bo Tom to dobry chłopak, pasuje do naszej Lettsy.
Dasz wiarę, jak sprytnie potrafi poradzić sobie z jej temperamentem? Nauczył
ją, że nie zawsze musi być twarda i chyba to też pomogło nam w pojednaniu.
Nasza niezłomna córka przy nim staje się nie do poznania. To już zupełnie inna
Scarlett. Będzie cudowną matką, tak myślę. Choć wiem też, że to za wcześnie.
Powinna skupić się na muzyce, w końcu dopiero co udało jej się wspiąć się na
szczyt. Przejęłam się, kiedy oznajmili mi, że będę babcią. Bałam się, że nie
podołają, że nie są gotowi, ale wiesz, co? Na każdym kroku zadziwia mnie
dojrzałość jaka przyoblekła ich związek. To już nie dwoje zakochanych
nastolatków. To ludzie, którzy chcą
spędzić ze sobą życie. I myślę, że tak powinno być, ale za to martwię się o
Liv. Ma Paryż i zdjęcia, ale jest strasznie nieszczęśliwa. To widać na
kilometr. Nie mam pojęcia jak jej pomóc, nawet Scarlett nie potrafi do niej
dotrzeć. Z naszą córeczką dzieje się coś niedobrego, Nico. Pomóż mi, proszę,
pomóż mi jej pomóc – szepnęła, wciąż wpatrując się w nagrobek. Miała suche
oczy. Cierpienie nie było tylko łzami. Cierpienie było jej dniem codziennym i
odkąd wyschły jej oczy, nosiła je głęboko w sobie. – Tak, jak Shie aż kipi
szczęściem, jak Scarlett znalazła swoje miejsce na ziemi, tak Liv cierpi za nas
wszystkich z nawiązką. Najgorsze jest to, że ona sama sobie to robi. I nie chce
przestać. Och, Nico, Nico – westchnęła. – Żyję w takim pędzie. Nie myślę o
sobie, bo chyba bym zwariowała, ale tak sobie myślę… czy mogę zacząć? Czy mam
do tego prawo? Tak bardzo cię kocham, Nico. Minęło tyle czasu, a mnie wydaje
się, jakbyś był ze mną jeszcze wczoraj. Bądź przy mnie. Bądź przy nas. Kocham
cię najdroższy i kochać nie przestanę – pogładziła opuszkami marmur, delikatnie
ucałowała pączek róży i zaraz ułożyła go na nagrobku. – Nie chcę stąd iść, ale
mam jeszcze tyle spraw do załatwienia. Śpij spokojnie – uśmiechnęła się smutno
i wsunąwszy na nos okulary przeciwsłoneczne, powoli skierowała się ku wyjściu,
gdzie w aucie czekał na nią Dominik.
*
Scarlett dokładnie nie
wiedziała, jak miała wyglądać ta cała impreza. Julie i Shie zarządzili, że
wszyscy goście mają przybyć do domu. Nie chcieli żadnego typowego wieczoru
panieńsko-kawalerskiego. A poza tym, na noc przed ślubem woleli uniknąć
ekscesów. Jak się później mieli przekonać, na próżno.
W salonie Julie urządziła
miejsce dla swoich dziewczyn. Drinki, słodkości i inne niezdrowe pyszności. Muzyka
grała w tle i zanosiło się na typowo babskie posiedzenie. Zaś Shie wybrał jeden
z pokojów gościnnych, w przeciwległym krańcu domu, w dodatku na piętrze. Uznał,
że tak zachowają ‘swobodę’. Scarlett już czuła po kościach, czym objawi się ta
swoboda – Pan Młody pójdzie do ołtarza skacowany. Zaprosili najbliższych,
ścisłe grono przyjaciół, by zachować w miarę intymną atmosferę. Przyjechała
nawet siostra Jul, z którą całkiem niedawno odnowiła kontakt. Póki co, wszyscy
gdzieś biegali, goście nie zjechali się do końca, więc Scarlett i Tom, stali
sobie z boczku przytuleni. Stał za nią i obejmował ją czule, splatając dłonie
na jej ogromnym brzuchu. Brunetka oparła głowę na ramieniu Toma i przypatrywała
się całej tej krzątaninie.
- I pomyśleć, że to wszystko
dla jednego ‘tak’ – zagadnęła, gdy musnął wargami jej skroń.
- Konkretnie to dla dwóch –
mruknął wprost do ucha Scarlett. Zaśmiała się cicho i bucnęła noskiem jego
policzek.
- Nie łap mnie za słówka,
Kaulitz.
- Chciałabyś tak? – Scarlett
nie odpowiadała dłuższą chwilę, gładząc opuszkiem wierzchnią część jego dłoni,
z którymi splotła własne.
- Pewnie, że bym chciała. Ale
wiesz, jest dobrze. Mam ciebie, wystarczy.
- No, bo kiedyś nas też to
czeka.
- Chcesz się ze mną ożenić? –
zagadnęła odchylając się nieco i mierząc wzrokiem profil Toma. Spojrzał na nią,
jakby zadała najbardziej niedorzeczne pytanie na świecie.
- Oczywiście, głuptasie –
skradł krótki pocałunek z ust brunetki, nim zdążyła się oburzyć.
- Jeśli to są oświadczyny, to
niestety, ale musisz się bardziej postarać, bo liczyłam na coś
romantyczniejszego. Wykaż się, żebym cię chciała.
- Wykażę się już całkiem
niedługo i nie, to nie są oświadczyny, nie znasz dnia ani godziny, a kiedy już
nadejdą, to nie będzie odwrotu – jego głos miał brzmieć złowieszczo, ale
Scarlett jedynie się roześmiała.
- Tu jeszcze nic nie jest
przesądzone mój drogi, zawsze mogę zmienić zda… - urwała, gdyż Tom nie dał jej
dokończyć, odwracając brunetkę przodem do siebie. - …nie?
- Ja ci dam nie – pogroził
jej palcem z pobłażliwym uśmiechem na ustach. Przyciągnął Scarlett blisko
siebie i objąwszy ją najbardziej jak mógł, spojrzał jej prosto w oczy.
Uśmiechała się, ale gdy zobaczyła skupienie pojawiające się na jego twarzy,
spoważniała. – A jeśli nie będziesz mnie
chciała, to cię porwę, ukradnę i ukryję. Złapię cię i już nigdy nie wypuszczę –
wyszeptał czule i uśmiechnął się tak, że ugięły się pod nią kolana. Tak,
specyficznie, jak tylko on umiał, uniósł ku górze kąciki ust, ale
najpiękniejsze było to, że tak cudownie śmiały się też jego oczy. Pochylił się
i delikatnie objął jej wargi swoimi; pocałunek, choć tak subtelny oddał
wszystkie te niewypowiedziane słowa, które zawisły gdzieś między nimi.
- Nie nadejdzie dzień, w
którym przestanę cię chcieć. To jest po prostu niemożliwe. Bez względu na to,
czy wsuniesz mi na palec obrączkę, czy powiesz tak i podpiszesz sobie na mnie
papier, czy też do końca życia będziemy mieszkać w naszym domku z twoimi psami
i tym okropnym kotem, z gromadą dzieci i stertą rachunków, ja nigdy nie
przestanę cię chcieć. Nawet, gdybym
wylądowała na drugim krańcu świata, nawet, gdyby oddzieliła mnie od ciebie
nieuczciwość i zawiść ludzka, nawet, gdyby kazali zapomnieć i nie kochać, nigdy
nie przestanę cię chcieć. Nawet, gdybyś ty przestał chcieć mnie –
uśmiechnął się szeroko, jakby odkrył coś niesamowitego. Cudowna bliskość
Scarlett była najlepszym ukojeniem dla myśli, które zaprzątały mu głowę od
kilku dni. Trudnych myśli i niepewności. Była najlepszym lekarstwem na
wszystko. Jej obecność, spokojny oddech, specyficzny zapach i ten wielki brzuch
miażdżący jego własny; cała Scarlett, jej delikatny dotyk, słodki szept i
władczy ton, wszystko to dawało mu takie błogie poczucie bezpieczeństwa, nawet,
gdy sprawy szły źle. Odkąd wrócił z domu, od mamy, odkąd usłyszał i zobaczył
wszystko, czego miał nadzieję już nigdy nie doświadczyć, choć nie miał
najmniejszej pewności, z całych sił starał się przyjąć i zaakceptować to, czego
w żaden sposób nie mógł już zmienić. To
nieprawda, że od przeszłości można się odciąć, zostawić ją i odejść. Zacząć
od nowa. Przeszłość wraca, zawsze, najczęściej wtedy, kiedy najmniej
się jej spodziewamy. Tom czuł, że właśnie zapukała do jego drzwi. Nie
zamierzał mówić o tym Scarlett, nie chciał jej martwić, bo przecież nie mogła
się denerwować. Nie mógł też nic zrobić, bo wszystko zależało tylko od tamtej,
czy zdecyduje się wkroczyć ponownie do tego życia i jeśli tak, jak Scarlett
ustosunkuje się do tego. Tylko na tym mu zależało, bo nie wyobrażał sobie
stracić jej z powodu błędu przeszłości, jakim była miłość do tamtej. I tego co
po niej pozostało.
- Scarlett, jak ja cię
kocham, tak że czasem aż boli. Nie jestem religijny, kiedy miałem wejść do
kościoła czułem się dziwnie, możesz się śmiać, ale się bałem. Nie byłem tam
naprawdę dawno i specjalnie nie wierzę w to wszystko, o czym tam opowiadają,
ale wiem, że to dla ciebie ważne. Cały ślub, wesele, obrączki, to tylko
dodatek, ale wiem, że tego pragniesz. Widzę, jak spoglądasz na Jul, kiedy nikt
nie patrzy. A ja chcę, byś miała wszystko, czego pragniesz. Chcę spełnić każdą
twoją zachciankę, nawet najbardziej nierealną do zrealizowania. Chcę dla ciebie
wszystkiego, czego pragniesz ty. Dlatego przyjdzie dzień, kiedy pojawię się z
pierścionkiem, a później ten, w którym staniesz się moja na zawsze – wszystkie te słowa wypowiedział niemal szeptem, a
Scarlett miała nieodparte wrażenie, że wymówienie ich nie łamiącym się tonem
kosztowało go niewypowiedzianie wiele. Toma coś gryzło, upewniało ją w tym jego
walące serce, dziwny ton i lęk kryjący się w jego oczach. Poza czułością,
przemawiało przez niego coś jeszcze.
- Będę wtedy najszczęśliwsza
– odpowiedziała cichutko i potarła dłonią jego policzek. Wtulił się w nią i
uśmiechnął delikatnie, przymykając powieki. Chwila ta mogłaby trwać wiecznie,
lecz przerwał ją Bill. Podszedł do nich z pobłażliwym uśmiechem na twarzy.
- Jak się macie gołąbeczki?
- Nie chcesz wiedzieć, jak ma
się kobieta w dziewiątym miesiącu ciąży, wierz mi.
- Już niedługo – błysnął
pełnym uśmiechem, a Scarlett wywróciła oczami.
- Nie kop leżącego. Na jutro
zamówiłam specjalny namiot, w którym będę wyglądać, jak… - urwała szukając
słowa odpowiadającego jej samopoczuciu.
- Jak zwykle szałowo –
dokończył za nią Tom.
- A teraz porywam Toma, czas
byśmy my, mężczyźni zostawili was, panie i oddalili się, by omawiać męskie
sprawy – Scarlett wywróciła oczami i spojrzała na Toma. Jego oczy były już
inne, ten niepokój też wydawał się zniknąć. Ale czy na pewno? Uśmiechnęła się
do niego, a on niemal z namaszczeniem złożył na jej ustach pożegnalny pocałunek.
Potem niechętnie wypuścił ją z objęć i poszedł z Billem na piętro. Nim zniknął
na schodach, odwrócił się i przypatrzył się, jak śmiejąc się z czegoś siada
obok Liv i promienieje.
Bo nie mam nic, jeśli nie kocham ciebie.
*
Odkąd chłopcy zniknęli na piętrze
i zamknęli się w pokoju, nie było po nich śladu. Nawet muzyka nie była zbyt
głośna. Robili wszystko, by nie zwracać na siebie uwagi. Choć panie w salonie
bawiły się świetnie, każda, choć nie na głos, zastanawiała się, czy ta cisza
przypadkiem nie wróżyła czegoś niedobrego. Od kilku bitych godzin żaden z nich,
nawet do nich nie zajrzał. Scarlett do głowy przyszło tylko jedno rozwiązanie –
spili Shie’a i Pan Młody pójdzie do ołtarza na kacu. Znajome i siostra Julie
pożegnały się tuż przed pierwszą, więc zostały tylko we cztery; Jul, Soph, Liv
i Scarlett. Brunetka wyczuwała nieprzyjazne fluidy między Julie i swoją
siostrą. Swoją drogą, Liv przez cały wieczór odezwała się zaledwie kilka razy i
miała zupełnie wisielczy nastrój. Coś musiało się stać. Tylko Scarlett jeszcze
nie wiedziała co. Od długiego siedzenia spuchły jej nogi, bolało ją całe ciało
i dosłownie nie mieściła się w sobie. Miała wrażenie, że skóra pęknie zaraz na
niej, tak bardzo była naciągnięta. Kiedy odbyła kolejną, z niezliczonych wizyt
w toalecie, uznała, że czas wracać. Była niesamowicie zmęczona i dziwnie się
czuła.
- Liv, odwieziesz mnie? –
siostra, jakby wyrwana z zamyślenia spojrzała na nią nieobecnym wzrokiem i
ledwo zauważalnie skinęła głową. Szybko poderwała się z miejsca i niemal wybiegała
do przedpokoju, żeby się ubrać. – Przepraszam, ale musze odpocząć.
- Doskonale cię rozumiem, ja
ostatnie tygodnie prawie zupełnie przeleżałam w łóżku. Jesteś dzielna,
szwagierko – Julie zaśmiała się radośnie i uściskała Scarlett.
- Wyśpij się, jutro, a w
zasadzie dziś, musisz być olśniewająca.
- Dobrze, dobrze. Niebawem
pójdę do nich i zorientuję się w sytuacji, jak długo zamierzają balować i
najwyżej dam ci znać.
- W porządku – jeszcze raz
uściskała blondynkę i zaraz po tym przytuliła się do mamy. – Trzymaj się, mamuś
– Soph ucałowała brunetkę w czoło i odprowadziła córkę do drzwi. Liv czekała
już w aucie. Kiedy wyjeżdżały z podjazdu, Scarlett dała Liv chwilę, zapinając
guziki grubego swetra. – Podkręcisz ogrzewanie? – Liv bez słowa zrobiła to, o
co ją poprosiła. Nie patrząc na Scarlett prowadziła w skupieniu, pokonując
trasę na pamięć. Brunetka nie mogła znieść tego napięcia między nimi, coś
takiego nigdy wcześniej nie miało miejsca. Między nimi było niemożliwe… – Liv?
Pamiętasz, jedno serce w dwóch ciałach.
- Nie jesteśmy już naiwnymi
nastolatkami, Scarlett – odparła po długiej chwili milczenia.
- Masz rację, ale wciąż
jesteśmy siostrami. Odkąd wyjechałaś, wszystko się zmieniło, ale nie mam
pretensji. To są twoje marzenia. Tylko nie chciałabym, żebyśmy oddaliły się od
siebie. Widzę, że coś cię gryzie, a nie chcesz mi powiedzieć.
- Nie masz się czym martwić,
Scarlett.
- Nie kłam. Mów, co chcesz,
ale nie kłam. Wiem, że te wszystkie dziecięce obietnice rozmywają się w
dorosłym życiu, ale… powiedz mi, jak jest naprawdę. Wszyscy snują dziesiątki
teorii, zamartwiają się o ciebie, ale nikt tak naprawdę nie wie, co się z tobą
dzieje. A ja zawsze to wiedziałam. Nie uciekaj ode mnie, Liv.
- Dlaczego…- zaczęła po
dłuższym milczeniu. Świdrujący wzrok Scarlett i ta niewypowiedziana tęsknota za
ich siostrzaną bliskością przelały miarę. – Dlaczego, ja nie mogę kochać po
prostu, jak ty? Dlaczego nie mogę zapanować nad swoim życiem, skoro żyję wedle
ustalonego porządku, dokładnie tak jak sobie zaplanowałam? Dlaczego, kiedy
próbuję coś zmienić i tak postępuję inaczej? Dlaczego jestem taka popieprzona,
Scarlett? – nie patrzyła na brunetkę, nie mogła, tępo wbijała wzrok w drogę.
- Georg.
- Odpycham od siebie ludzi.
- Nieprawda, przecież…
- Najpierw pokłóciłam się z
nim, a potem z Jul, kiedy próbowała uświadomić mi prawdę – zaczęła twardo, choć
głos drżał jej niebezpiecznie. – A wiesz, co jest najśmieszniejsze? Ona ma
rację, jestem skupioną na sobie egoistką, która dba tylko o swoje dobro i
wiesz, co? Pomimo tego i tak działam wbrew sobie.
- Liv, po prostu musisz
uporządkować wszystko. Przemyśleć swoje uczucia, a potem pozwolić im dojść do
głosu. A kiedy już poznasz je, będziesz wiedziała, co dalej.
- To wszystko zabrnęło za
daleko, Scarlett. Nie mogę. Wybrałam i muszę się tego trzymać.
- To dlaczego jesteś taka
nieszczęśliwa? – zapytała z troską.
- Bo wybrałam źle.
- Błędy są po to, żeby je
naprawiać. Widzę, że cała ta Francja namieszała ci w głowie. Zapomniałaś, kim
jesteś. Zapomniałaś, co wygrałaś rozstając się z Paulem. Twoje lęki zaburzyły
rzeczywistość i przestałaś widzieć jasno. Daj sobie czas, siostrzyczko – Liv
zaparkowała przed bramą. – Nie wejdziesz? – pokręciła głową. – Odpocznij,
staraj się nie myśleć o tym wszystkim. Wyśpij się, byś jutro była najpiękniejszym
świadkiem.
- Dzięki, Scarlett – Liv
powoli odwróciła się ku siostrze. Posłała jej smutny uśmiech.
- Kocham cię, łobuzie.
- Ja też cię kocham – na tyle
na ile pozwoliły jej warunki w aucie, przytuliła Scarlett, a kiedy się
pożegnały, odjechała dopiero, gdy siostra zniknęła w mroku nocy, hen we
wjazdowej alejce.
Cisza w domu wydała się jej
niezwykle kojąca. Zgiełk wieczorku Jul był miłą odmianą, ale Scarlett
preferowała spokój. Głównie w ciągu ostatnich miesięcy. Zostawiła rzeczy w
holu, zabrała z kuchni sok i wafle ryżowe, i ociężale skierowała się na piętro.
Telefon zostawiła na szafce, w razie, gdyby dzwonił Tom albo Julie. Zdjęła z
siebie rzeczy i nie myśląc o niczym innym prócz długiej kąpieli, skierowała się
do łazienki, chrupiąc wafla. Po kilkunastu minutach zanurzyła się w pachnącej
pianie. Spod parującej powierzchni wystawał tylko brzuch i głowa brunetki.
Kiedy się wyciszyła, a emocje opadły, maleństwo zaczęło swoje harce. To nic, że
była trzecia w nocy! Wreszcie było jej choć odrobinę wygodnie. Rozluźniła się
cieplutkiej wodzie i przymknąwszy powieki, starała się myśleć jedynie o
przyjemnych rzeczach. Dziecko nie dawało za wygraną. Przeciągało się i
odwracało. Miała wrażenie, że skóra na brzuchu pęknie za chwilę i z dziurek
będą wystawać te silne nóżki, które tak wytrwale maltretowały jej macicę.
- Ależ ci się zachciało –
pokręciła z dezaprobatą, wzięła kupkę piany i trzymając palce nad brzuchem,
pozwoliła, by ściekła jej wprost na pępek. – Wiesz – pogładziła napiętą skórę.
Mięśnie z boku bolały tak bardzo, jakby wciąż miała tam skurcz. – Tatuś i ja,
nie możemy się doczekać, kiedy pojawisz się na świecie. Jesteśmy ciekawi, czy
jesteś chłopcem, czy dziewczynką. Mam swoje przypuszczenia, ale nie będę mówić
tego na głos. Wytrzymałam już długo, więc poczekam jeszcze troszkę. Może będzie
już ciepło, kiedy się urodzisz. Ciekawa jestem, czy wytrzymasz do dwudziestego
czwartego. To prawie trzy tygodnie. Wiesz, trochę się boję, jak to będzie, ale
ty pewnie też, co? – popukała palcem w miejscu, gdzie widoczne było małe
zgrubienie. – Powiem ci w sekrecie, że tata też się boi, choć zgrywa
twardziela. Ale nie powiemy o tym nikomu. Będzie z nami, kiedy się urodzisz.
Obiecał mi – uśmiechnęła się i znów pogładziła brzuch kilkoma kolistymi
ruchami. –Tak mi tu dobrze, fajnie z tobą pogadać, wiesz? Ale muszę się
streszczać, bo nie mogę brać długich kąpieli, a szkoda. Kiedy już się urodzisz,
to sobie odbiję, o. Sprawiedliwość musi być. Ciekawe, kiedy tata wróci… to, co
brzdącu? My tu gadu, gadu, a trzeba się szykować do snu. Mama jest skonana –
Scarlett prowadziła jeszcze swój monolog w ciągu kolejnych kilkunastu minut, kiedy
to suszyła się puchowym ręcznikiem i zakładała na siebie t-shirt niegdyś
należący do Toma, opowiadając o tym, jak chłopak cieszył się na narodziny swego
pierwszego dziecka. Kiedy około czwartej kładła się do łóżka, towarzyszyło jej
dziwne uczucie. Coś jakby zaniepokojenie. Tom pewnie świetnie się bawił, a ona
niepotrzebnie panikowała. Ułożyła się tak, by przynajmniej w teorii mogła nazwać
tą pozycję wygodną i wbijając wzrok w księżyc za oknem, oczekiwała na sen,
który nie miał prędko nadejść. Około piątej usłyszała warkot silnika. Pracował
na tyle cicho, by nie była pewna, czy jej się aby nie wydawało. Kiedy trzasnęły
drzwi, była już pewna. Tom wrócił. Po kilku chwilach, zamiast Toma w pokoju,
usłyszała dziwne dźwięki dobiegające ze schodów. Zaniepokojona podniosła się z
łóżka, jednak zanim dotarła do szczytu schodów, doskonale wiedziała, co zaszło.
Nie zauważyli jej, dopóki nie zaświeciła światła. Jaskrawy snop padł z
korytarza na słabo oświetlone schody, ukazując postać Scarlett w pełnej krasie.
Szamotanina i przepychanki słowne ustały. Dzięki tej chwili nieuwagi, Billowi
udało się podprowadzić Toma o kolejne dwa stopnie wyżej.
- O Scarlett – Tom wybełkotał
do niej, śmiejąc się głupkowato. Odsunęła się z kamiennym wyrazem twarzy,
jednak w środku czuła narastającą się falę złości. Że też tego nie
przewidziała! Jak mogła być tak głupia! Starała się oddychać spokojnie, złapała
się pod brzuchem, czując nadchodzący skurcz i powoli kierowała się do sypialni.
Bill nie przerywał milczenia, starając się prowadzić Toma, który miał milion
pomysłów na to, co mógłby robić po drodze do pokoju. Bill niemal rzucił go na
łóżko, a ten niezwłocznie usiadł, najwyraźniej mając w zamiarze stwarzać pozór
trzeźwego.
- Przepraszam, nie
upilnowałem go, ale nie sądziłem… nie wypił dużo, ale zmieszał wszystko, co się
dało – Bill był wyraźnie zakłopotany. Dziewczyna poklepała go po ręce,
uśmiechając się niemrawo.
- Nie twoja wina, to jemu po
raz kolejny się nie udało. Chyba zaczynam się tego obawiać spojrzała na Toma
szczerzącego do nich zęby w uśmiechu.
- Może powinienem zostać?
- Nie, poradzę sobie. Zaraz zaśnie,
jak dziecko, odprowadzę cię. Też musisz choć trochę pospać – zeszli na dół,
Bill prowadził Scarlett pod rękę. A ona bardzo starała się skryć grymas, by nie
dostrzegł, że ją bolało.
- W razie czego, dzwoń – Bill
pożegnał się z nią bez przekonania i odszedł, a Scarlett powoli wróciła na
piętro, nie będąc do końca pewną czy dobrze zrobiła pozwalając mu odjechać. Tom
przechadzał się po pokoju przegryzając wafla. Zupełnie, jakby go tam nie było,
przysiadła na łóżku. Skurcze wydawały się łagodniejsze, kiedy siedziała. Nie
chciała myśleć, co mogą oznaczać.
- Zabierz rzeczy i idź z
łaski swojej do gościnnego – odrzekła bezbarwnym tonem, nie racząc go nawet
spojrzeniem.
- A niby czemu? – odparł
zjadając kolejnego wafla.
- Bo śmierdzisz gorzelnią,
jesteś pijany i nie zamierzam z tobą spać – odpowiedziała, siląc się na spokój.
- A ja owszem – rzucił od
niechcenia, niedbale zdejmując ubranie. To nie był jej Tom. To znów nie był jej Tom. Prędko położył się
do łóżka i ręką sięgnął pleców Scarlett. Poderwała się z posłania, odwracając
się do niego przodem. Dużo kosztowało ją, by nie zgiąć się w pół, gdy nadeszła
kolejna fala skurczy.
- Nie dotykaj mnie! Po raz
kolejny złamałeś dane mi słowo! To się nazywa odpowiedzialność?! Tyle są warte
twoje obietnice?! Lada moment dziecko może zechcieć przyjść na świat, a ty tak
po prostu się upijasz?! – Scarlett krzyczała, a ona przecież nigdy nie krzyczy.
Scarlett doskonale potrafi panować nad emocjami i nie daje się im ponieść.
Chyba, że bardzo się boi. A teraz cała aż drżała, ze spąsowiałymi policzkami,
jedną ręką podtrzymywała brzuch, a drugą zaciskała w pięść. Normalnie Tom byłby
przejęty. Teraz nie widział w tym nic dziwnego.
- Wybacz, kochanie, ale
jestem tylko człowiekiem.
- Upadłym człowiekiem.
Obiecałeś, Tom! Obiecałeś! – z trudem panowała nad łzami napływającymi do oczu,
bóle były coraz częstsze. Czytała o nich, ale to nie czas na skurcze
przepowiadające, nie czas.
- Czepiasz się, Scarlett. Nic
wielkiego. Kładź się, rano porozmawiamy. Jestem zmęczony – ziewnął przeciągle i
wygodnie ułożył się na poduszce. Wyciągnął rękę do brunetki. – No, chodź.
- Nie zamierzam spać z tobą w
jednym łóżku! Zawiodłeś mnie, Tom. Zawiodłeś! Cisnęła w niego poduszką, która
dotąd leżała po jej stronie łóżka i nie oglądając się, wyszła z pokoju.
Przecięła cały budynek, otwierając drzwi pokoju położonego najdalej od ich
sypialni. Wciąż drżała, kiedy kładła się do chłodnego łóżka, po jej policzkach
pociekły łzy. Gdyby spojrzała na zegarek, wiedziałaby, że kiedy wycieńczona płaczem
leżała bez ruchu wpatrując się w nocne niebo, dochodziła piąta. W kilkanaście
minut później, gdy Tom w drugim skrzydle domu spał już jak kamień, Scarlett
zbyt zmęczona i przerażona, tym co zaczęło się z nią dziać, zasnęła płytkim i
przerywanym snem. Nie minęło kolejne kilkanaście minut, gdy przebudziła się
gwałtowanie, czując nadchodzący, wyjątkowo silny skurcz i płyn moczący uda i
materac. – Nie, proszę nie teraz – wyszeptała przerażona, sięgając dłonią
materaca i skóry swoich nóg. Korzystając z chwili, w której ból ustał,
ostrożnie wstała z posłania i podtrzymując brzuch, opuściła pokój. Czas, by
znów poradziła sobie sama.
~Manson
OdpowiedzUsuń30 stycznia 2011 o 16:44
Świetny rozdział ; ) Kurde, dlaczego on musiał sie upic no ? Jeszcze w takiej chwili ! Brzydal jeden, powinien w czape dostac. A przyszła mam nie powinna sama sobie teraz radzic. Mogła w sumei zadzwonic po Billa, mamę, albo na na pogotowie. Ja mam nadzieje, ze ona sama do tego szpitala nie pojedzie prawda? To byłoby lekkomyślne. Cóż, pozdrawiam ;)
Dark Queen
Usuń1 lutego 2011 o 14:59
no, tak. postawa T. nie jest godna postawy, ale gdyby nie te jego błędy, to Prinz straciłby sporą część swojego ‚kręgosłupa’. ale chyba na tym polega życie, na popełnianiu błędów, ponoszeniu ich konsekwencji i wyciąganiu wniosków. zaś jeśli chodzi o Scarlett, bywa dziwna, ale nie jest, aż tak lekkomyślna, by w takiej sytuacji działać na własną rękę. chodziło tu raczej o radzenie sobie bez T.
~Rosa.
OdpowiedzUsuń30 stycznia 2011 o 17:27
Prinz wygrał z fonetyką w przedbiegach. Na ambitny komentarz mnie dzisiaj nie stać. Nie mogę Ci zagwarantować, że się pojawi, ale… tęskniłam za Prinzem. Ja zawsze za nim tęsknię.
Dark Queen
Usuń1 lutego 2011 o 15:07
gdyby Prinz nie wygrywał ze wszystkim przedbiegach, myslę, że to ‚wszystko’ wyglądałoby inaczej xD
~Kainka
OdpowiedzUsuń30 stycznia 2011 o 18:51
Hmm… Dawno nie komentowałam i teraz chyba też nie mam zamiaru tego robić :P. Oczywiście nie chodzi o to, że mi się nie podobało, bo bardzo mi się podobało! No, może oprócz tego fragmentu, w którym Tom wrócił pijany do domu. Ale to nie chodzi o to, że jest źle napisany, albo coś, bo to kompletnie nie Twoja wina, że mi się nie podobało, tylko Toma, ponieważ się upił! A ja nie lubię pijanych mężczyzn. A poza tym, w takim momencie. Akurat w takim momencie :P. Ale wracając do tematu. Komentuje tylko z jednego powodu. Jest coś, co mnie zaintrygowało, zaciekawiło. Mam pytanie do Ciebie. O ile się nie mylę, w żadnym z rozdziałów, a przeczytałam wszystkie, nie wspomniałaś nic, aby Hans się domyślał czegokolwiek. Wiesz o co chodzi… O to, ze Candy i Rainie spotykają się z Billem. Bo to już nie chodzi o to, co kobieta planuję z chłopakiem. Tylko o ten sam fakt, że niczego on się nie domyśla. Dla mnie to dziwne. Jest to wpływowy facet, ma wpływowych rodziców, nie jest głupi, i co? Niby niczego by się nie domyślał? Tego, jak ona wraca coraz później do domu, jak czasami w nim nie bywa… Że jest coraz weselsza, że Candy odżywa? Bo nie uwierzę, że nie zauważa tego. Facet to prosty typ i naprawdę potrafi dostrzec takie rzeczy, jak zdradę żony. A Hans jest zaborczy, nie wierzę, aby pozwalał Rainie gdziekolwiek chodzić… Poza tym Rainie też nie potrafiła by udawać przy nim. Musiałaby być niezwykłą aktorką, aby Hans niczego się nie domyślił. Poza tym Candy jest tylko dziesięciolatką, o ile się nie mylę – jeśli tak jest, to wybacz mi! Dzieci w tym wieku za bardzo nie potrafią dochować tajemnicy. Może i dziewczynka nie rozmawia z ojcem, ale nie uwierzę, że nie wymknęło jej się nigdy nic o Billu… To takie naturalne. Chyba, że Hans domyśla się czegoś… No, ale uważam, że gdyby tak było, Bill już dawno byłby martwy… Mężczyzna, po tym jak go przedstawiłaś, nie pozwoliłby, aby kto inny mógł przebywać z jego żoną… Więc jak to jest z Hansem i Rainie? ;] Chyba… że Ty szykujesz jakąś niespodziankę i specjalnie o tym nie wspominasz ;]. Wtedy by wszystko to wyjaśniało. ;] Podobało mi się, jak Julie zareagowała na wyjazd Liv. Dała się ponieść emocjom, ale to dobrze. Nawet taką spokojną Julie czasami ponoszą emocje. Natomiast zachowanie Liv mi się nie podoba. Niech ona odnajdzie wreszcie te miejsce na ziemi, bo wcale bym się nie zdziwiła, gdyby nagle się okazało, że zostaje zakonnicą, bo to jej powołanie :P. Jest taka niezdecydowana… Może ona w ogóle nie kocha Georga, tylko jej się to wydaje ;]. Pozdrawiam ; ))
Dark Queen
Usuń1 lutego 2011 o 16:20
a szkoda. no, ale cóż, to Twoja decyzja.Rainie nigdy nie dała Hansowi powodu, by mógł cokolwiek podejrzewać, nie zmieniła trybu życia. nie spóźniała się, nie wychodziła w podejrzanych porach, nie dostawała żadnych telefonów. przy Hansie, żyła tak, jakby Billa nie było. Candy to zbyt wysoka stawka, by mogła pozwolić sobie na niedociągnięcia.zaś jeśli chodzi o samą dziewczynkę. dziecko, które od urodzenia żyło w toksycznym domu, które od maleńskości musiało dostosowywać się do ściśle narzuconych norm ostrożności, żyć wedle ściśle ustalonego schematu i zawsze uważać na słowa, raczej nie miało problemu z trzymaniem języka za zębami. bez obaw, wszystko zaplanowałam. w Prinzu nie ma przypadków.
~Nur ein Blick
OdpowiedzUsuń31 stycznia 2011 o 13:45
Muszę Ci powiedzieć, że to jeden z lepszych rozdziałów, jakie ostatnio tutaj czytałam. I nie chcę Ci w żadnym razie sprawić przykrości, ale wynika to chyba ze znacznie streszczonych, że tak powiem, opisów. Czytało mi się naprawdę lekko i szybko, w tych krótkich opisach na kilka zdań zdołałaś oddać wszystkie uczucia i w ogóle ach. naprawdę bardzo podobał mi się ten rozdział, czułam go wyraźnie i nasuwał mi mnóstwo refleksji. Po pierwsze, czy Tom ma już dziecko i się właśnie dowiedział? Po drugie, moment kiedy on wrócił pijany, a widać było, że Scarlett zaraz będzie rodzić… Aż brak mi słów. Coś takiego było w tej scenie, nie umiem tego wyrazić, ale jest świetna, niezwykle realistyczna i przede wszystkim jestem razem ze Scarlett, choć żal mi Toma. Żal mi ich związku. Nie lubię jak się pomiędzy nimi coś psuje bo to jest jak otwieranie na nowo dopiero co zagojonej rany. Wątek z Rainie również bardzo realistyczny, aż mnie ciarki przeszły kiedy Hans wszedł. To takie smutne, że nie będą z Billem. Ale zrobisz coś, żeby były, prawda?Liv jest… Potrafię zrozumieć jej motywy i to, że nie chce rezygnować z Paryża, ale jednocześnie, czemu nie zrobi sobie tabelki (wystarczy metaforycznie) i nie dojdzie do ładu z własnym sercem? Chce, ale się boi? Boi się zaufać Georgowi i postawić wszystko na jedną kartę, bo nie będzie odwrotu? Będzie. Jeśli martwi się o karierę, to wyjdzie jej wszędzie, ale o miłość trzeba dbać, bo rzadko się zdarza, mimo wszystko. A Soph… Dzielna kobieta. Mam nadzieję, że znajdzie swoje szczęście i nie będzie się czuła winna, bo nie powinna. Ale jest mądra i czuję, że tak będzie.
UsuńDark Queen
1 lutego 2011 o 16:23
sama odczułam tą, jakby ‚zmianę stylu’. nie umiem tego wyjaśnić, ale pisze mi się zupełnie inaczej i też zupełnie inaczej mi to wychodzi, jak widać. to chyba znamię tych kilku miesięcy sam na sam z komputerem bez udziału internetu^^
~Nur ein Blick
Usuń3 lutego 2011 o 09:08
O, to bardzo ciekawe spostrzeżenie, wiesz? Ja już dawno zauważyłam, że nadmierne zagłębianie się np. w cudze blogi, czy nie wiadomo jaka ilość znajomych nie służą mojemu pisaniu, ale możliwe, że gdyby zupełnie skasować Internet to wyszłoby to jeszcze inaczej :D.
~Burlesque
OdpowiedzUsuń31 stycznia 2011 o 21:27
No wiecie co?! Ostatniego fragmentu nie dałaś mi przeczytać! A ja chcę wiedzieć, jak ona sobie poradzi. Już! :D Pisz najpierw te zaliczenia z fonetyki, a potem prędziutko proszę o rozdział porodowy. No i klops. Shie i Jul będą mieć prezent ślubny w postaci małego Kaulitza xddd
Dark Queen
Usuń1 lutego 2011 o 16:25
bo ostatniego fragmentu jeszcze nie było, kiedy dostałaś betę^^ a S. poradzi sobie, jak zwykle dobrze i przekonasz się o tym – myślę – całkiem niedługo, o.
~Agnes.
OdpowiedzUsuń8 lutego 2011 o 02:11
2;05 muszę w końcu iść spać :c Chociaż to tylko moje oczy się zamykają, łe! A dotarłam dopiero do 27 odcinka?! :o Eh :c Bo są taaakie długie notki – ale to właśnie atut tego opowiadania. Nie mogę się pogodzić ze śmiercią Nico :c ech beczałam jak głupia znów :c Ale to już się wypowiem w prawdopodobnie dłuuuuugim komentarzu na temat wszystkich odcinków teraz jestem dosłownie na gorąco, a te komentarze to troche jak jakiś haha dziennik :o Ale nie no.. tyle emocji nie przeżyłam jeszcze :o Okay kończe już o.o nawet nie wiem czy to przeczytasz może tak haha, cóż już wiem co powiem za tydzień panu na polskim jak spyta czemu nie przeczytalam Lalki, opowiem mu historie Toma i Scarlett i niech siedzi cicho a przy tym wpisuje mi piękną jedyneczke bu! :c No nic, czas już na mnie chociaż kusi mnie by czytać do rana, ale jak wstane po 16 to nie wyrobie się z dalszym czytaniem także tego także no, życzę miłego dnia, nocy ranka południa haha boże mam nadzieje że to opowiadanie wkrótce się nie skończy bo było by smutno bo właśnie zyskałaś nową czytelniczkę ach! Ojej ale się rozpisałam :o A co dopiero będzie jak przyjdzie mi skomentować te 44 odcinki :ooooooooooo Już się boje tego rozlewu emocji :D Poza tym GENIALNE są te piosenki które dodajesz do notek, jak zaczarowana słucham ” Let’s go sailing – the rope is long” wszędzie ją już umieściłam o.o na facebooku, photoblogu, opisie na gg ciągle jej słucham i zaraz zgram na komórkę. Było też wiele innych które podbiły me serce, a przy tym wpasowały się DOSKONALE w treść. obiecuje już kończe ten komentarz.POZDRAWIAM!! :-D
Dark Queen
Usuń8 lutego 2011 o 14:10
wiesz, ostatnio mam naprawdę wisielczy nastrój, a dzięki Twojemu komentarzowi rozpromieniłam się na chwilę. dziękuję. cieszę się, że Prinz tak bardzo Ci się spodobał i przy tym witam serdecznie.
~Agnes.
Usuń7 lutego 2011 o 16:16
Jestem dopiero na 11 części a już kusi mnie by przeczytać tą – ale ach ciesze się że mam ferie i dziś znów do nocy będę czytać twoje cudowne opowiadanie, bo się w nim dosłownie…..zakochałam! Przez te kilka części płakałam jak mały bóbr i do tego te piosenki które tak oddziałują na ludzkie emocje. Normalnie! Tylko podziwiać i już śpieszę z czytaniem i pozdrawiam! Skomentuje pewnie następny raz jak przeczytam całość :-D
~czytelniczka gtbg@wp.pl
OdpowiedzUsuń7 lutego 2011 o 17:48
tak czekałam na ten moment, już prawie oddech wstrzymałam, a tu koniec! Pociesza mnie jedynie myśl, że teraz już nie będzie trzeba długo czekać, mam nadzieję:-)
Dark Queen
Usuń8 lutego 2011 o 14:13
chyba jednak nie musiałaś czekać zbyt długo :). Ciebie również witam i w takim razie za kilka chwil zapraszam do lektury.
~Katalin
OdpowiedzUsuń8 lutego 2011 o 12:55
Z poslizgiem,ale jestem. Och..w wiekszosci juz pisałam Ci co mysle i ciezko mi napisac cos nowego. Pomijam fakt,ze myslami juz jestem w 45 xD Tak jak na poczatku niesamowicie drażniła mnie Liv, to teraz strasznie ją polubiłam. Mam takie wrażenie, że dzięki temu, że ona jest taka niezdecydowana, że toczy cał czas jakies wewnętrzne walki ze sobą, to jest bardziej prawdziwa. Nigdy tak naprawde nie wiadomo do konca co ona może zrobic, powiedziec.Raz jest dobrze, idzie do łóżka z Georgiem,a potem znowu chce uciec. Nie rozumie sama siebie, co jest chyba takie ludzkie. I tez bardzo podobał mi sie fragment z Rainie, kiedy pojawił sie Hans. Tak sobie mysle,ze dobrze, że nie było go wiecej w Prinzu, bo niedobrze mi jak o nim czytam! No, a przede wszystkim skupiasz sie na tej całej historii ze strony Rainie i Candy, prawda? Chodzi o ich punkt widzenia, o to co one czuja i jak to wszystko przezywają. A on jest tłem. Paskudnym tłem. Podoba mi sie, że nie zapominasz o Nico. Bo był bardo wazna postacia dla Scarlett, dla Sophie i fajnie, że on gdzies tam jednak jest, przewija sie w ich zyciu, we wspomnieniach itp. I pocisłas jeszcze z tą kłótnią Julie z Liv! xD To było swietne. Genialne. I prawdziwe takie. Czad! xD Dobra, to teraz czekam na 45, Misia, bo juz mi pisałas,ze bedzie niedługo:) :*
Dark Queen
Usuń8 lutego 2011 o 14:17
och, Kaśku. Ty, niczym w butach siedmiomilowych, zawsze jesteś do przodu. wiesz, odpowiada mi to, ale z drugiej strony nigdy nie mogę Cię zaskoczyć! ^^mam nadzieję, że na Twoich fiszkach nie znajdzie się nic, co ma związek z ‚Prinzem’, ‚Panem Jestem Boski’, ‚Scarlett’, ‚Liamem’, ‚Liv’, ani niczym w ten deseń, bo Pan Samo Zuo nie będzie zadowolony!