Od kilkunastu dni czekała na
ten moment nieustannie. Za każdym razem, gdy dzwonił telefon, paraliżował ją
strach i czuła ulgę jednocześnie. Kiedy ktoś pukał do drzwi spoglądała przez
wizjer podenerwowana. Jednak za każdym razem spotkał ją zawód. Nerwy napięte
jak postronki dawały jej się we znaki. Nie miała już siły pilnować się przy
Hansie, nie krzyczeć na Candy, udawać jakby nigdy nic się nie zdarzyło. Była
wyczerpana. Nie spała, nie jadła, tylko czekała. Rainie była świadoma tego, że
zachowywała się przynajmniej dziwnie, ale nie potrafiła już wygrywać ze stresem.
Nieustannie nosiła w torebce wszystkie potrzebne dokumenty i drobiazgi, które
musiała mieć ze sobą w tej podróży za jeden uśmiech. Całe to misterne
przygotowanie ograniczało się do tego, że gdy nadejdzie ta chwila, weźmie Candy za rękę, zabierze torebkę i opuści to
mieszkanie raz na zawsze, nie musząc nawet zamknąć za sobą drzwi.
I do tej właśnie chwili, cały
wielki plan był dla niej czystą teorią. W chwili, w której usłyszała mocne
pukanie do drzwi, wiedziała, że to już koniec. Koniec udawania, koniec niewoli,
koniec bólu, początek niekończącej się
ucieczki. Candy stanęła w drzwiach swojego pokoju, łypnęła na pokój dzienny
i Hansa oglądającego mecz. A potem znów na matkę, która wyraźnie drążąc na
ciele, otworzyła szeroko drzwi. Bała się tylko troszeczkę. Wiedziała, że ci
panowie musieli przyjść, by mogły zacząć swoją przygodę.
Oddział policji, któremu
przewodniczył porucznik Blitz, bez słowa wtargnął do mieszkania, kierując się w
kierunku wskazanym przez Rainie. Wtargnęli do środka z taką siłą i pośpiechem,
jakby Hans obładowany był dynamitem i miał go wysadzić. Padło kilka
przekleństwa, głośnych komend. Blondynka prędko podbiegła do córki i wzięła ją
na ręce, kryjąc się nieznacznie w jej pokoiku. Stamtąd wszystko widziały, jak
na dłoni. Dwóch z sześciu mężczyzn powaliło Hansa na ziemię i w błyskawicznym
tempie skuli go kajdankami. Blitz stał przed nim nieruchomo, czekając aż ci
podniosą go z podłogi. Nie wyrywał się, nie szamotał. Był zbyt pewny, że za
sprawą ojca jeszcze tego dnia opuści areszt. Jego ignorancki wyraz twarzy
musiał denerwować porucznika, bo niemal z agresją recytował mu jego prawa.
- Hansie Frommer, jesteś
zatrzymany pod zarzutem długoletniego szantażowania, dręczenia psychicznego i
znęcania się fizycznego nad małoletnią Candence Everett i Rainie Everett, a
także wielokrotne gwałty na Rainie Everett, bezprawne przetrzymywanie,
szykanowanie i ubezwłasnowolnianie… - Blitz bez zająknięcia wypowiadał zarzuty
wobec Hansa, ale Rainie wyłączyła się. Zbyt wiele razy je wszystkie już
słyszała. Ze łzami w oczach tuliła do siebie przestraszoną Candy i
przypatrywała się wszystkiemu, choć tak naprawdę niewiele widziała. Myśli w jej
głowie kołatały się w zabójczym tempie. Machina ruszyła, nie było odwrotu. Za
kilkanaście godzin, wszystko miało się skończyć, aby zacząć się tak naprawdę.
- Doigrasz się, suko – z
zamyślenia wyrwał ją przesycony jadem szept Hansa, kiedy to przeszedł niemal
obok niej. Funkcjonariusz szarpnął nim mocno, na tyle by prawie wpadł na
przeciwległą ścianę. Podniosła na niego wzrok i od razu tego pożałowała. Gdyby
spojrzenie mogło zadawać tortury, odczułaby to dotkliwie. Była pewna, że prędko
go nie zapomni.
- Już nie, już nigdy więcej!
– wykrzyknęła za nim, zbierając w sobie resztki całej swojej odwagi. Choć
zamiast donośnego krzyku, z jej gardła wydobył się ochrypły pisk, była z siebie
dumna. To jedno zdanie cało jej więcej, niż cała lista pretensji, Policjanci
wyprowadzili go, słychać było tylko echo kroków na schodach. Wszystko trwało
może cztery minuty, jednak wydawało się jej, że minęły całe wieki. W mieszkaniu
został z nimi Blitz, ze swoim partnerem Krugerem. Rozejrzawszy się ostatni raz
po obskurnym saloniku, porucznik dołączył do Rainie i uśmiechnął się
pokrzepiająco, choć na jego kwadratowej, surowej twarzy, naznaczonej niejedną
blizną, nie wyglądało to na uśmiech, ani na pocieszenie. Wydał zwięzły
komunikat do krótkofalówki i skupił swoją uwagę na nich
- Doskonale się pani spisała,
Rainie – pokiwał głową, jakby z uznaniem. Doskonale wiedziała, że robił to, bo
Shie prosił go o delikatność, ale doceniała ten gest. – Ty młoda panno też, w
nagrodę mogę dać ci miętówkę, chcesz? – dziewczynka wciąż w szoku, niepewnie
pokiwała głową. Gdy poczęstowała się cukierkiem, znów mocno wtuliła się w
matkę.
- Dziękuję, poruczniku. Chyba
najgorsze za nami, co? – starała się przybrać normalny ton, ale marnie jej
szło.
- Obawiam się, że najgorsze
nadejdzie jutro, kiedy będziesz musiała opowiedzieć to wszystko publicznie raz
jeszcze. Bo dziś na komendzie, to będzie dopiero przedsmak, ale to nie zmienia
faktu, że dobrze sobie pani radzi.
- Już są – odparł Kruger.
Blitz pokiwał głową i objął jeszcze jednym spojrzeniem całe mieszkanie.
- Czy pozbyła się pani
wszelkich dowodów wskazujących na osoby, które pani pomagały pomagały?
- Nie było tego wiele, ale
wszystko spłonęło wczoraj na śmietniku. Komórkę też wyrzuciłam i połamałam
kartę.
- Bardzo dobrze, a teraz
proszę sprawdzić czy ma pani wszystkie dokumenty i w drogę. Poczekamy tu –
Rainie skinęła głową i postawiła Candy na podłodze, po czym przykucnęła przed
nią, ujmując ją za ręce.
- Posłuchaj mnie uważnie,
cukiereczku. Teraz na dobre zaczyna się nasza przygoda. Weź swój plecaczek i
zapakuj do niego kilka drobiazgów, które kochasz najbardziej. Wszystkie inne
rzeczy będą musiały tu zostać. Może maskotkę albo pamiętnik? Pomyśl szybciutko
i spakuj je, dobrze? – dziewczynka skinęła głową, odwróciła się na pięcie i
zniknęła w swoim pokoju. Rainie przeszła do sypialnego, wyjęła spod łóżka
niewielką torbę podróżną, do której prędko przełożyła kilka wcześniej
przygotowanych ubrań i najpotrzebniejszych rzeczy, które będą im potrzebne do
momentu wylotu. Narzuciła na siebie cienki płaszczyk. Choć maj rozgościł się
już na dobre, było jej zimno. Rozejrzała się po pokoju. Coś ścisnęło ją w
środku. I tak oto w proch zamieni się dziesięć lat jej życia. Zniknie.
Wyparuje. Rozpłynie się. Nie czuła sentymentu do tego miejsca, a żal, że
przeżyła w nim tak wiele strasznych chwil. Zabrała torbę i nie oglądając się za
siebie, wyszła z pokoju. Nienawidziła tego miejsca. Postawiła ją przy drzwiach
i zerknęła do Candy. Stała zupełnie bezradna pośrodku swojego małego pokoju i
obracała się raz w jedną, a raz w drugą stronę, rozglądając się bacznie. – I
jak, kochanie? – dziewczynka odwróciła się w stronę mamy i skinęła głową, jakby
odpowiadając na wciąż nie zadane pytanie. Na biurku leżały jej książki z
zadaniami, których nie zdążyła odrobić, na łóżku mnóstwo maskotek i kilka
lalek, a na tablicy korkowej poprzypinane były jej malunki. To był mały, dobry
świat Candy, do którego nie wpuszczała zła zza ściany. Rainie była dumna z
córeczki, że była taka dzielna. Mała jeszcze raz objęła spojrzeniem pokój i
zdjęła z tablicy kilka rysunków. To te, które robiła dla mamy. Poskładała je i
wsunęła do bocznej kieszonki plecaka. Założyła go na plecy i ruszyła w kierunku
Rainie.
- Wzięłam misia od… - urwała,
przypominając sobie, że nie mogła na głos wymawiać imienia Billa. – Od świętego
Mikołaja, dwie lalki od S., kilka zdjęć od L., rysunki i pamiętnik – opowiadała
rezolutnie, kiedy wychodziły z mieszkania. Blitz wziął torbę i kurteczkę Candy,
a one szły przodem, nie oglądając się za siebie. Rainie mocno ściskała dłoń
córki, a Candy bardzo starała się być dzielna. Bo to przecież ich przygoda.
Nie sądziła, że mówiąc o tym
wszystkim, będzie się tak bardzo bać. Słowa, które wyrzucała z siebie z
nadmierną szybkością, przypomniały jej o tym, dlaczego tak bardzo bała się
zrobić cokolwiek, dlaczego się poddała, pomimo codziennej walki. Jej strach
potęgowała świadomość, że w tym samym budynku siedzi zamknięty Hans, że jego
ojciec o wszystkim już wie i pewnie zacznie działać. Bała się, bo Candy była w
innym pomieszczeniu z psychologiem, a najbardziej dlatego, bo nie było z nią
Billa. Był zawsze, w każdej chwili wypełniania tego całego ‘planu’, a teraz, gdy
tak bardzo potrzebowała, by jej towarzyszył, nie mógł przy niej być ze względu
na bezpieczeństwo. Wiedziała, że czeka na nie, ale potrzebowała jego wsparcia
już teraz, tak bardzo potrzebowała. Cała drżała i pociły jej się ręce. Chwilami
gubiła wątek i musiała długo się uspokajać, by móc znów go podjąć. Strach rósł
w niej z każdym zdaniem i nie umiała go pokonać.
- Poruczniku? – zapytała, po
raz kolejny przerywając swoją opowieść. Skinął głową na znak, że słuchał. –
Jest pan pewien, że będziemy z Candy bezpieczne? Ja wiem, że ta cała umowa
między Frommerami, a moimi rodzicami jest nieważna, ale ojciec Hansa to
wpływowy człowiek i boję się, że coś może pójść nie tak. Nie tyle o siebie, co
o Candy i Billa. On na tym wszystkim teraz najbardziej ucierpi.
- Pani Everett, ryzyko, które
podejmujemy jest ogromne. Jednak jest to sytuacja nadzwyczajna i procedury
zostały nieco zmienione. Pani zeznaniom przysłuchuje się sędzia i są one
rejestrowane jako dowód rzeczowy w sprawie. Nie będzie pani uczestniczyć w rozprawie
ze względu na pani bezpieczeństwo. Chcemy zminimalizować czas pani oczekiwania
na wylot z Niemiec. Jutro z rana będzie pani w stu procentach wolnym
człowiekiem. A dziś będzie pani pod wyjątkową ochroną.
- Dobrze – kiwnęła głową,
chcąc utwierdzić się w przekonaniu, że ją to uspokoiło. – Zatem Billa poznałam
wiosną dwa tysiące dziewiątego. To była bardzo dziwna sytuacja. Spotkaliśmy się
w parku, a on zaoferował mi pomoc, choć nie zdawał sobie sprawy z mojej
sytuacji. Wydaje mi się, że myślał wtedy, że po prostu mam jakiś tam problem, z
którym nie mogłam sobie poradzić. W końcu jakie problemy mają zwykłe
dziewczyny? To był czas, kiedy byłam u kresu wytrzymałości. Hans był wtedy
wyjątkowo nieznośny. Bił mnie często, a jeszcze częściej zmuszał do współżycia
i rzeczy, które… to było takie straszne! – wykrzyknęła podnosząc na porucznika
wzrok szeroko otwartych, przestraszonych oczu. Pomimo całej tej sytuacji
wiedział, dlaczego większość policjantów, którzy mieli styczność z Rainie
Everett, zachowywali się nieprzepisowo, przyglądając się jej i patrząc na nią
nie tak, jak patrzy się na poszkodowaną. Odsunął tą myśl, bo sam miewał takie
zapędy. – Te wszystkie rzeczy, których naoglądał się w filmach
pornograficznych… kiedy miał kochanki, wystarczyło mu, że robił to ze mną,
kiedy mu się podobało, ale jeśli aktualnie nie miał żadnej traktował mnie jak…
- zapatrzyła się w swoje dłonie, szukając ładniejszego słowa. Nie znalazła. –
Jak dziwkę z podrzędnego burdelu – jej łagodne rysy twarzy wyostrzyły się w
obrzydzeniu. – Nauczyłam się to znosić panie Poruczniku. Bo wiedziałam, że
dzięki temu zostawi Candy. Nie zniosłabym, gdyby coś jej zrobił. Szantażował
mnie w ten sposób. Jednego razu, kiedy odmówiłam, znaczy próbowałam, spełnił
swoje groźby. Zbił ją, a potem mnie i już nie miałam siły odmawiać. Wie pan,
co? On zawsze umiał bić mnie tak, żeby nikt nie widział. Czasem, kiedy nie
wytrzymał i podbił mi oko, musiałam sobie radzić, ale z reguły nie pozostawiał
śladów. Początkowo nie chciałam korzystać z pomocy Billa. Nawet nie wiedziałam,
że jest sławny. W parku było ciemno, on miał kaptur na głowie, a poza tym nie
miałam styczności ze światem muzyki. Kilka piosenek zespołu mogłam usłyszeć
jedynie w radiu. Zatem chciałam zapomnieć o nim, o tym, że chciał mi pomóc.
Ostatnią rzeczą, o której myślałam, było wciągnięcie obcego człowieka w moje
pogmatwane życie, ale wie pan jak to jest. Radzimy sobie sami, kiedy nie ma
szansy na to, by ktoś nam pomógł, ale gdy już pojawia się choćby jej cień,
ciężko jest go nie uchwycić, zrezygnować z choćby chwilowej ulgi. Zadzwoniłam,
a on kazał nam przyjechać. Nie wiedział, że mam córkę. Wie pan jak on pokochał
Candy? – uśmiechnęła się, pierwszy raz odkąd ją poznał, zobaczył jej uśmiech i
już wiedział, dlaczego Kaulitz stracił dla niej głowę. W słuchawce usłyszał, że
właśnie przyjechał. – Myślałam, że skończy się na tym jednym spotkaniu.
Odpocznę, pooddycham wolnym od Hansa powietrzem, spędzę czas z normalnym
człowiekiem i koniec, ale nie potrafiłam. Ta normalność, jaką mi dawał stała
się moim narkotykiem. Kiedy tylko mogłam uciekałam od niego. To niepoprawne z
mojej strony, ale często zdarzało się, że nie posyłałam Candy do szkoły, by
poszła ze mną do niego i pooglądała bajki, czy pobawiła się troszkę, żeby
poczuła się bezpiecznie, żeby zobaczyła, jak żyją ludzie z mniejszymi od nas
problemami, że nie wszyscy są źli… było jej tam cudownie, mieszkający tam też
Gustav i Georg, a wcześniej Tom, rozpieszczali ją, a Bill zaczął kupować jej
zabawki. Wspaniałe, nowe zabawki, o których nawet nie śniła. To niesamowite z
jaką otwartością bliscy Billa przyjęli nas, takimi jakimi jesteśmy. Żyłyśmy w dwóch światach. Tym, który
nazywałyśmy domem i wolnością, którą jest dla nas Bill.
Do małego pomieszczenia przy
pokoju przesłuchań nerwowo wszedł Bill Kaulitz. Przyniósł ze sobą zapach
papierosów i podenerwowanie, a za nim, nieco spokojniej, pojawił się Tom. Bill
przedstawił bliźniakowi funkcjonariuszy, których nie znał i niemal przykleił
się do lustra weneckiego, gdy tylko zobaczył Rainie.
- Długo to już trwa? – zapytał,
widząc jak była zmęczona.
- No, ze trzy godziny –
odparł Kruger.
- A Candy?
- Siedzi z psychologiem.
Opowiada jej wszystko, co wie. Jest nagrywana, jak pani Everett, Wszystko już jest przygotowane. Hotel jest
obstawiony, obsługa przygotowana – Bill skinął głową i już patrzył tylko na
Rainie. Znał tą opowieść niemal na pamięć, ale tu i teraz, jakby poznawał ją od
nowa.
- Bo widzi pan, najpierw po
prostu uciekałyśmy do niego, żeby nabrać sił. Jednak męczyło mnie to, że Bill
tak mocno przeżywa to wszystko, bo przecież wtedy nie wiedziałam, że mogę
walczyć o wolność. Wtedy… za bardzo bałam się zdenerwować starego Frommera. A
Hans. On wracał do domu tylko wtedy, kiedy nie miał opcji na spędzenie nocy z
jakąś chętną panią albo w kasynie. Kiedy nas nie dręczył, traktowaliśmy się jak
powietrze. Wtedy zajmowałam się tylko Candy i było dobrze. Bałam się, że jeśli
coś zrobię, on mi ją odbierze, a tego bym nie zniosła. Dlatego wolałam tak żyć
i cieszyć się, że nie jestem już sama i mogę, choć na chwilę wyrwać się z tego,
ale z czasem… widzi pan, przez te wszystkie lata starałam się nie mieć
pretensji do rodziców, do życia, do Boga, a kiedy pojawił się Bill, zaczęłam
żałować, że żyję, jak żyję, i że jestem, jaka jestem. Bo choć bardzo chciałam,
nie umiałam i nie umiem wciąż dać mu tego, co on ofiarowuje mnie na każdym
kroku. Nie potrafię okazywać uczuć, boję się dotyków, bliskości. To taka skaza,
która już pewnie we mnie zostanie, a on zasługuje na kogoś, kto mu to da.
Dlatego, choć jestem tak bardzo szczęśliwa, że wreszcie to się skończy, żałuję
też, że wciągnęłam go w to wszystko, bo on jest tak dobrym człowiekiem, panie
Poruczniku. To jedyny mężczyzna, jakiego znam, który dając, nie oczekuje
niczego w zamian. Zaczęłam pomstować do losu, zastanawiać się, co byłoby gdyby,
a nie było mi z tym lżej, wręcz przeciwnie. Nie byłam już pogodzona z losem i
każdy powrót był dla mnie coraz trudniejszy.
- Pani Everett, zdaję sobie
sprawę, że to dla pani trudne, ale musi pani opowiedzieć o zachowaniach Hansa
Frommera wobec pani – Rainie skinęła głową i sięgnęła po torebkę. Drżącymi
rękoma wyjęła z niej notesik – mały, czarny, niepozorny, a zawierał w sobie
opis każdego najmniejszego zadrapania jakie doznała w ciągu ostatnich dwóch
lat, wyjęła też zdjęcia rentgenowskie oraz te, które robiła sama albo ktoś z
przyjaciół. Bill nie zrobił żadnego, nie pozwoliła mu na to. Najczęściej
fotografowała ją Scarlett albo Liv, kiedy była w domu. Zdjęcia tej drugiej
wydawały się być bardziej przerażające niż wszystkie inne. Przesunęła to wszystko
na środek stolika i spojrzała na porucznika Blitza.
- Na prośbę Billa zaczęłam
robić to wszystko. Skrupulatnie dokumentowałam każde pobicie. Natomiast, jeśli
chodzi o Hansa… bardzo trudno mi o tym mówić, wstydzę się. Tą historię zna
tylko Scarlett, Scarlett O’Connor. To kobieta, tylko jej odważyłam się to
opowiedzieć, a poza tym… zaprzyjaźniłyśmy się. A ja zawsze chciałam mieć
przyjaciółkę. Nie będę musiała więcej o tym mówić? – smutno spojrzała Blitzowi
w twarz.
- Nie, pani Everett. To pani
oficjalne zeznanie, które zostanie użyte w toku sprawy.
- Pierwszy raz zdarzyło się
to końcem grudnia dwa tysiące pierwszego. Candy miała dopiero dwa miesiące, a
ja nie byłam zupełnego gotowa, choćby przez wzgląd na niedawny poród, nie
wspominając o tym, jak została poczęta… - przymknęła na moment powieki i wzięła
głęboki oddech. Pozwoliła temu wrócić, zagościć obrazom przed oczami. Mówiąc
dalej, nie widziała już policjanta, a wszystkie te minione zdarzenia. –
Broniłam się, ale co mogła zrobić zmizerowana niespełna piętnastolatka wobec
silnego, ponad dziesięć lat starszego mężczyzny? Walczyłam tak długo, póki nie
nauczyłam się, że jeśli zrobi swoje będę mieć spokój. Może to brzmi dziwnie,
ale… starałam się robić wszystko, by ułatwić sobie życie, a lepiej było spędzić
z nim piętnaście minut w łóżku niż długie tygodnie na leczeniu potłuczeń albo
złamań. A jemu to, że jestem obolała, zupełnie nie przeszkadzało. Hans był jaki
był, ale przynajmniej nie dopuścił do tego, bym zaszła w ciążę… znaczy, prawie
– opuściła głowę i kilka milczących chwil wpatrywała się w swoje ręce. Zdawała
sobier sprawę, że mówiła chaotycznie i niewiele wynikało z tych historii, ale
inaczej nie potrafiła. Po nitce do kłębka. -
Pięć lat temu byłam w ciąży. Przechodziłam ją bezobjawowo, dowiedziałam
się dopiero, kiedy spostrzegłam powiększający się brzuch. Hans załatwił sprawę
szybko. Było za późno na aborcję, więc pobił mnie tak, że problem rozwiązał się
sam, choć ja sama długo z tego wychodziłam, po dziecku nie pozostał nawet ślad.
Zabił je. A ja je pokochałam, chociaż było jego… – nie wytrzymała, wybuchła
płaczem. Zasłoniła twarz dłońmi i szlochała. Nie potrafiła przestać, miara się
przebrała. Szlochała i szlochała, a policjant czekał, aż przestanie. Nie
wyrzekł słowa. Wiedziała, że powinna zaciąć się w sobie opowiedzieć wszystko
jasno, klarownie i ze szczegółami, ale za dużo tego wszystkiego na jeden raz.
Nie potrafiła zebrać myśli.
Bill nie wytrzymał,
gwałtownie odsunął się od szyby i wypadł z pomieszczenia w takim tempie, że
nikt nie zdołał go zatrzymać. Nie minęło kilka sekund, a wpadł do pokoju
przesłuchań i zatrzymał się jak wryty, prawdopodobnie zdając sobie sprawę z
tego, co zrobił. Nie zdążył się nad tym zastanowić, ponieważ dostrzegła go
Rainie i natychmiast wstała od stolika, niemal z namaszczeniem szepcząc jego
imię, podeszła do Billa i wtuliła się w niego. Mocno przygarnął ją do siebie,
chcąc zupełnie skryć w swoich ramionach.
Widząc cierpienie wymalowane
na twarzy chłopaka, Blitz nie miał sumienia wypraszać go w tej chwili. Procedury
tego postępowania i tak były już szyte grubymi nićmi.
- Bill, tak bardzo się boję.
- Już jestem, kochanie. Już
jestem – szeptał, tuląc ją najczulej, jak umiał. Gładził jej plecy i włosy,
całował je i wydychał ich zapach. Byleby tylko przestała płakac. Tak bardzo
chciał uśmierzyć jej lęk. Serce krajało mu się słuchając tego wszystko i
patrząc na nią, gdy to opowiadała. – Już jestem przy tobie – jak mógł zostawić
ją samą?
- To tak długo trwa, odkąd tu
jestem nie widziałam Candy. A co jeśli ona się boi?
- Jest w dobrych rękach. To
dzielna dziewczynka, jak ty – Rainie odsunęła się nieco od niego i spojrzała w
jego zatroskane czekoladowe oczy.
- Bill ja nie… - coś ścisnęła
ją za gardło, a ciałem wstrząsnęła kolejna fala szlochu. Płakała i płakała w
jego ramionach. Nad sobą, nad nim, nad życiem. Nad nimi.
W wywiadach niejednokrotnie
opowiadali o łączącej ich bliźniaczej więzi. Przytaczali przykłady, gdy czuli,
że z drugim działo się coś niedobrego albo wręcz przeciwnie, gdy odczuwali
niewytłumaczalną radość z powodu tego, co robił jeden z nich. Nawet bezwiednie.
Tom opowiadał o tym, jak przestrzegał Billa, by na siebie uważał, tuż przed
jego wypadkiem, a Bill spędzał bezsenne noce, czekając na Toma, gdy czuł, że
brat cierpiał. Byli połączeni, na swój wyjątkowy sposób empatyczni.
Tak, jak zdarzało im się
mówić różne rzeczy w wywiadach, niekoniecznie zgodne z prawdą, tak tu nie
przekłamali ani joty. Łączyło ich coś wyjątkowego, niewytłumaczalna braterska
więź, której zwyczajne, nie bliźniacze rodzeństwa zazwyczaj nie posiadały.
Dlatego też, gdy patrzył na
Billa, gdy czuł, to co działo się w nim, nie mógł znieść ogromu bólu, jaki
przelewał się w sercu jego brata. To towarzyszyło im obu od dawna. Odczuwał
troski Billa, starał się go wspierać, ale nie potrafił mu pomóc. Bo nie znał
recepty na złamane serce. Nie potrafił sobie wyobrazić, co czułby, gdyby musiał
rozstać się ze Scarlett. To było zupełnie niepojęte, zupełnie niemożliwe.
Dlatego zastanawiał się, czy nawet czas będzie w stanie pomóc Billowi. Tylko
raz kocha się tak, jak Bill kochał kobietę, która nigdy nie mogła być jego.
Po rozstaniu z winy jednej
czy drugiej strony można się jakoś pozbierać, śmierć jest ostateczna, jednak
kiedy pozostanie z tobą świadomość, że twoja ukochana osoba znajduje się
tysiące kilometrów od ciebie i kocha cię równie mocno, a ty nie możesz z nią
być, jest nie do zniesienia.
Nie miał pojęcia, czy byłby w
stanie poradzić sobie z tym. Nie miał pojęcia, czy Bill da sobie z tym radę.
Jednak był pewien, że jego brat miał w sobie więcej siły, niż wydawałoby się z
pozoru. To właśnie ta siła doprowadziła go do miejsca, w którym się znajdował.
Niewykluczone, że Bill był silniejszy od niego samego, bo przecież walczył do
końca. Tom nie wiedział, co dalej będzie. Starał się wspierać Billa, ale nie
byli już dziećmi, nie chodziło o wyzwiska kolegów czy bójkę, chodziło o życie. I
nie mógł go obronić.
Blitz robił notatki, starając
się nie gapić, choć po co miał być dyskretny, gdy po drugiej stronie lustra
weneckiego tej scenie przypatrywało się z dziesięć osób. Pomyślał, że warto
zobaczyć, jak sprawy się mają u dziewczynki. Wyszedł. Niech myślą, że są sami.
- To wszystko jest
trudniejsze, niż myślałam – wyszeptała, wiedząc, że sprzęt nagrywający wciąż
był włączony.
- Wiem, nie chcę myśleć o
jutrze. Nie chcę o tym pamiętać. Będę na was czekał w hotelu. Blitz mówił, że
wszystko już załatwione? – Rainie skinęła głową. – Rainie, ja nie wiedziałem –
odparł po chwili. – Nigdy nie wspomniałaś…
- Ze wszystkiego, co uczynił mi
Hans, to było najgorsze – podjęła, doskonale wiedząc, co Bill miał na myśli. – Przywykłam
do myśli, że znów będę matką, choć tak bardzo się tego bałam. Z drugiej strony,
świadomość, że nosiłam w sobie jego potomka… czy to, że później, po czasie, gdy
wszystko przemyślałam, poczułam ulgę czyni ze mnie złego człowieka, Bill? –
spojrzała na niego swymi załzawionymi oczami, o tej cudownej barwie miodu i
serce Billa po raz nieskończony pękło na milion kawałków.
- Nigdy, nawet tak nie myśl –
delikatnie musnął wargami jej czoło. – Wszystko
będzie dobrze. Wszystko.
- Chciałabym w to wierzyć –
Rainie spojrzała Billowi w twarz. Powoli taksowała ją spojrzeniem, zapamiętując
każdy najdrobniejszy szczegół; znamię pod dolną wargą, kształtny nos i szczupłe
policzki, swoją wędrówkę zakończyła na jego oczach. Tęczówki w kolorze mlecznej
czekolady pociemniały. Zionął z nich smutek, cierpienie i miłość. Przymknęła na
moment powieki, a gdy je na powrót uniosła, napotykając to samo pełne miłości spojrzenie,
z jej ust nieświadomie popłynęły słowa, które od tak dana pragnęła wymówić. W
tej chwili wypowiedzenie stało się dla niej czymś zupełnie naturalnym.
- Kocham cię, Bill – brunet zamarł w bezruchu, a wyraz jego twarzy
wydawał się przypominać grymas bólu. Stali tak kilka długich sekund, a jego
przeszklone oczy zdawały się niczego nie widzieć. Bez słowa wypuścił ją z objęć
i wyszedł z pomieszczenia. Nie mógł przecież pozwolić sobie przy niej na łzy. Później
jej wytłumaczy. Rainie stała tak krótką chwilę, zdając sobie sprawę, że mężczyźni
za oknem wszystko widzieli i słyszeli. Speszona wróciła na miejsce i duszkiem
wypiła całą szklankę wody. Nie mając pojęcia, gdzie zniknął Blitz, splotła
dłonie na stoliku i zakłopotana czekała na jego powrót. Nie wiedziała, co
myśleć. Nie takiej reakcji spodziewała się po Billu.
- Pani córka rysuje, jest już
po rozmowie z psychologiem – odparł Porucznik, energicznie wchodząc do pokoju.
Zamknął za sobą drzwi i usiadł naprzeciw Rainie. – Doktor Schmidt przekazała
mi, że Candy poradziła sobie z zeznaniami i wykazała się wielką dojrzałością,
jak na dziesięciolatkę – dziewczyna uśmiechnęła się do siebie.
- Candy nie miała dotąd normalnego dzieciństwa. W sumie dzięki
Billowi, Scarlett, Tomowi, Julie, Shie’owi i wszystkim bliskim otrzymała jego
namiastkę. Od zawsze musiałyśmy walczyć o normalność, żeby nie zwariować.
Dzieci w wieku Candy mają często długie języki, ale nie ona. Nigdy, ani
słówkiem nie zdradziła się przed Hansem. Ma w sobie tą umiejętność dobierania
słów do sytuacji, której nie posiadają nawet wszyscy dorośli. Musiałyśmy
stworzyć zespół idealny, w którym nie ma słabszych ogniw. Rozumie pan, co mam
na myśli? Candy od maleńkości uczyła się mieć się na baczności, ważyć słowa i
gesty. Musiała być ostrożna i uważna. To kochane dziecko, pomimo tego co
przeszła, wciąż ma w sobie radość. Choć, kiedy jest z innymi dziećmi widzę, jak
bardzo się od nich różni. Ale… - zamyśliła się. To chwilowe spotkanie z Billem
dodało jej sił. – Chyba powinnam mówić po kolei. Po tamtej ciąży, po tym
pobiciu nauczył się postępować ze mną tak, bym później nie leżała odłogiem w
łóżku przez dwa tygodnie. To było mu nie w smak. Już nigdy nie pobił mnie tak
bardzo. Później było już tak samo, wymuszanie współżycia, pobicia, wyzwiska.
Dopóki nie poznałam Billa…
A słowa płynęły, jak rwąca
rzeka. Spowiedź win niezawinionych.
*
Auto gwałtownie zahamowało na
żwirowym podjeździe. Scarlett zaniepokoiła się, że coś poszło nie tak, więc
odsunęła śpiącego już Liama od piersi i ułożyła go w poduszkowej twierdzy.
Uśmiechnął się przez sen. Zapięła biustonosz, a potem rząd guziczków bluzki.
Wstała z miękkiego koca i przeszła do holu, zdążyła się zatrzymać, gdy drzwi
gwałtownie otworzyły się i stanął w nich Tom. Dawno nie widziała go tak
przejętego. Był dziwnie blady i nienaturalnie przygarbiony. Upłynęło może kilka
sekund, w których jak jej się wydawało, wahał się. Później niemal podbiegł do
niej i mocno wziął ją w ramiona. Wtulił się w drobne ciało, a ona oniemiała
przytuliła go równie mocno.
- Tak bardzo cię kocham,
Scarlett. Tak bardzo cię kocham – szeptał gorączkowo wprost do jej ucha. – Obiecaj, że nigdy nie rozstaniemy się na
zawsze – dziewczyna ufnie tkwiła w ramionach Toma, metodycznymi ruchami
gładząc jego plecy. Czekała, aż się uspokoi, aż wyrówna oddech.
- Głuptasie, przecież to
pewne, jak to, że teraz tu stoimy – uśmiechnęła się i wyciągając się w górę,
musnęła wargami szyję chłopaka. Przytuliła się znów i dalej delikatnie głaskała
go po plecach. Jej małe dłonie znalazły odpowiedni rytm, by go uspokoić, a gdy
wsunęły się pod jego koszulkę, w ten sam sposób przypomniały mu, jak bardzo za
nią tęsknił. Ich delikatne opuszki muskały każdą wypukłość i wgłębienie,
odnajdowały mięśnie i dotykały go tak cudownie subtelnie, jak to w niej kochał.
- Bo wiesz, kiedy byłem z
Billem na komendzie i przypatrywałem się jemu i Rainie, kiedy słuchałem jej
słów, a wreszcie, kiedy zobaczyłem ich razem, kiedy Bill przerwał przesłuchanie
tylko po to, żeby ją przytulić, pomyślałem o nas. Wyobraziłem sobie sytuację,
gdybym miał stracić ciebie i… nie potrafiłem, bo ja nie widzę życia bez ciebie,
Scarlett. Już nie, bo kocham cię, jak
nikogo wcześniej – szeptał cichutko, wprost do ucha brunetki. Jej szyję
owionął gorący oddech Toma, a ciało skuła gęsia skórka. Zacisnęła dłonie na
jego łopatkach, gdy obsypał drobniutkimi pocałunkami jej wrażliwą skórę.
Westchnęła cichutko, muskał jej obojczyki. Odchyliła głowę, a kaskada czarnych
włosów spłynęła po jej plecach. Dłonie Toma spoczęły na dziewczęcej talii
Scarlett, a jego usta odnalazły jej wargi. Pocałował ją najpierw niepewnie,
delikatnie, by pod wpływem dotyku jej miękkich warg tama jego wstrzemięźliwości
pękła niczym bańka mydlana i zaczął całować ją pożądliwie, instynktownie
przyciągając jej ciało bliżej własnego. Scarlett westchnęła rozkosznie po raz
kolejny, łapiąc oddech między jednym, a drugim pocałunkiem. Uchyliła powieki
racząc Toma figlarnym spojrzeniem niebieskich oczu, a on uśmiechnął się tak,
jak tylko on potrafił.
- Przypomniałam sobie –
mruknęła, splatając dłonie na karku chłopaka.
- Co takiego? – skupił
spojrzenie na ponętnych, pełnych wargach brunetki, które poruszały się powoli,
gdy wymawiała kolejne słowa. Mimowolnie zwilżył usta koniuszkiem języka.
- Jak to jest ciebie mieć.
- A zapomniałaś? – zapytał,
zabawnie przekrzywiając głowę.
- Trochę, kiedy traktowałeś
mnie jak jajko – Tom parsknął śmiechem i mocniej przytulił brunetkę.
- Jeśli już, to oczko w
głowie – pocałował ją znów i pewnie całowałby ją dłużej, gdyby kilka metrów
dalej nie rozległo się kwilenie, a zaraz po tym coraz donośniejszy krzyk.
Jednak Tom nie puścił Scarlett od razu, choć w pierwszym odruchu chciała pobiec
do synka. Pocałował ją raz jeszcze, a po tym spojrzał jej głęboko w oczy. –
Gdyby ten mały zazdrośnik nie pokrzyżował mi planów, przyłożyłbym się do tego,
abyś przypomniała to sobie bardzo dokładnie.
- Fantazjujesz, Kaulitz –
odparła zaczepnie i mrugnąwszy do niego, wyswobodziła się z jego uścisku. –
Zacznij przygotowywać kąpiel, dobrze? Zaraz przyjdziemy – jakby nigdy nic
odeszła do synka. Jak ona to robiła, że potrafiła w jednej chwili całować go
szaleńczo, a w następnej mówić o pogodzie? Zostawiła Toma z rozbudzonym
apetytem, a sama zdawała się być nie poruszona. Zdradzały ją jedynie uroczo
zaróżowione policzki i błyszczące oczy. Przemawiając spokojnie do synka, wzięła
go z miękkiego posłania. Tom przyglądał im się chwilę. Scarlett uśmiechała się
do Liama i mówiła do niego cicho, przez co uspokoił się zaraz po tym, jak tylko
wzięła go na ręce.
Kilka minut później, kiedy
przygotował wszystkie przybory i napełniał wanienkę wodą, Scarlett przyniosła
chłopca owiniętego w miękki kocyk. Tom sprawdził wodę łokciem i skinął głową.
Brunetka odłożyła kocyk i ostrożnie włożyła Liama do wody. Podtrzymywała mu
główkę i delikatnie polewała jego ciałko wodą, nim przyzwyczaił się i
skojarzył, co teraz nastąpi. Później był już zupełnie zadowolony i prezentował
swoje wdzięki niczym rasowy basza, więc przekazała pałeczkę Tomowi, a sama
przysiadła na brzegu wanny, przyglądając się wszystkiemu. Taki mieli już swój
mały rytuał. Liam zaciskał i rozluźniał piąstki, prostował nóżki, cały czas się
uśmiechał i górzył, najwyraźniej chcąc podtrzymać rozmowę. Tom nie był mu
dłużny i odpowiadał synkowi z pełnym zainteresowaniem. Choć Scarlett nie była
pewna, czy tematy, które podejmował, nie powinny poczekać jeszcze przynajmniej
osiemnastu lat. Na wpół znużona i rozbawiona, starała się przypomnieć sobie, z
której piersi karmiła go ostatnio. Ugniotła najpierw prawą, a zaraz potem lewą
pierś, co nie umknęło uwadze Toma. Poruszył wymownie brwiami i uraczył ją
szelmowskim uśmiechem. Wywróciła oczami i wskazała palcem na wanienkę.
- Nie utop mi dziecka z łaski
swojej, Kaulitz. Bo jeśli go zaraz nie nakarmię to chyba eksploduję, a tego byś
nie chciał.
- Masz rację, Maleńka nie
mogę dopuścić, żebyś eksplodowała w moim towarzystwie czymkolwiek innym niż
rozkoszą – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i posłał brunetce buziaka.
- Powiedział Tom, który od… -
zasępiła się udając zamyślenie. – Powiedział Tom, który od kilku miesięcy żyje
w celibacie – teraz to ona uśmiechnęła się szeroko, zadowolona ze swojej
riposty.
- Powinnaś nade mną ubolewać,
Maleńka – westchnął teatralnie i spojrzał na Liama. – Widzisz chłopie, jak to
jest z tymi kobietami.
- Umyj mu włoski i wystarczy
tego dobrego – Scarlett wzięła ręcznik i rozłożyła go na swojej klatce
piersiowej, czekając aż Tom wyjmie synka z wody. Przypatrywała mu się przez tą
chwilę. Jeszcze całkiem niedawno bał się wziąć Liama na ręce, a teraz bez lęku
kąpał go i przebierał. Lubiła na niego patrzeć, gdy się nim zajmował. Ich synek
był taki malutki w jego ramionach, tak kruchy i bezbronny. Z uwagą mył chłopca
malutką gąbką, którą tak śmiesznie trzymał w swoich długich palcach. Polewał go
wodą i łaskotał raz po raz.
- Voila – delikatnie wyjął go
z wanienki i położył Scarlett na piersi, prędko owinęła go ręcznikiem. I
ruszyła ku wyjściu z łazienki. Ich spojrzenia na moment się spotkały, oboje się
uśmiechali.
Na materacu czekał już
przygotowany gruby kocyk na którym brunetka ułożyła zawiniątko. Ostrożnie
wytarła Liama i zabrała się za całą wieczorną toaletę, a malcowi jak
najbardziej to odpowiadało, gdy smarowała go oliwką, kremami i maściami,
których używała po każdej kąpieli. W chwili, gdy do pokoju wszedł Tom,
zabierała się za to, co Liamowi nie podobało się ani trochę, a ją oblewało
zimnym potem, czyli ubieranie. Zaczęła od pampersa, co wywołało na jego buzi
pierwszy grymas. – Oho, czas przewentylować płuca – Tom obszedł łóżko i położył
się z drugiej strony w poprzek materaca, tak by móc przypatrywać się mamie i
synkowi. Kiedy Scarlett założyła Liamowi body, zaczął swój koncert. Skrzywiła
się i przyspieszyła ruchy.
- No już, nie krzycz tak.
Mama się streszcza – mówiła łagodnie. Po body założyła mu koszulkę i śpiochy. –
Fryzura i witaminy. Tom przygotujesz witaminy? – spojrzała na niego krótko,
zapinając błękitne śpioszki. Sapnęła, kiedy Liam wciąż krzyczał, gdy wzięła go
na ręce. – No już, mama skończyła. No już, maleńki – powtarzała, kiedy Tom
podawał mu do buzi zawartość ampułek. – Już po wszystkim – Scarlett przytuliła
Liama i jedną ręką odsunęła kocyk. Usiadła i odetchnęła, gdy krzyk przerodził
się w znajome postękiwanie. – No już mamusia daje jeść, już – uśmiechnęła się,
układając sobie synka na kolanach. Odpięła bluzkę i biustonosz i prędko
przystawiła go do piersi. Nim zaczął jeść musiał wypowiedzieć wszystkie swoje
żale.
- Lubię słuchać jak do niego
mówisz – Tom przysunął się bliżej i położył głowę obok kolan Scarlett i objął
ją rękoma w talii. Odetchnęła głęboko.
- A ja lubię nasze nowe życie
– dłonią wolnej ręki pogładziła skroń i policzek chłopaka. Wpatrywał się w nią
niemal z uwielbieniem i dokładnie analizował cały proces karmienia, jakby była
to najbardziej zjawiskowa czynność pod słońcem. Scarlett ucałowała główkę synka
i delikatnie nacisnęła swoją pierś, by przypomnieć, że to czas na jedzenie, a
nie spanie. Te chwile były tak bardzo ich, tak bardzo prawdziwie intymne. W
gazetach pisali o ich szczęściu i urodzie, jednak żadne słowa nie byłyby w
stanie opisać Scarlett w tej właśnie chwili. Z całą uwagą skupioną na tej małej
istotce w jej ramionach była tak niewyobrażalnie piękna, emanowało od niej
takie wyjątkowe ciepło, którego nie było w stanie oddać nic, żadne słowa, żadne
zdjęcia. Nie potrafił wytłumaczyć sobie, co czyniło ją taką. I nie znalazł
innej odpowiedzi, jak miłość; bezgraniczna, matczyna miłość. Scarlett i Liam stanowili jego nowy świat
stworzony na silnych podstawach miłości, który wzmacniał się z każdym dniem.
Budowany na dojrzewaniu, zaufaniu i wierze, stawał się twierdzą nie do
pokonania. Przyjście na świat Liama było dla nich najtrwalszym z możliwych
spoiw, jeśli wcześniej ją kochał, tak teraz nie potrafił znaleźć słowa na
określenie swojego uczucia. Prawdopodobnie musiałby użyć najwyższego stopnia
określającego moc słowa ‘kocham’. Jednak pojawiło się coś, co zaburzyło spokój
w jego świecie, coś co zagroziło jego harmonii, a Tom nie potrafił znaleźć
sposobu, by z tego wybrnąć. Wiedział jedno; za nic nie pozwoli odebrać sobie
tego co miał najcenniejsze, miłości. – Ponosisz go? – zagadnęła, a Tom podniósł
się z posłania i w dwóch susach był już przy niej. Wziął malca na ręce i
wygodnie ułożył go na swoim ramieniu. Ciemne oczy Liama nagle stały się szeroko
otwarte, choć przed chwilą zdawał się spać. Uważnie przypatrywał się
wszystkiemu, choć przecież niewiele widział. Scarlett sprzątnęła przybory do
kąpieli i przysiadła na brzegu łóżka. Tom powoli krążył po pokoju, głaszcząc
Liama po pleckach. Malec, najedzony, nie miał nawet siły poruszać rączkami
wygodnie ułożonymi pod główką, więc tylko wodził za wszystkim oczami. Brunetka
uśmiechnęła się, przypatrując się swoim chłopcom. Tom cicho przemawiał do
synka, nie przestając krążyć po pokoju. Pod wpływem jego chwiejnego chodu,
powieki Liama powoli zaczęły opadać, dopóki to co zjadł nie przyjęło się głośno
i wyraźnie. – Ma to niewątpliwie po tobie – Scarlett zaśmiała się cicho i
wygodnie wyciągnęła się na posłaniu, opierając o wezgłowie.
- Bardzo zabawne. Już lepsze
to, niż te twoje długachne palce u stóp – pokazał brunetce język i zmienił
kierunek. Zaśmiała się znów i zabrała się za odpinanie bluzki. – Może
poczekałabyś z tym tak na mnie, co?
- Chyba śnisz, kochanieńki –
odparła słodko, tym swoim dziecinnym tonem. – Jestem głodna i zmęczona. Idę
zrobić kolację – zarządziła, gdy zakładała na siebie koszulkę nocną. – Czekam
na ciebie, tatusiu – wychodząc z pokoju, zatrzymała się obok nich i ucałowała
Liama w czółko. – Śpij słodko – i skradła krótki pocałunek Tomowi. – Czekam –
mrugnęła do Toma i opuściła pokój, zostawiając go z coraz bardziej rozbudzonym
Liamem.
Scarlett kończyła właśnie
wyżywać się artystycznie na kanapkach, tworząc rozmaite keczupowe paćki, kiedy
to usłyszała za sobą szelest kroków, a zaraz po tym poczuła, jak oplatają ją
silne ramiona. Tom przycisnął do siebie ciało Scarlett, zamykając swój szczelny
uścisk na jej brzuchu. Wtulił policzek w jej szyję i delikatnie całował jej
obojczyk. Dom spowijała cisza, Liam spał, a oni choć już zmęczeni byli tak
bardzo szczęśliwi tą krótką wspólną chwilą.
- Włączyłeś nianię? –
zapytała zamykając tubę z sosem pomidorowym. Przymknęła powieki, poddając się
kojącemu dotykowi ust Toma.
- Tak jest, podkręciłem nawet
głośnik.
- Leży na boczku?
- Na prawym.
- Odbiło mu się drugi raz?
- Nawet trzeci.
- A sprawdzałeś… - nie dokończyła,
bo Tom odwrócił ją gwałtownie przodem do siebie i zamknął usta brunetki gorącym
pocałunkiem. Całował ją tak długo i tak namiętnie, że zabrakło jej tchu na
zadawanie jakichkolwiek pytań.
- Scarlett, wszystko jest w
porządku – spojrzał dziewczynie prosto w oczy, uśmiechając się czule. –
Dopilnowałaś wszystkiego, Liam teraz smacznie śpi, a my mamy wreszcie czas dla
siebie.
- Wolałam się upewnić –
odparła, rumieniąc się słodko.
- Jesteś najlepszą mamą, jaką
Liam mógłby sobie wymarzyć. Doskonale sobie ze wszystkim radzisz i zupełnie
oddajesz się jemu. Kochasz go i poświęcasz mu każdą swoją chwilę, nie licząc
się ze zmęczeniem czy bólem. Nie mam doświadczenia, ani pojęcia o dzieciach,
uczę się dopiero, ale kiedy przyglądam się temu, jak kochasz Liama, nie umiem
nie kochać cię jeszcze bardziej, Maleńka – z czułością pogładził policzek
dziewczyny.
- Przesadzasz.
- Ani trochę – powiedział
poważnie, patrząc w jej błękitne oczy. Scarlett westchnęła i przytuliła się do
Toma. Czule musnęła wargami lewą stronę jego torsu. – Zjemy tą odświętną
kolację – uśmiechnął się, łypiąc okiem na talerz pełen kolorowych kanapek. – I
obejrzymy jakiś film. Jestem nawet skłonny zobaczyć po raz milionowy ‘Pearl
Harbor’.
- Naprawdę? – spytała,
rzucając Tomowi pełne zdziwienia spojrzenie. Po trzech razach miał dosyć tego
filmu, a było ich dużo więcej, bo oglądała go przynajmniej dwa razy w miesiącu,
a czasie ciązy znacznie, znacznie częsciej. – Jakież to poświęcenie z twojej
strony, panie Kaulitz.
- Dla pani wszystko, pani Kaulitz
– odparł, szarmancko całując dłoń brunetki.
- W takim razie chodźmy –
zarządziła zadowolona i zabrawszy talerz z kanapkami skierowała się do wyjścia.
– Weź herbatę, dodałam już sok – pokręcił głową i zabrał dwa niemal identyczne
kubki, różniące się jedynie literami, jakie je zdobiły. Scarlett, rzecz jasna,
zawsze piła z kubka z literą ‘T’, a on pijał z tego z literą ‘S’. Taki ich mały
rytuał, jakich mieli wiele. Wychodząc z kuchni, słyszał już motyw filmu
dobiegający z salonu. Poznałby go nawet przez sen, ba, byłby w stanie
wyrecytować wybrane dialogi, ale czego nie zrobiłby dla swojej dziewczynki?
You
can never say never,
but forever.
*
Bał się tej nocy. Nieraz
zastanawiał się, jak będą wyglądać ich ostatnie wspólnie spędzone godziny, ale
żadna z wersji, które wymyślił nijak miała się do tego, co zaszło naprawdę.
Bill pierwszy i ostatni raz miał przeżyć na jawie najpiękniejszy ze swych snów.
Na krótką chwilę miał dostać to, o czym marzył od chwili poznania Rainie. To,
co wraz z nadejściem świtu musiał stracić bezpowrotnie – swoją własną rodzinę.
Pokój wynajęty w Ritzu
zarezerwowany był na osobę fikcyjną, która faktycznie pojawiła się w hotelu,
nawet w pokoju, jednak wyparowała na czas ich pobytu, miała zmaterializować się
następnego ranka, po opuszczeniu przez nich apartamentu. Kilka godzin, kiedy
oczekiwał na ich przybycie dłużyło się niemiłosiernie. Skojarzyły mu się z
życiem, które miał wieść po wyjeździe Rainie. Były puste i męczące. Gdy
otrzymał wiadomość, że były już na miejscu, zaczął krążyć nerwowo. Na cały
apartament składał się salon połączony z kuchnią, łazienka i dwie małe
sypialnie. Po trochu siedział chyba w każdym z tych pomieszczeń.
Drzwi otworzyły się. Pierwszy
pojawił się Blitz, który wydał kilka poleceń strażnikom, a zaraz po nim
przyszły śmiertelnie przejęte Rainie i Candy w towarzystwie Krugera i jeszcze
jednego policjanta. Rainie odetchnęła dopiero, gdy znalazła się w pokoju za
zamkniętymi już drzwiami. Candy mocno trzymała jej dłoń, którą puściła, gdy
tylko zobaczyła Billa. Ruszyła biegiem w jego stronę.
- Biiiiill! – krzyknęła,
rzucając mu się na szyję. Mocno przytuliła się do niego, gdy wziął ją na ręce i
choć bardzo tego nie chciał, poczuł jak do oczu napływają mu łzy. – Ty wiesz,
że już nigdy nie będę musiała mieszkać z Hansem? – pisnęła radośnie, odchylając
się do tyłu. Uczepiła się jego szyi, a on pewnie trzymał ja w ramionach. Jakby
była jego własna.
- Zaraz mi opowiesz, najpierw
porozmawiamy z panem policjantem – podszedł do Blitza i Krugera, w których
towarzystwie stała Rainie. – Plany nie uległy zmianie?
- Nie, będziemy tu jutro o
dziewiątej – skinęli na pożegnanie i rozejrzawszy się po raz ostatni po
pomieszczeniu, wyszli, zamykając za sobą drzwi. Candy jeszcze raz przytuliła
się do Billa.
- Tęskniłam za tobą.
- Ja za tobą też, Cukiereczku
– odparł i ucałował dziewczynkę w czoło. – Na blacie leżą żelki. Kupiłem
specjalnie dla ciebie kilka smaków. Pójdziesz sobie wybrać? – Candy rezolutnie
pokiwała głową i kiedy tylko Bill postawił ją na podłodze, poszła po swą zdobycz.
Bill i Rainie stali tak kilka chwil, milcząc i zupełnie nie wiedząc, co
powiedzieć. Ciszę przerwał brunet. – Ja dziś…
- Nie musisz nic mówić –
powiedziała szybko bardzo zmieszana.
- Ale chcę. Trzy słowa, a
zwaliły mnie z nóg Rainie – uśmiechnął się smętnie i ujął jej dłonie. –
Ostatnio zachowuję się, jak rozchwiana emocjonalnie nastolatka, przepraszam.
- To nie twoja wina. Gdyby
nie my nie miałbyś tylu problemów.
- Powtórz to, co powiedziałaś
mi na policji – poprosił z uśmiechem. Jak ona lubiła jego uśmiech! Uniosła dłoń
do policzka bruneta i czule go pogładziła.
- Kocham cię, Bill –
odpowiedziała z łatwością, o jaką nigdy by siebie nie posądziła. Przekrzywiła
głowę i uśmiechnęła się lekko.
- To mi wystarczy –
przyciągnął ją delikatnie do siebie i ucałował w czubek głowy. Katem oka
widział, że Candy zabrała się już za oglądanie bajek. Mądra dziewczynka.
- Niech ten wieczór będzie
tylko nasz, bez myślenia o jutrze, dobrze? – wyszeptała, wtulając się w tors
Billa. – Żyjmy dziś tak, jak
chcielibyśmy przez resztę życia. Niech te godziny będą naszą resztą życia.
~Rosa.
OdpowiedzUsuń5 marca 2011 o 14:27
Och. Mein. Gott. Rozpłakałam się na przesłuchaniu. Umarłam i zmartwychwstałam. Toma i Scarlett miałam ochotę wyrzucić przez okno, bo zepsuli mi B&R. Kto by pomyślał, że ich już więcej razem nie zobaczę. Oczywiście do momentu, w którym na końcu opowiadania ojciec Hansa zginie, a Bill pojedzie do Rainie xD. Dobra, wymyślam teraz, ale po Tobie tego się spodziewam. Było cudownie. To aresztowanie, to wszystko. I chcę następny. Już! Teraz!
Dark Queen
Usuń9 marca 2011 o 13:04
to zestawianie miało być swojego rodzaju kontrastem. teraz zła passa, powiedzmy, dotknęła Billa. kto wie, co przyniesie przyszłość?
~Rosa.
Usuń9 marca 2011 o 18:53
W pełni rozumiem funkcję tego zestawienia. Ba! Ja nawet zazwyczaj uwielbiam coś takiego! Ale tym razem mi nie podeszło.
~Katalin
OdpowiedzUsuń5 marca 2011 o 15:59
Ależ się zrobiło nastrojooowo. To chyba za sprawą tej piosenki, która wrzuciłas do tego postu, a która słucham w tej chwili na okrągło. Mniejsza z tym. Ciesze się, że ujełas ten post w ten,a nie inny sposób. Bo to wazna część. I dobrze, że nie rozdrabniałas się, nie rozwlekałas tego watku na mase postów. Możę i był on monottematyczny,ale bardzo dobrze,ze tak było. Myślę, że bardzo wiarygodnie to opisałas, całe porawnia hansa, przesłuchania etc. Czytanie tych wszystkich kryminałów na cos sie jednak przydaje xD No i prosze panstwa, coz to za scenki z wesołego domku Kaulitzów,coo? Widac, że Toma juz celibat mocno uwiera, ale rzyma sie jeszcze chłopak dzielnie. To sie ceni, a co! Rozczuliła mnie Scarlett, kiedy tak wypytywała o Liama xD „Lezy na boczku?’ Ooooj, jak słodko! I fajnie tez,ze wplatasz w to wszystko takie praktyczne rzeczy jak to,ze zastanawia sie, z której piersi ostatnio karmiła, albo ze Liam nie lubi ubierania. Widać, że maleńkie dzieciaczki nie są Ci obce! :) To wszystko jest tak namacalne, że aż przykro kiedy docieram do konca postu. Ale w sumie ostatnio szybko Ci idzie publikowanie postów, wiec Ci wybaczam xD :*:*
Dark Queen
Usuń9 marca 2011 o 13:19
ty najlepiej wiesz, ile kosztuje mnie trwanie tu i teraz, ile kosztowało mnie dojście do momentu, w którym jestem. i najlepiej wiesz, co dzieje się ze mną, kiedy myślę o tym, co nastąpi dalej. żal mi Billa i losu, jaki mu zgotowałam, a przede wszystkim, że to koniec tego etapu, ale z drugiej strony jakoś mi lekko, bo najgorsze mam prawie za sobą. a dzieciaczki cóż. nie są mi obce, ani trochę. powiedziałabym, że mam cudowną mozliwość zgłębiać ich naturę ^^
~Agness..
OdpowiedzUsuń5 marca 2011 o 20:42
No cóż, płaczę wyje mazgaje się smuce a zaraz potem uśmiecham cieszę na chwile zapominam o Raine i Billu by chwile pomyśleć o Tomie i Scarlett ale potem wraca motyw R&B i WYJE ZNOWU :C tak mogę określić fazy czytania tego odcinka. Smutek, radość, smutek. Boże. Nie wiem od czego mogę zacząć? Początek, to przesłuchanie, ja czułam się jakbym siedziała obok Raine i musiała wysłuchiwać tego wszystkiego cierpiąc razem z nią. Ten żal, smutek, cierpienie które się przelewało przez jej słowa, a zarazem miłość i uwielbienie do Billa który ich uratował, to jest nie do skomentowania – w sensie jest po prostu idealne takie jakie opisałaś i nie ma co powiedzieć, prawdziwe mistrzostwo jeśli chodzi o dobór słów o sytuacje postaci, czy ogólnie całość tego przesłuchania. Jestem wbita w krzesło i mogę tylko gratulować talentu. Naprawdę. Emocje jakie ciągle mi towarzyszą zbierają się niemal do wybuchu. Jest mi tak żal że oni się rozstają, że ten Bill kocha ją i w momencie gdy usłyszał o aborcji wtargnął do tego pomieszczenia taki męski dobry miły kochany i utulił R. no to ja leżałam na klawiaturze i płakałam. Biedna Candy straci przyszłego „tate” choć mam nadzieje że kiedyś może kiedyś one wrócą i w końcu będą rodziną. Jak ja bym bardzo tego chciała. Przechodząc dalej do scen tych radosnych gdzie moja mina była taka rozmarzona zadowolona radosna – mimo że troche spuchnięta od płaczu – to po prostu sielanka. Jak ja bym chciała aby moje życie tak wyglądało. Żeby była taka właśnie swoboda, pełnia miłości i uczuć to wszystko. Nawet błahe sprawy jak kąpiel dziecka wydają się w tym odcinku takie cudowne. Ich rytuały ich dotyki spojrzenia rozmowy wszystko co się dzieje wokół Toma i Scarlett teraz jest wprost idealne. Takie idealne życie chyba każdy z nas chciałby mieć. Ja na pewno. Cieszę się że zapomnieli już o wpadce Toma z porodem i teraz on może podbudowywać S. a przy tym uczyć się rodzicielstwa.No i ostatnia scena już czyli w hotelu, gdy wbiega mała Candy już mi się zrobiło smutno, że to ich ostatni raz, właśnie nie zdążyłam skomentować wyznania Raine. Tak się cieszę że powiedziała Billowi wtedy że go kocha. Naprawdę! On wtedy uwierzył że cóż że odwzajemnia mimo wszystko jego uczucie. Że on też jest dla niej tak ważny, pomimo tego co zrobił. I ostatnie słowa, które padły na koniec tego odcinka zrobiły ze mnie rozemocjonowaną kluskę płaczącą jak małe dziecko. Ja naprawdę przez to opowiadanie zrobiłam się jeszcze bardziej wrażliwa niż to możliwe. I dziękuję za to. Poza tym jak wcześniej mówiłam, dobór słów mistrzostwo, piosenka też, wszystko dla mnie jest takie idealne – patrz ja ciągle ci słodzę :c Ale nie umiem skrytykować tego opowiadanie, bo po prostu uwielbiam je takie jakie jest.A czcionka i nowy wygląd strony cóż naprawdę mi się podoba i nie trzeba zmieniać rozmiaru czcionki bo nawet troszkę łatwiej mi się czytało.To zdjęcie toma jest takie ładne :DPozdrawiam życzę MASE WENY dużo DOBREGO HUMORU i widzimy się przy okazji następnej notki!Agnes.
Dark Queen
Usuń9 marca 2011 o 13:30
Wiesz, słyszałam, że dzięki takiemu porządnemu popłakaniu przeczyszczają się te wszystkie kanaliki łzowe. Także twoje łzy nie były daremne. Tworząc wątek Billa i Rainie stąpam po bardzo kruchym lodzie. Stanowi dla mnie duże wyzwanie, ale lubię je. W tej chwili największą nagrodą są dla mnie twoje słowa. Byłaś z nimi, czułaś ich. Nie mogę czuć się bardziej doceniona. Jak to wyszło kiedyś podczas jednej z moich rozmów z Katalin, Bill jest współczesnym Werterem. Nie do końca i niedosłownie, ale tak go sobie gdzieś w myśli ochrzciłam. Trafiła mu się rola bohatera tragicznego, ale ja go po prostu utożsamiam z wielką miłością. Pomimo divy, którą dzielnie zgrywa w prawdziwym życiu, mój Bill potrafi bardzo kochać i tej miłości pragnie. Może trochę niesprawiedliwie to podzieliłam. Tomowi i Scarlett się udało. Po burzy od razu wyszło słońce i pomimo trudności, które napotykali dotąd, niezłomnie przy sobie trwali, uzupełniając się wzajemnie. Taki związek idealny, trudny do odnalezienia wśród tych, które spotkamy na co dzień. A Bill ma od początku pod górkę, najpierw bał się o Toma, a potem pokochał Rainie, która nie mogła być jego. Ale w tych jego trudnościach rodzi się siła, którą w niego wkładam. Teraz jej nie widać, nie czuć może aż tak bardzo, choć to przecież ona doprowadziła go do tego, że uwolnił Rainie, więc Bill jest silniejszy niż myślimy, ale tak naprawdę, to czego nauczył się na przestrzenie czasu, który przedstawiłam, zaowocuje za jakiś czas, kiedy zostanie poddany prawdziwej próbie.I naprawdę się cieszę, że uczyniłam z ciebie tą kluskę. Lubię to!Pozdrawiam,
~Burlesque
OdpowiedzUsuń7 marca 2011 o 14:55
Przeczytałam, ale na razie nie skomentuję z powodu braku słów i mojej elokwencji. Ty wiesz dlaczego. Ale wiesz też, że mi się bardzo podobało;*
Dark Queen
Usuń9 marca 2011 o 13:33
wiem, misiu, wiem. :*
~czytelniczka
OdpowiedzUsuń8 marca 2011 o 17:53
uwielbiam długość odcinków, które dodajesz:-) ten jest wyjątkowo smutny chociaż może źle to ujęłam, bo przecież ten odcinek daje nadzieję na lepsze jutro. Mam nadzieję, że Raine uda się wyjechać i obie z Candy będą bezpieczne, mam również nadzieję, że kiedyś ona i Bill będą razem i oprócz tego, że będą bezpieczne, będą też szczęśliwe. A Tom i Scarlett? uwielbiam ich:-)
Dark Queen
Usuń9 marca 2011 o 13:32
nie wiem, czy Cię witałam, ale witam Cię. niezmiennie cieszy mnie, że widzę ‚nowe twarze, a co więcej, że Prinz Ciebie, jako czytelniczkę, w jakiś sposób kontentuje i na przyszłość życzę przyjemnej lektury ;)
~Lestat
OdpowiedzUsuń11 marca 2011 o 21:32
Ten rozdział był naprawdę niesamowity. Taki cudownie słodko-gorzki. A ja uwielbiam kiedy jest właśnie tak, kiedy nie idziemy za bardzo ani w jedną, ani w druga stronę, kiedy wszystko jest tak idealnie wyważone. Gdyby nie pojawili się Scarlett i Tom, Liam, to czegoś zdecydowanie by tutaj brakowało. Ale oni byli i idealnie dopełnili całość. Uwielbiam Cię za to, jak dobrze potrafisz wyważyć emocje. Coś się kończy. Ale dzięki temu coś nowego będzie mogło się też zacząć. Wierzę w to, że to nowe okaże się lepsze. Lepsze dla Rainie i dla Candy. To musi być lepsze. Nowe życie. Z dala od wszystkiego, co zdążyły tu pokochać. Na pewno nie będzie im łatwo. To więcej niż oczywiste. Ale czy było inne wyjście? Jeśli to jedyny sposób, żeby uwolnić je od Hansa, od przeszłości, cierpienia i bólu, to trzeba się na to zdobyć. Nieważne jak wiele miałby ich to kosztować, najważniejszy jest cel. Cel, którym jest ich wolność. Cudowne jest to jak bardzo dobro dziewczyn leży na sercu Billowi. Jak mocno on się w to wszystko zaangażował. Jak mocno je pokochał. To nie tak powinno wyglądać, nie w takich okolicznościach powinni się spotkać, ale życie ogólnie jest bardzo niesprawiedliwe, więc nie ma co za bardzo nad tym się zastanawiać. Los zetknął ich ze sobą akurat w takim momencie, dał im siebie, choć tylko na krótko, ale najważniejsze, że oni potrafili to wykorzystać. Słowa Rainie, w końcu wypowiedziane na głos, to ‚kocham cię’, aj, czułam w tym tak wiele emocji. A ja uwielbiam czuć w czasie czytania! Wierzę w to, że teraz będzie tylko lepiej, że Rainie i Candy uciekną i zaczną nowe życie, wolne życie, bez wiszącego nad nimi zagrożenie. I choć pozostanie w nich mnóstwo żalu i smutku po rozstaniu z Billem, to jednak w końcu będą mogły być naprawdę szczęśliwe. A on? Mam nadzieję, że sobie poradzi, że się nie załamie, że będzie silny. Wraz z wyjazdem Rainie odejdzie też jakaś część jego, a nikt z nas chętnie nie oddałby cząstki siebie. Zostaną przy nim przyjaciele, rodzina i liczę na to, że dadzą mu siłę. Fragment z domu mojej ulubionej opowiadaniowej rodziny był cudowny. Jak zwykle perfekcyjnie ukazałaś ich najzwyczajniejszą codzienność, nie pomijając żadnych szczegółów. Nawet nie wiesz jak bardzo to lubię. Czytać o tak błahych sprawach jak codzienna kąpiel Liama (lubię o tym czytać, mimo że nie przepadam za małymi dziećmi. aż sama jestem zdziwiona.) czy słuchać rozmów Toma i Scarlett. Między nimi znowu wszystko jest ok i to mnie bardzo cieszy. Co prawda, miałam wrażenie, że to już dzisiaj Tom wyrwie się z celibatu, ale jak widać jeszcze nie miał okazji. Dzielnie się chłopak trzyma :DPozdrawiam serdecznie i jak zawsze czekam na więcej. Bo ja uwielbiam te chwile spędzone z Prinzem :*
Dark Queen
Usuń21 marca 2011 o 16:15
widzisz, pomimo tego całego idealizmu, surrealizmu, który króluje w Prinzu, staram się nadać mu pewną życiowść. i chyba właśnie dlatego Billowi przypadła ta przykra w udziale rola mojego opowiadaniowego Wertera, o czym już gdzieś tam wcześniej wspominałam. szczerze mówiąc, wątek jego i Rainie spadł na mnie jak grom z jasnego nieba, podobnie jak wszystkie inne wątki. kiedy pojawił się w mojej głowie, wiedziałam, że jest dobry tylko dla Billa. że zaden inny bohater nie może go przejąć. kombinowałam, wymyślałam, bo w sumie szkoda mi go przez to co mu jeszcze zgotuję. bo to dopiero podnóże góry lodowej, to rozstanie. ale tak być musi. jak w życiu, los nie wybiera. choć wiem, że to dziwne. Tom i jego celibat, ojej. ostatnio nawet zastanawiałam się, czy nie przejaskarawiam tematu, ale kurczę. musi się chłopak jeszcze pomęczyć. i w sumie jego też mi szkoda, ale w trochę innym sensie xD