8 lutego 2011

45. Nowy początek.

Pomimo tego, co pokazują w filmach; kiedy nadchodzi ten moment, gdy odchodzą wody, kobieta zaczyna zwijać się w katorżniczych bólach, piętnaście minut później dziecko pojawia się na świecie, czyściutkie i świeżutkie, zaś po dwóch godzinach, owa świeżo upieczona mama pomyka już jak łania –  prawda jest taka, że w rzeczywistości wszystko wygląda nieco inaczej.
Będąc zupełnie pewną, że już się zaczęło, Scarlett powoli wstała z łóżka i udała się do głównej sypialni, gdzie Tom spał kamiennym snem. Nawet wybuch bomby nie byłby w stanie go obudzić, więc co tam taka ona raz po raz mrucząca coś pod nosem. Wzięła telefon i przysiadła na łóżku. Zacisnęła dłonie w piątki, by przeczekać kolejny skurcz, a kiedy minął odszukała w książce odpowiedni numer. Oddychała głęboko i mimowolnie zaciskała nogi, próbując – jak radziła mama – po prostu poddać się temu, co się z nią działo.
- Scarlett? – już po drugim sygnale po drugiej stronie usłyszała zaspany głos Sophie. – Stało się coś?
- Tak, mamo. Odeszły mi wody – odparła spokojnie. Przez ułamek sekundy wydawało się jej, że matka się waha. Zaraz po tym głośno wypuściła powietrze. Najwyraźniej spięła się w sobie po przeanalizowaniu faktów i była gotowa do działania.
- Biorę Liv i za pół godziny będziemy. Jak często masz skurcze?
- Nie mierzyłam, nie wiem. Jak tylko zorientowałam się w sytuacji, zadzwoniłam do ciebie.
- Przygotuj się, niebawem będziemy – Scarlett rozłączyła się i przez chwilę po prostu siedziała, usiłując zebrać myśli. Nawet nie próbowała odwracać się za siebie, sam zapach wystarczył, by miała ochotę po prostu się rozpłakać. Obiecał, przecież obiecał! Wciągnęła nosem powietrze, by pohamować łzy i podniosła się z posłania. Z garderoby zabrała świeżą bieliznę, grube legginsy, sweter i wcześniej spakowaną torbę. Ubrała się i splotła włosy w gruby warkocz. Nawet nie starała się być cicho, ba, zapaliła też światło, kiedy sprawdzała, czy miała wszystkie potrzebne dokumenty. Wychodząc z sypialni z torebką – i sercem – na ramieniu i torbą w drugiej ręce, szepnęła cichutko:
- Poradzisz sobie, Scarlett, maleństwo liczy na ciebie – robiąc sobie przerwy, w których przychodziły skurcze, ostrożnie zeszła na dół. Bagaż zostawiła przy drzwiach i przeszła do kuchni, gdzie napiła się soku. Później przeszła do salonu i usiadła w fotelu. Oddychała tak, jak ją uczono, próbowała skupić myśli na wszystkim, byle nie na bólu; zarówno tym fizycznym, ale tym, który sięgał jej serca również. Z marnym skutkiem. Piętro wyżej spał zalany w trupa mężczyzna, który przyrzekał, że zrobi wszystko, by już nigdy nie bała się tak bardzo. Nie była pewna, czy mogła jeszcze wierzyć w jakiekolwiek obietnice. Czuła rosnącą w gardle gulę, która ściskała je wręcz boleśnie, a do oczu wciąż uparcie napływały jej łzy. Skuliła się, chcąc ulżyć sobie choć odrobinę, ale na nic się to zdało. Bała się, tak bardzo się bała, wkraczając samotnie na tą nową ścieżkę. Cisza wwiercała się jej w umysł, a niechciane myśli zatruwały go. – Wszystko będzie dobrze, maleństwo. Poradzimy sobie – wyszeptała, masując brzuch. Dziecko przestało się wiercić, nastała cisza przed burzą. Słysząc samochód  zatrzymujący się na podjeździe z piskiem opon, odetchnęła głęboko. – Do dzieła, Scarlett – mruknęła do siebie wstając z sofy. Nim otworzyła drzwi, ostatni raz spojrzała na tonące w mroku piętro. Na tyle na ile była w stanie wyprostowała się i wpuściła mamę i siostrę. Liv zabrała jej bagaże, a Sophie objęła ją w pasie i poprowadziła do auta. Było jej tak niewyobrażalnie smutno, gdy zamykała za sobą drzwi. Mieli przejść przez to razem. Jakaż ty byłaś naiwna, Scarlett.
- Bill zaraz do niego przyjedzie i jakoś postawi go na nogi. Może zdąży – Sophie uśmiechnęła się pokrzepiająco do córki, kiedy pomagała jej wsiąść do samochodu. Usiadła obok i mocno chwyciła Scarlett za rękę.
- Już nie musi – odpowiedziała chłodno. – Już nie musi… - wyszeptała i od razu przygryzła dolną wargę, wiedząc, że w innym wypadku zaraz się rozpłacze.
- Co ty mówisz, kochanie? – widząc, jak Scarlett kuli się pod wpływem kolejnej fali bólów, objęła ją przyjmując na siebie cały ciężar córki. – Oddychaj, córeczko. Wszystko będzie dobrze – odgarnęła z twarzy dziewczyny kilka kosmyków i schowała je za jej ucho.
- Obiecał mi i po raz kolejny nie dotrzymał. Dziś jest mi potrzebna jego miłość i jego siła. Dziś tak bardzo go potrzebuję, a on z niewiadomych mi przyczyn schlał się w trzy dupy, choć wiedział, że w każdej chwili mogę urodzić i jak bardzo się tego boję, a pomimo tego wolała iść na łatwiznę, niż powalczyć z ciągotami. Może nie przychodzić już wcale, bo ja już nie mam sił. Nie mam sił, by wciąż być zawodzoną – Scarlett wbiła wzrok w szybę, poczuła się jakaś taka zobojętniała na wszystko. W samochodowym oknie odbiła się jej skuta grymasem cierpienia twarz, gdyby ktoś podchwyciłby w tej chwili jej spojrzenie, ujrzałby najsmutniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widział.

W szpitalu wszystko działo się bardzo szybko. Liv zajęła się biurokracją, a Sophie towarzyszyła córce. Po badaniu lekarz stwierdził, że jeszcze godzina, a urodziłaby w domu. Nie kazano jej spacerować ani skakać na piłce, odwieziono ją od razu na salę porodową, a Sophie bez przerwy trzymała Scarlett za rękę. Brunetka patrzyła na nią bez wyrazu. Bez słowa skargi znosiła nasilające się bóle. Schulz lada chwila miał przybyć do szpitala, położna pomogła Scarlett przebrać się i położyć się na łóżku.
- Mamusiu, bądź ze mną, dobrze? – wbiła spojrzenie w matkę, kiedy badano ją po raz kolejny. Wszystko bolało ją tak bardzo, każdy najmniejszy dotyk działał jak solidny cios, więc nawet już nie przykładała wagi do tego, czy obchodzono się z nią delikatnie czy nie. Miała wrażenie, że spłonie od środka, a krzyże naprawdę eksplodują. Wszystko stało się nieważne. Ból otulił ją szczelnie niczym kokon. Wypełniał każdą komórkę ciała. Otumanił Scarlett i pragnęła tylko, by jak najszybciej odszedł.
- Cały czas – Sophie, odgarnęła jej włosy z czoła. Scarlett jedną dłoń zacisnęła na podpórce, a drugą na podbrzuszu. Jakby chciała chronić swoje maleństwo przed tym, co miało nadejść. Kolejne skurcze przyjmowała, jak uniki przed ciosami. Zaciskała zęby, zakrywała twarz dłońmi. Usiłowała zmienić pozycję, ale to wszystko na nic. Bolało wciąż tak samo i z każdą minutą bardziej. Służba medyczna wykonywała wszystkie standardowe obowiązki, jak badanie USG i echo serca dziecka. Co jakiś czas badała ją też położna, by ocenić, kiedy wszystko zacznie się na serio. Poddawała się temu bez słowa skargi. Sophie, jako matkę to przerażało bardziej, niż najgłośniejsze krzyki.
- Dlaczego ono się jeszcze nie rodzi? – wyszeptała, oddychając płytko. – Jesteśmy tutaj już tak długo… Boję się o nie, mamo.
- Już niedługo kochanie. Musi być gotowe, ty także – otarła brunetce czoło i odsunęła z twarzy włosy. Nie wiedziała, co mogła robić, by jej pomóc. Czuła się taka bezradna. Jej córeczka zwijała się w niemiłosiernych bólach, a ona mogła tylko stać i patrzeć. To zbyt dużo dla matki.
- Scarlett, teraz jest czas na to, bym mogła podać ci znieczulenie. Później nie zdąży zadziałać. Jesteś pewna, że nie chcesz? – zapytała położna. Brunetka zaprzeczyła ruchem głowy i w tej samej chwili skuliła się, chcąc zniwelować siłę kolejnej fali bólu.
*

- Ty, debilu! – Bill jak szalony wpadł do sypialni, w której spał niczego nieświadomy Tom. Scarlett od ponad dwóch godzin męczyła się w szpitalu, usiłując wydać na świat jego dziecko, a on spał! – Ty skończony idioto! Mówiłem ci, żebyś nie pił! – miotał się po pokoju, szukając sposobu, by skutecznie obudzić brata. Fakt faktem, brunet uznał, że im Tom dłużej pośpi, tym łatwiej będzie go otrzeźwić, ale tak czy siak brakowało mu pomysłu, jakim cudem doprowadzić go do użytku. Nie mając nic lepszego pod ręką, chlusnął Tomowi w twarz sokiem pomarańczowym, który dotąd stał na nocnym stoliku. Jeśli poszturchiwanie nie pomogło, musiał udać się do ostateczności. – A, niech cię diabli! – sok zalewał Tomowi twarz, dopiero to zmusiło go do jakiejś reakcji. Zaczął kaszleć i chrząkać, zasłaniał się rękoma. Jak oparzony poderwał się i usiadł na materacu.
- Powariowałeś! – Bill w ułamku sekundy doskoczył do kontaktu i w pokoju rozbłysło ostre światło. – Co ty tutaj robisz?! – Tom krzyknął, zasłaniając oczy dłońmi.
- Ja powariowałem?! Scarlett przez ciebie zaczęła rodzić, baranie! Mądry Tom musiał się zdyndać, bo to oczywiście lepsze, niż na przykład pogadać z własnym bratem!
- Co ty pierdzielisz, Bill?! – wydawało się, jakby słowo mówione nie do końca docierało do szarych komórek starszego z bliźniaków.
- Twoja dziewczyna rodzi. R-o-d-z-i, rozumiesz?
- Ale jak? Przecież ona tu była, kiedy…? Przecież jeszcze trzy tygodnie! – odrzucił kołdrę i stanął na równe nogi, omal nie spadając z łóżka. Miał problemy z równowagą, ale radził sobie lepiej, niż kilka godzin wcześniej. – Powiedz, że coś, do jasnej cholery! – wbił w Billa rozwścieczone spojrzenie, jakby to on był wszystkiemu winien.
- Mniej więcej o piątej odeszły jej wody. Przed szóstą zadzwoniła do mnie Liv, jechały po nią z Sophie. Około siódmej trafiła na porodówkę, mamy dwadzieścia po dziewiątej. Zdenerwowała się i bach. Ktoś wyciągnął korek – Bill ku podkreśleniu dramaturgii sytuacji, bezradnie opuścił ręce.
- Ale to przecież niemożliwe, jeszcze trzy tygodnie – wymamrotał, bezsensownie miotając się po pokoju. – Jak to możliwe..? – złapał głowę dłońmi, jakby to mogło zatrzymać ból i skołowanie.
- A słyszałeś o czym takim, jak przedterminowe rozwiązanie, Sherlocku? – Bill klapnął na materac, patrząc z politowaniem na brata. W duchu głowił się, jak rozwiązać tą sytuację.
- To jedźmy tam, obiecałem jej! – wykrzyknął co najmniej tak, jakby go olśniło, Tom niemal biegiem ruszył do drzwi, jednak Bill go powstrzymał. Obaj nie podejrzewali go o tyle siły.
- Obiecałeś jej też coś innego, obu nie dotrzymałeś. A teraz masz pod prysznic. Ma być lodowaty. Zrobię ci mocną kawę i śniadanie, potem zrobisz kilometrówkę wokół domu, kolejny zimny prysznic i może cię do niej zawiozę – odparł rzeczowo Bill, będąc pod wrażeniem swojej pomysłowości. Tom od dawna nie widział go tak stanowczego.
- Żartujesz? – Tom spojrzał na niego jak na idiotę. – Jedziemy.
- I tak nie wpuszczą cię pijanego. Zasuwaj pod prysznic.
- Przecież mogę nie zdążyć!
- Trzeba było o tym myśleć wcześniej, Tom – brunet odwrócił się na pięcie i wyszedł. A miało być tak pięknie, pomyślał, gdy zamykał za sobą drzwi.
*

To milczenie zaczęło martwić Sophie. Scarlett zamknęła się w sobie ze swoim bólem, w żaden sposób nie dając mu ujść. Wiła się na łóżku, zagryzała prześcieradło, zaciskała dłonie na podpórkach, albo wbijała paznokcie w ręce Sophie. Nie płakała, nie krzyczała, nawet nie łkała. I była tak przerażająco smutna. Sophie miała ochotę stamtąd wybiec. Nie mogła znieść cierpienia swojego dziecka. Wolałaby przeżyć je za nią. Brunetka chwyciła mamę za rękę, spoglądając na nią niewidzącym wzrokiem.
- Boli mamo, tak bardzo boli… - wyszeptała między urywanymi oddechami, nim nadeszła kolejna fala i musiała ją odeprzeć, by nie zwariować. Wiła się na posłaniu, z całych sił zapierając w sobie, by nie zacząć krzyczeć. Matka, jakby wyczytała jej myśli.
- Krzycz, Scarlett, krzycz. Będzie ci lżej.
- Nie, mamo. Krzyk nie przyniesie mi ulgi. Nic nie… - urwała i zachłysnęła się powietrzem. – Tak mi słabo, mamo. Chyba już nie dam rady… czemu ono jeszcze się nie urodziło. Ja już nie mogę – szeptała gorączkowo, nie mogąc złapać tchu.
- Scarlett – odparła twardo, acz życzliwie położna. – Nie uciekaj mi. Twoje dziecko jest już blisko. Jeszcze chwila, a będzie na świecie. Musisz się postarać. Jego życie zależy od ciebie – dziewczyna z trudem uniosła powieki, krótką chwilę patrzyła na pielęgniarkę, jakby zbierając się w sobie. A potem, na swoje właściwe miejsce wróciła dawna Scarlett. Choć zupełnie opadła z sił, nie poddała się, zawalczyła do końca. Zapierała się najbardziej jak mogła, by pomóc maleństwu. Obraz rozmazywał jej się przed oczami. Nie wiedziała, czy to zmęczenie, pot, czy łzy. To nie miało znaczenia. Liczył się tylko wszechpanujący ból, który dotykał każdego, nawet najmniejszego nerwu jej ciała. Wypełniał je po brzegi. Bezwładnie opadła na oparcie. – Scarlett, jeszcze raz! – nakazała położna, Soph zwilżyła usta Scarlett i mocno trzymała jej dłoń, póki córka nie wyrwała jej, by mocno pochylić się do przodu i zaprzeć się rękoma o własne nogi i próbować na tyle mocno, by jej wilgotną skórę zrosiły kolejne krople potu. Nie pisnęła, nie krzyknęła, a jedynie, gdy opadła z powrotem na materac, oddychała jeszcze ciężej. Zdawała się być zupełnie słaba i niezdolna do wysiłku, jednak przyjęła go odważnie, kiedy krótką chwilę później znów parła z całych sił. Wśród komend położnej i poleceń lekarzy, tylko ona jedna zdawała się milczeć.

Czarne audi zaparkowało z piskiem opon przed budynkiem szpitala. Bill jeszcze nigdy nie jechał tak nieprzepisowo. Jego kuracja trzeźwiejąca pomogła. Tom wyglądał nieco lepiej. Pomijając tą kredową bladość i rozedrganie. Kolejna kawa, którą pił po drodze, nijak mu pomogła. Jego ukochana wiła się w bólach, a on musiał biegać! Starał się nie myśleć o tym, dlaczego tak się stało, by nie stracić do siebie reszty szacunku. Opowiedział Billowi, co się stało. Opowiedział, co go martwi i pożałował, że nie zrobił tego od razu, tylko poszedł na łatwiznę. Brat uznał, że teraz nie czas na rozważania nad tym, co zobaczył w Loitsche. Niemal w locie dowiedzieli się, gdzie znajdował się oddział położniczy. Klnąc na windę, która jechała zbyt wolno, Tom miał wrażenie, że żołądek skręcał mu się w supełek. Jeszcze nie docierało do niego, co działo się tak naprawdę. Na korytarzu panowała pustka. Tylko na samym końcu siedziała Liv. Głowę opierała o ścianę, a nogi miała wyciągnięte przed siebie. Była zupełnie spokojna. Nie rozumiał, jak mogła tak po prostu siedzieć.
- I co? – pierwszy dopadł ją Bill. Spojrzała najpierw na niego, a potem na Toma, który zatrzymał się gwałtownie i wbił wzrok w drzwi sali porodowej, jakby nie wiedział, czy mógł tam wejść. Wtglądał, jak ostatnie nieszczęście. Blady, spuchnięty, przygarbiony.
- Jeszcze nie. Tam jest strasznie cicho. Jedna babka kończyła rodzić, jak przyjechałyśmy. Darła się w niebogłosy, a Scarlett nic. Raz wyszła pielęgniarka. Uznała, że to jeszcze potrwa. To było jakąś godzinę temu.
- Jest prawie jedenasta! Ile to może trwać! – wykrzyknął Tom i zaczął krążyć po korytarzu. Bill i Liv wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Tom, urodzenie dziecka, to nie taki hop siup. To tak, jakby… - zasępiła się na moment. – Jakby przeciągnąć słonia przez ucho igielne – spojrzał na nią z przerażeniem, a Liv od razy skarciła się w duchu za niezbyt trafione porównanie. – Przypomnij sobie, jak długo rodziła Julie. Z siedem godzin, jeśli nie więcej i wyszło z tego cała i zdrowa. Nico też – Tom wciąż niemal z błaganiem wpatrywał się w drzwi sali porodowej. Nie dość, że był zaniepokojony o Scarlett, to jeszcze musiał uporać się z resztkami wpływu upojenia. – Cierp ciało, jak żeś chciało – mruknęła do siebie, ale usłyszał to Bill, który jedynie pokręcił głową z dezaprobatą i smutno spojrzał na brata. – Scarlett jest dzielna – Liv podjęła po chwili, starając się przybrać dziarski ton, ale sama bała się o siostrę.
- Wiem, że sobie poradzi beze mnie. Jest silna, ale się boi. Skazałem ją na strach – schwał twarz w dłoniach i mocno potarł nimi skórę, chcąc orzeźwić się jeszcze bardziej. – Ona mi tego nie daruje.
- Wybaczy ci. Chyba nie ma takiej rzeczy, której by ci nie wybaczyła. Teraz najważniejsze, żeby oboje byli zdrowi – Tom spojrzał na nią. Wydawał się w jednej chwili postarzeć o dziesięć lat. Nie tylko Scarlett się bała, on nosił w sobie przemożny strach spotęgowany poczuciem winy. Wszyscy troje wiedzieli, że to zostanie w nim już na zawsze.
- Ona mi zaufała. Po raz nieskończony uwierzyła, że mi się uda, a ja ją zawiodłem w takim momencie.
- Tom, to nie jest czas ani miejsce na zadręczanie się tym, czego już nie zmienisz. Możesz jedynie zaakceptować to, co się stało i nauczyć się z tym żyć. Musisz wybaczyć sam sobie, żeby być pewnym, że zrobisz wszystko, by zapomniała. Za chwile urodzi się wam dziecko. Trzymaj się tego. To jest teraz najważniejsze – Tom chwilę wpatrywał się w zafrasowaną Liv, a później bez słowa zajął miejsce obok Billa.

- Dobrze, Scarlett. Już je prawie mam. Ostatni raz – nie miała już sił. Uleciały z niej. Została tylko niemoc. Nie miała już władzy nad własnym ciałem. Nie potrafiła zmobilizować się do tego ostatniego wysiłku. To było zbyt dużo. – Scarlett, nie wymiękamy, tylko rodzimy! – kobieta prawie krzyknęła. Jednak nie dlatego, by wyładować złość, a zmobilizować dziewczynę do wysiłku. – Weź się w garść – Sophie mocno chwyciła córkę za rękę i ustawiła się tak, by dziewczyna mogła się na niej oprzeć.
- Spróbuj ostatni raz. Twoje maleństwo cię potrzebuje, samo nie da sobie rady. No, dalej, kochanie. Ostatni raz. Jesteś mamą. Ochroń swoje maleństwo – Scarlett otworzyła oczy i zaciskając dłoń na ręce matki, wysiliła się po raz ostatni. Zrobiła to, by dotrzymać obietnicy. Bo ona ich przecież dotrzymywała. Nie miała pojęcia, skąd wziął się ten nikły odsetek siły, który pozwolił jej przyjść swemu maleństwu na świat. Ciszę zalegającą na oddziale rozdarł jej pełen bólu krzyk, a w kilka chwil później donośny płacz nowonarodzonego dziecka.

Kiedy zza drzwi porodówki rozległ się głos Scarlett, Toma jakby raziło prądem. Poderwał się na równe nogi i zamarł w bezruchu, nasłuchując. Znów zapadła cisza, trwająca chwilę tak pełną oczekiwania, którą niczym błyskawica chmurne niebo przeciął głośny płacz noworodka. Bill i Liv również poderwali się z siedzeń, zaczynając ściskać i obejmować Toma, śmiejąc się w głos.
- Jesteś ojcem, bracie!

Nie wierząc, że to już koniec, bezwładnie spoczywała na łóżku, nie interesując się zupełnie tym, co z nią robiono. Obraz wciąż rozmazywał się jej przed oczami, nie mogła złapać oddechu i bolało ją tak bardzo, że nie mogła zebrać myśli. Skupiła się tylko na cichym łkaniu jej dziecka, które było gdzieś obok. Próbowała podnieść głowę i się rozejrzeć, ale nie miała sił. Ktoś otarł jej twarz, ktoś inny zwilżył usta, a jeszcze ktoś inny wreszcie wsunął jej w ramiona kwilące maleństwo.
- Gratulacje, Scarlett. Masz pięknego syna – spojrzała w dół i od tej chwili kochanie tej niemal purpurowej i spuchniętej istotki było równoznaczne z oddychaniem.
- Cześć, syneczku – ucałowała maleńką główkę i najdelikatniej jak umiała, przytuliła chłopca do siebie. Jej zmęczenie nie miało znaczenia, kiedy wreszcie trzymała w ramionach największy z dowodów na istnienie miłości. – Spójrz, mamo – odwróciła się w stronę mamy. Sophie płakała, uśmiechając się szeroko.
- Jesteś mamą, kochanie.
- A ty babcią – Scarlett odpowiedziała uśmiechem i znów zaczęła wpatrywać się w maluszka. Kilka chwil później, kiedy przystawiła go do piersi, nie liczyło się już nic. Ani ból, ani całe to piekło, do którego wstąpiła na kilka ostatnich godzin, ani nawet to, że nie było z nią Toma. Na słabość pozwoliła sobie dopiero później, gdy chłopczyka zabrano do kąpieli i na pomiar, a mama wyszła, by podzielić się radosną nowiną. I wtedy się rozpłakała, płakała, płakała i płakała.


Wychodząc z sali porodowej, Sophie zdjęła z siebie ochraniacze i czepek. Dopiero teraz zaczynało do niej docierać zmęczenie. Miała wrażenie, że nogi zaraz ugną się pod nią. Niedbale wrzuciła je do kosza i pchnęła szerokie, dwuskrzydłowe drzwi prowadzące na korytarz. W tej samej chwili cała trójka niczym oparzona, poderwała się i niemal biegiem dopadła do niej. Ignorując Billa i Liv, położyła dłoń na przedramieniu Toma i spojrzała mu prosto w oczy. Nie musiała go o nic pytać, by być pewną tego, jak bardzo żałował.
- Masz syna, Tom – momentalnie jego smutną twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Spontanicznie ucałował Sophie w policzek i chwycił Liv w pasie i kilka razy okręcił się wokół własnej osi. Ona piszczała, a on zaczął się śmiać w głos, jakby dopiero teraz dotarło do niego to, że został ojcem. Znów wyściskał Billa, zalewając go przy tym niezbyt zrozumiałym słowotokiem.
- Niech mi pani powie, czy wszystko w porządku, czy są zdrowi? – zapytał gorączkowo, kiedy już Liv stała pewnie na podłodze, a on znów skupił uwagę na Sophie.
- Najpierw powiem ci, że skaramentnie zawaliłeś sprawę. Spić się na trzy tygodnie przed rozwiązaniem, to ostatnia głupota. Nie pochwalam tego, Tom, ale to, że Scarlett musiała rodzić sama, nie jest też wielką tragedią, chodzi raczej o zaufanie, nie? Wyciągnij z tego wnioski, ale to musicie wyjaśnić między sobą – Tom zmarkotniał i wbił wzrok w kafelki. Nie miał odwagi o tym myśleć. Wiedział, że zrobił coś, przed czym przyrzekał ją chronić. Nie potrafił sobie podarować. Czuł się winny, jak jeszcze nigdy. – Scarlett miała troszkę problemów, ale dzielnie sobie poradziła. Zniosła wszystko bez słowa skargi.
- Ona jest zawsze taka dzielna – szepnął z czułością. Sophie uśmiechnęła się krótko, po czym kontynuowała.
- A wasz chłopiec, właśnie musisz iść do pokoju pielęgniarek i podać wszystkie dane. Wasz chłopiec jest zdrowy i silny. Teraz jest kapany i badany, więc jeśli się pospieszysz, zdążysz, nim oboje zostaną umieszczeni w sali poporodowej. A teraz prowadźcie mnie do bufetu, bo padam z nóg. To bezczynne patrzenie na cierpienie własnego dziecka wyssało ze mnie wszystkie siły. Potrzebuję kawy, a potem musimy jechać do domu. Przecież ślub już za kilka godzin – Sophie pokręciła bezradnie głową i ruszyła ku wyjściu, lecz Tom ją zatrzymał.
- Dziękuję – odparł, patrząc na nią z autentyczną skruchą i wdzięcznością.
- To moje dziecko, Tom. Nie dziękuj, tylko już więcej jej nie zawiedź.

Widząc, jak Tom bardzo był zmarnowany, wiekowa pielęgniarka uśmiechnęła się dobrotliwie, gdy podpinała arkusz na sztywnej podkładce. Oparła się wygodnie o biurko i wskazała Tomowi krzesło.
- Siadaj, chłopcze, żebyś mi tu nie zemdlał – nie on pierwszy nie ostatni stanowił widok nędzy i rozpaczy. Nie śledziła ploteczek ze świata celebrity i nie miała zielonego pojęcia o tym, że tych dwoje stanowią parę, a co dopiero, że spodziewają się dziecka. Nie byli pierwszymi osobistościami, które doczekiwały się potomstwa właśnie w tym szpitalu. I pewne było jedno, bez względu na to, jak bardzo każde z nich świeciłoby w blasku fleszy, tak w chwili, kiedy na świat przychodziło dziecko, bił od nich autentyczny blask. No, i wyglądali jak z krzyża zdjęci. Długopis pstryknął, spojrzała na niego przenikliwie. – Zacznijmy od ciebie. Imię, nazwisko, data urodzenia, imiona rodziców, miejsce zamieszkania. 
- Tom Kaulitz, urodzony pierwszego września tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego w Lipsku. Miejsce zamieszkania; Berlin. Ojciec Jörg Kaulitz, matka Simone Kaulitz-Trümper – wyrecytował.
- Dobrze, teraz dane Scarlett.
- Scarlett Maria O’Connor, urodzona dwudziestego szóstego lipca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego w Berlinie. Obecnie też Berlin. Ojciec Nico O’Connor, matka Sophie O’Connor.  
- Dobrze –  powtórzyła, kończąc notować. – Wybraliście imię dla dziecka? – uniosła wzrok znad kartki, Tom siedział oparty na krześle. Wyglądał, jakby uleciały z niego wszystkie siły, a po twarzy błąkał mu się niewyraźny uśmiech.
- Liam Nathaniel Kaulitz – te trzy krótkie słowa wymówił niemal z namaszczeniem, powoli i dokładnie. – Liam Nathaniel – powtórzył mając na ustach już zupełnie szeroki uśmiech.

Salowa wskazała mu odpowiedni pokój. Powinien mieć kwiaty, tony kwiatów, czekoladki, czy cokolwiek, a nie miał nic, prócz nieświeżego oddechu. Wciąż czuł wódkę i wiedział, że to niedobrze. Po cichutku wszedł i przysiadł na krzesełku. Widok, który zastał, nie sposób było opisać słowami. Bo jak zdefiniować miłość? Scarlett; rozczochrana, blada, opuchnięta, wydawało mu się, że piękniejszej jej nie widział. Leżała na boku, a tuż przy niej, maleńkie zawiniątko. Oboje spali. Obejmowała synka delikatnie, by być pewną, że nie istniała możliwość, by spadł, by stała mu się krzywda. Z niecierpliwością zaglądał do becika, był taki ciekawy tego maleństwa. Miał syna, to brzmiało tak dumnie. Posadził drzewo. Wybudował dom. Spłodził syna. Wszystko, co mężczyzna zrobić powinien. Tylko, że po drodze milion razy skrzywdził kobietę, która dała mu tegoż syna, towarzyszyła przy sadzeniu drzewa i swą miłością wypełniała nie tylko dom, ale i jego całego. Przymknął powieki, czując jak kręciło mu się w głowie, zbierało na mdłości. W głowie kołatało mu się mnóstwo myśli. Szczęście, złość, żal, miłość. Sam nie wiedział już, co czuł. Był przeszczęśliwy, że oboje wyszli z tego cało, ale najbardziej w świecie bał się o to, co będzie z nimi dalej, gdy po raz enty dał plamę. Nawet nie zauważył, kiedy Scarlett się obudziła. Siedział zafrapowany, wpatrzony w zawiniątko u jej boku. Odkaszlnęła cichutko, wbił w dziewczynę zdziwione spojrzenie i nim skojarzył, już prawie miała w dłoni kubek. Poderwał się i pomógł jej się napić. Przy okazji i jemu zakręciło się w głowie, ale miał nadzieję, że tego nie dostrzegła.
- Mocna i słodka – szepnęła. – Ponoć pomaga dojść do siebie po pierwszym szoku – nie patrzyła na Toma. Wygładziła pościel, szczelniej okryła synka i z powrotem bezsilnie opadła na poduszki. Scarlett nie była zła, nie zionęła gniewem, jak przypuszczał. Nawet nie patrzyła na niego krzywo. Ona była smutna, przerażająco smutna i cicha, i nie spoglądała na niego. Ani przez chwilę.
- Scarlett… - zaczął, a ona jakby nie zwracając uwagi na jego słowa, uśmiechnęła się, patrząc na synka.
- Cześć, skarbie – szepnęła. Zacisnęła zęby i ustawiła oparcie na pół leżenie - pół siedzenie. Odsunęła kołdrę i z trudem wzięła chłopca w ramiona. Ucałowała maleńką główkę skrytą w fałdach kocyka. – Liam, dobrze, że się obudziłeś, bo nadszedł czas, bym przedstawiła ci twojego tatę – poniosła wzrok na Toma. Szaroniebieskie, w tej chwili, oczy Scarlett patrzyły na niego z wyczekiwaniem i niepewnością. W pierwszym momencie nie wiedział, co zrobić. Zorientował się dopiero po chwili. Wstał z krzesła i przysiadł na brzegu łóżka. Pochylił się nad Scarlett i spojrzał na dziecko. Było takie piękne. Choć spuchnięte i czerwone, jego maleństwo było najpiękniejszym na świecie, a kochanie go, od tej właśnie chwili wydawało mu się równoznaczne z oddychaniem. Nie widział grymasu na twarzy brunetki. Usłyszał dopiero jej słowa. – Śmierdzisz wódką. – Jej ton był oschły, wręcz wyprany z emocji, a spojrzenie puste. Niczym celny cios. Ta chwila miała być wyjątkowa, a on jak zwykle wszystko zepsuł. Speszył się i zachowując w pamięci obraz synka, wrócił na krzesło.
- Przepraszam – odpowiedział szybko. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Zaczął błądzić wzrokiem po pokoju. Nie sądził, by takie napięcie było kiedykolwiek możliwe między nimi. I to w takiej chwili. Brunetka bez jakiegokolwiek zażenowania, bo przecież nie raz widział ją zupełnie nagą, rozwiązała tasiemkę przy dekolcie koszuli nocnej i ułożywszy się wygodnie, przystawiła Liama do piersi. Tom nie śmiał patrzeć. Ten akt wydał mu się do granic intymny. Mijały milczące chwile, a on nie potrafił ich znieść. Wreszcie nie wytrzymał i spojrzał na Scarlett. Tak pięknie wyglądała, karmiąc ich synka. Jakże on ją kochał! – Scarlett, nie wiem, co powiedzieć.
- Może nie mów nic? – na krótką chwilę wbiła w niego lodowate spojrzenie. – Tom, czasem, kiedy zdarzyło ci się upaść, byłam obok ciebie, pomagałam ci wstać i wierzyłam, że dasz radę. Ale dziś dałeś najlepszy przykład na to, jak bardzo byłam naiwna. Kochanie cię, jak widać nie wystarcza. Nie było cię, kiedy najbardziej cię potrzebowałam. Tu już nawet nie chodzi o to, że nie byłeś ze mną przy porodzie. Chodzi o to, że nie potrafiłeś wytrwać, żeby tym razem pomóc mnie. Wiesz, ja zrozumiałabym, gdybyś zdecydował się czekać na korytarzu, ale byłbyś obok. Bardzo się bałam, wiesz? – patrzyła na niego nieprzerwanie, a oczy zachodziły jej mgłą. – Bałam się, kiedy odeszły mi wody i zabolało po raz pierwszy. Bałam się, gdy musiałam sama wszystko przygotować i gdy czekałam w pustym salonie na przyjazd mamy. Bałam się na porodówce i trzymając go już w ramionach, bo nie czułam cię przy sobie. Boję się też teraz, bo nie wiem, co będzie dalej – jej szept był tak przerażająco smutny. Tom nie umiał wyobrazić sobie ogromu krzywdy, którą jej wyrządził. Nie potrafił znaleźć słowa, którym mógłby naprawić cokolwiek.
- Nie będziesz mi już wierzyć?
- Nie wiem, Tom. Pierwszy raz nie wiem, czy mogę ci wierzyć. Daj mi dowód na to, że wciąż mam ku temu podstawy.
- Znowu stchórzyłem – zaczął niepewnie. – Poszedłem najłatwiejszą drogą, choć do wyboru miałem mnóstwo innych, ale to był ostatni raz, Scarlett. Dziś mi nie wierzysz, ale na miłość do ciebie i naszego syna przyrzekam ci, że to był ostatni raz, gdy w ten sposób cię zawiodłem – dziewczyna delikatnie pogłaskała policzek malca, by przypomnieć mu, że wciąż jadł. Uśmiechnęła się, choć z oczu płynęły jej łzy. Była zbyt zmęczona, by móc je powstrzymać.
- Hej, brzdącu. Zjedz jeszcze troszkę, bo mamusię boli. Mam za dużo pokarmu dla ciebie – pogładziła malutką główkę i ostrożnie nakryła ją rogiem kocyka. Dopiero potem spojrzała na Toma. Wpatrywał się w nich. Miał zaszklone oczy, a Tom przecież nigdy nie płakał. Patrzył na nich bez słowa, póki po policzku nie spłynęła mu jedna, słona łza.
- Kocham cię, Scarlett. Kocham ciebie i Liama najbardziej w świecie i nigdy już tego nie zepsuję – szepnął i niedbale wytarł oczy. Dziewczyna patrzyła na niego dłuższą chwilę, jakby rozważając jego słowa.
- Liam Nathaniel – szepnęła.
- Kaulitz – dokończył, jakby z naciskiem, patrząc prosto w oczy Scarlett. – Scarlett, Liam i Tom. – odparł, po czym nagle wstał z krzesła i przykląkł przy łóżku, ujmując dłoń brunetki. Ucałował ją i przytulił do niej policzek. – Scarlett, Liam i Tom – powtórzył żarliwie, a ona, choć pękało jej serce, była w stanie powiedzieć tylko;
- Już późno, Tom. Musisz zdążyć na ślub. Chociaż ciebie nie może tam zabraknąć.
*

Wszystko było piękne. Począwszy od kompletnego wystroju kościoła; białych kwiatów, delikatnego tańca płomyków świec, cichej melodii organów przed mszą, aż wreszcie samej Pary Młodej. Julie olśniewała urodą, a Shie w swym fraku porażał dostojeństwem. Suknia leżała na niej doskonale. Kamienie szlachetne, którymi miejscami wysadzono koronki, migotały w delikatnym blasku świec. To był doprawdy magiczny moment.

Zebraliśmy się tutaj…

Tom, tak naprawdę poszedł tam tylko ze względu na Scarlett. Pomimo całej sympatii zarówno do Jul, jak i Shie’a, w dniu, w którym na świat przyszedł jego syn, nie liczyło się nic więcej. Pomijając fakt, że czuł się jak worek ziemniaków, o ile mógł wiedzieć, jak czuje się worek ziemniaków, z całej tej otoczki wysnuł tylko jedno; w tej właśnie chwili zapragnął stanąć na miejscu Shie’a i poprzysiąc Scarlett wieczną miłość. To już nie była mrzonka opiewająca daleką przyszłość, to pragnienie na tu i teraz. Nie wiedział dokładnie, skąd wzięła się ta pewność, jednak zakorzeniła się i wykwitła w nim trwale, dając przeświadczenie, że to jedyna możliwa droga przeznaczona mu od zawsze. Starając się przynajmniej udawać, że był tam nie tylko ciałem, ale i duchem też, rozejrzał się po kościele. Shie i Julie, niczym zaczarowani z nieopisaną miłością wymalowaną na twarzach, wymawiali słowa przysięgi. Obok nich Liv i siostra Julie, doskonale prezentowały się w chabrowych sukienkach. Georg jak zaczarowany wpatrywał się w brunetkę i nawet nie starał się udawać, że było inaczej. Gustav z błędnym uśmiechem na twarzy śledził wszystko z uwagą, a Bill – zamyślony, zafrapowany – przyglądał się wszystkiemu i Tom mógłby przysiąc, że miał łzy w oczach. Jak na jego skromne zdanie, cała ceremonia wypadła ładnie, ale to był drugi ślub z jego udziałem, w tym pierwszy tradycyjny, więc koniec końców wielkiego rozeznania nie miał. Później w imieniu Scarlett i swoim złożył im życzenia i dał prezent, grzecznie wypił szampana i zjadł obiad. Zatańczył z mamą, Sophie, Liv i oczywiście Jul, co było mu zupełnie nie w smak, bo przecież wolałby zatańczyć ze Scarlett. A poza tym, myślami cały czas był właśnie przy niej.
Od dobrych piętnastu minut zbierał się do wyjścia, nerwowo rozglądając się po bawiących się gościach, ale wciąż nie był pewien, czy wyjściem nie sprawi Młodej Parze przykrości. Jego problem rozwiązał się sam kilka minut później, kiedy został otoczony wianuszkiem składającym się z Julie, mamy, Sophie, Liv i Billa.
- A teraz proszę o dokładne zeznania w sprawie najmłodszej latorośli rodu Kaulitzów – odparła Jul, mocując się z suknią, kiedy to usiłowała usiąść na krzesełku obok niego. – Później, oficjalnie oddelegowuję cię do pełnienia warty przy świeżo upieczonej mamie i wspomnianej najmłodszej latorośli – blondynka puściła Tomowi konspiracyjne oczko i uśmiechnęła się pogodnie. Zamyślił się, jakby zastanawiając się od jakiej informacji zacząć.
- No mówże – ponaglił go Bill.
- No, dobrze – chrząknął znacząco. – Liam Nathaniel Kaulitz przyszedł na świat dziś, tj. dziewiątego kwietnia dwa tysiące jedenastego o godzinie dwunastej dziewiętnaście. Ważył trzy trzysta siedemdziesiąt pięć, a mierzył pięćdziesiąt pięć. Rzecz jasna, dostał dziesięć na dziesięć punktów i co najważniejsze jest najcudowniejszym dzieckiem, jakie w życiu widziałem – odparł dumnie.
- Chłop jak dąb! – Bill poklepał brata po plecach.
- A jak czuje się Scarlett? – zagadnęła Liv, która dotąd wisiała na ramieniu Billa, żeby cokolwiek widzieć i słyszeć.
- Nie wiem, co czuje, ani jak się czuje, bo nie za bardzo chciała ze mną gadać – odparł szczerze i wyraźnie oklapł wraz z tymi słowy.
- Musisz dać jej czas, synku – tym razem Simone poklepała go po ramieniu, ale on dobrze wiedział, że choć nikt jawnie nie potępiał jego postępowania, to tak naprawdę solidnie podpadł. Spojrzał po wszystkich i uśmiechnął się niemrawo.
- Może mnie nie przegoni. Wiem jedno, znów próbuje być twarda i choć ją teraz boli, to nie daje tego po sobie poznać.
- Jestem pewna, że kiedy zobaczy cię w tej marynarce, to od razu przejdzie jej złość – Liv cmoknęła go w policzek. – Uściskaj ich ode mnie – i odwracając się, pociągnęła Billa za sobą. – Chodź, Bill. Idziemy tańczyć.
- Nie możesz teraz się wycofać, nawet jeśli Scarlett będzie cię odpychać – zaczęła spokojnie Julie. Ku potwierdzeniu tych słów, Sophie i Simone zgodnie kiwnęły głowami. – Musisz być wytrwały i być przy niej, nawet, jeśli będzie mówić, że tego nie chce. Bo tak naprawdę, Scarlett nie pragnie teraz niczego innego, jak tego, byś udowodnił, że kochasz ją równie żarliwie.
- Wiem o tym, Jul – uśmiechnął się smutno, delikatnie ściskając jej dłoń.
- Bo widzisz, ona teraz po porodzie może… hm. Może czuć się mniej atrakcyjna. Rozumiesz, co mam na myśli? – przecząco pokiwał głową, bo nie rozumiał, jak Scarlett mogła czuć się nieatrakcyjna. A druga sprawa, sądził, że przemowa Jul będzie tyczyć się innych kwestii. – Bo widzisz, po ciąży pojawiają się rozstępy, brzuch nie jest już tak płaski, piersi zmieniają kształt, poszerzają się biodra… ciało kobiece przechodzi metamorfozę, bo przez te dziewięć miesięcy dostosowywało się do rozwijającego się w nim dziecka, a raczej do tego, by wydać je na świat. Scarlett może zwątpić w to, czy jest dla ciebie równie pociągająca, a do tego dochodzi jeszcze to zaufanie, które dziś, notabene, zachwiało się. Teraz pojmujesz?
- Przecież ona…Scarlett zawsze jest najpiękniejsza. Nie rozumiem, skąd mogłoby się jej wziąć to przeświadczenie? – być może innego dnia, nie miałby problemów ze zrozumieniem tego w czym rzecz, ale dziś, co rozumie się samo przez się, czuł się nieco wczorajszy.
- Tak działa system wewnętrzny kobiety – dodała Soph.
- Już ja jej pokażę, co ma najpiękniejsze – zasępił się, mimowolnie wyrażając swoje myśli na głos, co rozbawiło jego towarzyszki. Speszył się i zbył swoje słowa uroczym uśmiechem.
- Pokaż, pokaż, głośno i wyraźnie – podchwyciła Jul. – A teraz pędź do niej – ucałowała Toma w policzek i podniosła się z krzesełka, widząc zbliżającego się ku niej Shie’a. Uznała, że nadszedł czas, by ofiarowała mu swój prezent ślubny.

Szatyn zaborczo przygarnął do siebie w tańcu swą świeżo poślubioną żonę. Pocałował ją krótko i okręcił kilkakrotnie wokół własnej osi, podziwiając przy okazji po raz kolejny jak pięknie prezentowała się w sukni ślubnej. Zaraz po tym złapał ją mocno i pocałował znów, zaczynając dłonią wędrówkę wzdłuż długiego rzędu guziczków na plecach. Julie przez moment zastanawiała się, czy może zdradzić mu tajemnicę tej sukni, ale uznała, że zaczeka jeszcze chwilę. Była taka szczęśliwa. Po tych wszystkich perturbacjach wreszcie udało im się uskutecznić wymarzony ślub. Shie patrzył na nią tak cudownie, a ona w jego ramionach czuła się najpiękniejszą kobietą na świecie. Choć brakowało jej Scarlett cieszyła się, że urodziła szczęśliwie, co więcej, pogodziła się z Liv, więc można było uznać, że wszystko skończyło się szczęśliwie. Nie chciała czekać do wieczora, musiała powiedzieć Shie’owi już teraz. Spojrzała na niego z ukosa, kiedy jego dłoń po raz enty wykonywała guziczkową rundę.
- Czy ja mogę wiedzieć, co robisz?
- Kontempluję, ile czasu zajmie mi zdjęcie tego z ciebie – dziewczyna parsknęła śmiechem i wtuliła się w jego silne ramię.
- W takim razie zdradzę ci sekret, a nawet dwa. Tylko powiedz mi, który najpierw. Dobry czy dobrze dobry? – spojrzała zadziornie na szatyna, a jej oczy kraśniały radością. Czule pogłaskał jej policzek i odparł po namyśle;
- Niech będzie dobry – Julie skinęła głową i nie mówiąc nic, wskazała mu swój bok, a konkretniej szew, w którym skryty był zamek błyskawiczny. Zaśmiał się w głos i skradł jej namiętny pocałunek. – Kamień z serca, więc teraz poproszę ten dobrze dobry. – Jul przez krótką chwilę zastanawiała się, jakich słów użyć. Aż w końcu odparła po prostu;
- Tym razem to będzie dziewczynka – uśmiechnęła się szeroko, widząc coraz większe zdziwienie malujące się na twarzy Shie’a, które niemal od razu przerodziło się w błogi wyraz szczęścia. Nie odpowiedział nic, a jedynie patrząc ukochanej w oczy, ujął ją mocno dłońmi w pasie, unosząc wysoko w górę, na tyle ile mógł wyprostować ręce. A potem powoli, w niemal nie zauważalnym tempie kręcił się wokół własnej osi, patrząc wciąż w oczy żony i nie liczyło się już nic poza nią. Po raz milionowy ofiarowała mu szczęście w najczystszej postaci.
- Kocham cię, Jul.
- A ja ciebie – odpowiedziała, gdy powoli wpadała w jego ramiona. – To trzynasty tydzień, wiem, że długo zwlekałam, ale chciałam powiedzieć ci właśnie dziś.
- Kocham cię, kocham – szeptał gorączkowo, czule tuląc ją do siebie. 
*

Toby dzielnie pełnił wartę pod salą Scarlett i jak widać jego obecność nie stanowiła większego problemu dla personelu, ponieważ dostał nie tylko wygodne krzesło, ale też stolik i stertę czasopism, a teraz młodziutka pielęgniarka, przyniosła mu olbrzymi kubek kawy, której woń Tom wyczuwał niemal z drugiego końca korytarza. Kiedy ochroniarz podziękował dziewczynie swoim firmowym uśmiechem, którym bynajmniej nie raczył ludzi podpadniętych swoim pracodawcom, spąsowiała i prędko oddaliła się do pokoju pielęgniarek. Widząc Toma, tylko wzruszył ramionami i upiwszy łyk, wstał.
- Taka jak lubię – uścisnęli sobie dłonie.
- Jesteś pewien, że mówisz o kawie? – chłopak posłał Toby’emu cwany uśmiech i schowawszy ręce do kieszeni, spojrzał na drzwi pokoju Scarlett. – Jak sprawy stoją?
- Chłopaki obstawili już cały szpital, co pewnie zauważyłeś. Ktoś z personelu, a może nawet z pacjentów, zrobił przeciek do prasy i na oddział próbowała dostać się reporterka z Bravo, ale nie zdążyła, bo w porę zorientowaliśmy się w sytuacji. Chłopaki są wszędzie, nie ma możliwości, żeby ktoś się tu dostał. W imieniu Isobel i Josta rozmawiałem z dyrektorem szpitala i ordynatorem, nie ma żadnego problemu, byśmy pilnowali Scarlett i waszego chłopca. W sumie mógłbyś się jeszcze przejść do tego całego dyrektora głównego, ale to jest średnio konieczne.
- Dzięki, Toby – ponownie uścisnął dłoń ochroniarzowi. – Dobrze się spisałeś – ponownie usiadł i wrócił do lektury jakiegoś czasopisma. Położył dłoń na klamce i już miał ją przekręcić, gdy ze środka dobiegł go delikatny głos Scarlett. Przez szparę w drzwiach nie mógł jej zobaczyć, ale za to słyszał doskonale.
- Wiesz, co, syneczku? Już niedługo stąd wyjdziemy, a wtedy pojedziemy do domu. Mamy wspaniały dom. Wybudowaliśmy go razem z tatą, a ty masz cudowny pokoik. Mamy duży ogród, w którym będziesz się bawił, dwa psy i kota. Pewnie je wytresujesz, co? – zaśmiała się cicho. – Teraz jesteś malutki, ale jak troszkę podrośniesz, kupimy ci wspaniałe zabawki. Będziesz ganiał za psami, tata będzie grał z tobą w piłkę. Wyobrażasz go sobie w tych szerokich spodniach, ganiającego za piłką? Bo ja nie – Tom nie mógł się nie uśmiechnąć. – Bo tata cię bardzo kocha, wiesz? Odkąd tylko dowiedział się o twoim istnieniu, powtarzał, jak to cudownie, że będziemy cię mieć. I chociaż nie mógł być z nami, jak się rodziłeś, to jestem pewna, że wszystko teraz nadrobimy. Będzie cię tulił i nosił. Pewnie cię rozpieści. Bo ten twój tata jest strasznym pieszczochem, wiesz? Teraz będę musiała was obu rozpieszczać, ale wy za to rozpieścicie mnie, zgoda? No, więc jak już troszkę podrośniesz, będziesz grał z tatą w piłkę, nauczy cię jeździć na rowerze i grać na gitarze. Tego jestem niemal pewna – zaśmiała się znów. – Bo tatuś naprawdę mocno cię kocha. Tak mocno jak ja – zupełnie tego nie rozumiał, ale miał wrażenie, że Scarlett bardziej próbowała przekonać do tego wszystkiego siebie, niż Liama. Nienawidził siebie za to, do czego doprowadził. Wziął głęboki oddech i pchnął drzwi.
- Oboje was kocham równie mocno – odpowiedział, nim wszedł do sali. Scarlett zdziwiona jego nagłą obecnością, podniosła na niego wystraszone spojrzenie i utuliła bardziej synka. – Oboje was kocham nad życie, choć popełniam tyle błędów. Dziś popełniłem o jeden za dużo – wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. – Wiem, że niełatwo będzie naprawić mi to, co zepsułem. Minie jeszcze więcej czasu, nim uporam się z żalem do samego siebie, ale jakkolwiek by nie było, nie ma w tym krzty waszej winy. Stanowicie centrum mojego świata, bez was upadnie. I choć robię tyle głupich rzeczy narażając na szwank twoja wiarę we mnie, to jest to tylko i wyłącznie moja, świadoma bądź nie, głupota. Sam stanowię problem sam dla siebie i w tym tkwi szkopuł. Nie będę cię prosił o wybaczenie, bo wiem, że nie da się tak po prostu. Będę czekał. Będę czekał u twego boku, Scarlett. Powinienem obsypać cię diamentami, tonami kwiatów, najpiękniejszymi i najwartościowszymi rzeczami świata w podzięce za szczęście jakim mnie obdarowałaś. A nie mam nic, ale chcę byś wiedziała, że wszystko, co mówiłem wczoraj jest najprawdziwszą prawdą – Scarlett nie odpowiedziała nic dłuższą chwilę. Karmiła Liama, skupiając na tym niemal całą swoją uwagę, a kiedy tego nie robiła patrzyła Tomowi prosto w oczy. Znała go, i choćby nie wiadomo jakby się wypierał, znała go niemal tak dobrze jak Bill czy Simone. Wystarczyło, by teraz spojrzała mu w oczy. Nie raz tego żałował, ale były niczym otwarta księga jego serca. A teraz zionął z nich smutek i cierpienie. Widziała, jak bardzo był odmieniony. Wiedziała też, jak bardzo czuła się skrzywdzona, oszukana, ale jeszcze mocniej potrzebowała jego bliskości. Potrzebowała oparcia. Brakowało jej sił. Pragnęła jego miłości i troski, pomimo wszystkiego co się zdarzyło. Może, gdy nabierze dystansu, będzie w stanie podjąć jakieś decyzje, jednak teraz potrzebowała tylko jego. I nie zamierzała się tego pozbawiać. Patrzyła jeszcze kilka milczących chwil, a Tom nie ruszał się z miejsca. W końcu odsunęła synka od piersi i spojrzała na niego z czułością, po czym znów przeniosła wzrok na Toma.
- Zdejmij marynarkę – omiotła go spojrzeniem. W białej koszuli luźno puszczonej na spodnie i czarnej marynarce prezentował się niezwykle pociągająco. Otaksowała go spojrzeniem raz jeszcze, nie zamierzając dać po sobie poznać, jak bardzo jego widok przypadł jej do gustu. Tom wykonał jej polecenie, nie bardzo wiedząc, o co jej chodziło. Przewiesił marynarkę przez oparcie krzesła i spojrzał na Scarlett wyczekująco. – Weź go – odparła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Na twarzy Toma odmalowało się przerażenie.
- Ale on… ja. On jest taki mały. Ja… nie chce go skrzywdzić.
- Mówiłeś, że go kochasz – powiedziała miękko.
- Kocham.
- Wiec go nie skrzywdzisz – uśmiechnęła się, a on zastanawiał się, skąd ta dziewczyna brała te pokłady cierpliwości i spokoju, te pokłady miłości, którymi obdarowywała go na każdym kroku.
- Skąd ta pewność? – zapytał wciąż niepewnie.
- Nie raz się przekonałam. Twoje dłonie potrafią dotykać lżej niż piórko, kiedy chcesz być delikatny – uśmiechnęła się. Scarlett uśmiechnęła się do niego! Podbudowany tym małym gestem, zupełnie zapomniał, że zignorowała jego przemowę i podszedł bliżej. Nie zdawał sobie sprawy, że słowa, które do niego skierowała, były najjaśniejszą z odpowiedzi. – Twój syn ma już osiem godzin, a ty wciąż go nie przytuliłeś.
- Masz rację – szepnął z uwielbieniem, kiedy przyjrzał się Liamowi. Spał wtulony w pierś Scarlett. Był taki malutki, bezbronny. Tom usiadł na brzegu łóżka, starając się, by w żaden sposób nie urazić brunetki. Delikatnie odsunęła od siebie chłopca, wyciągając go stronę Toma.
- Przecież nosiłeś Nico na rękach.
- Ale on nie był taki mały – wyszeptał podekscytowany, gdy Scarlett tłumiąc grymas, wyciągnęła się, by ułożyć synka w jego ramionach. Wygładziła zaginki kocyka i sprawdziła, czy malcowi było wygodnie. Tom wpatrywał się w śpiące dziecko, tak kruche i drobne, i nie mógł się nadziwić, że było jego własne. – On jest nasz? Tak zupełnie? – chłonął wzrokiem malutką twarzyczkę, ciałko odziane w białe śpiochy i kaftanik, malutkie rączki i paluszki. Nie mógł się nadziwić, że to maleństwo jeszcze kilka godzin wcześniej było w brzuchu Scarlett, a teraz już z nimi, na świecie. Pochylił się nad główką Liama i delikatnie musnął ustami jego malutkie czoło. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że do oczu napłynęły mu łzy, ani z tego, że Scarlett zalewała się nimi, przyglądając się tej scenie. Spojrzał na nią dopiero po kilku chwilach, kiedy przypomniał sobie, że na świecie istniało coś, prócz tego małego człowieczka. – Czemu płaczesz?
- Pewnie z tego samego powodu, co ty – odparła, wyciągając rękę do zapięcia śpiochów i zapięła odpięty guziczek. – Nasz nowy początek – szepnęła.
- Póki mamy Liama, będziemy trwać, Scarlett. Nasz syn nosi w sobie ciebie i mnie, jest owocem nas, najpiękniejszym kwiatem, choćby walił się świat, póki mamy jego, będziemy niezniszczalni, a nasza miłość nieśmiertelna. Liam jest najdoskonalszym wyrazem miłości. On jest naszą miłością – odparł z pełna powagą, patrząc Scarlett w oczy.
- Tom, czuję zagubiona, nie wiem, co myśleć o tym wszystkim. Nie wiem, co będzie, kiedy wyjdę ze szpitala, ale obiecaj mi, że wszystko się ułoży – wyszeptała, starając się wstrzymać łzy. Na próżno, bo już płynęły po jej policzkach. Tom wolną rękę wyciągnął w jej stronę i delikatnie opuszkiem otarł strugi łez z jej policzków.
- Wszystko będzie dobrze, Maleńka. Obiecuję.
- Opowiedz mi o ślubie – poprosiła i jakby zupełnie wycieńczona opadła na poduszki. Przyglądała się Tomowi tulącemu ich synka, jego delikatnym ruchom i czułemu uśmiechowi błąkającemu się po jego twarzy. Widząc go, w żaden sposób nie mogła wątpić w jego miłość. Mogła być spokojna, ale lęk wciąż w niej tkwił. Minęło zbyt mało czasu, by mogła znów poczuć się pewnie. Wierzyła, że to mienie. Wierzyła, że znów będzie dobrze, bo tak bardzo tego pragnęła. Z całych sił.
- Nie zgadniesz, kto zaśpiewał ‘Ave Maria’. – Nie czekając na jej odpowiedź, kontynuował. – Bill i Liv. Wyobrażasz to sobie?
- Nie – odparła, uśmiechając się leniwie.
- Ćwiczył całe rano, ale i tak śpiewał z kartki. Żebyś widziała, jak panikował. Nie dość, że pierwszy raz od dawna poszedł do kościoła, to jeszcze musiał śpiewać pieśń po łacinie! Ale dali radę. Liv ze swoją paczką gwoździ w gardle i on z tymi wysokimi tonami stanowili niekonwencjonalny duet. Wiesz, to chyba była większa sensacja, niż sam ślub. A Georg… - wybuchnął śmiechem, nim zaczął kontynuować opowieść, którą snuł jeszcze przez długie minuty, kołysząc w ramionach syna tak, jakby to była najbardziej naturalna czynność pod słońcem. 

15 komentarzy:

  1. ~Agnes
    8 lutego 2011 o 16:08
    <3333 !!aa! ile tu czułości i słodkości, rozpłynąć się można :) a Tom spie..., mam nadzieje, że to facet nadrobi ;d bo jak nie, to dostanie po łbie!'najlepsiejsze' i najsłodsze z ostatnich odcinków ;P ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Manson
    8 lutego 2011 o 23:02
    Piękne, po prostu piękne. Brak mi słów, nie mam pojęcia co Ci napisac. Tak długo czekałam na ten rozdział ! I wyznam szczerze, że czułam, że to będzie chłopiec, no czułam xd ! Ach i śliczne imię, podoba mi się. Takie inne. Jestem ciekawa jak długo nad nim myślałas ? ;> Pozdrawiam i życze dużo weny twórczej ; * : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      11 lutego 2011 o 21:01
      dziękuję :) a imiona? nie, z góry wiem, jak dana postać, czy dziecko mające przyjść na świat ma mieć na imię, bo ono pojawiwszy się w mojej głowie, zjawia się od razy z imieniem. nie wiem, skąd to się bierze, ale tak mam od zawsze. tak, jak Scarlett od pierwszej chwili była Scarlett, tak ich syn od początku jest Liamem.

      Usuń
  3. ~agata
    8 lutego 2011 o 23:53
    Ale czy aby Tom zrobił wszystkie rzeczy, które musi zrobić mężczyzna? http://demotywatory.pl/93156/Cztery-rzeczy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      11 lutego 2011 o 21:03
      mam nadzieję, że demowatory nie są źródłem pobierania Twoich nauk życiowych.

      Usuń
  4. ~Agness..
    9 lutego 2011 o 01:53
    Od 20 minut rozpisuje się w Wordzie, i tworze komentarz… ale mam nadzieje że nie będziesz mieć za złe, ale chyba wyślę Ci go na gg… bo tu się nie zmieści.. chyba że w kilku częściach. Co do odcinka napiszę pięknie.A resztę… dam ci na gg :-)[ tu Agnes. ale widzę że ktoś ma taki sam nick jak ja :( Ta która od niedawna czyta Prinza! Jakby co :c W każdym razie teraz będę się podpisywać tak, o.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      11 lutego 2011 o 21:10
      dziękuję. Ty już wiesz, za co.

      Usuń
  5. ~Katalin
    9 lutego 2011 o 17:04
    Chyba nie bede pisac nic nowego o porodzie, bo w zasadzie wszystko co chciałam juz Ci powiedziałam. Dołozyułas kilka zdan, czy zwrotów do rozmowy toma i billa i dobrze, bo lepiej wyszło. Tom nie wytrzezwiał od razu i nie czuł sie przy tym jak nowo narodzony. Tak mysle,ze jest duzo bardziej prawdziwie. I wiesz co jeszcze było takiego fajnego? Znowu wyłapuje robiazgi,ale np ta rozmowa Sophie z Tomem po wyjsciu z porodówki. I to,ze powiedziała,ze to nie chodzi o to,ze nie był przy porodzie, bo to nie byloby najwieksza tragedią itd. Niby prostych kilka zdan,a tak bardzo uderzajacych. Zaraz musze zobaczyc Liama w labumie xD Bo teraz przeczytałam uniwersalna. Ale to tak tylko btw. Wrocmy do postu. Bardzo podobała mi ise tez sytuacja na weselu, kiedy wszyscy obsiedli toma i mu tłumaczyli, a szczegolnie Julie xD To tez bylo takie prawdziwe, takie zyciowe i takie…fajne no! Tak sobie mysle,ze Twoj talent, który przekłada sie na moja smpatie ogromna do Prinza bierze sie z tych małych drobiazgów, które potem na długo zostaja mi w głowie. I chocbym napisała ci tu nie wiem jak długą litanię komplementów, to i tak nie wyraze w tym wszystkiego, co mogłabym powiedziec o Prinzu. Mysle,ze i tak wiesz jak lubie wracac do tego swiata. I jeszcze tak bardzo podobało mi sie jak tom oopowiadał o ślubie! Kurcze, genialnie to zrobiałas! I ich pogodzenie tez, bo nie było w tym jakiegos ciezkiego, przytłaczajacego patosu. Było idealnie. Bez zbednych ozdobników. Bardzo, bardzo mi sie podoba to jak teraz piszesz Prinza. Choc to stało sie samoistnie, bez Twojego postanowienia co do zmiany stylu czy cos. tak czy siak, strasznie mi sie podoba! To co, mozesz pobijesz nastepny rekord? xDCzekam:-*

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Nur ein Blick
    9 lutego 2011 o 18:05
    I skończyło się dobrze, och :). Zadzieciujesz się, wiesz? :D Myślę, że kolejna ciąża Julie to dla nas taka sama niespodzianka jak dla Shie xD.Tom spaprał totalnie, ale Scarlett nie może mu nie wybaczyć, za bardzo go kocha. Choć boję się o tę szczyptę lęku, która wciąż z każdą jego akcją rośnie. Bill i Ave Maria, hahaha. A najbardziej podobała mi się pierwsza część rozdziału, którą przeczytałam rano. Tak się zaczytałam, że zapomniałam, że weszłam do netu, żeby autobus sprawdzić :D. Liam Nathaniel Kaulitz brzmi cudownie pięknie :)). Kocham dzieciaki Kaulitzów, tak fajnie zawsze brzmią ich imiona z tym nazwiskiem. Jak moja Harryo Kaulitz :). Aaa. Przypomniało mi się. Kobieto ja Ci do stóp padam za cały opis porodu Scarlett. Tak to opisałaś, że o matko. Ja to dałam tylko kilka zdań, niemalże na odczep się, w życiu bym nie potrafiła tak tego wszystkiego opisać. Raz mi tylko coś zgrzytnęło, ale nawet już nie pamiętam co i gdzie. A może ktoś w Twojej rodzinie niedawno rodził? :) Wtedy bym rozumiała taki opis, ale jeśli nie…. Podziwiam :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Dark Queen

      11 lutego 2011 o 21:14
      hah, wierz mi, że w kwestii dzieci, to ja się dopiero rozkręcam xDnaprawdę, kiedy opowiedziałam Katalin, ile ich będzie to mnie wyśmiała xD ale co ja mogę na to, że dzieci stanowią spory fundament fabuły. jakkolwiek to brzmi. no i wiele od nich zależy. są przyczynami, skutkami i w ogóle.a jesli chodzi o poród, to musiałam zasięgnąć naprawdę rzetelnych źródeł, by opisać to jak należy, choć i tak miałam wątpliwości. ale chyba dałam radę.

      Usuń
  7. ~Rosa.
    11 lutego 2011 o 22:56
    Zabij mnie, ale moje zbieranie się do komentowania ostatnio jest gorsze niż zbieranie się do nauki. Jakbym już naprawdę uciekała z tego świata. A przecież od Prinza nie chcę uciekać. Pod żadnym pozorem. Jestem z Ciebie dumna za te szybkie odcinki. Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Ale jestem taka zła na Toma… że chociaż na końcu było już właściwie dobrze, to ja mu nie mogę wybaczyć. Ale jestem pewna, że to wina też tego, co się dzieje u nich w rzeczywistości, którą nam pokazuję. I chociaż z tego komentarza wyjdzie zaraz mój pamiętnik, to… bardzo się cieszę, że patrzę co u nich tylko raz na ponad tydzień. Nie mogę na nich patrzeć. To boli. Ugh.No i jednak odbiegłam od tematu. Szkoda, że Scarlett nie mogła zaśpiewać na ślubie. Chciałam ją tam. Ale co z tego, skoro Jul jest znowu w ciąży? :D. Biedny Shie, niech się zabezpieczą, co? Wiem, że Ty jesteś fanką dużej ilości dzieci, ale to takie… no, nie wiem, ale nie na nasze czasy xD. Czy oni chcą odmłodzić społeczeństwo? W sumie w Niemczech to się przyda, bo oni tam mają jeszcze większy deficyt dzieci niż w Polsce. Ej, a może po prostu im rząd zapłacił za propagowanie rozmnażania? xD. Dobra, koniec z moimi dygresjami.Nie nooo. Ja tak nie potrafię! I jak mam tu pisać o czymkolwiek, skoro mam ochotę o wszystkim, tylko nie o tym, o czym powinnam? (To jest wieloznaczne, naprawdę).Nie mogę znaleźć Liama w tym albumie. Nie lubię Twoich albumów, bo nigdy nie mogę tam nic znaleźć. Proszę o bezpośredni link.Jeśli przeczytałaś to do końca, to jestem z Ciebie jeszcze bardziej dumna i życzę sobie nowego odcinka xD.Loooveee :*.

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Green.
    12 lutego 2011 o 17:35
    Grini tu cały czas jest, Grini cały czas pamięta i Grini cały czas zachwyca się na Twoją twórczością Słońce ;*Tęksnie :*

    OdpowiedzUsuń
  9. ~Lestat
    13 lutego 2011 o 17:15
    Nareszcie jestem. Zaczynam ferie, więc staram się nadrobić wszelkie zaległości. A nadrabianie zaległości u Ciebie, czytając takie rozdziały, jest czystą przyjemnością. To niesamowite jak wiele potrafisz wywołać we mnie emocji kilkoma zdaniami, czy nawet słowami. Zawsze uwielbiałam czytać o uczuciach. Literatura przecież by bez nich nie istniała. Owszem, akcja jest ważna, ale uczucia muszą ją wypełniać, muszą nadawać jej odpowiedni ton. A u Ciebie tych uczuć jest tak wiele, mówisz o nich tak wspaniale… Nie potrafię przejść koło tego obojętnie. Może jestem na to zbyt podatna, zbyt łatwo poddaję się emocjom, zbyt dużą wagę do nich przywiązuje, ale inaczej nie umiem. I dlatego zawsze jestem pod takim wrażeniem tego, co tworzysz. Bo ja nie czytam Prinza. A przynajmniej nie tylko. Ja czuję. I to najważniejsze.Liam Nathaniel Kaulitz. W końcu się pojawił. Zastanawiałam się kiedy nadejdzie ten moment. I jak będzie wyglądał. Zaskoczyłaś mnie. Nie przypuszczałam, że wszystko rozegra się na chwilę przed tak ważnym wydarzeniem, jak ślub Julie i Shie’a. I to w dodatku w takich okolicznościach. Tom kompletnie nawalił. W takim momencie! Zawiódł Scarlett, zawiódł małego Liama, zawiódł wszystkich dookoła, ale zawiódł też samego siebie. To strasznie smutne. To, że nie potrafi ze sobą wygrać, że się poddaje i ciągle upada, że nie ma sił by walczyć. On nie jest jak Scarlett. On nie potrafi iść do przodu sam, nie potrafi sobie poradzić. Potrzebuje jej. I ona też, mimo pozornej siły, tak bardzo przecież potrzebuje jego. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie jej smutku, gdy zawiódł ją w tak ważnej chwili. W najważniejszej chwili. Bo przecież narodziny Liama były najważniejszym i najtrudniejszym sprawdzianem. Wszystko miało wyglądać inaczej, a on znowu ją zawiódł. Świetnie to oddałaś, fakt, że Scarlett się nie gniewa, nie złości, nie szaleje… ona była zwyczajnie smutna. Okropnie, przeraźliwie smutna i zawiedziona. Bo mu zaufała, a on nie okazał się godny tego zaufania. Och, naprawdę, momentami miałam łzy w oczach, gdy patrzyłam na to wszystko. Na jej cierpienie, na jej smutek, na jego żal. Bo to wszystko przecież nie tak miało wyglądać. Ale w życiu rzadko jest tak, jak byśmy tego chcieli, niestety. Mimo wszystko końcówka daje nadzieję. Na to, że będzie lepiej. Na nowy początek. I ja głęboko wierzę w to, że między nimi będzie lepiej. Może nie już, nie od razu, ale przecież oni oboje się nawzajem potrzebują, oni się kochają, a teraz jest jeszcze Liam, który zwiąże ich jeszcze mocniej. Wierzę w to, że ich miłość przetrwa każdą próbę. Bo taka właśnie powinna być miłość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz za co Cię podziwiam? Za to, że niczego nie pomijasz. Że wszystko jest logiczne, ma przyczynę i skutek, że wszystko dzieje się w naturalnej kolejności, że oddajesz wszystkie szczegóły, wszystko opisujesz tak prawdziwie, tak naturalnie. Jak życie. Niesamowicie podobał mi się opis porodu, ten strach, ból, żal, niepokój. Zawarłaś w nim wszystko. Uwielbiam Cię za to, ze niczego nie pomijasz, niczego nie traktujesz marginalnie. Wiadomo, Scarlett i Tom to wątek pierwszoplanowy, ale mimo wszystko inne rzeczy traktujesz z równą uwagą. Niczego nie zostawiasz w połowie, niedomkniętego, wszystko toczy się swoim torem. To jest fantastyczne. I domyślam się, że niesamowicie trudne. Sama bawię się trochę w pisanie i utrzymanie kilku wątków na podobnym poziomie niekiedy przerasta moje możliwości. Tym bardziej, podziwiam. Cierpliwość, pieczołowitość. I oby tak dalej. Martwi mnie Tom. Miałam już do niego nie wracać, ale teraz chodzi mi o coś zupełnie innego. Zawalił sprawę z porodem, ale mnie zastanawia z czego to wynikło? Dlaczego on się upił, co się wydarzyło w jego rodzinnym domu, o czym w końcu powiedział Billowi? Przeszłość zawsze wraca, o tak, z tym nie będę dyskutować, bo to święta prawda. Tylko co teraz do niego wraca? Jeśli dobrze kombinuję to chodzi o tę jego poprzednią dziewczynę. Tę, która go zraniła, o ile dobrze pamiętam. Ciekawa jestem co planujesz. Co tam się wydarzyło lub dopiero wydarzy. Czuję, że rzucisz naszym świeżo upieczonym rodzicom kolejną kłodę pod nogi. Czyżby zbyt długo było dobrze? Równowaga w przyrodzie musi być, a przeszłość zawsze wraca. Czekam na rozwiązanie zagadki, bardzo czekam. Ślub Julie i Shie’a. Uwielbiam śluby, a jeszcze bardziej wesela. Choć na wielu nie byłam i ogląd na sprawę mam raczej nikły, ale to szczegół. Ślicznie to wszystko musiało wyglądać; kościół, te wszystkie kwiaty, świecie, jakby nie patrzeć, uwielbiam taką atmosferę. No i cała ceremonia, wszystko było tak idealne. Jak z bajki. Ale im się to należy. Do obojga pałam dużą sympatią, stanowią dla mnie całkowita odskocznię, bo jak kiedyś wspominałam, chyba do żadnego z nich nie jestem jakoś specjalnie podobna, a lubię czytać o ludziach zupełnie innych. No i jeszcze ciąża Julie! Zaskoczyłaś mnie, po raz kolejny. No cóż, chyba nie mogła dać Shie’owi tego dnia lepszego prezentu. Byłam ciekawa jego reakcji i jestem nią w pełni usatysfakcjonowana. Z nich płynie taka miłość, taka serdeczność, że aż się cieplej na sercu robi, gdy się to czyta. Mam nadzieję, że będzie im się w małżeństwie układać jak najlepiej. Nie sądzę by mogło być inaczej.Liv, Liv, Liv. Co ty robisz dziewczyno? To jedna z moich ulubionych bohaterek i nie mogę patrzeć na to, jak komplikuje sobie życie. Mam wrażenie, że jestem do niej niesamowicie podobna, odnajduje w niej wiele swoich cech i chyba dlatego, tym bardziej, boli mnie to, że ta dziewczyna ciągle się gubi, ciągle popełnia błędy i rani siebie. Siebie i Georga. To smutne, że ona nie jest w stanie tego zrozumieć (choć może przemowa Julie cokolwiek jej uświadomiła) i dać sobie i jemu szansy. Przecież go kocha. A przed miłością nie można uciekać. To nic jej nie da. Nic poza kolejnymi ranami w sercu, poza kolejnymi wątpliwościami i bólem. To taka trochę postać tragiczna. Ale ja lubię jej tragizm. Tylko może go już trochę za wiele? Chociaż z drugiej strony… postać tragiczna pozostaje tragiczna do samego końca. Nie będę zgadywać, poczekam na to, jak Ty poprowadzisz jej wątek. Jest pewnie jeszcze mnóstwo rzeczy, o których powinnam wspomnieć, ale jak na złość, teraz wszystko uleciało mi z głowy. Chyba powinnam pisać komentarze w trakcie czytania. Albo nie… chyba nie byłabym w stanie oderwać się od Twoich rozdziałów :) Jak zawsze było fantastycznie.

      Usuń
  10. ~anneliese
    14 lutego 2011 o 00:31
    jeju, D. znów się pobeczałam, to już chyba jakaś tradycja ze mną! Oby T. znów nie przyszedł do głowy jakiś głupi pomysł i żeby nic już nie spaprał, bo jak tutaj siedzę w ciemnościach, tak nakopię mu w ten skacowany tyłek! I ma dbać o nią i o Liama, jak nigdy! bo też mu nakopię, jak tak nie będzie! i tęskniłam za VP, nawet nie wiedziałam jak bardzo!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo