28 lipca 2011

56. Rozłąka osłabia mierne uczucie, a wzmaga wielkie, jak wiatr gasi świecę, a rozpala ogień.

Tytuł:  François de La Rochefoucauld


Sophie przyłożyła do skroni opuszki palców wskazujących i środkowych, po czym zaczęła je rozmasowywać delikatnymi kolistymi ruchami. Odetchnęła kilka razy i opadła na skórzane oparcie fotela.
- Głowa mnie rozbolała od tych rubryczek.
- Za dużo pracujesz – Dominik przysiadł na rogu biurka i postawił przed nią filiżankę kawy, której przyjemny aromat nieco ją otrzeźwił. Sophie uśmiechnęła się z wdzięcznością i upiła spory łyk, znów patrząc w raport.
- Martwi mnie to, że nasza sprzedaż wzrosła jedynie o dwa procent w stosunku do ubiegłego roku. Nie mam jeszcze danych z sierpnia, ale w lipcu wzrost był jedynie trzyprocentowy, w czerwcu pięcioprocentowy, a w maju tylko dwu. To mało. Ostatnio dużo myślałam nad tym, co moglibyśmy zrobić, aby podwyższyć sprzedaż – upiła kolejny łyk i odstawiła filiżankę. – Jesteśmy jedną z czołowych marek. Nasza korporacja rozrasta się z każdym rokiem. Jesteśmy solidni, konkurencyjni i dobrzy, ale brak nam świeżości.
- To był mocny wstęp – odparł z uśmiechem. Sophie skarciła go spojrzeniem i wróciła do swoich zapisków.
- Kosmetyki, które tworzymy od lat szczycą się popularnością wśród konsumentów. Ulepszamy receptury, uatrakcyjniamy oferty, ale na tym koniec, a ja postanowiłam rozszerzyć działalność. Na początek pomyślałam o perfumach. Stworzymy linie, które urozmaicą dotychczasowe oferty. Spójrz na przykład na linię z białą herbatą, nagietkiem i ogórkiem. Nie mówię tu o perfumach pachnących jak ogórek, ale o zapachu, który nie pomiesza się z aromatem kremu czy balsamu, ale zdominuje go, a jednocześnie skomponuje się z nim. Później może uda nam się pozyskać linię zapachowe jakichś gwiazdek, co doda nam rozgłosu. Nie przeczę, że myślałam już o wprowadzeniu na rynek linii zapachowej Scarlett. To egoistyczne z mojej strony, ale myślę, że zyskalibyśmy na tym. Jednak to odległe plany – spojrzała na prawnika w pełni z siebie zadowolona, czekając na jego reakcję. On się tylko uśmiechnął. Wstał i zaczął krążyć po gabinecie.
- Wiesz, Soph? Kiedy przejmowałem sprawy ojca, w tym twoją, nie sądziłem, że ta zahukana gospodyni może stać się rekinem finansjery. Przeszłaś olbrzymią metamorfozę. Myślę, że ci, którzy wątpili w twoje powodzenie, teraz bardzo cię szanują.
- Człowiek dostosowuje się do sytuacji. Gdybym nie odziedziczyła milionowej korporacji, wiąż byłabym gospodynią. Niewykluczone, że pogrążoną w głębokiej depresji. Po ślubie z Nico, nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że w jakikolwiek sposób wrócę do dawnego życia. Przez dwadzieścia lat poznałam jego zupełnie inną stronę, tą znacznie bardziej prawdziwą. Dostrzegłam coś więcej, niż widok z okien sali lustrzanej. A potem Nico odszedł, a ja zostałam sama z dorastającymi córkami, niezapłaconymi rachunkami i stratą po miłości mojego życia, a potem pojawiła się mama stawiając mnie w punkcie wyjścia. Jednak nie było już przy mnie Nico. Musiałam przez ten ból przejść sama. A kiedy udało mi się uporać się z nienawiścią do własnej matki i pozwolić sobie znów ją kochać, ona też odeszła i zostawiła mi miliony, które przysporzyły mi kolejne kłopoty, choć nie musiałam martwic się o to, czy będę mieć na chleb. I tak z zahukanej dziewczynki, nieszczęśliwej nastolatki, zranionej matki, gospodyni i wdowy stałam się bizneswoman. A to ostatnie, o co posądziłabym się kiedykolwiek. I mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że bez twojej pomocy nie poradziłabym sobie – uśmiechnęła się delikatnie i krótką chwilę spoglądała na Dominika stojącego przy oknie. Wpatrywał się w nią znad parującej kawy i miała wrażenie, że rozumiał. Dominik Fitzner był niezwykle tajemniczym człowiekiem. Niewiele o nim wiedziała, a wydawało jej się, że łączy ich więź, którą w duchu nazywała przyjaźnią. Oficjalnie był jednak wciąż jej podwładnym. Odstawił filiżankę na etażerkę i odwrócił się w kierunku Sophie wsuwając ręce do kieszeni. A ona, jakby wstydząc się swoich myśli, obrzuciła go krótkim spojrzeniem i płonąc – tak bardzo rzadkim u niej – rumieńcem, skupiła się znów na broszurach. Jednak spokoju nie dawała jej myśl, że nigdy dotąd nie postrzegała prawnika, jako interesującego mężczyzny, a jedynie, jako pomocnika. Dominik był wysoki, barczysty i bardzo dobrze zbudowany. Znacznie różnił się od chucher, z którymi współpracował w kancelarii. Budowa jego ciała bardziej odpowiadała ochroniarzowi niźli intelektualiście.
- Moja żona odeszła ode mnie, kiedy moja córka miała cztery lata – Sophie gwałtownie podniosła głowę i wbiła w niego zaskoczone spojrzenie. – W wychowaniu Laury pomogli mi rodzice, a najbardziej matka, która zastępowała jej własna matkę. Charlotte, moja żona, od dnia, w którym odeszła nie odezwała się do nas ani razu. Rozwód został przeprowadzony za pośrednictwem jej prawnika. Wyparła się nawet swojego dziecka. Laura cierpiała, przez wiele miesięcy łkała nocami wzywając matkę, a ja czuwałem przy niej, chcąc dać jej, choć trochę otuchy. Nie ożeniłem się po raz kolejny, bo uważałem, że kobieta, którą poślubiłbym, nie byłaby w stanie obdarzyć bezkresną miłością pasierbicę. Bałem się, że Laura mogłaby ucierpieć przez moje kolejne małżeństwo. Nie stroniłem od kobiet, ale zawsze najważniejsza była dla mnie córka. Nie raz czułem, że chciałbym jeszcze założyć rodzinę, bo przecież miałem tylko dwadzieścia osiem lat, kiedy zostałem sam, ale myśl, że moja dziewczynka mogłaby poczuć się odrzucona, była silniejsza. Dlatego kobiety były w moim życiu, ale znikały, gdy tylko zaczynało zanosić się na coś więcej. Unikałem uczuć i zobowiązań, choć to nie zawsze było zgodne z tym, czego pragnąłem. Dlatego myślę, że masz rację Soph. Przystosowujemy się.
- Nigdy nie mówiłeś o sobie – odparła, wstając zza biurka. Oparła się biodrem o jego bok i splotła ręce na piersi. – Życie plecie najróżniejsze scenariusze, tak odmienne od naszych pobożnych życzeń.
- Laura urodziła się, kiedy jeszcze studiowałem. Może, gdybyśmy byli od początku normalną rodziną, a nie taką na weekendy, wszystko potoczyłoby się inaczej, ale widocznie tak miało być. Kiedy dorastała, dopytywała o matkę. Wynająłem prywatnego detektywa, który odnalazł Charlotte. Miała drugiego męża i trójkę dzieci. To nie wystarczyło Laurze. Nie wierzyła. Pojechaliśmy tam i zobaczyła ją. Witała swoje dwie córki, które pewnie wróciły ze szkoły. Śmiała się i przytulała je. Od tego dnia, Laura już nigdy nie wspomniała o matce. A miała wtedy tylko czternaście lat. Ona przystosowała się chyba sto razy lepiej, niż ja.
- Myślę, że dzieci mają to do siebie. Sam wiesz, jakie są moje dziewczynki, jaki jest Shie – zamyśliła się chwilę. – Mam wrażenie, że jeśli zaraz nie poprawię sobie humoru, to zacznę płakać. Może napijemy się czegoś mocniejszego? Mam w barku dobrego Merlota. Dostałam od Shie’a i Jul po ich powrocie z podróży po Francji.
- Myślisz, że wino pomoże?
- Nie, ale jest smaczne i nie chcę dłużej siedzieć w papierach, jest przecież sobota. Tobie też się raczej nie spieszy, więc chyba nic nie stoi na przeszkodzie, prawda?
- Tak, mój kot jest na wczasach z Laurą.
- Masz kota? – zapytała zdziwiona, a Dominik uśmiechnął się rozbrajająco.
- Zatem prowadź – otworzył drzwi i przepuścił Sophie przodem.

Kilometry uciekały niepostrzeżenie i nie wiedzieć, kiedy znalazł się w Berlinie. Już nie raz przekonał się o tym, że do domu zawsze wraca się szybciej, jednak teraz droga minęła mu w rekordowym czasie. Zajechał do supermarketu i zrobił solidne zakupy na przygotowanie wieczoru, który zaplanował w nocy, nim wreszcie udało mu się zasnąć. Był podekscytowany. Nastawił się maksymalnie na powodzenie i nie widział innej możliwości. Kupił ulubione wino Scarlett, starannie dobrał składniki na kolację i jej ulubiony deser. Wszystko sprawiało mu radość, nawet oglądanie pomidorów. Gdzieś wewnątrz jakaś część niego przewidywała ewentualne niepowodzenie, że może Scarlett nie spodoba się to wszystko albo nie będzie chciała z nim rozmawiać, ale choć ta niepewność nie dawała mu spokoju, wydawała się niczym w porównaniu z wielką nadzieją, która unosiła go nad ziemią przy każdym kroku. Zatrzymał się tuż przed bramą, która powoli otwierała się przed nim. Była dopiero jedenasta, a już doskwierał ogromny upał, szybko pociągnął spory łyk wody i wjechał na posesję. Jechał powoli, auto wydawało z siebie cichy pomruk, rozglądał się i chłonął widok bujnych drzew, chroniących ich przed ciekawskimi spojrzeniami z ulicy. Zatrzymał się przed wejściem do domu, nie trudząc się wjeżdżaniem do garażu. Lekko wbiegł po schodach i wyjąwszy pęk kluczy, otworzył drzwi i wszedł do środka. W domu panował zaduch, jakby od dawna go nie wietrzono. Zaniepokoiło go to. Niemożliwe, żeby Scarlett nie otwierała okien. Zajrzał do salonu, potem kuchni i jadalni, już wtedy coś w środku mówiło mu, że nie znajdzie tam Scarlett.
- Scarlett – zawołał, wbiegając na piętro. Wpadł do pokoju Liama, jednak stać go było tylko na krótkie zerknięcie. Wystarczyło, by się przekonać, że jej tam nie ma. Na samym końcu wpadł do sypialni. Wiedział, że jej tam nie znajdzie, ale i tak obrzucił pokój krótkim spojrzeniem. Zaciągnięte zasłony, duszne powietrze, w którym wyczuwał jeszcze ostatki woni jej perfum. Łóżko było idealnie zasłane, jakby nie spała w nim od dawna. Zszedł na dół i zajrzał do kuchni. Żadnych śladów jej obecności. Wydało mu się to dziwne, ale uznał, że nie powinien panikować. W końcu było przedpołudnie, mogła gdzieś wyjść. 
Wniósł swoje rzeczy, zakupy i zjadł porządne śniadanie, bo rano w Loitsche nie był w stanie nic przełknąć. Włączył radio, pozmywał naczynia i uznał, że zacznie od sprzątania. Wniósł swoje rzeczy do garderoby i ku swojemu zdziwieniu, zastał tam wciąż nierozpakowane walizki Scarlett. Obrzucił wzrokiem małe pomieszczenie i przebrał się w czarne spodnie od dresu i szary T-shirt. Coś w głębi podświadomości podpowiadało mu, że coś nie grało, jednak Tom był zbyt zaaferowany wielkim powitaniem, by zwrócić na to uwagę. Wysprzątał parter i pokoje na piętrze, które używali. Wypuścił psy i bawił się z nimi. Kot, gdzieś przepadł, ale miał nadzieję, że wyruszył jedynie na jakieś łowy. Około osiemnastej zabrał się za przygotowanie kolacji, niepewny czy zdąży, a przed dwudziestą pierwszą nakrył już do stołu. W piekarniku czekał kurczak, o którego złocista skórkę walczył do ostatniej chwili, sałatkę musiał jeszcze jedynie doprawić sosem winegret i przygotować sos czekoladowy do deseru. Jednak tym zamierzał zająć się na samym końcu. Potem pognał pod prysznic, ale kiedy wyszedł z łazienki odświeżony w czystym stroju, czuł, że Scarlett nie wróci. Wszedł z powrotem do garderoby i rozejrzał się. Klasyczne czarne Louboutiny leżały niedbale rzucone obok walizek i to było jedyne, co świadczyło o tym, że Scarlett w ogóle była w domu. Wieszaki zostały porozsuwane jakby w pośpiechu. Szedł powoli, sunąc dłonią po miękkich materiałach jej rzeczy, dostrzegł jej turkusową sukienkę. Tą, którą miała na sobie ten jeden jedyny raz. Pamiętał ten wieczór z każdym najmniejszym szczegółem, jakby wydarzył się wczoraj, a przecież upłynęło już tyle czasu. Tyle miesięcy, decyzji i uczuć, które mogłyby się nie zdarzyć i tych, które pragnąłby wciąż przezywać od nowa. Byli wtedy tacy szczęśliwi. Choć zupełnie niepewni przyszłości, ale nie liczyli się z niczym więcej prócz samych siebie. To było takie naiwne, ale dobre i nie bolało.
Choć nie miał apetytu, zjadł trochę z tego, co przygotował i włóczył się bez sensu po domu, który bez niej, nawet zamkniętej w jednym z pokoi, nie był już jego domem. Bo jego dom był tam, gdzie znajdowała się ona.
Zabrał papierosy i usiadł na tarasie. Rufus i Coca stęsknione ułożyły się u jego nóg i niemal od razu zasnęły kamiennym snem. A Tom siedział wpatrując się w otulone mrokiem drzewa. Wszystko było nie tak. Papierosy znikały z paczki jeden za drugim, a oczy piekły go coraz bardziej. Naiwnie liczył, że ona będzie czekała na niego z kapciami w ręku. Przecież to Scarlett. Ona mogła być wszędzie. Mogła wyjechać, mogła być u mamy, mogła nocować w jakimś hotelu. Miał do czynienia z nią, która zawsze siłą osłaniała swoje lęki. Nie docenił tego. Zbyt długo nie musiała się bać, by o tym wciąż pamiętał. Kiedy sobie to uświadomił, zaczął odczuwać lęk, bo jeśli przekroczył granicę…

Odetchnął głęboko zamykając za sobą drzwi wejściowe. Zsunął ze stóp buty, a telefon, klucze i dokumenty zostawił na szafce. W domu panowała przyjemna cisza, którą mąciła jedynie cicha melodia płynąca z salonu. Zachodząc tam, nie potrafił nie uśmiechnąć się. Scarlett na wpół siedząco leżała na sofie, jej długie włosy spływały gęstymi lokami po jej oparciu, a Liam spał słodko na jej piersi z główką wtuloną w kącik jej szyi. Ona miała przymknięte oczy, jednak troskliwie tuliła maleństwo do siebie. Nie spała. Poznał to po uśmiechu wkradającym się na jej twarz, gdy przysiadł obok. Sennie uchyliła powieki, by uśmiechnąć się cieplej i pozwolić mu ująć swoją dłoń. Spojrzała na niego tymi swoimi turkusowo niebieskimi oczami, a on miał wrażenie, że spogląda na niego całe bogactwo tego świata.
- I jak? – zapytała cicho.
- W sumie, kiedy Bill przestanie panikować, jakby dostał okres, może się czegoś dowiem. W sumie, to ustaliliśmy tylko, że we wrześniu, najpóźniej październiku wracamy do pracy. Poskładamy to co mamy, uogólnimy zarys. Wiesz, każdy z nas ma inna wizję. Bill chce żebym śpiewał.
- Ale ty tego nie zrobisz – pokręcił głową.
- Wiesz dobrze, jak jest z moim wokalem. To przyniosłoby zbyt wiele konsekwencji. On śpiewa, ja gram i robię chórki. Wystarczy.
- Śpiewasz tylko dla mnie – uśmiechnęła się szeroko, przekrzywiając głowę.
- Żebyś wiedziała – odparł i pochyliwszy się nieco, pocałował ją. Scarlett mocniej ścisnęła jego rękę i westchnęła rozkosznie.
- Tak czekaliśmy tu na ciebie, ale Liam nie wytrzymał napięcia i pojadł z obu stron, jakby z jednej było mało i zasnął. A ja nie miałam sumienia go budzić, więc się stąd nie ruszałam, a poza tym, chciałam tu być, jak wrócisz.
- Wiesz, co? Ta świadomość, że jesteście tu, że wreszcie mam, do kogo wracać, jest tym czego mi zawsze brakowało.
- Zawsze będę na ciebie czekać, Tom – odparła, ciepło patrząc mu w oczy. I widział w nich tylko miłość. I swoje miejsce na Ziemi.

Świtało już, kiedy zziębnięty ruszył się z fotela i zagoniwszy rozespane psy do zagrody, zdecydował się położyć, choć nie miał pewności, czy uda mu się zasnąć. Pamiętał tamto popołudnie ze zbyt bolesną dokładnością. Pamiętał jej dziecięcy głos, czułość, z jaką obchodziła się z Liamem. Scarlett była dzielna, twarda i bojowa, ale jednocześnie nie znał cieplejszej i bardziej kochającej kobiety niż ona. A teraz bała się. Był tego pewien i nawet nie mógł przypuszczać, czym jej lęk się okaże. Uświadomił sobie jedno. Nie było jej w domu przynajmniej od kilku dni. Nie czekała, bo pozwolił jej odejść. I musiał ją znaleźć.
*

Delektując się ciszą, popijała latte macchiato. Telefon milczał. Od ostatniej rozmowy z Isobel nikt inny nie próbował kontaktować się z nią. Z jednej strony ją to cieszyło, bo chciała być naprawdę sama, a z drugiej było jej smutno, że nikt nie zainteresował się nią od tylu dni. Postanowiła, więc, że go wyłączy. Wzięła telefon ze stolika i chwilę obracała go w dłoniach, po czym zdecydowanie wcisnęła odpowiedni guzik. I tym oto sposobem odcięła ostatnią nić łączącą ją z resztą świata. Została już tylko ona. I milion kłopotów na głowie.
Odkąd zobaczyła te zdjęcia minęło już sporo czasu. Zdążyła ochłonąć i poukładać wszystkie uczucia, które targały nią od momentu zobaczenia zdjęć po przekroczenie progu mieszkania Liv. Przemyślała wszystko milion razy, wylała hektolitry łez, starała się zrozumieć, co powodowało Tomem, ale brakowało jej pomysłów. Wiedziała jedynie, że pogubili się oboje. Ona skrzywdziła go pierwsza. Zamiast być z nim, gdy opłakiwała Liama, zamknęła się na wszystkich i cierpiała sama, pozwalając, by i on cierpiał w samotności. Tom musiał wtedy udźwignąć zbyt wiele. I dlatego, gdy ona wreszcie przełamała się, by znów zacząć żyć, on postanowił uciec. I tu znajdowała się luka. Nie miała zielonego pojęcia, kim była dziewczyna, z którą go sfotografowano, ani czyje było dziecko. Co stało się w domu? Do jakich doszedł wniosków i co czuł? Ani przez chwilę nie brała pod uwagę tego, że dziecko było jego, bo nie wierzyła, że mógłby ją tak okłamać. Tom ją kochał, a ona kochała Toma i to było pewne, jak innego na tym świecie, jednak między nimi pojawiło się coś, co sprawiło, że ona siedziała teraz sama w Des 2 Moulins, a on w Loistche, bo nie sądziła, by był już w Berlinie.
Najbardziej nie dawało jej spokoju to, kim była ta kobieta, a jeszcze bardziej to, kim była dla Toma. Scarrlett znała już go trochę i wiedziała, że jego reakcja nie wzięła się znikąd. Gdyby nic dla niego nie znaczyła, nie zignorowałby jej. Wytłumaczyłby. Dlatego wiedziała, że w Loitsche coś zaszło. Bała się myśleć, co. Najbardziej bolało ją to, że Tom nie chciał dać jej odpowiedzi, że nie chciał wyjaśnić tego wszystkiego, że milczał. I nie wiedziała, co teraz dalej będzie…
- Scarlett? – usłyszała cichy szept z bardzo francuskim akcentem. Oderwała wzrok od ludzi za szybą i przeniosła go na drobną nastolatkę. Uśmiechnęła się i usiadła na krześle bardziej po ludzku, a nie jak jakiś basza. – Czy ja mogłabym..? – drżącymi dłońmi położyła na stole serwetkę i flamaster. Była tak blada i przejęta, że Scarlett wydawało się, że zaraz zemdleje.
- Pewnie, usiądź – uśmiechnęła się serdecznie i sięgnęła po papier i pisak. – Jak ci na imię? – spytała po francusku, w duchu ciesząc się, że raz na lata świetlne miała okazję wcielić w życie te wszystkie lekcje francuskiego ze szkoły średniej.
- Elodie – odpowiedziała nieśmiało. Scarlett podpisała zamaszyście serwetkę pod spodem dodając drobną dedykację. Po czym oddała jej papier i flamaster. – Dziękuję.
- Wszystkiego dobrego, Elodie – uśmiechnęła się znów, a pod dziewczyna, jakby ugięły się nogi, gdy mówiła słabym z emocji głosem;
- Czekamy na ciebie, Scarlett. Nie możemy doczekać się koncertów. ‘Lift me up’ jest niesamowite, czekamy na teledysk i… na ciebie. Moje przyjaciółki też cię kochają i wszystkie życzymy ci, jak najlepiej, ale najważniejsze, żebyś wszystko sobie poukładała. Nie słuchaj tych wszystkich piśmideł i tych ludzi, którzy w ciebie nie wierzą. My w ciebie wierzymy i czekamy – złapała łapczywie oddech, płonąc rumieńcem, a Scarlett oniemiała w pierwszej chwili znów się uśmiechnęła, ale już nie tak radośnie, jak przed chwilą. Dziewczyna składała jej zawoalowane kondolencje. Wiedziała, że wiele ich jeszcze usłyszy, ale ani trochę nie była gotowa.
- To miłe, co mówisz. Dziękuję. Cieszę się, że mam takie wsparcie. Mam nadzieję, że wasza cierpliwość nie zostanie zawiedziona – Scarlett, starając się zachować pozory opanowania, rozciągnęła usta w smutnym uśmiechu. Nigdy nie próbowała grać, bo wiedziała, że to jej daleko nie zaprowadzi.
- Na pewno nie zawiedziesz – dziewczyna uśmiechnęła się pokrzepiająco i dygnęła z roztargnienia, niemal pobiegła do stolika w drugim końcu sali, gdzie czekała na nią jakaś kobieta. Scarlett upiła łyk kawy i znów przeniosła wzrok za szybę. Smutek mieszał się z pocieszeniem, cierpienie z nadzieją i sama już nie wiedziała, co czuła. Wspomnienie Liama za każdym razem rozsierdzało ranę w jej sercu. I choć wiedziała, że musi to znieść, ta wiedza nie czyniła tego ani odrobinę łatwiejszym. W jednej chwili zrobiło jej się niewyobrażalnie ciężko. Wielka gula urosła jej w gardle, a łzy same zaczęły cisnąć się do oczu. Spazmatycznie wciągnęła powietrze, nie chcąc rozkleić się publicznie i prędko odnalazła w torebce portfel. Rzuciła na stolik banknot i wsunęła na nos okulary. Opuszczając lokal, zerknęła jeszcze w stronę stolika zajmowanego przez Elodie i prawdopodobnie jej matkę. Kobieta prawdopodobnie mniej więcej w wieku Sophie, z uwagą i pobłażliwym uśmiechem spoglądała na dziewczynę i ta więź, która najpewniej je łączyła tak bardzo uderzyła Scarlett, bo jej Liam nie zwierzy się nigdy z żadnego przeżycia. Przeczesała palcami włosy i wychodząc na zewnątrz, zachłysnęła się powietrzem.  Krążyła jeszcze długo, póki nie trafiła do najbliższego parku. Tam przysiadła na jednej z ławek i z ulgą zsunęła ze stóp wysokie buty. Starała się oddychać głęboko i nie rozmyślać, ale to było co dzień trudniejsze. Wyciągnęła się wygodnie na ławeczce, trawa łaskotała jej stopy, a słonko muskało skórę. Było tak przyjemnie i mogłoby być o wiele bardziej, gdyby miała przy sobie synka i Toma u boku. Westchnęła ciężko i rozejrzała się wokół. Między drzewami błysnął flesz. Jutro będzie huczało. Sięgnęła do torby po telefon, ale przypomniała sobie, że przecież go wyłączyła. Odłożyła, więc ją z powrotem i ulokowała wzrok w górującej nad horyzontem wieży Eiffla.
- Scarlett? – usłyszała za sobą niski, melodyjny głos, a tuż po chwili przyjemną twarz młodego chłopaka, który nieco zakłopotany i nieco rozradowany stanął przed nią w całej swojej okazałości przynajmniej metra dziewięćdziesiąt.
- Tak?
- Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale mógłbym prosić o autograf?
- Pewnie – usiadła prosto i wzięła od niego zeszyt i długopis. – Jak ci na imię? – spojrzała na niego znienacka, przyłapując na tym, że się jej przyglądał. Uśmiechnęła się, unosząc ku górze jeden kącik ust i czekała, aż się zreflektuje. Poczerwieniał, a ona zdała sobie sprawę, że założyła bluzkę z dekoltem.
- Chloe – wyparował, po czym poczerwieniał zupełnie, a Scarlett parsknęła śmiechem. Serdecznym, radosnym śmiechem, który był jej obcy od tak dawna.
- Wybacz – odchrząknęła, a on tez się uśmiechnął.
- Bernard, mam na imię Bernard. Chloe to moja dziewczyna i byłbym wdzięczny za dedykację dla niej. Szaleje za tobą.
- A ty zalejesz za nią? – odparła, składając podpis.
- Tak – odpowiedział, zwieszając głowę, jakby to było coś wstydliwego.
- Więc Chloe jest szczęściarą – brunetka oddała mu zeszyt, opierając się znów na ławce.
- Dzięki, a mógłbym jeszcze prosić o zdjęcie? – skinęła głową i wstała, wygładzając bluzkę.
- Zaczekaj – podtrzymała się jego ramienia, wsuwając na stopy wysokie szpilki i poczuła, jak zamarł. Uśmiechnęła się pod nosem, zdając sobie sprawę, że igra z biednym chłopakiem, który na dobrą sprawę mógł być jej rówieśnikiem. Odrzuciła włosy do tyłu i przeczesała je palcami. Stanęła obok niego i ładnie się uśmiechnęła. Flesz rozbłysnął, a chłopak odetchnął. Scarlett wróciła na miejsce.
- Chloe nie może się doczekać, kiedy zagrasz w Paryżu.
- Myślę, że całkiem niedługo, ale konkretnych terminów jeszcze nie ustaliłam.
- Bo wiesz, tak sobie teraz pomyślałem… nie chcę, żebyś pomyślała, że się narzucam, ale…
- Ale…? – spojrzała na niego unosząc brew, a on się spłoszył. Wciąż onieśmielała, ucieszyło ją to. Bo choć było to próżne, ale pokrzepiające. Chociaż tutaj nic się nie zmieniło. – Naprawdę nie gryzę – uśmiechnęła się zaczepnie, a Bernard wreszcie przypomniał sobie, że jest facetem i nie wypadało się tak się peszyć. Odchrząknął i spojrzał na Scarlett.
- Chloe ma urodziny trzydziestego listopada i pomyślałem, że gdybyś miała możliwość i chęć wyznać ten dzień na koncert tutaj, sprawiłabyś jej największą radość. Ale oczywiście, ja wiem, że to nie takie proste.
- Trzydziesty listopada. Zobaczę, co da się zrobić.
- Naprawdę, byłoby niesamowicie! To jej osiemnastka i chciałbym sprawić jej szczególny prezent. Dzięki, Scarlett. Dzięki, że w ogóle cię to interesuje – uśmiechnął się, już znacznie pewniej. – To nie przeszkadzam, trzymaj się i wiesz, nie daj się – brunetka skinęła głową, odwzajemniając uśmiech.
Zbliżała się czwarta, więc zebrała się w sobie i ruszyła ku najbliższemu postojowi taksówek. Zanim tam dotarła, rozdała jeszcze kilkanaście autografów i zapozowała do kilku zdjęć. Fani dziwili się, że była bez ochrony, jednak ona jedynie wzruszała ramionami. Bardzo pochlebiało jej całe to wsparcie, ale i tak brakowało jej tego najważniejszego. Jadąc do mieszkania Liv, zobaczyła idącego chodnikiem mężczyznę trzymającego w ramionach kilkuletnią dziewczynkę. Rozpuszczone blond włosy powiewały na letnim wietrze i śmiała się perliście, słuchając czegoś, co mówił jej – najpewniej – ojciec. Scarlett odwróciła wzrok, gdy taksówka minęła ich, a jej twarz rozpromieniło wspomnienie.

Trzasnęły drzwi. Dziewczynka czekała na to od kilku godzin, biegając od okna do okna. Jak na złość, teraz musiała być na górze. Ile sił w nogach w nogach biegła na spotkanie z tatą. Schody dłużyły się w nieskończoność dla jej pulchnego ciałka, a długie, pszeniczne loki powiewały za nią niczym złota chmura. Tata stał drzwiach, czekając na nią z szerokim uśmiechem i rozpostartymi ramionami. Była tak szczęśliwa, bo wrócił! Wreszcie wrócił po tylu tygodniach nieobecności. Będzie ją przytulał, opowiadał bajki, słuchał jak śpiewa nowe piosenki i gra utwory, których nauczyła się w tym czasie na lekcjach fortepianu. Wreszcie dla kogoś będzie najważniejsza i zrozumiana. Bo tata wiedział, dlaczego tak bardzo lubiła muzykę! Mama nie. Mama wciąż krzyczała, gdy śpiewała całymi dniami albo ćwiczyła grę. Mama nie lubiła muzyki. Już zeskakiwała z ostatniego stopnia, gdy z kuchni wypaliła Liv i pierwsza wpadła w ramiona taty. Uniósł ją wysoko do góry, wyściskał i ucałował w czoło, a potem mocno ją przytulił. Liv śmiała się i zasypywała tatę potokiem słów, a Scarlett zebrało się na płacz. Stała na ostatnim schodku, wpatrując się w nich i czuła, że zaraz wybuchnie. Zaraz po przyjściu ze szkoły prędko odrobiła lekcje, założyła najładniejszą niebieską sukienkę i długo czesała gęste loki, by błyszczały w najmniejszym nawet świetle. Starała się tak bardzo, by tata nie martwił się tym, jak bardzo tęskniła, a Liv jak zwykle ją uprzedziła. To nic, że była starsza, że miała już dziewięć lat. Ona zawsze wolała mamę i miały swoje sprawy, a Scarlett tak bardzo zależało na spotkaniu z tatą! Stała tak ze zwieszoną głową, wpatrując się w niebieską lamówkę białych podkolanówek. Całe popołudnie nosiła czarne lakierki, żeby nie psuć efektu kapciami i na nic! Bo uprzedziła ją Liv. Liv była wyższa, szybsza i szczuplejsza. Zawsze wygrywała. Była wygadana, sprytna i zaradna. Nie to co ona. Ona nie miała nic prócz głosu. Tylko on wyróżniał ją z tłumu. Była tylko dzieckiem, ale widziała, jak koledzy i koleżanki traktują Liv, a jak ją. Liv lubili wszyscy, a ją prosili o pomoc. Czuła jak wielkie łzy spływają po jej policzkach i moczą sukienkę. Ale to już nie miało znaczenia, ani to, że jej pyzata twarz będzie jeszcze bardziej spuchnięta. I tak była brzydka. Pociągnęła nosem i splotła dłonie wykręcając palce. Nie tak to sobie wymarzyła. Kochała Liv bezwarunkową miłością i lepszej siostry mieć by nie mogła, bo Liv kochała ją tak samo mocno, ale tak czekała na powrót taty! Poczuła, jak ktoś chwycił ja pod brodę i uniósł głowę wyżej. Jej oczom ukazała się ukochana twarz taty i jego dobrotliwy uśmiech.
- Tatuś? – zapytała drżącym głosem.
- Moja księżniczka – otarł łzy z jej policzków. – Dlaczego te piękne oczy płaczą? – zapytał cicho, tak by tylko ona usłyszała. A Scarlett rozszlochała się na dobre. Tata ukucnął przed nią i mocno ją przytulił. Mocno objęła go za szyję i poszybowała w raz z nim do góry. Trzymał ją w ramionach i wcale nie była za ciężka, jak często mówiła mama.
- B-bo Liv była pierwsza – odparła zawstydzona, bo wiedziała już, że płakała niepotrzebnie. Tata kochał ją tak samo. I Liv też. I ona kochała Liv. W tej samej chwili poczuła uszczypnięcie w łydkę.
- Beksa – odburknęła jej siostra. – Przecież wiesz, że cię kocham – odparła z pełnym szczerości, ujmującym uśmiechem. Już wtedy miała te dołeczki w policzkach. Scarlett skinęła głową i na krótką chwile ich spojrzenia się spotkały. Bliźniacze serca w dwóch różnych ciałach. Niemal jednocześnie nieznacznie skinęły głowami i Scarlett mocno wtuliła się w ramie taty.
- Jeszcze nie powiedziałem ci, jak pięknie dziś wyglądasz, księżniczko.
- Dziękuję, tatusiu. Cieszę się, że już wróciłeś. Bardzo za tobą tęskniłam.
- Ja za tobą bardziej, ale nikomu nie mów, zwłaszcza mamie – oboje spojrzeli w pełnej konspiracji na Sophie, która bardzo wiarygodnie pozorowała zazdrość o to, że córka wyprzedziła ją w tęsknotach. Scarlett zachichotała i znów mocno przytuliła się do taty.

Rodzice nigdy nie faworyzowali żadnej z nich. Uczuły wielką miłość z ich strony, jednak samo z siebie zawsze układało się tak, że ona była córeczką tatusia, a Liv córeczką mamusi. Nigdy nie było między nimi siostrzanej zawiści czy zazdrości. Czasem tylko coś nie układało się po myśli jednej z nich. Teraz rozumiała już wcześniejszą niechęć matki wobec jej miłości do muzyki. Teraz wiedziała, że Sophie bała się, że jej córki powielą jej los, że ich marzenia zostaną im odebrane. Każde z rodziców chroniło je inaczej. Tata obstawał murem za jej wielkimi planami, a mama popierała pragmatyzm Liv. Tak to już było. A teraz ku zdziwieniu wszystkich i samych siebie szczególnie, stanowiły nierozerwalną trójcę, zespół, w którym nie było słabych ogniw, bo odkąd odszedł najważniejszy mężczyzna w ich życiu, stały się dla siebie wszystkim. Nie od razu, oczywiście. Był też Shie, ale on był ich nowym obiektem uwielbienia, a poza tym nie był kobietą.
Widok ojców i córek zawsze był jej szczególnie bliski. Pewnie dlatego, że jej samej tak bardzo brakowało oparcia, jakim był dla niej tata. Kiedy dowiedziała się, że urodziła chłopca, nie miało to najmniejszego znaczenia, bo tak bardzo cieszyła się, że urodziła zdrowe i silne dziecko, jednak gdzieś tam w podświadomości pragnęła córki, o której nie raz mówił Tom. Jeszcze w ciąży, oczami wyobraźni widziała taką małą cherubinkę w ramionach Toma. A później, kiedy Liam był już na świecie, pragnęła, by miał siostrę równie doskonałą, jak on. A teraz nie miała ani synka, ani córki, ani nawet Toma. Czekało na nią puste mieszkanie w obcym mieście. Rzekomo w mieście miłości. 

8 komentarzy:

  1. ~dirrtyfighter
    29 lipca 2011 o 13:18
    o proszę, pierwsza jestem. jak dawno mi się to nie przytrafiło :D kurcze, niech oni już przestaną się mijać, to jest takie niesprawiedliwie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      3 sierpnia 2011 o 14:07
      jak za starych, dobrych czasów xD

      Usuń
  2. ~Lestat
    29 lipca 2011 o 14:27
    To było jak wejście na ogromną, szklaną szybę. Jak rozbicie się o nią. Mówię o Tomie. Wszystko było takie cudowne, to jak poszedł do sklepu, to jak cieszyły go pomidory, to jak robił wszystko, by Scarlett było tego wieczoru dobrze. Ale pojechał do domu, a w domu zastała go cisza. I wszystko się rozbiło. Wszystkie marzenia, wszystkie plany. Jakby trafił na jakąś niewidzialną przeszkodę, jakby wpadł na szklane drzwi. Brakowało mi tylko widowiskowego upuszczenia torby z zakupami, ale to chyba byłoby już zbyt teatralne. To naprawdę jest smutne. To, że kiedy on już zdecydował, kiedy ruszył z miejsca, okazało się, że jej już nie ma. Nie sądziłam, że będzie łatwo, nie, nie, wręcz przeciwnie, spodziewałam się, że ich droga do siebie będzie dokładnie taka, długa i kręta, ale mimo wszystko było mi smutno, gdy jego plan się nie powiódł. Plan dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, aż po ulubiony deser Scarlett, ale plan, który właśnie jej nie uwzględnił. To, że ona znowu ucieknie było do przewidzenia. Nie powinien tak mocno szykować się na to spotkanie, powinien chwilę się zastanowić, przemyśleć wszystko i zdać sobie sprawę z tego, że jej tam nie będzie. Ale działał pod wpływem emocji i przecież chciał dobrze, więc go nie potępiam. To zawsze był jakiś krok naprzód. Mam nadzieję, że tych kroków teraz będzie więcej. I nie tylko z tej jednej, z jego, strony. Bo Scarlett tez tęskni, też by chciała, żeby wszystko znowu było dobrze, żeby on był. A jednak mu na to nie pozwala, sobie na to nie pozwala i ucieka. Duma? Scarlett jest skomplikowana, a poza tym – kocha go, a kiedy ktoś kocha to zwykle postępuje jeszcze dziwniej niż normalnie. Podobał mi się ten fragment o Scarlett, wiesz? Biła z niego taka samotność. Jej samotność, jej pragnienie Toma. Jej tęsknota za nim. To było bardzo ładne i bardzo smutne. Chciałabym, żeby w końcu im się udało. Żeby udało im się pogadać, dostać szansę na nowy rozdział i żeby mieli okazję, by tę szansę wykorzystać. Dość już tej rozłąki, dość samotności, bólu, cierpienia i tęsknoty. Chociaż powrót na pewno nie będzie łatwy. Nigdy nie jest. Ale im dłużej trwa rozłąka, tym jeszcze trudniejszy ten powrót będzie. To musi w końcu nastąpić. Jakieś przełamanie. Kolejne już, po wcześniejszym przełamaniu Toma, po przełamaniu Scarlett, kiedy wyszła z sypialni po śmierci Liama. Chyba musi być jeszcze jeden przełom, ich wspólny przełom. I tego właśnie im życzę. Trzymaj się :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      3 sierpnia 2011 o 14:13
      często tak jest, prawda? życie daje nam kopa, gdy uda nam się wzbudzić w sobie nadzieję. byłoby za prosto, gdyby ona tam była. bo jednak Tom musi pamiętać o tym, że ona wciąż potrafi uciekać. jednak kiedyś przekona się o tym, że te ucieczki, a raczej ta największa, wyjdą mu na dobre. ale teraz jest ciężko, jest smutno. staram się bardzo nie rozpisywać się na ten temat już, bo ileż można powielać to cierpienie. juz mi ich szkoda i siebie też, bo przeżywam to, gdy tak o nich piszę. on był tak mocno zdecydowany, tak pewien swego, że uleciało mu, że się na nim zawiodła. i on też się zawiódł, ale bardziej sam na sobie. oni oboje są bardzo smutni. los zakpił z nich i zrobi to nie raz, ale teraz chyba w ogóle nie byli przygotowani na to, że cokolwiek pojdzie źle. był Liam, dom i miłość. i nagle wszystko szlag trafił. ale koło powoli się zamyka. powoli dobijają do brzegu.

      Usuń
  3. ~InesTa
    1 sierpnia 2011 o 00:36
    Piękny odcinek. Z reszta jak zawsze. Nie umiem napisać nic więcej… Ciągle jestem „pod wpływem” tej magii- magii Prinza. Czekam na rozwój wydarzeń.

    OdpowiedzUsuń
  4. ~burlesque
    3 sierpnia 2011 o 22:21
    aaach a ja nie mogę się doczekać kolejnej części, która będzie czekała na mnie w skrzynce mailowej :):):) kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Sarah
    4 sierpnia 2011 o 00:04
    Długo myślałam o tym, gdzie i czy w ogóle coś napisać. Pomyślałam jednak, że obok tego opowiadania nie da się przejść obojętnie, od tak. Wejść, przeczytać, zapomnieć i nie zostawić komentarza. Nie da się. Nawet nie wiem od czego zacząć i zaczynam rozumieć wpisy rozpoczynające się od: ‚Następnym razem muszę notować w czasie pisania…”Tak właściwie to nie potrafię podać konkretnego podowu mojej wizyty tutaj. Czasy uwielbienia już minęły, a wraz z nimi Fan Fiction TH. Skłamałabym pisząc, że gdy tylko przeczytałam kilka pierwszych zdań prologu uznałam że nie mogę tego przeoczyć. Bo tak nie było. Od tak po prostu postanowiłam sprawdzić co się u nich dzieje, choć teraz moj świat kręci się wokół innych rzeczy, innej muzyki. Nie wzdycham do ich plakatów, nie słucham ich muzyki, mimo że Zimmer 483 i Schrei Live DVD mają swoje miejsce na półce. Wraz z chęcią odświeżenia wiadomości, powspominania roku 2007, pojawiła się chęć odnalezienia Ganzer Toma. Nie chcę, abyś myślała, że piszę ten wywód tylko po to, aby za chwilę wspomnieć GT i cokolwiek Tobie zarzucić. Wręcz przeciwnie. Właściwie trafiłam tu całkiem przypadkowo, podczas wspomnianych poszukiwać. Kiedy okazało się, że GT już nie ma i raczej nie będzie, wróciłam. I nie żałuję. Twoja historia, a właściwie historia Scarlett i Toma pozwala niemalże utonąć w marzeniach. Czytałam przez tydzień, od prologu aż do tej części, a towarzyszyły mi przeróżne emocje. Z wypiekami na policzkach chłonęłam kolejne części, ubolewając nad upadłym Tomem, podziwiając pewną siebie Scarlett, przeżywając kolejne etapy ich związku… Nie zapominając oczywiście o pozostałych bohaterach. Przywołującym uśmiech na usta Georgu, Gustavie i jego syzyfowej pracy dla Caroline, Billu i jego poświęceniu dla miłości… Wiesz co mi sie cholernie podoba? To, że nic tutaj nic nie dzieje się bez przyczyny. Czytając, ma się nieodparte wrażenie, jakby każdy znak, każde słowo, każde zdanie i każda sytuacja nie jest dziełem przypadku. Musi się zdarzyć coś, co da początek czemuś innemu. Smiać mi się chce wspominając i czytając swoje stare zapiski, opowiadania. Zwyczajnie chce mi się śmiać. Pisząc nie myślalam co będzie w kolejnej części, wystukując słowa na klawiaturze, nie myślałam o ich głębszym znaczeniu, a moi bohaterowie nie mieli stworzonej kreacji psychologicznej. Tutaj nie brakuje niczego. Jasne jest to, że zawsze coś mogłoby wyjść lepiej, to jest normalne. Ale czytając każdą kolejną część ma się wrażenie jakby to było coś zupełnie naturalnego. Prinz jest nierealny w swej realności. Ogromnym atutem jest też muzyka. Niesamowicie dobrałaś ścieżkę dźwiękową. Moment pogrzebu Nicka, czy też cierpienia po stracie Liama, uwieńczony niesamowitą melodią wyciska łzy z oczu. Ot tak, całkiem naturalnie. W pewnym momencie nie mogłam pojąć tego ogromu cierpienia, które doświadczyli Scarlett i Tom. Mimo, że byłam na cmentarzu kiedy pochowany został Nicko, w pokoju Liama, w którym Tom jak w amoku powtarzał, że jego synek tylko śpi, nie mogłam tego pojąć. Po burzy jednak zawsze wychodzi słońce, choćby nie wiem jak bardzo byłaby potężna. Oni widocznie musieli przeżyć tyle złych chwil, aby coś się zmieniło. Nadal muszą. Nie mam pojęcia co tam Ci po głowie chodzi, ani co masz, zapewne już od dawna w planach, ale wiem jedno. Wyjdzie słońce i będzie świecić w pełnej swej krasie. Na koniec, o ile do niego dotrwałaś, chciałabym Ci podziękować. Za to, że Prinz pozwolił mi dryfować po morzu marzeń. Pozwolił uwierzyć, że istnieje taka miłość jaka łączy Scarlett i Toma, że istnieje gdzieś we wrzechświecie taki Tom, tak idealnie nieidealny, taki całkiem mój. I kiedyś będzie dane mi go spotkać. Dziękuje i wielkie chapeau bas. P.S Dziwnie się wchodzi na Prinza wiedząc, że od razu nie można przeczytać czegoś nowego, a w zapasie nie czeka kilkanaście odcinków. Także z wielką niecierpliwością czekam na kolejną część.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      4 sierpnia 2011 o 22:31
      Wiesz, ja też długo myślałam o tym, co Ci napisać. Cały dzień się z tym nosiłam. I jedyne, czego jestem pewna to to, że pragnę Ci podziękować. Twój komentarz mnie poruszył, aż łza się w oku zakręciła. Za każdym razem, gdy czytam, jak Prinz działa na czytelników, jest to dla mnie niepojęty sukces. Duma i satysfakcja, których nie da się niczym zastąpić. Bo jeśli widzę, że osoba, która czasy zainteresowania FF czy TH ma za sobą uważa to opowiadanie za dobre, która wraca, choć przypadkiem, to… naprawdę brak mi słów. Dziękuję ci za każdą minutę na Prinzu i za każde słowo, które mu poświęciłaś, to dla mnie ogromna nagroda. Dziękuję też za uznanie. To bardzo, bardzo miłe. Mnie i GT, a raczej Prinzowi i GT nigdy nie było po drodze, więc ciekawa jestem, jakim sposobem okazały się częścią wspólną ^^Jestem skonana i nie stać mnie na sensowniejsza odpowiedź. Postaram się następnym razem. Jednak chcę byś wiedziała, jak ważne są dla mnie Twoje słowa. Są bardzo ważne. I dla mnie, jako autorki, to najwyższa forma uznania. Dobranoc… i masz już coś nowego, dzięki czemu możesz tu zajrzeźć.

      Usuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo