Tytuł: Anna Kamieńska
Szczupłe palce prędko
przebierały po nagrzanej powierzchni kubka, gdy Scarlett prędko pokonując
schody, kierowała się na piętro. Porcelana parzyła wnętrze jej dłoni, ale nie
miała już innego wyjścia, jak tylko pędzić do pokoju. Otworzyła gwałtownie
drzwi i wtargnąwszy do pomieszczenia, postawiła kubek na przewijaku. Strzepnęła
dłoń, klnąc pod nosem, ale zaraz ujęła go znów, by wreszcie napić się kawy, na
którą tyle czekała. Upiła łyk jeden, drugi i trzeci, nie zważając na to, że
napój parzył jej przełyk. Dzięki temu miała, jakby większe poczucie, że wciąż
żyła. Odstawiwszy na pół opróżnione naczynie, rozejrzała się po pokoju.
I wróciła rzeczywistość.
Przyklęknęła wśród stosów
ubranek Liama i z trudem powstrzymała się, żeby nie wybuchnąć płaczem już po
raz kolejny tego ranka. Wciągnęła spazmatycznie powietrze i powachlowała dłonią
przed oczami, jakby to mogło coś pomóc. Wzięła do ręki błękitne śpioszki synka,
ułożyła je na kolanach i wpatrując się w nie, delikatnie gładziła pastelowo
beżowego słonika naszytego z przodu. Często zakładała je Liamowi. Po raz
kolejny zachłysnęła się powietrzem, pragnąc wreszcie zapanować nad sobą, ale nie
była w stanie. Stróżki łez popłynęły po jej policzkach, a Scarlett wpatrując
się w ubranko, wspominała, jak Liam uroczo w nich wyglądał. Obraz przed jej
oczami zamazał się, lecz ona doskonale widziała synka wierzgającego nóżkami,
śmiejącego się i bacznie rozglądającego się dookoła. Zapach oliwki, który
unosił się w pokoju, tylko potęgował to wspomnienie, a dziewczyna niemal czuła
dotyk miękkiego ciałka synka. Mimowolnie zacisnęła dłoń na śpioszkach, jakby
pragnąc uchwycić i jego.
- Ty jeszcze tutaj? – zza
pleców dobiegł ją głos Toma, nie wiedziała czy był bardziej zmartwiony czy zły.
– Siedzisz tu cały ranek, Scarlett – odwróciła się, posyłając mu buńczuczne
spojrzenie załzawionych oczu, a on wydawał się zmarkotnieć. Mocniej ścisnęła
delikatny materiał w dłoniach, będąc gotową do obrony.
- Te ubranka wciąż były w
suszarni, trzeba je wreszcie pochować.
- Mamy na to czas, uporamy
się z jego rzeczami, kiedy będziemy na to gotowi – silił się na miękki ton, ale
uszu Scarlett nie uszła jego nerwowość. Podniosła się z podłogi i trzymając w
drżących dłoniach malutkie śpioszki, podeszła do Toma. Rozszyła je na swojej
klatce piersiowej, zupełnie jak wtedy, gdy była jeszcze w ciąży. Coś ścisnęło
Tomowi gardło, a jego twarz skuł grymas.
- Rzeczy Liama nie mogły tam
wiecznie leżeć, tylko kłuły w oczy. Spójrz – wskazała na materiał, ale Toma
bardziej zainteresowało to, że jego kraciasta koszula wisiała na niej, jak
ubranie atlety na mizernej dziesięciolatce. Martwił się o nią coraz bardziej, Scarlett
nikła w oczach. – Pamiętasz jak je nosił? – znów delikatnie pogładziła materiał
rozłożony na swojej piersi. – Ostatnim razem, kiedy je miał na sobie
siedzieliśmy na tarasie. Coca polizała go po rączce, a on pierwszy raz zaśmiał
się w głos – opowiadała drżącym głosem. Tom przeczuwał zbliżający się wybuch.
- Pewnie, że pamiętam –
powiedział czule, zabierając jej śpioszki. Do jego nozdrzy doszedł delikatny
zapach dziecięcego proszku i oliwki. Sam musiał użyć wiele siły woli, by się
nie rozkleić. Poskładał ubranko, co wyraźnie nie spodobało się Scarlett. Objął
ją ramieniem. – Chodź, kochanie. Zjedzmy coś razem, pewnie jeszcze niczego dziś
nie tknęłaś, a potem wrócisz do ubranek, dobrze, a ja pojadę do Billa –
dziewczyna zdawała się nie słuchać, wyswobodziła się z jego ramion i porwawszy
śpioszki w ręce, mocno przytuliła je do siebie, patrząc na niego, jak zaszczuta
przez myśliwych sarna. Nogi się pod nim ugięły. Czasem wydawało mu się, że
Scarlett traktowała go jak wroga przeciwko nieustannemu podtrzymywaniu pamięci
o Liamie.
- Nie, ja muszę to pozbierać.
Nie mogą tak leżeć, możesz zjeść sam. Ja…ja później – odwróciła wzrok, mocniej
przyciskając do siebie miękki materiał.
- Nie możesz tego zrobić za
godzinę? Przecież nic się nie stanie – uklękła znów między ubrankami i ułożyła
ostrożnie owe błękitne śpioszki na stosiku innych, już poskładanych. Chwytając
w dłonie koszulkę w misie, odwróciła się do Toma, lokując w nim rozeźlony
wzrok.
- Wciąż powtarzasz, że nic
się nie zmieniło albo, że nic się nie stało. Czasem mam wrażenie, że ciebie to
wszystko nie rusza – jej ton był lodowaty, pełen wrogości. Coś w nim pękło,
jakaś od dawna wzbierająca się tama. Musiał podtrzymać się futryny, nie wierzył
własnym uszom. Zrobiło mu się smutno. Zwyczajnie smutno. Patrzył na nią
zszokowany, kodując kolejną potwarz ze strony Scarlett. Nie miał pojęcia, czy
zdawała sobie sprawę z tego, jak go raniła. Ale chyba wykorzystała już cały
deficyt jego cierpliwości na wysłuchiwanie, jak to on nie wie, co ona czuła. Była
niesprawiedliwa. Uciekła o jeden raz za dużo. Nim odzyskał mowę, Scarlett
wróciła do układania rzeczy.
- Nie zapominaj, że kiedy ty
nie wyścibiałaś nosa spod kołdry, ja sam musiałem zmagać się ze śmiercią
naszego syna. Słyszałem to milion razy, każdego dnia. Z ust dziesiątek osób. A
to, że nie poszedłem w twoje ślady nie oznacza, że nie cierpię. Nigdy więcej
nie waż się mówić, że to dla mnie nic nie znaczy. Nigdy więcej – wysyczał.
Mówił wolno, przez zaciśnięte zęby, uważnie dobierał każde z nich, wpatrując
się w jej zgarbione plecy. Kiedy odwróciła się, żeby mu coś odpowiedzieć, Toma
już nie było. Niespełna minutę później, usłyszała auto na podjeździe. Spojrzała
na zielone śpioszki, które trzymała w dłoniach i przycisnąwszy je do twarzy gorzko
wybuchła płaczem. Nic nie będzie już takie samo.
W pokoju Liama Scarlett
spędziła kilka kolejnych godzin. Poskładała ubranka i pochowała je w
odpowiednie miejsca, posprzątała tam wszystko, co dało się uporządkować,
zachowując się tak, jakby on w każdej chwili miał tam znów zamieszkać. Wśród
jego ubranek powzięła pewne decyzje, mając nadzieję, że wreszcie będzie lepiej,
że coś się zmieni i oni sami nauczą się wreszcie na nowo żyć. Razem. Te
wszystkie plany, które wykwitły w jej głowie, gdy tylko pozwoliła sobie myśleć
o czymkolwiek innym, niż ból, który trawił jej serce, tchnęły w nią nadzieję. Zaczęła
piosenkę. Wiedziała, że to ten utwór będzie jej powrotem. Taka natchniona
chwyciła kubek z resztką zimnej już kawy, po czym opuściła pokój Liama,
starannie zamykając za sobą drzwi. Pierwszy raz nie płakała. Była trochę
oszołomiona, trochę otumaniona, trochę nieświadoma i niepewna. Jednak przede
wszystkim była przestraszona. Wyszła ze swojej skorupy i realny świat, który na
nowo zaczął ją otaczać, wydał się Scarlett bardzo groźny. Nie było jej lżej,
ani nie cierpiała mniej, ale dotarło do niej, że nie mogła już dłużej chować
się pod kołdrą i udawać, że nic się nie zmieniło. Bo przecież zmieniło się
wszystko. Ciężko było jej wykrzesać w sobie siłę, ale zrobiła to, bo wciąż była
Scarlett, która wierzyła, że nie ma na świecie takiej rzeczy, po której nie
można byłoby się podnieść.
Powiedzmy, że była już na
klęczkach.
Jeszcze nie wymyśliła, co
zrobi, by przeprosić Toma, ale miała nadzieję, że tym razem wróci na noc do
domu i będzie mogła z nim porozmawiać.
Zszedłszy na dół, z
przyzwyczajenia zerknęła do salonu. Jakież było jej zdziwienie, kiedy ujrzała
Toma na tarasie. Była święcie przekonana, że jeszcze nie wrócił, a może zbyt
pogrążona w swoich myślach, żeby to usłyszeć? Odstawiła prędko kubek w pierwsze
możliwe miejsce, którym okazał się niski filar wieńczący poręcz u podnóża
schodów. Jakby bojąc się, że Tom zniknie, prędko ruszyła w jego kierunku. Jak
zwykle był wygodnie rozparty w wiklinowym fotelu, a u jego stóp smacznie spały
oba psy. Tym razem, na kolanach miał też kota. Patrzył gdzieś w dal, ale
Scarlett i tak była przekonana, że myślami dryfował w zupełnie innym miejscu. Ocknął
się, kiedy wpadła na fotel, mocno przytulając się do jego pleców.
- Przepraszam, przepraszam,
przepraszam – szeptała wprost do ucha Toma. Rozespane psy podniosły łby, by
sprawdzić, co się działo, a kiedy nie zwietrzyły sensacji, spały dalej. Coca
ziewnęła. – Przepraszam, przepraszam, przepraszam – powtarzała gorączkowo,
starając się skupić myśli, gdy serce waliło jej jak oszalałe. – Nie miałam
prawa tak mówić. Przepraszam, Tom. Ja po prostu… - zabrakło jej słów. Tom
zgasił papierosa i nie czekając na to, co Scarlett miała do powiedzenia,
dokończył za nią.
- Po prostu byłaś zbyt
skupiona na sobie i swoim cierpieniu, żeby przyjąć do wiadomości, że Liam to
był także mój syn, a jego śmierć złamała też moje życie – odrzekł cicho i tak
boleśnie chłodno, że ugięły się pod nią nogi. Scarlett zacieśniła uścisk, starając
się pohamować łzy. Westchnęła ciężko, a Tom starał się udawać przed sobą, że go
to wszystko nie obeszło.
- Nie wiem, może. Wiem, że
nie powinnam była obarczać cię przejściem przez to za nas oboje. Tom, ja…
obiecuję ci, że wszystko się zmieni. Nie będę już uciekać, nie będę się chować
i udawać, że czas się zatrzymał. Wyjdę do prasy, może wreszcie odjadą i zabiorę
się za porządki, ale przede wszystkim, chcę wrócić do ciebie – w jej głosie
przebrzmiewała tak wielka nadzieja, że to co postanowił, łamało serce jemu
samemu, ale nie mógł inaczej. Nie mógł, jeśli chciał, by wszystko kiedyś
wróciło do normy.
- Scarlett, jadę do mamy –
odparł beznamiętnie, jakby nie usłyszał tego, co przed chwilą powiedziała, a
przecież prosił o to nieustannie przez ostatnie tygodnie. Marzył tylko o tym, by wróciła, a teraz sam odchodził. Poczuł, jak
zamarła na krótką chwilę, by zaraz przywrócić się do porządku i wypuścić go z
objęć. Obeszła fotel i ostrożnie przeszedłszy między psami, stanęła naprzeciw
niego. Musiał bardzo ze sobą walczyć, by nie zwracać uwagi na jego flanelową
koszulę, wiszącą na niej tak niedbale. Na te wywinięte rękawy odsłaniające
kruche nadgarstki, ani na rozpięte u dołu guziki, przez które poły owej
flanelowej koszuli rozsunęły się, odkrywając jej zbyt szczupłe, zupełnie jakby
nie jej, nogi, ani tych ogromnych niebieskich oczu, które patrzyły na niego z
lękiem, zupełnie niepewne i smutne. W ogóle starał się ignorować przemożną chęć
wzięcia jej w ramiona i odpędzenia wszystkich lęków. Choć przecież nawet, gdyby
jej nie ignorował, nie byłby w stanie tego zrobić. Nie teraz.
- A ja… - urwała, jakby
wstydząc się swoich myśli. – Ach – westchnęła. – Rozumiem.
- Muszę pomyśleć, poukładać
sobie wszystko. Tutaj, gdzie na każdym kroku czają się wspomnienia, gdzie
wszystko budzi tak wiele uczuć, nie jestem w stanie tego zrobić.
- Do-dobrze – odparła,
wykręcając dłonie. – Ja… chcę wrócić do pracy. Skontaktuję się z Isobel i z
Lindą. Mam piosenkę, ale tylko ona oceni, czego jej brak. Zajmę się tym, kiedy
ciebie nie będzie – wysiliła się na uśmiech i czując ogarniający ją chłód,
pomimo trzydziestu stopni Celsjusza w powietrzu, oplotła się rękoma i potarła
delikatnie ramiona. Może mu się wydawało, a może faktycznie tak było, ale
Scarlett jakby skurczyła się w sobie i patrzyła na niego tymi swoimi
przestraszonymi oczyma, co było dlań gorsze niż najstraszniejsze oskarżenie.
Udając, że tego nie widzi, zdjął z kolan rozespanego kota, który instynktownie
zwiał, gdzie pieprz rośnie, nim obudziłby którykolwiek z pupilków Toma.
Poklepał po grzbiecie Cocę i nie widząc sensu w przedłużaniu tej niezręcznej
rozmowy, wstał i złożył na czole dziewczyny krótki pocałunek.
- W takim razie zbieram się,
żeby dojechać przed wieczorem. Będziemy w kontakcie – objął ją szybkim
spojrzeniem, starając się nie zauważyć tego, jak bardzo była teraz krucha i szybko
odszedł, zabierając z salonu wcześniej przygotowaną torbę podróżną, której
Scarlett nie zauważyła. Musiał to zrobić, nie umiał inaczej.Teraz uciekł on.
I tak została zupełnie sama.
*
Jillian zatknęła dłonią usta,
czytając obszerny artykuł na temat Scarlett. Zapalczywie połykała kolejne
akapity, skumulowane domniemania i plotki przyprószone odrobiną prawdy
przerażały ją. Przecież doskonale pamiętała tą mięciutką, rozanieloną, kraczato
chodzącą mini wersję orki, pamiętała to szczęście, które od nich biło. Byli
idealni. Byli doskonali. Byli przeszczęśliwi.
W artykule nie zapomniano
wspomnieć o wcześniejszej sielance Scarlett i Toma, o radości jaką przyniósł im
nowonarodzony syn, a później – co zajęło najwięcej miejsca – o tym wszystkim,
co domniemywała prasa od dnia pogrzebu. W bardzo dużym przybliżeniu
opublikowano zdjęcie Scarlett spacerującej między drzewami. Dwa ogromne psy
powoli człapały u jej boku, a ona w ramionach tuliła coś, co jak domyślała się
Jillian było kotem. Kolejne zdjęcie przedstawiało Toma wyjeżdżającego z
posesji, a pod nim adnotacja, że po kilku dniach nadal nie wrócił. Na
następnych stronach pojawiło się jeszcze kilka innych zdjęć w lepszej lub
gorszej jakości, robionych w miejscach, które wydawały niemożliwe do
sforsowania. Nim blondynka zdążyła złożyć czasopismo, do kuchni wpadła
rozradowana Mary, którą momentalnie ściął krzykliwy tytuł na okładce. W tej
chwili Jill pożałowała, że córka tak dobrze znała angielski.
- Mamo, co to znaczy? – bez
pytania zabrała jej gazetę i zaczęła przeglądać zdjęcia, robiąc przy tym
wielkie oczy.
- Kochanie, wiem tyle, ile
przeczytałam w tym piśmidle, ale wychodzi na to, że Liam umarł… - blondynka
spojrzała na córkę uważnie, oczekując na reakcję. – I to nie tak całkiem
niedawno. Nie byłyśmy na bieżąco…
- Ale mamo! – Mary Ann
rzuciła gazetę na blat i z błędnym wzrokiem porwała słuchawkę telefonu, by
zaraz podać ją matce. – Musimy do niech zadzwonić! Musimy! Przecież Scarlett na
pewno jest smutno, bo ona tak kochała tego dzidziusia! – patrzyła na Jillian
przerażona, trzymając w drżącej ręce słuchawkę. Blondynkę zaskoczyła reakcja
córki. Wyjęła z jej rączki telefon i przyciągnąwszy Mary do siebie, posadziła
ją sobie na kolanach i mocno przytuliła. – Mamo, musimy, musimy – łkała. –
Musimy…
- Wiesz, że nie możemy.
Scarlett i Tom bez tego wiedzą, że bardzo im współczujemy, a na pewno pamiętają
o tobie. Nie raz godzinami planowałyście ze Scarlett, co będzie, gdy maleństwo
przyjdzie na świat, więc jestem pewna, że ona czuje, że twoje serduszko jest z
nią.
- Ale to jest takie straszne!
Jeszcze piszą o nich w tej gazecie, jak o śniegu w zimie. Mamusiu, dlaczego? –
Mary Ann uwiesiła się na matczynej szyi i spojrzała jej w oczy. Jillian była
dotknięta emocjonalnością i dojrzałością reakcji małej, a do tego ogarnął ją cały
ten szok spowodowany artykułem.
- Scarlett i Tom są znani na
całym świecie – zaczęła, starając się odpowiednio dobrać słowa. – Ich fani
lubią wiedzieć o nich wszystko, dlatego chodzą za nimi dziennikarze i wciąż
robią im zdjęcia albo zadają pytania. Póki wszystko było w porządku, a oni
mieli wystarczającą ilość informacji, byli zadowoleni, ale kiedy Scarlett i Tom
zajęli się sobą po śmierci synka, ci się zdenerwowali i zaczęli na siłę
zdobywać o nich informacje. Stąd te zdjęcia i artykuł.
- To głupie – Mary zaperzyła
się, marszcząc nos, przez co zapomniała o płaczu. – Powinni dać im spokój.
- Dlatego, widzisz,
cukiereczku. Bycie znanym jest miłe, ale są pewne rzeczy, których słwani zazdroszczą
tym zupełnie anonimowym.
- Na przykład spokoju?
- Głównie tego, tak myślę,
przecież nigdy nie byłam sławna – Jillian zaśmiała się, a Mary Ann poszła w jej
ślady. Blondynka przytuliła córkę, katem oka spoglądając na okładkę, to
utwierdziło ją w przekonaniu, że nieszczęścia spadają nawet na najszczęśliwszych
ludzi.
Ale ani trochę jej to nie
pomogło.
*
- When you see me crashing and… - delikatny głos
Scarlett został zagłuszony przez dźwięk domofonu. Odłożyła ołówek,
wzdychając ciężko i podniosła się z fotela. Uważnie stawiając stopy tak, by nie
podeptać psów, weszła do domu, a chłód weń panujący przyjemnie ją otrzeźwił.
Podniosła słuchawkę.
- No, wreszcie! – nie musiała
pytać, kto to. Znała jedną osobę, która tak zaciągała rosyjskim akcentem. – Czy
ty możesz mnie łaskawie wpuścić, bo twój bodyguard nie chce tego zrobić! –
Scarlett stłumiła w sobie chichot, który zaskoczył ją prawie tak bardzo, jak
wizyta Isobel. – Halo – warknęła.
- Witaj, Isa. Cieszę się, że
cię słyszę. Nawet nie wiesz, jak wielką przyjemność sprawi mi możność
goszczenia cię pod mym skromnym dachem! – ktoś, kto ich nie znał, pomyślałby,
że się nie cierpią, jednak ktoś z branży doskonale wiedział, że nieustanne
utarczki słowne były ich sposobem na współpracę.
- No ja myślę! – Scarlett
nacisnęła guzik otwierający bramę i usłyszała trzaśnięcie słuchawki. Siłą woli
powstrzymała się, by nie wyjść przed dom i nie popatrzeć, jak jej menager
maszerowała w po ponad stumetrowym żwirowym podjeździe w szpilkach od Blahnika
i kostiumie od Chloe. Zamiast tego pobiegła z powrotem na taras, gdyż naszła ją
nowa myśl; - and… theres nowhere left to fall - zapisała starannie, nucąc pod nosem. Melodia
była trochę naciągana, wiele trzeba było jeszcze poprawić, ale ta piosenka
była… jej bliska. Nie tylko jej się podobała i ją lubiła, ale czuła ją na swój
własny, emocjonalny sposób. Była pewna, że choć to nie był rwący hit, to
idealnie nadawała się na zapowiedź jej powrotu i oddawała to, co teraz ją
zajmowało. Słysząc otwierające się drzwi, złożyła kartkę na cztery i schowała
do tylnej kieszeni szortów. Coca, słysząc hałas, podniosła łeb i leniwie
nastawiła uszu, zaś Rufus spał niewzruszony. Były z nich takie psy obronne, jak
z niej królowa Elżbieta. Podrapała sukę za uszami i leniwie wróciła do domu.
Ledwo zdążyła przymknąć drzwi na taras, Isobel była tuż przy niej i taksowała
ją pełnym krytycyzmu spojrzeniem. Wcześniej nie interesowała się tym, jak
wyglądała, ale stojąc przed tą mierzącą ponad metr osiemdziesiąt – razem z
obcasem – kobietą, olśniewającą urodą, bez względu na to, co miała na sobie,
poczuła się zapuszczona i brzydka. Bosa, w zwykłych szortach i powyciąganym,
wielkim t-shircie, bez biustonosza – bo wciąż pobolewały ją piersi – musiała
wyglądać jak ósme nieszczęście. Do tego włosy w nieładzie i blada twarz. – Jest
gorzej, niż myślałam – Isobel cisnęła torebką na sofę i poszła do barku, gdzie
nalała sobie whiskey. Scarlett obrzuciła ją zazdrosnym spojrzeniem, ale tak, by
nie zdążyła tego zobaczyć. Isobel, jak zawsze wyglądała nienagannie. Bez
względu na to, czy był środek dnia, piąta rano czy pierwsza w nocy, ona była
doskonała. Scarlett nie rozumiała tego fenomenu. Potrafiła wytłumaczyć to tylko
genami. Isobel miała na sobie granatową bluzkę bez rękawów z dekoltem w łódkę
Chloe, beżowe spodnie z kantem do kostki od Balmiana. Do tego biało beżowe
sandały Prady. Isobel była chodzącą marką. Włosy upięła w węzeł tuż nad karkiem
i niemal wcale się nie pomalowała, a jej twarz i tak wyglądała jak z okładki.
Scarlett poczuła się naprawdę brzydka. Jej kosmetyki już pewnie traciły
ważność. Ograniczała się tylko do mycia włosów i balsamowania ciała. Reszta
poszła w kąt. Nosiła tylko powyciągane rzeczy i rozczłapane japonki. Zagryzła wargę
i przysiadła na sofie obok beżowej torby Isobel.
- Nie ma jeszcze dwunastej –
brunetka przebąknęła, jakby to dla niej mogło mieć jakieś znaczenie.
- Przyjechałam po ciebie –
wygodnie rozsiadła się w fotelu, zakładając swoje długie nogi jedna na drugą. –
Zabieram cię do L.A. Tam doprowadzę cię do porządku i popracujemy nad czymś
nowym. Nie możesz siedzieć dłużej w domu, Scarlett – gdyby jej nie znała,
pomyślałaby, że Isobel się martwi. – Teraz… teraz masz dużo czasu. Nagrasz
singla, pojedziesz w trasę, wystąpisz w kilku programach, a potem znów
wejdziesz do studia. Popracujesz z Lindą, Sią, może Morrisem i kilkoma innymi.
Skupisz się teraz na tym.
- Tego chciałam. Napisałam
piosenkę, znaczy prawie. Muszę popracować nad nią z Lindą. Przemyślałam sobie
wszystko. Już znam moją drugą płytę, ale póki co, muszę dopieścić Introduce.
- To w tobie lubię, S. Dziennikarze
wciąż wystają pod bramą.
- Będą tam stać, póki z nimi
nie porozmawiam. Ostatni raz widzieli mnie z bliska na pogrzebie.
- Co im powiesz?
- Nie wiem. Bo co mogę
powiedzieć. ‘Hej, słuchajcie, umarł mój syn, ale się nie przejmujcie, miałam
depresję, zamknęłam się w domu na dwa miesiące, a teraz sypie się mój związek,
ale jest zupełnie spoko. Czekajcie na newsy.’ – Isobel pokręciła głowa i
sięgnęła po laptopa, który leżał na szklanym stoliku kawowym, z miną, jakby cos
jej się przypomniało.
- Coś ci pokażę – wpisywała
cos jeszcze krótką chwilę, po czym podała Scarlett komputer z wczytaną stroną,
jak się po chwili okazało, jej własną utworzoną przez jakiegoś fana. W nagłówku
tkwiło jedno z jej zdjęć z koncertu. Patrząc na tą stronę, po raz kolejny
uświadomiła sobie, że była już po drugiej stronie. Przypomniała sobie, jak
kiedyś sama kilka razy dziennie odwiedzała te poświęcone jej ulubionym
artystom. Kiedy wreszcie skupiła się na treści, dostrzegła swoje zdjęcie z dnia
pogrzebu. Stała między Tomem a Billem, mocno przez nich podtrzymywana. Na
moment zrobiło jej się ciemno przed oczami. Musiała włożyć dużo wysiłku w to,
by powstrzymać łzy płynące jej do oczu.
‘Dziś odbył się pogrzeb synka Scarlett. Byłam na
cmentarzu, choć nie widziałam zbyt wiele, bo stałam bardzo daleko. Ochrona
pilnowała, by nikt nie zakłócił im tej smutnej chwili. Zdjęcie, które
umieściłam powyżej, nie jest mojego autorstwa. Znalazłam je w sieci. Na
uroczystości było mnóstwo ludzi, poza prasą i fanami widziałam też sporo
znanych ze świta show biznesu. Ciekawe, co teraz będzie?
PS. Strasznie mi smutno. Chciałabym, żeby Scarlett
znów zaczęła koncertować, ale nigdy nie przypuszczałam, że jej urlop zakończy
taka tragedia. Myślę, że kiedy tylko wróci na scenę musimy pokazać, że wciąż z
nią jesteśmy i, że zawsze będziemy ją wspierać. W związku z tym wymyśliłam
pewną akcję. Szczegóły w następnym newsie’
- Nie rzuciła słów na wiatr –
odparła Isobel, kiedy zauważyła, że Scarlett już nie czytała. – Do menagamentu
wpłynęła oficjalna prośba o spotkanie z tobą podczas pierwszego koncertu w
Berlinie, który dasz w bliżej nieokreślonej przyszłości. Przedstawiciele
twojego fanklubu zamierzają ofiarować ci coś, nie wiem co, na znak, że są cały
czas przy tobie. Wiem, że w stanach też coś szykują. Akcja obległa całe Niemcy.
Przejdź do najnowszego wpisu – wcisnęła odpowiedni link, będąc nieco
oszołomioną przemową Isobel i tym, że była podejrzanie miła. Kiedy wiadomość
się wczytała, ujrzała swoje zdjęcie sprzed kilku dni. Spacerowała po ogrodzie z
psami i kotem w ramionach. Wyglądała jak ostatnie nieszczęście. Zdjęcie było w
średniej jakość, robione z daleka w bardzo dużym przybliżeniu, ale tak czy siak
pokazywało, co miało pokazać – obraz nędzy i rozpaczy.
‘To zdjęcie wykonał jeden z fotoreporterów. Nie podoba
mi się, że nie dają Scarlett żyć w takiej ciężkiej chwili, ale nie mogłam się
powstrzymać przed tym, by go nie wstawić. Spójrzcie, jak ona wygląda. Jak
patyczek! Martwię się, bo minęło sporo czasu, a ona chyba nie czuje się
najlepiej. Musimy pokazać Scarlett, że ją wspieramy! Dlatego pomyślałam, że
dziś o osiemnastej, każde z nas da wpis na jej facebook’u! Pokażmy Scarlett, że
cały czas na nią czekamy!’
Poniżej był link. Scarlett
spojrzała skołowana na Isobel, a ta wzruszyła jedynie ramionami.
- Tego wieczoru odnotowano
trzy i pół tysiąca wpisów. Nim pójdziesz do dziennikarzy, pamiętaj, że idziesz
głównie do nich – wskazała laptopa. – To oni czekają na najmniejszy znak życia
z twojej strony. Twojego maila zasypują setki wiadomości z całego świata. Piszą
nawet do samej wytwórni. On na ciebie liczą. Musisz wziąć się w garść. Kiedy
będziesz gotowa? – dolała sobie whiskey i znów usiadła naprzeciw brunetki.
- Możemy lecieć pojutrze –
odparła będąc myślami w dalekiej przeszłości, kiedy to sama była fanką i w
przyszłości, zastanawiając się, co dalej. – Toma w sumie i tak nie ma. Myślę,
że zdążę wrócić, nim on to zrobi – odparła markotnie, podkulając pod siebie
nogi. Isobel nie umknęła smutna nuta w jej głosie. Gdyby w jej życiu było
miejsce na sympatię, lubiłaby Scarlett, ale nie mogła pozwolić sobie na
sentymenty. A poza tym, miała swoje zadanie.
- Tak, a gdzie jest? –
zainteresowała się.
- Pojechał do mamy.
- Bez ciebie? – zapytała,
mimowolnie unosząc brew. A miała być miła.
- Daruj sobie tą ironię.
- Och, Scarlett. Wróci.
- Wiem, że wróci. Będziemy w
kontakcie, Isobel – to powiedziawszy, wstała i wyszła z pokoju. Nie było szans,
by cokolwiek mogło urazić Isobel, więc ten brak gościnności z jej strony na
pewno nie zrobił na niej wrażenia. Nim weszła do sypialni, usłyszała trzask
drzwi wejściowych. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, rzuciła się na łóżko i
wtuliła w koszulkę Toma. Czując jego zapach, wyobrażała sobie, że był przy
niej.
*
- Nico, wracaj do mnie w tej
chwili! – Julie wypaliła z domu niczym z procy na tyle na ile pozwalała jej
rozwijająca się ciąża, trzymając w ręce świeżego pampersa. Scarlett uśmiechnęła
się pod nosem i przystanąwszy, powiodła spojrzeniem za bratankiem. Półnagi Nico
uciekał ile sił w nogach, najwyraźniej, nie mając ochoty na noszenie pampersa. Julie
już go prawie miała, gdy z głośnym piskiem zawrócił i przemknął tuż obok niej,
w zadziwiająco szybkim tempie, jak na półtoraroczne dziecko. Gdyby mama chciała
go złapać, już dawno, by to zrobiła, ale widząc Scarlett odpuściła, łapiąc się
pod bok. Malec uciekał, odwracając się i sprawdzając, czy mama go goni, gdy
niespodziewanie wpadł w otwarte ramiona cioci. Pisnął zaskoczony, gdy złapała
go w biegu i krótką chwilę wpatrywał się w nią, jakby nie rozumiejąc co się
stało, po czym uśmiechnął się rozbrajająco, swoim bardzo niepełnym uśmiechem.
- Ładnie to tak zwiewać mamie
z gołą pupą? – połaskotała chłopca po odsłoniętym brzuszku, a on zaśmiał się w
głos.
- Ciacia, ciacia! – pisnął, a
brunetka ucałowała Nico w pulchny policzek. Coś ścisnęło jej gardło, a oczy
naszły łzami. Siłą woli nie pozwoliła im płynąć, mocno przytulając chłopca. W
tej chwili dołączyła do nich Julie. Brzuch miała już wyraźnie zaokrąglony.
Scarlett starała się na niego nie patrzeć. – Mama, ciacia! – wykrzyknął
rozradowany Nico i wyciągnął ręce do matki.
- Nie ciaciuj mi tu teraz.
Jeszcze raz zwiejesz na dwór z gołym tyłkiem, a inaczej porozmawiamy Nico
Durandzie. Cześć, Scarlett – ucałowała brunetkę w policzek. – Miło, że
przyszłaś.
- Nie mogłam już znieść
pustki w domu. A poza tym, lecę do L.A. i chciałam się pożegnać.
- Wchodzisz do studia?
- Tak jest.
- Cudownie, wiesz co? –
otworzyła drzwi i pozwoliła Scarlett wejść pierwszej, a poza tym, musiała zając
się chronieniem swojego dekoltu przed synkiem. – Bill jest u nas – ledwo
zdążyła to powiedzieć, a usłyszała już przeciągłe ‘Scaaaaaaaarlett’ z ust
bruneta. Wszedłszy do salonu zobaczyła, jak dziewczyna bez skrępowania wpada w
jego ramiona, a on zamyka ją w niedźwiedzim uścisku. Gładził jej włosy i plecy,
szepcąc, że wszystko wie i, że już dobrze. Julie nie miała pojęcia, o co mogło
chodzić, Shie najwyraźniej też, bo oboje patrzyli na nich skonsternowani.
Blondynka miała wrażenie, że w tym było coś dziwnego, coś intymnego, coś w co
nie powinna wkraczać, przyglądając się im. Scarlett rozpłakała się w objęciach
Billa. Pewnie patrzyłaby tak dalej, gdyby Nico nie znudziłby się stanie w
miejscu. Zaczął postękiwać i rozpinać jej bluzkę, więc odeszła, by zaraz go ubrać.
Bardzo ciężko przyjmował to, że nie mogła go już karmić piersią.
- No już, Maleńka –
pociągając nosem, zesztywniała w jego ramionach, słysząc to określenie. – Okej,
przepraszam. Wiem, że tylko on tak może – rozluźniła się. – Nic na to nie
poradzę, że mój brat to skończony idiota. Jak widać, ja zgarnąłem całe pokłady
inteligencji za nas dwóch – kiedy Scarlett parsknęła śmiechem w jego ramionach,
odetchnął. Wystarczająco dużo napiętrzyło się kłopotów. Jeszcze, gdyby Scarlett
znów przestała się trzymać w kupie, to byłaby zupełna tragedia. Nie
wypuszczając jej z objęć, odprowadził ją na sofę i usiadł obok. Z tego
wszystkiego zapomniała o Shie’u, skrygowała się i wytarłszy oczy, wstała i
uściskała go.
- Cześć, braciszku. Tom
wyjechał i wiesz… - wzruszyła ramionami i pociągnęła jeszcze raz nosem.
- Jak to? – odparł zdziwiony
szatyn. Julie podała mu już kompletnie ubranego Nico i usiadła w fotelu, po
drodze chwytając swoją kawę.
- Tak to – znów wzruszyła
ramionami. – Pewnie uznał, że skoro ja zostawiłam go na tyle czasu, to on teraz
też może. Ale ja go rozumiem – dodała szybko, wykręcając sobie dłonie. – Musi
sobie wszystko przemyśleć.
- Przemyśleć, co? – zapytał
Bill.
- Och, nie wiem – opadła na
oparcie sofy wprost pod ramię bruneta, który od razu ją objął, jakby odgadując
jej niemą prośbę. Znów była, jak mała dziewczynka, którą trzeba było chronić
przed niebezpieczeństwami wielkiego świata. A książę zdezerterował. – Pewnie
jak to przemyśli, to wróci i mi powie.
- Tak, czy siak to idiota.
- Nie mów tak! – niemal
krzyknęła, zaraz zapadając się w sobie. – On wróci – jęknęła przez zaciśnięte
gardło, hamując łzy. – Wróci – wzięła głęboki oddech, udając, że nic się nie
stało, a ona nie była kłębkiem nerwów, że nie wyglądała jak ostatnie
nieszczęście, a każda wzmianka o Tomie nie kończyła się płaczem. – W ogóle to
przyszłam wam powiedzieć, że lecę do Los Angeles. Popracuję z Lindą, a potem
mam nadzieję wejść do studia. Wracam do pracy. Nie zamierzam dłużej siedzieć w
domu i wypłakiwać oczy nad Liamem, nad Tomem i nad samą sobą. Pogubiłam się do
tego stopnia, że nie mam już siły płakać. Nie wiem, co teraz będzie. Strasznie
się boję i dlatego wracam na scenę, bo tylko tego tak naprawdę jestem pewna –
odetchnęła głęboko i przysunęła się bliżej Billa. Było jej przy nim jakoś tak
dobrze. Traktowała go jak brata. Nie kochała go jak Shie’a, ale czuła doń coś
ciężkiego do sprecyzowania. Bill na pewno nie był dla niej tylko niedoszłym
szwagrem. Był czymś więcej niż przyjacielem, prawie bratem, ale w zupełnie inny
sposób.
- Cześć, córciu – Sophie
stanęła z sofa, na której siedziała z Billem i ucałowała Scarlett w czubek
głowy. – Cieszę się, że przyszłaś.
- Już mówiłam tu, że
wyjeżdżam jutro. Wracam na ring – wysiliła się na uśmiech, który posłała matce,
zadzierając głowę. Sophie odpowiedziała szczerze pokrzepiającym i nim odeszła
od niej, by usiąść, kątem oka zerknęła na szczuplutkie nogi córki. Topiła się w
swoich rzeczach. Jej kształty były od zawsze bujne, a teraz wyglądała jak
chucherko. Sophie martwiła się o nią. Tak jak niegdyś nie spała nocami przez
Liv, tak teraz Scarlett spędzała jej sen z powiek. Usiadła obok Shie’a i
jeszcze raz objęła spojrzeniem córkę.
- To świetnie, znów się
zacznie.
- Jeszcze nie rozmawiałam z
Isobel o szczegółach. Wiem, że zamierzam nagrać piosenkę. Studio jest moje w
piątek, w czwartek pewnie spotkam się z Lindą. Piosenkę już prawie skończyłam,
dopracujemy ja i ogarniemy melodię. Zarys już mam, a później pójdzie już po
równi pochyłej.
- Jesteś zmęczona, powinnaś
odpocząć, nim wrócisz do pracy – zasugerowała Sophie.
- Twoja mama ma rację –
poparł ją Bill.
- Nawet, jeśli przespałabym
tydzień i tak nie wypocznę – odparła wzruszając ramionami. – Muszę coś zrobić,
żeby nie zwariować. Poza tym tęsknię za muzyką. A tak w ogóle, Bill – odsunęła
się Nico od bruneta na tyle, by móc na niego spojrzeć. – To przyszedłeś tak
sobie, czy coś się stało? – chłopak momentalnie zmarkotniał bardziej, niż
sądziła, że był w stanie i potaknął ze smutkiem w oczach.
- Rainie wczoraj musiała
wynieść się z St. Louis.
- Tylko nie mów, że wystąpiły
jakieś komplikacje? – zapytała przejęta, a Bill znów potwierdził skinieniem.
- Jeszcze nie znam
szczegółów. Mój dowódca jutro dostanie raport od ludzi zajmujących się nią.
Wiem tylko, że tym razem wylądowały w Kalifornii.
- Przyjechałem, bo myślałem,
że Shie wie coś więcej. A tak to prosto stąd jadę do Loitsche. Jej nie mogę
pomóc, spróbuję chociaż przemówić Tomowi do rozsądku – westchnął ciężko i teraz
to on przygarnął Scarlett do siebie, szukając w jej wątłym ciele oparcia, którego
tak bardzo potrzebował.
~czytelniczka
OdpowiedzUsuń16 maja 2011 o 09:08
oh, jestem tak poruszona tym odcinkiem, że chyba nie stać mnie na logiczny komentarz. Troszkę smutny odcinek, ale skoro Scarlet wraca do pracy to jest nadzieja, że jakoś się pozbiera, mam nadzieję, że między nią a Tomem nie posypie się jeszcze bardziej, chociaż teraz, kiedy będą z dala od siebie, to raczej łatwo im nie będzie się do siebie zbliżyć. Mam również nadzieję, że powoli wyjdziemy z tego smutku w opowiadaniu i zacznie trochę „wiać” optymizmem:-), oczywiście ten odcinek jest już bardziej optymistyczny:-)
Dark Queen
Usuń17 maja 2011 o 20:38
‘Wianie optymizmem, to mniej więcej to co działo się w Prinzu przez te, no 48 postów. Czas na zmiany. Aczkolwiek niczego nie sugeruję. To co teraz się będzie dziać jest niczym rosyjska ruletka :)
~Rosa.
OdpowiedzUsuń16 maja 2011 o 18:47
Przy Jillian i Mary zaczęłam się zastanawiać, kto to jest, dopóki sobie nie przypomniałam. I cieszę się, że Scarlett nareszcie się podniosła, ale Tomowi to Bill powinien nakopać. A kot też jedzie do LA? Poruszył mnie ten odcinek. Piosenka piękna. Okładka płyty też mi się podoba. I miałam jakąś myśl, ale mi uciekła. Hmm. Hmmm! No, nie wiem, czego dotyczyła. Z pewnością Prinza.
Dark Queen
Usuń17 maja 2011 o 20:40
kot zostaje w domu, Coca i Rufus też :P
~EveLynn
OdpowiedzUsuń16 maja 2011 o 20:03
NIE! NIE! NIE! Tom niech wraca do Scarlett, bo go zamorduje ! Sliczny odcinek, tylko niepokoi mnie fakt, ze Tom wyjechal. S. pewnie zrobi to samo i sie rozstana…. Chyba za bardzo przezywam to wszysztko ale chce mi sie plakac….
~Patrycja
OdpowiedzUsuń17 maja 2011 o 19:53
Wiesz co, po tej notce mam mieszane uczucia. Nie było tak, że Mi się nie podobało ale również nie czuję się w pełni ustatysfakcjonowana, wiesz? Ja odniosłam wrażenie jakby to co wrzuciłaś na bloga było wyrwane z kontekstu, nie miałaś tego zakończenia, które zostawiło by nas z tysiącem pytań. Co z Tomem? Jak on się czuł po tym gdy wyjechał od Scarlett mimo iż ona znów próbowała normalnie żyć? Kim jest ta kobieta, której zdjęcie wrzuciłaś do bohaterów? I kim jest ten chłopczyk o tym samym nazwisku co ona – co oni wniosą do opowiadania? Nie chodzi mi o to, że masz odrazu wszystko wyjaśnić bo w końcu nie na tym rzecz polega – ale chociaż dać jakiś ślad, nawet mylący, który sprawi, że czytelnik będzie spekulował i zastanawiał się co się wydarzy z tą osobą. Nie mówię, że było źle, bo nie było. Bardzo fajnie przedstawiłaś emocje Scarlett, która stara się wrócić do normalności. Ale wiem, że stać Cię na więcej :) I chcę tylko wyjaśnić żeby zaraz mnie ktoś nie zjechał, że jak ja cię wogóle mogę krytykować. Sama piszę co nie co i doskonale wiem jak dla autora ważna jest prawdziwa krytyka. Masz talent, i to niesamowity,i nie raz potrafisz sprawić, że czytelnik poczuje się jakby stał obok. Ale wiem też, że każdy może mieć czasem gorszy dzień. Tak więc życzę ci dużo weny i obiecuję dalej śledzić twoje wciągające opowiadanie :]
Dark Queen
Usuń17 maja 2011 o 21:21
Hm. Ilu czytelników tyle sugestii ;) I co najważniejsze, to nie ten blog, by ktokolwiek miał zlinczować cię za Twoją opinię. Cenię sobie każdą sugestię. Kiedy piszę, mam wstępnie zaplanowane, to co będzie w danej nocie, ale kiedy pisząc czuję, że wystarczy, zostawiam resztę na następny post, bo wychodzę z założenia, że lepiej zaczekać z napisaniem czegoś, niż napisać to byle jak. Tym bardziej, jeśli chodzi o tak trudne tematy. Wspominane przez ciebie uczucia Toma to lwia część następnego postu. Tutaj nic nie jest pominięte. Tutaj skupiłam się na Scarlett i skupię się jeszcze nie raz, ale Tom też ma swój czas. Natomiast, jeżeli chodzi o kobietę z albumu i jej syna. Już dawno zasygnalizowałam ich pojawienie się w opowiadaniu, ale ja nie robię takich rzeczy ordynarnie. Nie raz takie sygnały zostały skryte między wierszami. Post 35, drugi fragment. Post 44, część opublikowana na drugim blogu; wizyta Toma w Loitsche. A te najświeższe, gdy opisywałam o tym, jak Tom bywał w domu. Ona również była tam obecna. Jest jeszcze obecna w jednym z wątków, ale o tym mówić nie mogę. Także Lena była tu cały czas. Tomowi zdarzało się o niej wspominać, lękać się jej. Nie chce mi się teraz przekopywać tekstu, aby to wykazać. W każdym razie tu nie ma przypadku. Mam nadzieję, że wyklarowałam ci sprawę ;)
~dirrtyfighter
OdpowiedzUsuń19 maja 2011 o 08:05
mogłabym tu właściwie napisać to samo, co w komentarzu pod poprzednim odcinkiem, bo jest tak samo smutno, bo nie mogę sobie wyobrazić straty dziecka i nie wierzę, że Tom ją zostawił! znów mogłabym napisać o tym, że najgorsze, co mogą teraz zrobić, to stracić siebie nawzajem. ale wiesz. ten odcinek w porównaniu do poprzedniego był inaczej napisany. jakiś rodzaj optymizmu momentami wkradł się między słowa. to wygląda tak, że w jednym odcinku jest ogromne cierpienie, a w drugim zostaje już tylko ból. a na to przecież trzeba czasu. między jednym, a drugim odcinkiem jest nieproporcjonalna różnica w emocjach. myślę, że powrót S. na scenę i w ogóle to wszystko, wydarzyło się za szybko.i tak nie w temacie, to będzie jeszcze coś o Majku i Serenie?
Dark Queen
Usuń22 maja 2011 o 13:59
Wiem, że był inny. Czułam to pisząc. Znaczy, bo ja nigdy niczego sobie nie narzucam. Znaczy niczego prócz fabuły i pisze się samo. Nie wiem, od czego to zależy. I ten optymizm wykwitł gdzieś tam sam, ale koniec końców uznałam, że to jest dobre. Już nie raz powtarzałam, że tu nie ma przypadku i ta wielka przepaść też nim nie jest. Widzisz, każdy radzi sobie z cierpieniem inaczej, ale nie jest powiedziane, że każdy z wybranych sposobów jest dobry. Będąc zupełnie zagubionym, często popełnia się błędy.Oczywiście, że Mike i Serena wrócą. Oni są z tych, którzy nie odchodzą bez ostatniego słowa.
~Lestat
OdpowiedzUsuń20 maja 2011 o 17:18
Scarlett wraca? Wraca do życia, wraca do normalności i choć inaczej to sobie wyobrażałam, to naprawdę cieszę się, że w końcu to nastąpiło. Dwa miesiące depresji, niebytu i przytłaczającej samotności to zdecydowanie zbyt wiele. Nie wiem jak się postępuje w takich sytuacjach, ale pogrążenie się w pracy to chyba nie najgorszy pomysł. Praca daje poczucie stabilizacji, masz plan, masz obowiązki, wiesz, że musisz coś zrobić, masz po co rano wstawać. Myślę, że ona tego poczucia bardzo potrzebuje, więc powrót do muzyki dużo jej da. Jedno bardzo mnie zdziwiło, fakt, że ten powrót, to jej przebudzenie się do życia, nastąpiło tak nagle. Ot tak. Trochę zabrakło mi w tym przypadku Twoich cudownych analiz przeżyć wewnętrznych bohaterów. Jakoś zbyt szybko i nagle się to stało. Ale może właśnie tak miało być? Może właśnie o to chodzi? O to, że w jednej chwili po prostu zrozumiała, że nie może dłużej uciekać. Ale właśnie tego mi zabrakło, momentu, w którym to zrozumiała, tego impulsu. Albo go nie było, albo go przeoczyłam. Ale to szczegół. Najważniejsze, że jej się udało, że staje na nogi i walczy.Szkoda tylko, że w momencie, gdy Scarlett zaczyna walczyć, Tom się poddaje. Przyznam szczerze, że na początku jego decyzja kompletnie mnie zaskoczyła. Pewnie zwaliłaby mnie z nóg, gdybym nie siedziała na krześle. To było kompletnie niewytłumaczalne, bo to przecież Tom. Tom, który zawsze był blisko, który zawsze walczył, wspierał, kochał. A tu nagle ten sam Tom decyduje się zostawić ją samą. Dopiero gdy dłużej się nad tym zastanowiłam doszłam do wniosku, że jego decyzja jest właściwie zrozumiała. Każdy mógłby mieć dość. On przez te dwa miesiące kiedy Scarlett zamykała się w swoim świecie, żył za nich oboje. Konfrontował się z rodziną, dziennikarzami, opiekował się Scarlett, martwił się o nią. A przecież on też cierpiał. On też stracił dziecko, jemu tez złamało się życie. Świetnie to ujęłaś w ich rozmowie. Rozumiem jego wyrzuty, rozumiem zmęczenie i chęć ucieczki. Zbyt długo musiał udawać, że wszystko jest dobrze, a przecież on też ma prawo odreagować to, co się stało, też ma prawo cierpieć. Nie tylko Scarlett. No i jeszcze jej wszystkie słowa, którymi go raniła. To musiało w końcu się skumulować i wybuchnąć. Mam tylko nadzieję, że jego wyjazd nie doprowadzi do niczego złego. Dość im już chyba nieszczęść. Aaaa, żebym nie zapomniała. Musze przyznać, że niesamowicie podobała mi się wstawka z Rainie. Znaczy się Jillian i Mary. Cieszę się, że o nich nie zapominasz i że dalej są częścią tej historii, mimo że mogłoby się wydawać, że ich wątek jest już skończony. No właśnie, a tu z końcówki wynika, że wcale tak nie jest. Co się tam dzieje? Dlaczego znowu musiały się przenieść? No, no, jestem bardzo ciekawa.Trzymaj się :*
Dark Queen
Usuń22 maja 2011 o 14:57
Scarlett myśli dokładnie jak ty. W jednej chwili uznała, że jeśli wróci do pracy, coś się zmieni, że do jej życia znów wróci porządek. Schowała wszystko w kąciku swojego serca i zebrała się do kupy. Jednak nie jest powiedziane, że jej to do końca wyszło. Miała przebłysk, nagły zryw, ale pytanie, czy można tak nagle wyzbyć się z siebie całego bólu, całego cierpienia? Myślę, że najlepszym dowodem na to była scena między nią a Tomem w pokoiku Liama. Ona wciąż jest niesamowicie rozbita.Wiesz, tego momentu może jeszcze po prostu nie było. Znaczy ja wiem, że go nie było, a to co teraz nastanie będzie tego najlepszym dowodem. Scarlett walczy, masz rację, bo ona się nie poddaje, nawet jeżeli myśli, że przestała walczyć.Tom wiele dla niej poświęca, okazuje wiele cierpliwości, niekiedy traktuje ją jak małą dziewczynkę, która jest zupełnie naiwna i nie zna świata. Scarlett jest dla niego najcenniejszym skarbem, jaki kiedykolwiek znalazł i kocha ją najbardziej w świecie, pomimo wszystkiego, co się zdarzy. Tylko on też jest człowiekiem i jak słusznie zauważyłaś, jemu też mogło zabraknąć sił. I właśnie nastąpił ten moment. Zupełnie niefortunnie, bo w chwili, którą mogliby wykorzystać na powrót.Rainie i Candy wcale nie zniknęły z opowiadania, one zeszły tylko na dalszy plan. Musiały znów się przenieść, ponieważ wynikła ewentualność zagrożenia. Nie jest powiedziane, że one raz na zawsze uwolniły się od Frommerów. Póki, co uciekły Hansowi. Jak widać, nie do końca skutecznie.
~Baś
OdpowiedzUsuń24 maja 2011 o 01:15
po wielu nie przespanych nocach, każdej chwili spedzonej na tym blogu w końcu będę cztac na bieżąco.gdy doszło do śmierci Liama łzy same napływały mi do oczu jak czytałam to co opisywałś. Masz fach w ręku napisałaś to tak realistycznie że sama wczułam sie w sytuację Scarlet, czekam na dalszy ciąg i mam nadzieje ze bedzie jak najszybciej.
Dark Queen
Usuń24 maja 2011 o 23:19
witam cię serdecznie i ogromnie dziękuję za miłe słowa.
~Enleve
OdpowiedzUsuń25 maja 2011 o 21:52
Świetne opowiadanie. Przeczytałam już wszystkie odcinki, i muszę Ci powiedzieć, że nie jeden raz się popłakałam. Jak pojawi się następny odcinek to mogłabyś mnie poinformowac o tym na e-mail enleve@onet.pl?
Dark Queen
Usuń26 maja 2011 o 23:40
dziękuję i również witam ;)
~Katalin
OdpowiedzUsuń28 maja 2011 o 21:03
„So confused wanna ask you if you love meBut I don’t wanna seem so weak(…)In this California king bedWe’re ten thousand miles apart”Tak mi się skojarzyło z tym postem. Nie będę po takim czasie pisac jeszcze raz tutaj tego, co już Ci powiedziałam. Ja myślę, że Ty wiesz:*
Dark Queen
Usuń29 maja 2011 o 15:47
wiem :*
~Nur ein Blick
OdpowiedzUsuń28 maja 2011 o 21:52
O rany, wciągnęło mnie, jak chyba jeszcze nigdy. Sześć, czy siedem rozdziałów nadrobiłam, czytałam, gdzie popadło, nawet w trakcie robienia obiadu. I trudno tu dobrać jakieś słowa, bo generalnie to jestem w szoku, o czym już wiesz, ale ponieważ obiecałam komentarz, to się tu teraz rozgadam doszczętnie. Powtórzę się z Liamem – nie wiem, jak udało Ci się to napisać. To było… No tylko wtórować Scarlett w płaczu. A później jej złamanie. Doskonale to opisałaś i przepływ czasu i to, jak życie się zmieniało, podczas gdy ona wciąż tkwiła w łóżku i jej rozpacz i rozpacz Toma, który musiał sobie sam radzić… Najlepsze jest to, że ja rozumiem zarówno ją, jak i Toma, który w tym rozdziale powziął taką decyzję. Bo rozumiem, dlaczego ona czuła jak czuła i w efekcie tego tak postępowała, ale rozumiem też złość, żal i zawód Toma. Bo powinni się trzymać razem. Powinni. Tak się wydaje ludziom z boku, że tak powinno być. Ale taka tragedia jest czymś, co powala człowieka i niejako zmusza do bycia egoistą w tym cierpieniu. Szczególnie Scarlett, która jest matką, a matki przeżywają tysiąc razy gorzej. I rozumiem, że mogło jej się wydawać, że nikt się nie przejmuje, że Tom się nie przejmuje. Ale zabrakło jej umiejętności postawienia się w sytuacji tej drugiej osoby i zrozumienia, dlaczego Tom tak działa, dlaczego chce, żeby żyła jakby nic się nie stało i dlaczego on nie leży w łóżku i np. nie pije. Cała rzeczywistość stanęła na jego barkach i to go zmusiło do uporania się z tragedią inaczej, bardziej przystosowawczo do życia, że tak powiem. Scarlett miała ten luksus wypłakiwania się ile chciała. I myślę, że to zabolało Toma. Że jakby ona nie doceniła jego wysiłku, że nie zwracała na niego uwagi, że nie pomyślała, że przecież on też cierpi. Że go nie objęła i nie zapłakali razem. Każde z nich tkwiło w swoim bąblu rozpaczy i to ich zatruło. Tom teraz chyba kieruje się dumą i uporem, nie chcąc przyjąć Scarlett i chociaż to głupie, to jakże ludzkie i zrozumiałe. Chciałabym móc powiedzieć „Mam nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży”…Pożegnianie Billa i Rainie było… Kolejna sytuacja, w której chciało mi się płakać. Cieszę się, że Hans już jej nie tłucze i nie maltretuje psychicznie, ale teraz maltretuje ją sytuacja, że musi się ukrywać w obcym kraju i że już nie ma odwrotu… Nie wiem, jak sobie Bill radzi. Zgadzam się z Shie, że to poniekąd gorsze od śmierci ukochanej osoby. Ale wierzę, że kiedyś ich połączysz. Może Rainie przejdzie całkowita operację plastyczną twarzy i znowu nowe nazwisko i będą mogli być z Billem razem? Co prawda z Candy byłoby gorzej, ale przez te parę lat, dopóki nie dorośnie można by ją jakoś kamuflować… Farbować włosy? ;) No i najważniejsze, żeby Hans i rodzinka wylądowali w kiciu i nie mogli im zagrażać, bo widzę, że znowu coś się kroi… Jedyna szczęśliwa rodzina to teraz Julia i Shie. Roześmiałam się na widok sceny jaką nam z Nico w roli głównej zafundowałaś :D. Świetnie napisane, widać, że masz jakieś dziecko w pobliżu :D. A Liv… Ona mnie drażni. Takie chcę, ale nie mogę, bo to, bo tamto i może jednak nie, bo co jeśli, a wtedy… Ja też czasami niestety taka jestem i może dlatego tym bardziej mnie wkurza ;). Ale co się ten biedny Georg z nią naszarpie to nie mogę. Zrób im dziecko to Liv będzie musiała z nim być i tyle xD.Gustav, o którym było mało, ale jakże znacząco. Ona uciekła, tak? Bo najpierw pomyślałam, że może się zabiła, ale byłby pogrzeb. Błagam, znajdź mu kogoś świeżego, zachwycającego, wesołego, kto go obudzi z tego koszmaru w który wplątała go Caroline (to jej imię, nie?). Niech przykuje czymś jego uwagę, niech mu się spodoba tak sympatycznie, normalnie, a wtedy ona spojrzy w jego oczy i on poczuje coś ciepłego i się zdziwi :D. Masz już całą scenę, voila ;p. Ale Ty na pewno masz wszystko zaplanowane. Niemniej jednak mam nadzieję, że z Caroline już więcej się nie zobaczy. Ona tylko zabiera mu życie. Kiedy następny rozdział? Teraz jak wpadłam w taki ciąg to chcę więcej ;p. I zaczynam się spodziewać, co w nim może być. Tom i Loitsche…. Ha.
Dark Queen
Usuń29 maja 2011 o 15:49
dziękuję, Nur. we wszystkim, co domniemałaś, masz sporo racji. natomiast, jeśli chodzi o 52, to także trafiłaś. i hm. chyba się doczekasz piosenki, o którą mnie kiedyś prosiłaś ;)
Nur ein Blick
Usuń29 maja 2011 o 16:10
We wszystkim? Nawet z Gustavem? Ojej ;p. Wieeem i cieszę się niezmiernie :*.
~Dark
Usuń29 maja 2011 o 17:13
Z nim, to bardziej zawiła kwestia i nie będę się za dużo rozwodzić, żeby niczego nie zdradzić, ale po części tak.