5 marca 2011

47. Obiecaj, że nigdy nie rozstaniemy się na zawsze.

Od kilkunastu dni czekała na ten moment nieustannie. Za każdym razem, gdy dzwonił telefon, paraliżował ją strach i czuła ulgę jednocześnie. Kiedy ktoś pukał do drzwi spoglądała przez wizjer podenerwowana. Jednak za każdym razem spotkał ją zawód. Nerwy napięte jak postronki dawały jej się we znaki. Nie miała już siły pilnować się przy Hansie, nie krzyczeć na Candy, udawać jakby nigdy nic się nie zdarzyło. Była wyczerpana. Nie spała, nie jadła, tylko czekała. Rainie była świadoma tego, że zachowywała się przynajmniej dziwnie, ale nie potrafiła już wygrywać ze stresem. Nieustannie nosiła w torebce wszystkie potrzebne dokumenty i drobiazgi, które musiała mieć ze sobą w tej podróży za jeden uśmiech. Całe to misterne przygotowanie ograniczało się do tego, że gdy nadejdzie ta chwila, weźmie Candy za rękę, zabierze torebkę i opuści to mieszkanie raz na zawsze, nie musząc nawet zamknąć za sobą drzwi.
I do tej właśnie chwili, cały wielki plan był dla niej czystą teorią. W chwili, w której usłyszała mocne pukanie do drzwi, wiedziała, że to już koniec. Koniec udawania, koniec niewoli, koniec bólu, początek niekończącej się ucieczki. Candy stanęła w drzwiach swojego pokoju, łypnęła na pokój dzienny i Hansa oglądającego mecz. A potem znów na matkę, która wyraźnie drążąc na ciele, otworzyła szeroko drzwi. Bała się tylko troszeczkę. Wiedziała, że ci panowie musieli przyjść, by mogły zacząć swoją przygodę.
Oddział policji, któremu przewodniczył porucznik Blitz, bez słowa wtargnął do mieszkania, kierując się w kierunku wskazanym przez Rainie. Wtargnęli do środka z taką siłą i pośpiechem, jakby Hans obładowany był dynamitem i miał go wysadzić. Padło kilka przekleństwa, głośnych komend. Blondynka prędko podbiegła do córki i wzięła ją na ręce, kryjąc się nieznacznie w jej pokoiku. Stamtąd wszystko widziały, jak na dłoni. Dwóch z sześciu mężczyzn powaliło Hansa na ziemię i w błyskawicznym tempie skuli go kajdankami. Blitz stał przed nim nieruchomo, czekając aż ci podniosą go z podłogi. Nie wyrywał się, nie szamotał. Był zbyt pewny, że za sprawą ojca jeszcze tego dnia opuści areszt. Jego ignorancki wyraz twarzy musiał denerwować porucznika, bo niemal z agresją recytował mu jego prawa.
- Hansie Frommer, jesteś zatrzymany pod zarzutem długoletniego szantażowania, dręczenia psychicznego i znęcania się fizycznego nad małoletnią Candence Everett i Rainie Everett, a także wielokrotne gwałty na Rainie Everett, bezprawne przetrzymywanie, szykanowanie i ubezwłasnowolnianie… - Blitz bez zająknięcia wypowiadał zarzuty wobec Hansa, ale Rainie wyłączyła się. Zbyt wiele razy je wszystkie już słyszała. Ze łzami w oczach tuliła do siebie przestraszoną Candy i przypatrywała się wszystkiemu, choć tak naprawdę niewiele widziała. Myśli w jej głowie kołatały się w zabójczym tempie. Machina ruszyła, nie było odwrotu. Za kilkanaście godzin, wszystko miało się skończyć, aby zacząć się tak naprawdę.
- Doigrasz się, suko – z zamyślenia wyrwał ją przesycony jadem szept Hansa, kiedy to przeszedł niemal obok niej. Funkcjonariusz szarpnął nim mocno, na tyle by prawie wpadł na przeciwległą ścianę. Podniosła na niego wzrok i od razu tego pożałowała. Gdyby spojrzenie mogło zadawać tortury, odczułaby to dotkliwie. Była pewna, że prędko go nie zapomni.
- Już nie, już nigdy więcej! – wykrzyknęła za nim, zbierając w sobie resztki całej swojej odwagi. Choć zamiast donośnego krzyku, z jej gardła wydobył się ochrypły pisk, była z siebie dumna. To jedno zdanie cało jej więcej, niż cała lista pretensji, Policjanci wyprowadzili go, słychać było tylko echo kroków na schodach. Wszystko trwało może cztery minuty, jednak wydawało się jej, że minęły całe wieki. W mieszkaniu został z nimi Blitz, ze swoim partnerem Krugerem. Rozejrzawszy się ostatni raz po obskurnym saloniku, porucznik dołączył do Rainie i uśmiechnął się pokrzepiająco, choć na jego kwadratowej, surowej twarzy, naznaczonej niejedną blizną, nie wyglądało to na uśmiech, ani na pocieszenie. Wydał zwięzły komunikat do krótkofalówki i skupił swoją uwagę na nich
- Doskonale się pani spisała, Rainie – pokiwał głową, jakby z uznaniem. Doskonale wiedziała, że robił to, bo Shie prosił go o delikatność, ale doceniała ten gest. – Ty młoda panno też, w nagrodę mogę dać ci miętówkę, chcesz? – dziewczynka wciąż w szoku, niepewnie pokiwała głową. Gdy poczęstowała się cukierkiem, znów mocno wtuliła się w matkę.
- Dziękuję, poruczniku. Chyba najgorsze za nami, co? – starała się przybrać normalny ton, ale marnie jej szło.
- Obawiam się, że najgorsze nadejdzie jutro, kiedy będziesz musiała opowiedzieć to wszystko publicznie raz jeszcze. Bo dziś na komendzie, to będzie dopiero przedsmak, ale to nie zmienia faktu, że dobrze sobie pani radzi.
- Już są – odparł Kruger. Blitz pokiwał głową i objął jeszcze jednym spojrzeniem całe mieszkanie.
- Czy pozbyła się pani wszelkich dowodów wskazujących na osoby, które pani pomagały pomagały?
- Nie było tego wiele, ale wszystko spłonęło wczoraj na śmietniku. Komórkę też wyrzuciłam i połamałam kartę.
- Bardzo dobrze, a teraz proszę sprawdzić czy ma pani wszystkie dokumenty i w drogę. Poczekamy tu – Rainie skinęła głową i postawiła Candy na podłodze, po czym przykucnęła przed nią, ujmując ją za ręce.
- Posłuchaj mnie uważnie, cukiereczku. Teraz na dobre zaczyna się nasza przygoda. Weź swój plecaczek i zapakuj do niego kilka drobiazgów, które kochasz najbardziej. Wszystkie inne rzeczy będą musiały tu zostać. Może maskotkę albo pamiętnik? Pomyśl szybciutko i spakuj je, dobrze? – dziewczynka skinęła głową, odwróciła się na pięcie i zniknęła w swoim pokoju. Rainie przeszła do sypialnego, wyjęła spod łóżka niewielką torbę podróżną, do której prędko przełożyła kilka wcześniej przygotowanych ubrań i najpotrzebniejszych rzeczy, które będą im potrzebne do momentu wylotu. Narzuciła na siebie cienki płaszczyk. Choć maj rozgościł się już na dobre, było jej zimno. Rozejrzała się po pokoju. Coś ścisnęło ją w środku. I tak oto w proch zamieni się dziesięć lat jej życia. Zniknie. Wyparuje. Rozpłynie się. Nie czuła sentymentu do tego miejsca, a żal, że przeżyła w nim tak wiele strasznych chwil. Zabrała torbę i nie oglądając się za siebie, wyszła z pokoju. Nienawidziła tego miejsca. Postawiła ją przy drzwiach i zerknęła do Candy. Stała zupełnie bezradna pośrodku swojego małego pokoju i obracała się raz w jedną, a raz w drugą stronę, rozglądając się bacznie. – I jak, kochanie? – dziewczynka odwróciła się w stronę mamy i skinęła głową, jakby odpowiadając na wciąż nie zadane pytanie. Na biurku leżały jej książki z zadaniami, których nie zdążyła odrobić, na łóżku mnóstwo maskotek i kilka lalek, a na tablicy korkowej poprzypinane były jej malunki. To był mały, dobry świat Candy, do którego nie wpuszczała zła zza ściany. Rainie była dumna z córeczki, że była taka dzielna. Mała jeszcze raz objęła spojrzeniem pokój i zdjęła z tablicy kilka rysunków. To te, które robiła dla mamy. Poskładała je i wsunęła do bocznej kieszonki plecaka. Założyła go na plecy i ruszyła w kierunku Rainie.
- Wzięłam misia od… - urwała, przypominając sobie, że nie mogła na głos wymawiać imienia Billa. – Od świętego Mikołaja, dwie lalki od S., kilka zdjęć od L., rysunki i pamiętnik – opowiadała rezolutnie, kiedy wychodziły z mieszkania. Blitz wziął torbę i kurteczkę Candy, a one szły przodem, nie oglądając się za siebie. Rainie mocno ściskała dłoń córki, a Candy bardzo starała się być dzielna. Bo to przecież ich przygoda.

Nie sądziła, że mówiąc o tym wszystkim, będzie się tak bardzo bać. Słowa, które wyrzucała z siebie z nadmierną szybkością, przypomniały jej o tym, dlaczego tak bardzo bała się zrobić cokolwiek, dlaczego się poddała, pomimo codziennej walki. Jej strach potęgowała świadomość, że w tym samym budynku siedzi zamknięty Hans, że jego ojciec o wszystkim już wie i pewnie zacznie działać. Bała się, bo Candy była w innym pomieszczeniu z psychologiem, a najbardziej dlatego, bo nie było z nią Billa. Był zawsze, w każdej chwili wypełniania tego całego ‘planu’, a teraz, gdy tak bardzo potrzebowała, by jej towarzyszył, nie mógł przy niej być ze względu na bezpieczeństwo. Wiedziała, że czeka na nie, ale potrzebowała jego wsparcia już teraz, tak bardzo potrzebowała. Cała drżała i pociły jej się ręce. Chwilami gubiła wątek i musiała długo się uspokajać, by móc znów go podjąć. Strach rósł w niej z każdym zdaniem i nie umiała go pokonać.
- Poruczniku? – zapytała, po raz kolejny przerywając swoją opowieść. Skinął głową na znak, że słuchał. – Jest pan pewien, że będziemy z Candy bezpieczne? Ja wiem, że ta cała umowa między Frommerami, a moimi rodzicami jest nieważna, ale ojciec Hansa to wpływowy człowiek i boję się, że coś może pójść nie tak. Nie tyle o siebie, co o Candy i Billa. On na tym wszystkim teraz najbardziej ucierpi.
- Pani Everett, ryzyko, które podejmujemy jest ogromne. Jednak jest to sytuacja nadzwyczajna i procedury zostały nieco zmienione. Pani zeznaniom przysłuchuje się sędzia i są one rejestrowane jako dowód rzeczowy w sprawie. Nie będzie pani uczestniczyć w rozprawie ze względu na pani bezpieczeństwo. Chcemy zminimalizować czas pani oczekiwania na wylot z Niemiec. Jutro z rana będzie pani w stu procentach wolnym człowiekiem. A dziś będzie pani pod wyjątkową ochroną.
- Dobrze – kiwnęła głową, chcąc utwierdzić się w przekonaniu, że ją to uspokoiło. – Zatem Billa poznałam wiosną dwa tysiące dziewiątego. To była bardzo dziwna sytuacja. Spotkaliśmy się w parku, a on zaoferował mi pomoc, choć nie zdawał sobie sprawy z mojej sytuacji. Wydaje mi się, że myślał wtedy, że po prostu mam jakiś tam problem, z którym nie mogłam sobie poradzić. W końcu jakie problemy mają zwykłe dziewczyny? To był czas, kiedy byłam u kresu wytrzymałości. Hans był wtedy wyjątkowo nieznośny. Bił mnie często, a jeszcze częściej zmuszał do współżycia i rzeczy, które… to było takie straszne! – wykrzyknęła podnosząc na porucznika wzrok szeroko otwartych, przestraszonych oczu. Pomimo całej tej sytuacji wiedział, dlaczego większość policjantów, którzy mieli styczność z Rainie Everett, zachowywali się nieprzepisowo, przyglądając się jej i patrząc na nią nie tak, jak patrzy się na poszkodowaną. Odsunął tą myśl, bo sam miewał takie zapędy. – Te wszystkie rzeczy, których naoglądał się w filmach pornograficznych… kiedy miał kochanki, wystarczyło mu, że robił to ze mną, kiedy mu się podobało, ale jeśli aktualnie nie miał żadnej traktował mnie jak… - zapatrzyła się w swoje dłonie, szukając ładniejszego słowa. Nie znalazła. – Jak dziwkę z podrzędnego burdelu – jej łagodne rysy twarzy wyostrzyły się w obrzydzeniu. – Nauczyłam się to znosić panie Poruczniku. Bo wiedziałam, że dzięki temu zostawi Candy. Nie zniosłabym, gdyby coś jej zrobił. Szantażował mnie w ten sposób. Jednego razu, kiedy odmówiłam, znaczy próbowałam, spełnił swoje groźby. Zbił ją, a potem mnie i już nie miałam siły odmawiać. Wie pan, co? On zawsze umiał bić mnie tak, żeby nikt nie widział. Czasem, kiedy nie wytrzymał i podbił mi oko, musiałam sobie radzić, ale z reguły nie pozostawiał śladów. Początkowo nie chciałam korzystać z pomocy Billa. Nawet nie wiedziałam, że jest sławny. W parku było ciemno, on miał kaptur na głowie, a poza tym nie miałam styczności ze światem muzyki. Kilka piosenek zespołu mogłam usłyszeć jedynie w radiu. Zatem chciałam zapomnieć o nim, o tym, że chciał mi pomóc. Ostatnią rzeczą, o której myślałam, było wciągnięcie obcego człowieka w moje pogmatwane życie, ale wie pan jak to jest. Radzimy sobie sami, kiedy nie ma szansy na to, by ktoś nam pomógł, ale gdy już pojawia się choćby jej cień, ciężko jest go nie uchwycić, zrezygnować z choćby chwilowej ulgi. Zadzwoniłam, a on kazał nam przyjechać. Nie wiedział, że mam córkę. Wie pan jak on pokochał Candy? – uśmiechnęła się, pierwszy raz odkąd ją poznał, zobaczył jej uśmiech i już wiedział, dlaczego Kaulitz stracił dla niej głowę. W słuchawce usłyszał, że właśnie przyjechał. – Myślałam, że skończy się na tym jednym spotkaniu. Odpocznę, pooddycham wolnym od Hansa powietrzem, spędzę czas z normalnym człowiekiem i koniec, ale nie potrafiłam. Ta normalność, jaką mi dawał stała się moim narkotykiem. Kiedy tylko mogłam uciekałam od niego. To niepoprawne z mojej strony, ale często zdarzało się, że nie posyłałam Candy do szkoły, by poszła ze mną do niego i pooglądała bajki, czy pobawiła się troszkę, żeby poczuła się bezpiecznie, żeby zobaczyła, jak żyją ludzie z mniejszymi od nas problemami, że nie wszyscy są źli… było jej tam cudownie, mieszkający tam też Gustav i Georg, a wcześniej Tom, rozpieszczali ją, a Bill zaczął kupować jej zabawki. Wspaniałe, nowe zabawki, o których nawet nie śniła. To niesamowite z jaką otwartością bliscy Billa przyjęli nas, takimi jakimi jesteśmy. Żyłyśmy w dwóch światach. Tym, który nazywałyśmy domem i wolnością, którą jest dla nas Bill.

Do małego pomieszczenia przy pokoju przesłuchań nerwowo wszedł Bill Kaulitz. Przyniósł ze sobą zapach papierosów i podenerwowanie, a za nim, nieco spokojniej, pojawił się Tom. Bill przedstawił bliźniakowi funkcjonariuszy, których nie znał i niemal przykleił się do lustra weneckiego, gdy tylko zobaczył Rainie.
- Długo to już trwa? – zapytał, widząc jak była zmęczona.
- No, ze trzy godziny – odparł Kruger.
- A Candy?
- Siedzi z psychologiem. Opowiada jej wszystko, co wie. Jest nagrywana, jak pani Everett,  Wszystko już jest przygotowane. Hotel jest obstawiony, obsługa przygotowana – Bill skinął głową i już patrzył tylko na Rainie. Znał tą opowieść niemal na pamięć, ale tu i teraz, jakby poznawał ją od nowa.

- Bo widzi pan, najpierw po prostu uciekałyśmy do niego, żeby nabrać sił. Jednak męczyło mnie to, że Bill tak mocno przeżywa to wszystko, bo przecież wtedy nie wiedziałam, że mogę walczyć o wolność. Wtedy… za bardzo bałam się zdenerwować starego Frommera. A Hans. On wracał do domu tylko wtedy, kiedy nie miał opcji na spędzenie nocy z jakąś chętną panią albo w kasynie. Kiedy nas nie dręczył, traktowaliśmy się jak powietrze. Wtedy zajmowałam się tylko Candy i było dobrze. Bałam się, że jeśli coś zrobię, on mi ją odbierze, a tego bym nie zniosła. Dlatego wolałam tak żyć i cieszyć się, że nie jestem już sama i mogę, choć na chwilę wyrwać się z tego, ale z czasem… widzi pan, przez te wszystkie lata starałam się nie mieć pretensji do rodziców, do życia, do Boga, a kiedy pojawił się Bill, zaczęłam żałować, że żyję, jak żyję, i że jestem, jaka jestem. Bo choć bardzo chciałam, nie umiałam i nie umiem wciąż dać mu tego, co on ofiarowuje mnie na każdym kroku. Nie potrafię okazywać uczuć, boję się dotyków, bliskości. To taka skaza, która już pewnie we mnie zostanie, a on zasługuje na kogoś, kto mu to da. Dlatego, choć jestem tak bardzo szczęśliwa, że wreszcie to się skończy, żałuję też, że wciągnęłam go w to wszystko, bo on jest tak dobrym człowiekiem, panie Poruczniku. To jedyny mężczyzna, jakiego znam, który dając, nie oczekuje niczego w zamian. Zaczęłam pomstować do losu, zastanawiać się, co byłoby gdyby, a nie było mi z tym lżej, wręcz przeciwnie. Nie byłam już pogodzona z losem i każdy powrót był dla mnie coraz trudniejszy.
- Pani Everett, zdaję sobie sprawę, że to dla pani trudne, ale musi pani opowiedzieć o zachowaniach Hansa Frommera wobec pani – Rainie skinęła głową i sięgnęła po torebkę. Drżącymi rękoma wyjęła z niej notesik – mały, czarny, niepozorny, a zawierał w sobie opis każdego najmniejszego zadrapania jakie doznała w ciągu ostatnich dwóch lat, wyjęła też zdjęcia rentgenowskie oraz te, które robiła sama albo ktoś z przyjaciół. Bill nie zrobił żadnego, nie pozwoliła mu na to. Najczęściej fotografowała ją Scarlett albo Liv, kiedy była w domu. Zdjęcia tej drugiej wydawały się być bardziej przerażające niż wszystkie inne. Przesunęła to wszystko na środek stolika i spojrzała na porucznika Blitza.
- Na prośbę Billa zaczęłam robić to wszystko. Skrupulatnie dokumentowałam każde pobicie. Natomiast, jeśli chodzi o Hansa… bardzo trudno mi o tym mówić, wstydzę się. Tą historię zna tylko Scarlett, Scarlett O’Connor. To kobieta, tylko jej odważyłam się to opowiedzieć, a poza tym… zaprzyjaźniłyśmy się. A ja zawsze chciałam mieć przyjaciółkę. Nie będę musiała więcej o tym mówić? – smutno spojrzała Blitzowi w twarz.
- Nie, pani Everett. To pani oficjalne zeznanie, które zostanie użyte w toku sprawy.
- Pierwszy raz zdarzyło się to końcem grudnia dwa tysiące pierwszego. Candy miała dopiero dwa miesiące, a ja nie byłam zupełnego gotowa, choćby przez wzgląd na niedawny poród, nie wspominając o tym, jak została poczęta… - przymknęła na moment powieki i wzięła głęboki oddech. Pozwoliła temu wrócić, zagościć obrazom przed oczami. Mówiąc dalej, nie widziała już policjanta, a wszystkie te minione zdarzenia. – Broniłam się, ale co mogła zrobić zmizerowana niespełna piętnastolatka wobec silnego, ponad dziesięć lat starszego mężczyzny? Walczyłam tak długo, póki nie nauczyłam się, że jeśli zrobi swoje będę mieć spokój. Może to brzmi dziwnie, ale… starałam się robić wszystko, by ułatwić sobie życie, a lepiej było spędzić z nim piętnaście minut w łóżku niż długie tygodnie na leczeniu potłuczeń albo złamań. A jemu to, że jestem obolała, zupełnie nie przeszkadzało. Hans był jaki był, ale przynajmniej nie dopuścił do tego, bym zaszła w ciążę… znaczy, prawie – opuściła głowę i kilka milczących chwil wpatrywała się w swoje ręce. Zdawała sobier sprawę, że mówiła chaotycznie i niewiele wynikało z tych historii, ale inaczej nie potrafiła. Po nitce do kłębka. -  Pięć lat temu byłam w ciąży. Przechodziłam ją bezobjawowo, dowiedziałam się dopiero, kiedy spostrzegłam powiększający się brzuch. Hans załatwił sprawę szybko. Było za późno na aborcję, więc pobił mnie tak, że problem rozwiązał się sam, choć ja sama długo z tego wychodziłam, po dziecku nie pozostał nawet ślad. Zabił je. A ja je pokochałam, chociaż było jego… – nie wytrzymała, wybuchła płaczem. Zasłoniła twarz dłońmi i szlochała. Nie potrafiła przestać, miara się przebrała. Szlochała i szlochała, a policjant czekał, aż przestanie. Nie wyrzekł słowa. Wiedziała, że powinna zaciąć się w sobie opowiedzieć wszystko jasno, klarownie i ze szczegółami, ale za dużo tego wszystkiego na jeden raz. Nie potrafiła zebrać myśli.

Bill nie wytrzymał, gwałtownie odsunął się od szyby i wypadł z pomieszczenia w takim tempie, że nikt nie zdołał go zatrzymać. Nie minęło kilka sekund, a wpadł do pokoju przesłuchań i zatrzymał się jak wryty, prawdopodobnie zdając sobie sprawę z tego, co zrobił. Nie zdążył się nad tym zastanowić, ponieważ dostrzegła go Rainie i natychmiast wstała od stolika, niemal z namaszczeniem szepcząc jego imię, podeszła do Billa i wtuliła się w niego. Mocno przygarnął ją do siebie, chcąc zupełnie skryć w swoich ramionach.
Widząc cierpienie wymalowane na twarzy chłopaka, Blitz nie miał sumienia wypraszać go w tej chwili. Procedury tego postępowania i tak były już szyte grubymi nićmi.
- Bill, tak bardzo się boję.
- Już jestem, kochanie. Już jestem – szeptał, tuląc ją najczulej, jak umiał. Gładził jej plecy i włosy, całował je i wydychał ich zapach. Byleby tylko przestała płakac. Tak bardzo chciał uśmierzyć jej lęk. Serce krajało mu się słuchając tego wszystko i patrząc na nią, gdy to opowiadała. – Już jestem przy tobie – jak mógł zostawić ją samą?
- To tak długo trwa, odkąd tu jestem nie widziałam Candy. A co jeśli ona się boi?
- Jest w dobrych rękach. To dzielna dziewczynka, jak ty – Rainie odsunęła się nieco od niego i spojrzała w jego zatroskane czekoladowe oczy.
- Bill ja nie… - coś ścisnęła ją za gardło, a ciałem wstrząsnęła kolejna fala szlochu. Płakała i płakała w jego ramionach. Nad sobą, nad nim, nad życiem. Nad nimi.

W wywiadach niejednokrotnie opowiadali o łączącej ich bliźniaczej więzi. Przytaczali przykłady, gdy czuli, że z drugim działo się coś niedobrego albo wręcz przeciwnie, gdy odczuwali niewytłumaczalną radość z powodu tego, co robił jeden z nich. Nawet bezwiednie. Tom opowiadał o tym, jak przestrzegał Billa, by na siebie uważał, tuż przed jego wypadkiem, a Bill spędzał bezsenne noce, czekając na Toma, gdy czuł, że brat cierpiał. Byli połączeni, na swój wyjątkowy sposób empatyczni.
Tak, jak zdarzało im się mówić różne rzeczy w wywiadach, niekoniecznie zgodne z prawdą, tak tu nie przekłamali ani joty. Łączyło ich coś wyjątkowego, niewytłumaczalna braterska więź, której zwyczajne, nie bliźniacze rodzeństwa zazwyczaj nie posiadały.
Dlatego też, gdy patrzył na Billa, gdy czuł, to co działo się w nim, nie mógł znieść ogromu bólu, jaki przelewał się w sercu jego brata. To towarzyszyło im obu od dawna. Odczuwał troski Billa, starał się go wspierać, ale nie potrafił mu pomóc. Bo nie znał recepty na złamane serce. Nie potrafił sobie wyobrazić, co czułby, gdyby musiał rozstać się ze Scarlett. To było zupełnie niepojęte, zupełnie niemożliwe. Dlatego zastanawiał się, czy nawet czas będzie w stanie pomóc Billowi. Tylko raz kocha się tak, jak Bill kochał kobietę, która nigdy nie mogła być jego.
Po rozstaniu z winy jednej czy drugiej strony można się jakoś pozbierać, śmierć jest ostateczna, jednak kiedy pozostanie z tobą świadomość, że twoja ukochana osoba znajduje się tysiące kilometrów od ciebie i kocha cię równie mocno, a ty nie możesz z nią być, jest nie do zniesienia.
Nie miał pojęcia, czy byłby w stanie poradzić sobie z tym. Nie miał pojęcia, czy Bill da sobie z tym radę. Jednak był pewien, że jego brat miał w sobie więcej siły, niż wydawałoby się z pozoru. To właśnie ta siła doprowadziła go do miejsca, w którym się znajdował. Niewykluczone, że Bill był silniejszy od niego samego, bo przecież walczył do końca. Tom nie wiedział, co dalej będzie. Starał się wspierać Billa, ale nie byli już dziećmi, nie chodziło o wyzwiska kolegów czy bójkę, chodziło o życie. I nie mógł go obronić.

Blitz robił notatki, starając się nie gapić, choć po co miał być dyskretny, gdy po drugiej stronie lustra weneckiego tej scenie przypatrywało się z dziesięć osób. Pomyślał, że warto zobaczyć, jak sprawy się mają u dziewczynki. Wyszedł. Niech myślą, że są sami.
- To wszystko jest trudniejsze, niż myślałam – wyszeptała, wiedząc, że sprzęt nagrywający wciąż był włączony.
- Wiem, nie chcę myśleć o jutrze. Nie chcę o tym pamiętać. Będę na was czekał w hotelu. Blitz mówił, że wszystko już załatwione? – Rainie skinęła głową. – Rainie, ja nie wiedziałem – odparł po chwili. – Nigdy nie wspomniałaś…
- Ze wszystkiego, co uczynił mi Hans, to było najgorsze – podjęła, doskonale wiedząc, co Bill miał na myśli. – Przywykłam do myśli, że znów będę matką, choć tak bardzo się tego bałam. Z drugiej strony, świadomość, że nosiłam w sobie jego potomka… czy to, że później, po czasie, gdy wszystko przemyślałam, poczułam ulgę czyni ze mnie złego człowieka, Bill? – spojrzała na niego swymi załzawionymi oczami, o tej cudownej barwie miodu i serce Billa po raz nieskończony pękło na milion kawałków.
- Nigdy, nawet tak nie myśl – delikatnie musnął wargami jej czoło. – Wszystko będzie dobrze. Wszystko.
- Chciałabym w to wierzyć – Rainie spojrzała Billowi w twarz. Powoli taksowała ją spojrzeniem, zapamiętując każdy najdrobniejszy szczegół; znamię pod dolną wargą, kształtny nos i szczupłe policzki, swoją wędrówkę zakończyła na jego oczach. Tęczówki w kolorze mlecznej czekolady pociemniały. Zionął z nich smutek, cierpienie i miłość. Przymknęła na moment powieki, a gdy je na powrót uniosła, napotykając to samo pełne miłości spojrzenie, z jej ust nieświadomie popłynęły słowa, które od tak dana pragnęła wymówić. W tej chwili wypowiedzenie stało się dla niej czymś zupełnie naturalnym.
- Kocham cię, Bill – brunet zamarł w bezruchu, a wyraz jego twarzy wydawał się przypominać grymas bólu. Stali tak kilka długich sekund, a jego przeszklone oczy zdawały się niczego nie widzieć. Bez słowa wypuścił ją z objęć i wyszedł z pomieszczenia. Nie mógł przecież pozwolić sobie przy niej na łzy. Później jej wytłumaczy. Rainie stała tak krótką chwilę, zdając sobie sprawę, że mężczyźni za oknem wszystko widzieli i słyszeli. Speszona wróciła na miejsce i duszkiem wypiła całą szklankę wody. Nie mając pojęcia, gdzie zniknął Blitz, splotła dłonie na stoliku i zakłopotana czekała na jego powrót. Nie wiedziała, co myśleć. Nie takiej reakcji spodziewała się po Billu.
- Pani córka rysuje, jest już po rozmowie z psychologiem – odparł Porucznik, energicznie wchodząc do pokoju. Zamknął za sobą drzwi i usiadł naprzeciw Rainie. – Doktor Schmidt przekazała mi, że Candy poradziła sobie z zeznaniami i wykazała się wielką dojrzałością, jak na dziesięciolatkę – dziewczyna uśmiechnęła się do siebie.
- Candy nie miała dotąd  normalnego dzieciństwa. W sumie dzięki Billowi, Scarlett, Tomowi, Julie, Shie’owi i wszystkim bliskim otrzymała jego namiastkę. Od zawsze musiałyśmy walczyć o normalność, żeby nie zwariować. Dzieci w wieku Candy mają często długie języki, ale nie ona. Nigdy, ani słówkiem nie zdradziła się przed Hansem. Ma w sobie tą umiejętność dobierania słów do sytuacji, której nie posiadają nawet wszyscy dorośli. Musiałyśmy stworzyć zespół idealny, w którym nie ma słabszych ogniw. Rozumie pan, co mam na myśli? Candy od maleńkości uczyła się mieć się na baczności, ważyć słowa i gesty. Musiała być ostrożna i uważna. To kochane dziecko, pomimo tego co przeszła, wciąż ma w sobie radość. Choć, kiedy jest z innymi dziećmi widzę, jak bardzo się od nich różni. Ale… - zamyśliła się. To chwilowe spotkanie z Billem dodało jej sił. – Chyba powinnam mówić po kolei. Po tamtej ciąży, po tym pobiciu nauczył się postępować ze mną tak, bym później nie leżała odłogiem w łóżku przez dwa tygodnie. To było mu nie w smak. Już nigdy nie pobił mnie tak bardzo. Później było już tak samo, wymuszanie współżycia, pobicia, wyzwiska. Dopóki nie poznałam Billa…

A słowa płynęły, jak rwąca rzeka. Spowiedź win niezawinionych.
*


Auto gwałtownie zahamowało na żwirowym podjeździe. Scarlett zaniepokoiła się, że coś poszło nie tak, więc odsunęła śpiącego już Liama od piersi i ułożyła go w poduszkowej twierdzy. Uśmiechnął się przez sen. Zapięła biustonosz, a potem rząd guziczków bluzki. Wstała z miękkiego koca i przeszła do holu, zdążyła się zatrzymać, gdy drzwi gwałtownie otworzyły się i stanął w nich Tom. Dawno nie widziała go tak przejętego. Był dziwnie blady i nienaturalnie przygarbiony. Upłynęło może kilka sekund, w których jak jej się wydawało, wahał się. Później niemal podbiegł do niej i mocno wziął ją w ramiona. Wtulił się w drobne ciało, a ona oniemiała przytuliła go równie mocno.
- Tak bardzo cię kocham, Scarlett. Tak bardzo cię kocham – szeptał gorączkowo wprost do jej ucha. – Obiecaj, że nigdy nie rozstaniemy się na zawsze – dziewczyna ufnie tkwiła w ramionach Toma, metodycznymi ruchami gładząc jego plecy. Czekała, aż się uspokoi, aż wyrówna oddech.
- Głuptasie, przecież to pewne, jak to, że teraz tu stoimy – uśmiechnęła się i wyciągając się w górę, musnęła wargami szyję chłopaka. Przytuliła się znów i dalej delikatnie głaskała go po plecach. Jej małe dłonie znalazły odpowiedni rytm, by go uspokoić, a gdy wsunęły się pod jego koszulkę, w ten sam sposób przypomniały mu, jak bardzo za nią tęsknił. Ich delikatne opuszki muskały każdą wypukłość i wgłębienie, odnajdowały mięśnie i dotykały go tak cudownie subtelnie, jak to w niej kochał.
- Bo wiesz, kiedy byłem z Billem na komendzie i przypatrywałem się jemu i Rainie, kiedy słuchałem jej słów, a wreszcie, kiedy zobaczyłem ich razem, kiedy Bill przerwał przesłuchanie tylko po to, żeby ją przytulić, pomyślałem o nas. Wyobraziłem sobie sytuację, gdybym miał stracić ciebie i… nie potrafiłem, bo ja nie widzę życia bez ciebie, Scarlett. Już nie, bo kocham cię, jak nikogo wcześniej – szeptał cichutko, wprost do ucha brunetki. Jej szyję owionął gorący oddech Toma, a ciało skuła gęsia skórka. Zacisnęła dłonie na jego łopatkach, gdy obsypał drobniutkimi pocałunkami jej wrażliwą skórę. Westchnęła cichutko, muskał jej obojczyki. Odchyliła głowę, a kaskada czarnych włosów spłynęła po jej plecach. Dłonie Toma spoczęły na dziewczęcej talii Scarlett, a jego usta odnalazły jej wargi. Pocałował ją najpierw niepewnie, delikatnie, by pod wpływem dotyku jej miękkich warg tama jego wstrzemięźliwości pękła niczym bańka mydlana i zaczął całować ją pożądliwie, instynktownie przyciągając jej ciało bliżej własnego. Scarlett westchnęła rozkosznie po raz kolejny, łapiąc oddech między jednym, a drugim pocałunkiem. Uchyliła powieki racząc Toma figlarnym spojrzeniem niebieskich oczu, a on uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafił.
- Przypomniałam sobie – mruknęła, splatając dłonie na karku chłopaka.
- Co takiego? – skupił spojrzenie na ponętnych, pełnych wargach brunetki, które poruszały się powoli, gdy wymawiała kolejne słowa. Mimowolnie zwilżył usta koniuszkiem języka.
- Jak to jest ciebie mieć.
- A zapomniałaś? – zapytał, zabawnie przekrzywiając głowę.
- Trochę, kiedy traktowałeś mnie jak jajko – Tom parsknął śmiechem i mocniej przytulił brunetkę.
- Jeśli już, to oczko w głowie – pocałował ją znów i pewnie całowałby ją dłużej, gdyby kilka metrów dalej nie rozległo się kwilenie, a zaraz po tym coraz donośniejszy krzyk. Jednak Tom nie puścił Scarlett od razu, choć w pierwszym odruchu chciała pobiec do synka. Pocałował ją raz jeszcze, a po tym spojrzał jej głęboko w oczy. – Gdyby ten mały zazdrośnik nie pokrzyżował mi planów, przyłożyłbym się do tego, abyś przypomniała to sobie bardzo dokładnie.
- Fantazjujesz, Kaulitz – odparła zaczepnie i mrugnąwszy do niego, wyswobodziła się z jego uścisku. – Zacznij przygotowywać kąpiel, dobrze? Zaraz przyjdziemy – jakby nigdy nic odeszła do synka. Jak ona to robiła, że potrafiła w jednej chwili całować go szaleńczo, a w następnej mówić o pogodzie? Zostawiła Toma z rozbudzonym apetytem, a sama zdawała się być nie poruszona. Zdradzały ją jedynie uroczo zaróżowione policzki i błyszczące oczy. Przemawiając spokojnie do synka, wzięła go z miękkiego posłania. Tom przyglądał im się chwilę. Scarlett uśmiechała się do Liama i mówiła do niego cicho, przez co uspokoił się zaraz po tym, jak tylko wzięła go na ręce.
Kilka minut później, kiedy przygotował wszystkie przybory i napełniał wanienkę wodą, Scarlett przyniosła chłopca owiniętego w miękki kocyk. Tom sprawdził wodę łokciem i skinął głową. Brunetka odłożyła kocyk i ostrożnie włożyła Liama do wody. Podtrzymywała mu główkę i delikatnie polewała jego ciałko wodą, nim przyzwyczaił się i skojarzył, co teraz nastąpi. Później był już zupełnie zadowolony i prezentował swoje wdzięki niczym rasowy basza, więc przekazała pałeczkę Tomowi, a sama przysiadła na brzegu wanny, przyglądając się wszystkiemu. Taki mieli już swój mały rytuał. Liam zaciskał i rozluźniał piąstki, prostował nóżki, cały czas się uśmiechał i górzył, najwyraźniej chcąc podtrzymać rozmowę. Tom nie był mu dłużny i odpowiadał synkowi z pełnym zainteresowaniem. Choć Scarlett nie była pewna, czy tematy, które podejmował, nie powinny poczekać jeszcze przynajmniej osiemnastu lat. Na wpół znużona i rozbawiona, starała się przypomnieć sobie, z której piersi karmiła go ostatnio. Ugniotła najpierw prawą, a zaraz potem lewą pierś, co nie umknęło uwadze Toma. Poruszył wymownie brwiami i uraczył ją szelmowskim uśmiechem. Wywróciła oczami i wskazała palcem na wanienkę.
- Nie utop mi dziecka z łaski swojej, Kaulitz. Bo jeśli go zaraz nie nakarmię to chyba eksploduję, a tego byś nie chciał.
- Masz rację, Maleńka nie mogę dopuścić, żebyś eksplodowała w moim towarzystwie czymkolwiek innym niż rozkoszą – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i posłał brunetce buziaka.
- Powiedział Tom, który od… - zasępiła się udając zamyślenie. – Powiedział Tom, który od kilku miesięcy żyje w celibacie – teraz to ona uśmiechnęła się szeroko, zadowolona ze swojej riposty.
- Powinnaś nade mną ubolewać, Maleńka – westchnął teatralnie i spojrzał na Liama. – Widzisz chłopie, jak to jest z tymi kobietami.
- Umyj mu włoski i wystarczy tego dobrego – Scarlett wzięła ręcznik i rozłożyła go na swojej klatce piersiowej, czekając aż Tom wyjmie synka z wody. Przypatrywała mu się przez tą chwilę. Jeszcze całkiem niedawno bał się wziąć Liama na ręce, a teraz bez lęku kąpał go i przebierał. Lubiła na niego patrzeć, gdy się nim zajmował. Ich synek był taki malutki w jego ramionach, tak kruchy i bezbronny. Z uwagą mył chłopca malutką gąbką, którą tak śmiesznie trzymał w swoich długich palcach. Polewał go wodą i łaskotał raz po raz.
- Voila – delikatnie wyjął go z wanienki i położył Scarlett na piersi, prędko owinęła go ręcznikiem. I ruszyła ku wyjściu z łazienki. Ich spojrzenia na moment się spotkały, oboje się uśmiechali.
Na materacu czekał już przygotowany gruby kocyk na którym brunetka ułożyła zawiniątko. Ostrożnie wytarła Liama i zabrała się za całą wieczorną toaletę, a malcowi jak najbardziej to odpowiadało, gdy smarowała go oliwką, kremami i maściami, których używała po każdej kąpieli. W chwili, gdy do pokoju wszedł Tom, zabierała się za to, co Liamowi nie podobało się ani trochę, a ją oblewało zimnym potem, czyli ubieranie. Zaczęła od pampersa, co wywołało na jego buzi pierwszy grymas. – Oho, czas przewentylować płuca – Tom obszedł łóżko i położył się z drugiej strony w poprzek materaca, tak by móc przypatrywać się mamie i synkowi. Kiedy Scarlett założyła Liamowi body, zaczął swój koncert. Skrzywiła się i przyspieszyła ruchy.
- No już, nie krzycz tak. Mama się streszcza – mówiła łagodnie. Po body założyła mu koszulkę i śpiochy. – Fryzura i witaminy. Tom przygotujesz witaminy? – spojrzała na niego krótko, zapinając błękitne śpioszki. Sapnęła, kiedy Liam wciąż krzyczał, gdy wzięła go na ręce. – No już, mama skończyła. No już, maleńki – powtarzała, kiedy Tom podawał mu do buzi zawartość ampułek. – Już po wszystkim – Scarlett przytuliła Liama i jedną ręką odsunęła kocyk. Usiadła i odetchnęła, gdy krzyk przerodził się w znajome postękiwanie. – No już mamusia daje jeść, już – uśmiechnęła się, układając sobie synka na kolanach. Odpięła bluzkę i biustonosz i prędko przystawiła go do piersi. Nim zaczął jeść musiał wypowiedzieć wszystkie swoje żale.
- Lubię słuchać jak do niego mówisz – Tom przysunął się bliżej i położył głowę obok kolan Scarlett i objął ją rękoma w talii. Odetchnęła głęboko.
- A ja lubię nasze nowe życie – dłonią wolnej ręki pogładziła skroń i policzek chłopaka. Wpatrywał się w nią niemal z uwielbieniem i dokładnie analizował cały proces karmienia, jakby była to najbardziej zjawiskowa czynność pod słońcem. Scarlett ucałowała główkę synka i delikatnie nacisnęła swoją pierś, by przypomnieć, że to czas na jedzenie, a nie spanie. Te chwile były tak bardzo ich, tak bardzo prawdziwie intymne. W gazetach pisali o ich szczęściu i urodzie, jednak żadne słowa nie byłyby w stanie opisać Scarlett w tej właśnie chwili. Z całą uwagą skupioną na tej małej istotce w jej ramionach była tak niewyobrażalnie piękna, emanowało od niej takie wyjątkowe ciepło, którego nie było w stanie oddać nic, żadne słowa, żadne zdjęcia. Nie potrafił wytłumaczyć sobie, co czyniło ją taką. I nie znalazł innej odpowiedzi, jak miłość; bezgraniczna, matczyna miłość. Scarlett i Liam stanowili jego nowy świat stworzony na silnych podstawach miłości, który wzmacniał się z każdym dniem. Budowany na dojrzewaniu, zaufaniu i wierze, stawał się twierdzą nie do pokonania. Przyjście na świat Liama było dla nich najtrwalszym z możliwych spoiw, jeśli wcześniej ją kochał, tak teraz nie potrafił znaleźć słowa na określenie swojego uczucia. Prawdopodobnie musiałby użyć najwyższego stopnia określającego moc słowa ‘kocham’. Jednak pojawiło się coś, co zaburzyło spokój w jego świecie, coś co zagroziło jego harmonii, a Tom nie potrafił znaleźć sposobu, by z tego wybrnąć. Wiedział jedno; za nic nie pozwoli odebrać sobie tego co miał najcenniejsze, miłości. – Ponosisz go? – zagadnęła, a Tom podniósł się z posłania i w dwóch susach był już przy niej. Wziął malca na ręce i wygodnie ułożył go na swoim ramieniu. Ciemne oczy Liama nagle stały się szeroko otwarte, choć przed chwilą zdawał się spać. Uważnie przypatrywał się wszystkiemu, choć przecież niewiele widział. Scarlett sprzątnęła przybory do kąpieli i przysiadła na brzegu łóżka. Tom powoli krążył po pokoju, głaszcząc Liama po pleckach. Malec, najedzony, nie miał nawet siły poruszać rączkami wygodnie ułożonymi pod główką, więc tylko wodził za wszystkim oczami. Brunetka uśmiechnęła się, przypatrując się swoim chłopcom. Tom cicho przemawiał do synka, nie przestając krążyć po pokoju. Pod wpływem jego chwiejnego chodu, powieki Liama powoli zaczęły opadać, dopóki to co zjadł nie przyjęło się głośno i wyraźnie. – Ma to niewątpliwie po tobie – Scarlett zaśmiała się cicho i wygodnie wyciągnęła się na posłaniu, opierając o wezgłowie.
- Bardzo zabawne. Już lepsze to, niż te twoje długachne palce u stóp – pokazał brunetce język i zmienił kierunek. Zaśmiała się znów i zabrała się za odpinanie bluzki. – Może poczekałabyś z tym tak na mnie, co?
- Chyba śnisz, kochanieńki – odparła słodko, tym swoim dziecinnym tonem. – Jestem głodna i zmęczona. Idę zrobić kolację – zarządziła, gdy zakładała na siebie koszulkę nocną. – Czekam na ciebie, tatusiu – wychodząc z pokoju, zatrzymała się obok nich i ucałowała Liama w czółko. – Śpij słodko – i skradła krótki pocałunek Tomowi. – Czekam – mrugnęła do Toma i opuściła pokój, zostawiając go z coraz bardziej rozbudzonym Liamem.

Scarlett kończyła właśnie wyżywać się artystycznie na kanapkach, tworząc rozmaite keczupowe paćki, kiedy to usłyszała za sobą szelest kroków, a zaraz po tym poczuła, jak oplatają ją silne ramiona. Tom przycisnął do siebie ciało Scarlett, zamykając swój szczelny uścisk na jej brzuchu. Wtulił policzek w jej szyję i delikatnie całował jej obojczyk. Dom spowijała cisza, Liam spał, a oni choć już zmęczeni byli tak bardzo szczęśliwi tą krótką wspólną chwilą.
- Włączyłeś nianię? – zapytała zamykając tubę z sosem pomidorowym. Przymknęła powieki, poddając się kojącemu dotykowi ust Toma.
- Tak jest, podkręciłem nawet głośnik.
- Leży na boczku?
- Na prawym.
- Odbiło mu się drugi raz?
- Nawet trzeci.
- A sprawdzałeś… - nie dokończyła, bo Tom odwrócił ją gwałtownie przodem do siebie i zamknął usta brunetki gorącym pocałunkiem. Całował ją tak długo i tak namiętnie, że zabrakło jej tchu na zadawanie jakichkolwiek pytań.
- Scarlett, wszystko jest w porządku – spojrzał dziewczynie prosto w oczy, uśmiechając się czule. – Dopilnowałaś wszystkiego, Liam teraz smacznie śpi, a my mamy wreszcie czas dla siebie.
- Wolałam się upewnić – odparła, rumieniąc się słodko.
- Jesteś najlepszą mamą, jaką Liam mógłby sobie wymarzyć. Doskonale sobie ze wszystkim radzisz i zupełnie oddajesz się jemu. Kochasz go i poświęcasz mu każdą swoją chwilę, nie licząc się ze zmęczeniem czy bólem. Nie mam doświadczenia, ani pojęcia o dzieciach, uczę się dopiero, ale kiedy przyglądam się temu, jak kochasz Liama, nie umiem nie kochać cię jeszcze bardziej, Maleńka – z czułością pogładził policzek dziewczyny.
- Przesadzasz.
- Ani trochę – powiedział poważnie, patrząc w jej błękitne oczy. Scarlett westchnęła i przytuliła się do Toma. Czule musnęła wargami lewą stronę jego torsu. – Zjemy tą odświętną kolację – uśmiechnął się, łypiąc okiem na talerz pełen kolorowych kanapek. – I obejrzymy jakiś film. Jestem nawet skłonny zobaczyć po raz milionowy ‘Pearl Harbor’.
- Naprawdę? – spytała, rzucając Tomowi pełne zdziwienia spojrzenie. Po trzech razach miał dosyć tego filmu, a było ich dużo więcej, bo oglądała go przynajmniej dwa razy w miesiącu, a czasie ciązy znacznie, znacznie częsciej. – Jakież to poświęcenie z twojej strony, panie Kaulitz.
- Dla pani wszystko, pani Kaulitz – odparł, szarmancko całując dłoń brunetki.
- W takim razie chodźmy – zarządziła zadowolona i zabrawszy talerz z kanapkami skierowała się do wyjścia. – Weź herbatę, dodałam już sok – pokręcił głową i zabrał dwa niemal identyczne kubki, różniące się jedynie literami, jakie je zdobiły. Scarlett, rzecz jasna, zawsze piła z kubka z literą ‘T’, a on pijał z tego z literą ‘S’. Taki ich mały rytuał, jakich mieli wiele. Wychodząc z kuchni, słyszał już motyw filmu dobiegający z salonu. Poznałby go nawet przez sen, ba, byłby w stanie wyrecytować wybrane dialogi, ale czego nie zrobiłby dla swojej dziewczynki?

You can never say never,
but forever.
*


Bał się tej nocy. Nieraz zastanawiał się, jak będą wyglądać ich ostatnie wspólnie spędzone godziny, ale żadna z wersji, które wymyślił nijak miała się do tego, co zaszło naprawdę. Bill pierwszy i ostatni raz miał przeżyć na jawie najpiękniejszy ze swych snów. Na krótką chwilę miał dostać to, o czym marzył od chwili poznania Rainie. To, co wraz z nadejściem świtu musiał stracić bezpowrotnie – swoją własną rodzinę.

Pokój wynajęty w Ritzu zarezerwowany był na osobę fikcyjną, która faktycznie pojawiła się w hotelu, nawet w pokoju, jednak wyparowała na czas ich pobytu, miała zmaterializować się następnego ranka, po opuszczeniu przez nich apartamentu. Kilka godzin, kiedy oczekiwał na ich przybycie dłużyło się niemiłosiernie. Skojarzyły mu się z życiem, które miał wieść po wyjeździe Rainie. Były puste i męczące. Gdy otrzymał wiadomość, że były już na miejscu, zaczął krążyć nerwowo. Na cały apartament składał się salon połączony z kuchnią, łazienka i dwie małe sypialnie. Po trochu siedział chyba w każdym z tych pomieszczeń.
Drzwi otworzyły się. Pierwszy pojawił się Blitz, który wydał kilka poleceń strażnikom, a zaraz po nim przyszły śmiertelnie przejęte Rainie i Candy w towarzystwie Krugera i jeszcze jednego policjanta. Rainie odetchnęła dopiero, gdy znalazła się w pokoju za zamkniętymi już drzwiami. Candy mocno trzymała jej dłoń, którą puściła, gdy tylko zobaczyła Billa. Ruszyła biegiem w jego stronę.
- Biiiiill! – krzyknęła, rzucając mu się na szyję. Mocno przytuliła się do niego, gdy wziął ją na ręce i choć bardzo tego nie chciał, poczuł jak do oczu napływają mu łzy. – Ty wiesz, że już nigdy nie będę musiała mieszkać z Hansem? – pisnęła radośnie, odchylając się do tyłu. Uczepiła się jego szyi, a on pewnie trzymał ja w ramionach. Jakby była jego własna.
- Zaraz mi opowiesz, najpierw porozmawiamy z panem policjantem – podszedł do Blitza i Krugera, w których towarzystwie stała Rainie. – Plany nie uległy zmianie?
- Nie, będziemy tu jutro o dziewiątej – skinęli na pożegnanie i rozejrzawszy się po raz ostatni po pomieszczeniu, wyszli, zamykając za sobą drzwi. Candy jeszcze raz przytuliła się do Billa.
- Tęskniłam za tobą.
- Ja za tobą też, Cukiereczku – odparł i ucałował dziewczynkę w czoło. – Na blacie leżą żelki. Kupiłem specjalnie dla ciebie kilka smaków. Pójdziesz sobie wybrać? – Candy rezolutnie pokiwała głową i kiedy tylko Bill postawił ją na podłodze, poszła po swą zdobycz. Bill i Rainie stali tak kilka chwil, milcząc i zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. Ciszę przerwał brunet. – Ja dziś…
- Nie musisz nic mówić – powiedziała szybko bardzo zmieszana.
- Ale chcę. Trzy słowa, a zwaliły mnie z nóg Rainie – uśmiechnął się smętnie i ujął jej dłonie. – Ostatnio zachowuję się, jak rozchwiana emocjonalnie nastolatka, przepraszam.
- To nie twoja wina. Gdyby nie my nie miałbyś tylu problemów.
- Powtórz to, co powiedziałaś mi na policji – poprosił z uśmiechem. Jak ona lubiła jego uśmiech! Uniosła dłoń do policzka bruneta i czule go pogładziła.  
- Kocham cię, Bill – odpowiedziała z łatwością, o jaką nigdy by siebie nie posądziła. Przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się lekko.
- To mi wystarczy – przyciągnął ją delikatnie do siebie i ucałował w czubek głowy. Katem oka widział, że Candy zabrała się już za oglądanie bajek. Mądra dziewczynka.
- Niech ten wieczór będzie tylko nasz, bez myślenia o jutrze, dobrze? – wyszeptała, wtulając się w tors Billa. – Żyjmy dziś tak, jak chcielibyśmy przez resztę życia. Niech te godziny będą naszą resztą życia.

13 komentarzy:

  1. ~Rosa.
    5 marca 2011 o 14:27
    Och. Mein. Gott. Rozpłakałam się na przesłuchaniu. Umarłam i zmartwychwstałam. Toma i Scarlett miałam ochotę wyrzucić przez okno, bo zepsuli mi B&R. Kto by pomyślał, że ich już więcej razem nie zobaczę. Oczywiście do momentu, w którym na końcu opowiadania ojciec Hansa zginie, a Bill pojedzie do Rainie xD. Dobra, wymyślam teraz, ale po Tobie tego się spodziewam. Było cudownie. To aresztowanie, to wszystko. I chcę następny. Już! Teraz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      9 marca 2011 o 13:04
      to zestawianie miało być swojego rodzaju kontrastem. teraz zła passa, powiedzmy, dotknęła Billa. kto wie, co przyniesie przyszłość?

      Usuń
    2. ~Rosa.

      9 marca 2011 o 18:53
      W pełni rozumiem funkcję tego zestawienia. Ba! Ja nawet zazwyczaj uwielbiam coś takiego! Ale tym razem mi nie podeszło.

      Usuń
  2. ~Katalin
    5 marca 2011 o 15:59
    Ależ się zrobiło nastrojooowo. To chyba za sprawą tej piosenki, która wrzuciłas do tego postu, a która słucham w tej chwili na okrągło. Mniejsza z tym. Ciesze się, że ujełas ten post w ten,a nie inny sposób. Bo to wazna część. I dobrze, że nie rozdrabniałas się, nie rozwlekałas tego watku na mase postów. Możę i był on monottematyczny,ale bardzo dobrze,ze tak było. Myślę, że bardzo wiarygodnie to opisałas, całe porawnia hansa, przesłuchania etc. Czytanie tych wszystkich kryminałów na cos sie jednak przydaje xD No i prosze panstwa, coz to za scenki z wesołego domku Kaulitzów,coo? Widac, że Toma juz celibat mocno uwiera, ale rzyma sie jeszcze chłopak dzielnie. To sie ceni, a co! Rozczuliła mnie Scarlett, kiedy tak wypytywała o Liama xD „Lezy na boczku?’ Ooooj, jak słodko! I fajnie tez,ze wplatasz w to wszystko takie praktyczne rzeczy jak to,ze zastanawia sie, z której piersi ostatnio karmiła, albo ze Liam nie lubi ubierania. Widać, że maleńkie dzieciaczki nie są Ci obce! :) To wszystko jest tak namacalne, że aż przykro kiedy docieram do konca postu. Ale w sumie ostatnio szybko Ci idzie publikowanie postów, wiec Ci wybaczam xD :*:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      9 marca 2011 o 13:19
      ty najlepiej wiesz, ile kosztuje mnie trwanie tu i teraz, ile kosztowało mnie dojście do momentu, w którym jestem. i najlepiej wiesz, co dzieje się ze mną, kiedy myślę o tym, co nastąpi dalej. żal mi Billa i losu, jaki mu zgotowałam, a przede wszystkim, że to koniec tego etapu, ale z drugiej strony jakoś mi lekko, bo najgorsze mam prawie za sobą. a dzieciaczki cóż. nie są mi obce, ani trochę. powiedziałabym, że mam cudowną mozliwość zgłębiać ich naturę ^^

      Usuń
  3. ~Agness..
    5 marca 2011 o 20:42
    No cóż, płaczę wyje mazgaje się smuce a zaraz potem uśmiecham cieszę na chwile zapominam o Raine i Billu by chwile pomyśleć o Tomie i Scarlett ale potem wraca motyw R&B i WYJE ZNOWU :C tak mogę określić fazy czytania tego odcinka. Smutek, radość, smutek. Boże. Nie wiem od czego mogę zacząć? Początek, to przesłuchanie, ja czułam się jakbym siedziała obok Raine i musiała wysłuchiwać tego wszystkiego cierpiąc razem z nią. Ten żal, smutek, cierpienie które się przelewało przez jej słowa, a zarazem miłość i uwielbienie do Billa który ich uratował, to jest nie do skomentowania – w sensie jest po prostu idealne takie jakie opisałaś i nie ma co powiedzieć, prawdziwe mistrzostwo jeśli chodzi o dobór słów o sytuacje postaci, czy ogólnie całość tego przesłuchania. Jestem wbita w krzesło i mogę tylko gratulować talentu. Naprawdę. Emocje jakie ciągle mi towarzyszą zbierają się niemal do wybuchu. Jest mi tak żal że oni się rozstają, że ten Bill kocha ją i w momencie gdy usłyszał o aborcji wtargnął do tego pomieszczenia taki męski dobry miły kochany i utulił R. no to ja leżałam na klawiaturze i płakałam. Biedna Candy straci przyszłego „tate” choć mam nadzieje że kiedyś może kiedyś one wrócą i w końcu będą rodziną. Jak ja bym bardzo tego chciała. Przechodząc dalej do scen tych radosnych gdzie moja mina była taka rozmarzona zadowolona radosna – mimo że troche spuchnięta od płaczu – to po prostu sielanka. Jak ja bym chciała aby moje życie tak wyglądało. Żeby była taka właśnie swoboda, pełnia miłości i uczuć to wszystko. Nawet błahe sprawy jak kąpiel dziecka wydają się w tym odcinku takie cudowne. Ich rytuały ich dotyki spojrzenia rozmowy wszystko co się dzieje wokół Toma i Scarlett teraz jest wprost idealne. Takie idealne życie chyba każdy z nas chciałby mieć. Ja na pewno. Cieszę się że zapomnieli już o wpadce Toma z porodem i teraz on może podbudowywać S. a przy tym uczyć się rodzicielstwa.No i ostatnia scena już czyli w hotelu, gdy wbiega mała Candy już mi się zrobiło smutno, że to ich ostatni raz, właśnie nie zdążyłam skomentować wyznania Raine. Tak się cieszę że powiedziała Billowi wtedy że go kocha. Naprawdę! On wtedy uwierzył że cóż że odwzajemnia mimo wszystko jego uczucie. Że on też jest dla niej tak ważny, pomimo tego co zrobił. I ostatnie słowa, które padły na koniec tego odcinka zrobiły ze mnie rozemocjonowaną kluskę płaczącą jak małe dziecko. Ja naprawdę przez to opowiadanie zrobiłam się jeszcze bardziej wrażliwa niż to możliwe. I dziękuję za to. Poza tym jak wcześniej mówiłam, dobór słów mistrzostwo, piosenka też, wszystko dla mnie jest takie idealne – patrz ja ciągle ci słodzę :c Ale nie umiem skrytykować tego opowiadanie, bo po prostu uwielbiam je takie jakie jest.A czcionka i nowy wygląd strony cóż naprawdę mi się podoba i nie trzeba zmieniać rozmiaru czcionki bo nawet troszkę łatwiej mi się czytało.To zdjęcie toma jest takie ładne :DPozdrawiam życzę MASE WENY dużo DOBREGO HUMORU i widzimy się przy okazji następnej notki!Agnes.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      9 marca 2011 o 13:30
      Wiesz, słyszałam, że dzięki takiemu porządnemu popłakaniu przeczyszczają się te wszystkie kanaliki łzowe. Także twoje łzy nie były daremne. Tworząc wątek Billa i Rainie stąpam po bardzo kruchym lodzie. Stanowi dla mnie duże wyzwanie, ale lubię je. W tej chwili największą nagrodą są dla mnie twoje słowa. Byłaś z nimi, czułaś ich. Nie mogę czuć się bardziej doceniona. Jak to wyszło kiedyś podczas jednej z moich rozmów z Katalin, Bill jest współczesnym Werterem. Nie do końca i niedosłownie, ale tak go sobie gdzieś w myśli ochrzciłam. Trafiła mu się rola bohatera tragicznego, ale ja go po prostu utożsamiam z wielką miłością. Pomimo divy, którą dzielnie zgrywa w prawdziwym życiu, mój Bill potrafi bardzo kochać i tej miłości pragnie. Może trochę niesprawiedliwie to podzieliłam. Tomowi i Scarlett się udało. Po burzy od razu wyszło słońce i pomimo trudności, które napotykali dotąd, niezłomnie przy sobie trwali, uzupełniając się wzajemnie. Taki związek idealny, trudny do odnalezienia wśród tych, które spotkamy na co dzień. A Bill ma od początku pod górkę, najpierw bał się o Toma, a potem pokochał Rainie, która nie mogła być jego. Ale w tych jego trudnościach rodzi się siła, którą w niego wkładam. Teraz jej nie widać, nie czuć może aż tak bardzo, choć to przecież ona doprowadziła go do tego, że uwolnił Rainie, więc Bill jest silniejszy niż myślimy, ale tak naprawdę, to czego nauczył się na przestrzenie czasu, który przedstawiłam, zaowocuje za jakiś czas, kiedy zostanie poddany prawdziwej próbie.I naprawdę się cieszę, że uczyniłam z ciebie tą kluskę. Lubię to!Pozdrawiam,

      Usuń
  4. ~Burlesque
    7 marca 2011 o 14:55
    Przeczytałam, ale na razie nie skomentuję z powodu braku słów i mojej elokwencji. Ty wiesz dlaczego. Ale wiesz też, że mi się bardzo podobało;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      9 marca 2011 o 13:33
      wiem, misiu, wiem. :*

      Usuń
  5. ~czytelniczka
    8 marca 2011 o 17:53
    uwielbiam długość odcinków, które dodajesz:-) ten jest wyjątkowo smutny chociaż może źle to ujęłam, bo przecież ten odcinek daje nadzieję na lepsze jutro. Mam nadzieję, że Raine uda się wyjechać i obie z Candy będą bezpieczne, mam również nadzieję, że kiedyś ona i Bill będą razem i oprócz tego, że będą bezpieczne, będą też szczęśliwe. A Tom i Scarlett? uwielbiam ich:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      9 marca 2011 o 13:32
      nie wiem, czy Cię witałam, ale witam Cię. niezmiennie cieszy mnie, że widzę ‚nowe twarze, a co więcej, że Prinz Ciebie, jako czytelniczkę, w jakiś sposób kontentuje i na przyszłość życzę przyjemnej lektury ;)

      Usuń
  6. ~Lestat
    11 marca 2011 o 21:32
    Ten rozdział był naprawdę niesamowity. Taki cudownie słodko-gorzki. A ja uwielbiam kiedy jest właśnie tak, kiedy nie idziemy za bardzo ani w jedną, ani w druga stronę, kiedy wszystko jest tak idealnie wyważone. Gdyby nie pojawili się Scarlett i Tom, Liam, to czegoś zdecydowanie by tutaj brakowało. Ale oni byli i idealnie dopełnili całość. Uwielbiam Cię za to, jak dobrze potrafisz wyważyć emocje. Coś się kończy. Ale dzięki temu coś nowego będzie mogło się też zacząć. Wierzę w to, że to nowe okaże się lepsze. Lepsze dla Rainie i dla Candy. To musi być lepsze. Nowe życie. Z dala od wszystkiego, co zdążyły tu pokochać. Na pewno nie będzie im łatwo. To więcej niż oczywiste. Ale czy było inne wyjście? Jeśli to jedyny sposób, żeby uwolnić je od Hansa, od przeszłości, cierpienia i bólu, to trzeba się na to zdobyć. Nieważne jak wiele miałby ich to kosztować, najważniejszy jest cel. Cel, którym jest ich wolność. Cudowne jest to jak bardzo dobro dziewczyn leży na sercu Billowi. Jak mocno on się w to wszystko zaangażował. Jak mocno je pokochał. To nie tak powinno wyglądać, nie w takich okolicznościach powinni się spotkać, ale życie ogólnie jest bardzo niesprawiedliwe, więc nie ma co za bardzo nad tym się zastanawiać. Los zetknął ich ze sobą akurat w takim momencie, dał im siebie, choć tylko na krótko, ale najważniejsze, że oni potrafili to wykorzystać. Słowa Rainie, w końcu wypowiedziane na głos, to ‚kocham cię’, aj, czułam w tym tak wiele emocji. A ja uwielbiam czuć w czasie czytania! Wierzę w to, że teraz będzie tylko lepiej, że Rainie i Candy uciekną i zaczną nowe życie, wolne życie, bez wiszącego nad nimi zagrożenie. I choć pozostanie w nich mnóstwo żalu i smutku po rozstaniu z Billem, to jednak w końcu będą mogły być naprawdę szczęśliwe. A on? Mam nadzieję, że sobie poradzi, że się nie załamie, że będzie silny. Wraz z wyjazdem Rainie odejdzie też jakaś część jego, a nikt z nas chętnie nie oddałby cząstki siebie. Zostaną przy nim przyjaciele, rodzina i liczę na to, że dadzą mu siłę. Fragment z domu mojej ulubionej opowiadaniowej rodziny był cudowny. Jak zwykle perfekcyjnie ukazałaś ich najzwyczajniejszą codzienność, nie pomijając żadnych szczegółów. Nawet nie wiesz jak bardzo to lubię. Czytać o tak błahych sprawach jak codzienna kąpiel Liama (lubię o tym czytać, mimo że nie przepadam za małymi dziećmi. aż sama jestem zdziwiona.) czy słuchać rozmów Toma i Scarlett. Między nimi znowu wszystko jest ok i to mnie bardzo cieszy. Co prawda, miałam wrażenie, że to już dzisiaj Tom wyrwie się z celibatu, ale jak widać jeszcze nie miał okazji. Dzielnie się chłopak trzyma :DPozdrawiam serdecznie i jak zawsze czekam na więcej. Bo ja uwielbiam te chwile spędzone z Prinzem :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      21 marca 2011 o 16:15
      widzisz, pomimo tego całego idealizmu, surrealizmu, który króluje w Prinzu, staram się nadać mu pewną życiowść. i chyba właśnie dlatego Billowi przypadła ta przykra w udziale rola mojego opowiadaniowego Wertera, o czym już gdzieś tam wcześniej wspominałam. szczerze mówiąc, wątek jego i Rainie spadł na mnie jak grom z jasnego nieba, podobnie jak wszystkie inne wątki. kiedy pojawił się w mojej głowie, wiedziałam, że jest dobry tylko dla Billa. że zaden inny bohater nie może go przejąć. kombinowałam, wymyślałam, bo w sumie szkoda mi go przez to co mu jeszcze zgotuję. bo to dopiero podnóże góry lodowej, to rozstanie. ale tak być musi. jak w życiu, los nie wybiera. choć wiem, że to dziwne. Tom i jego celibat, ojej. ostatnio nawet zastanawiałam się, czy nie przejaskarawiam tematu, ale kurczę. musi się chłopak jeszcze pomęczyć. i w sumie jego też mi szkoda, ale w trochę innym sensie xD

      Usuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo