25 października 2011

61. And it's killin' me, when you're away. I wanna leave and I wanna stay. And if I try to win the fight, my heart would overrule my mind. And I'm not strong enough to stay away.

Tytuł: Apocaliptyca ‘Not strong enough’
*

Wyjęła ze skrzynki cały pęk korespondencji. Połowa wylądowała w śmietniku, bo sprzedaż wysyłkowa, promocje i okazje specjalnie jej nie interesowały, jednak uwagę Scarlett przykuła pocztówka z widokiem LA. Ciekawa odwróciła ją i od razu prychnęła, czytając tekst.

‘L.A. bez Ciebie nie jest takie samo. J.’

- Przegiąłeś kolego – mruknęła do siebie i wcisnęła kartkę do kieszeni jeansów. Jeszcze tego brakowało, że Javier zaczął robić jej takie numery. No i skąd on znał jej prywatny adres? Martwiło ją, że coraz więcej osób wiedziało, gdzie mieszkali. Zdążyła się zorientować, że Javier ją podrywał, ale była temu bierna, bo nijak obchodziło ja to, co Fontaine robił. Fakt faktem musiała przyznać przed sobą, że przez chwilę schlebiało jej to, jak wielkim darzył ją zainteresowaniem, ale nie dała mu najmniejszego znaku, że miał prawo robić cokolwiek więcej, niż adorować ją! A ta kartka to już zbyt wiele. Powinna być bardziej szorstka, sprowadzić go od razu do pionu. Jej błąd. Jednak teraz nie miała czasu na to, by się tym przejmować. Sprawą zajmie się, gdy spotka go znów i nie zamierzała być miła. W tym momencie musiała dokończyć pakowanie, a czasu wcale jej nie przybywało.


Włożyła do walizki kolejną rzecz i założywszy ręce na biodra, rozejrzała się wokół siebie, starając się wyłowić spośród stert ubrań coś, co chciała zabrać. Niemal wszystkie rzeczy były czarne, więc ciężko raczej było jej wyłowić coś bez podnoszenia z podłogi. Udało jej się dostrzec jedynie jaśniejsze jeansy, więc schyliła się po nie, a gdy się wyprostowała z powrotem, poczuła jak oplatają ją ręce Toma. Uśmiechnęła się, wtulając się w jego tors. Położyła swoje na dłoniach Toma, zamkniętych na jej brzuchu. To było wszystko, czego potrzebowała. Jego zapach. Jego dotyk. Jego ciepły oddech na szyi. Wiedziała, że to nie czas na rozklejanie się, ale co mogła na to, że tak bardzo nie chciała już wyjeżdżać? To co się działo to tylko przedsmak. Czekało ich więcej rozłąk, więcej czasu, który miał ich dzielić, więcej miejsc, w których mieli być bez siebie. Wciągnęła gwałtownie powietrze nosem, chcąc pozbyć się kluchy, która zaczęła ściskać jej gardło.
- Nie wyjeżdżaj – wyszeptał, mocniej przyciągając ją do siebie. Scarlett zwiesiła głowę, zagryzając wargę. Nie sądziła, że każde kolejne pożegnanie będzie trudniejsze od poprzedniego. Miniony weekend był tym, czego tak od dawna pragnęła. To był spokój, odpoczynek i dobra zabawa, po prostu. Bez fleszy i całej tej sławy. W ciągu tego weekendu była po prostu dziewczyną po prostu Toma. Spędzili czas z rodzeństwem, byli na obiedzie u Sophie, a w domu nie robili nic, co nie sprawiałoby im przyjemności. Obejrzeli ‘Pearl Harbor’, czyli tradycji stało się za dość, ‘Dirty Dancing’, ‘Przeminęło z wiatrem’ i kilka innych filmów, które ona oglądała z dziką radością, a Tom starał się na nich nie umrzeć z nudów. Choć, gdy łamał się Titanic, mocno ścisnął ją za rękę, więc tak zupełnie obojętne to mu to wszystko nie było. Leniuchowali i zwyczajnie nic nie robili, a Tom nie wypuszczał jej z objęć. Czuła się bezpiecznie i pewnie, jak teraz.
- Wiesz, że jestem w stanie to zrobić, więc nie igraj z ogniem – miała wielką nadzieję, że głos jej nie zdradzi i zabrzmi naturalnie. Powiodła opuszkiem wzdłuż jego ręki, zaznaczając ścieżkę wypukłych żył na jego przedramionach.
- Staram się, ale nie wychodzi mi siedzenie gdziekolwiek indziej, kiedy ty jesteś tu. Sama – powoli odgarnął włosy Scarlett na jedno ramię i pocałował ją w szyję. Westchnęła cichutko, przymykając powieki.
- Zawsze, kiedy jesteśmy o krok bliżej do ułożenia sobie wszystkiego, któreś z nas musi się wycofać. Chcę, żeby już był ten listopad. Chcę już wrócić.
- Nasz listopad trwa od trzech lat, a ty nigdzie nie odchodzisz, byś musiała wracać. Byliśmy, jesteśmy i będziemy razem, nawet jeśli podzielą nas kilometry, miejsce albo czas, ale… nie wyjeżdżaj – mruknął wprost do jej ucha, a Scarlett przeszedł dreszcz.

Now tell me where else would you go.

In the morning we can fight in the shadows of ourselves.
A job is just a job, stay a little while.

Niechętnie wyswobodziła się z objęć Toma i zsunęła z łóżka walizkę, niemal wysypując z niej wszystko. Usiadła na materacu i spoglądając Tomowi w oczy, wyciągnęła ku niemu rękę.
- Chcę cię mieć.
- Przecież mnie masz – odparł, ujmując jej dłoń i zaśmiał się w głos, odrzucając do tyłu głowę. Zdał sobie sprawę z tego, że to musiało brzmieć, jak w telenoweli. Znów, jak zawsze, nieważne.
Scarlett delikatnie opadła na pościel i ufnie patrząc w jego oczy, czekała, aż znajdzie się obok niej, a wtedy pocałowała go. Długo i leniwie, całą swoją uwagę wkładając w każdy najdrobniejszy szczegół. Całowała go tak, jakby nic się nie liczyło i nie gonił ich czas, ani zobowiązania. A on oddawał je jej z żarliwością tak wielką, jakby jej usta były końcem i początkiem, jakby były wszystkim, co miał i kochał. Bo tak było. I trzymał ją w ramionach, trzymał i nie puszczał…
A na samolot zdążyła w ostatniej chwili. Choć wolałby, żeby się spóźniła.
*

Jak zwykle spóźniona wparowała do budynku, w którym miała odbyć się sesja promująca najnowszą kolekcję Fendi. Praca na rzecz Lagerfelda średnio jej się uśmiechała, bo noszenie dziwnych kiecek jego pomysłu, nie przodowało na jej liście pragnień, ale uległa, gdy management uznał, że to podziała korzystnie na jej wielki powrót. Ten dzień nie zaczął się zbyt ciekawie. Wylała na siebie kawę, gdy usiłowała dobudzić się przed szóstą, okazało się, że zapomniała z domu pary butów, na której jej zależało, nie zmrużyła oka w nocy, bo była zbyt przejęta sesją i w dodatku się spóźniła. Pewnie wszystko przez to, że myślami wciąż była z Tomem, w ich domu, a konkretniej – łóżku. Uśmiechnęła się na ta myśl, ale ten uśmiech zaraz zniknął z jej twarzy, gdy zdała sobie sprawę, co ją dziś czekało. Nie pomagał jej tez fakt, że był na dobrą sprawę zupełnie blisko, bo w LA, a nie dane im będzie się spotkać, bo ona wieczorem leci do Paryża, a on zostaje tam z chłopakami. Szybkim krokiem przemierzała skład, magazyn, cokolwiek to było, trzęsąc się z zimna. Drogę zaszła jej Liv.
- Dzwoniłam do ciebie.
- Zostawiłam telefon w hotelu – burknęła, rozpinając po drodze suwak skórzanej kurtki.
- Nie dzwoniłam tak zupełnie bez celu - zaczęła, a Scarlett obrzuciła siostrę krótkim, nieco zdziwionym spojrzeniem. Liv była skonsternowana, a to raczej do niej nie pasowało.  – Chciałam ci powiedzieć, że…
- Cześć, Scarlett. Będziemy razem pracować! – Javier wyrósł przed nią, jak spod ziemi, jak zwykle nienagannie ubrany, uczesany, świeży, pachnący i uśmiechnięty, pomimo tego, że było dopiero po siódmej. Scarlett o mało nie wylała na siebie kolejnej porcji kawy. – Cieszysz się? – zapytał, a na jego usta wpłynął szeroki uśmiech. Najgorsze w nim było to, że wydawał się szczery.
- Nie posiadam się z radości. Nie widać? - burknęła i jeszcze nieco nieprzytomna wpatrywała się w niego chwilę, po czym jakby oprzytomniała i wcisnęła Liv swoją torebkę i kubek z kawą. – Ty – wskazała na niego palcem. – Słuchaj no, panie labezciebieniejesttakiesamo – wycedziła, zbliżając się do niego coraz bardziej i groźnie wymachując palcem. W końcu wbiła go w jego tors, mrożąc go złowrogim spojrzeniem. – Jeszcze raz odwalisz mi taki numer, a skopię ci tyłek – mówiła cicho, niemal nie otwierając ust i patrzyła mu prosto w oczy. Były brązowe. Nawet nie mrugnął.
- Nie wiem, o czym mówisz – odparł, wzruszając ramionami.
- Nie pogrążaj się, Fontaine. Nie życzę sobie więcej takich sytuacji. Zawiodłam się na tobie, wiesz? Myślałam, że może okażesz się kimś, z kim od czasu do czasu mogę wyskoczyć na kawę czy coś, a ty okazałeś się po prostu… jak wszyscy. – Po tym, nie czekając na odpowiedź, odeszła, a Liv za nią. Starsza z sióstr przeczuwała, że czeka ją długa i mozolna praca, biorąc pod uwagę nastrój Scarlett i scenę z Javierem, choć szczerze, zupełnie nie wiedziała, o co chodziło. Więc jak miała dokonać tego cudu, który miał zaowocować pełną magnetycznego przyciągania przeklętych kochanków?
*


Pięć tygodni później.

Październik przemknął mu między palcami szybciej niż kiedykolwiek mógłby się tego spodziewać. Z niedowierzaniem spoglądał na wyświetlacz telefonu; 25 październik 2011. Cały ten czas spędzili w rozjazdach. Wideokonferencje były najwyższą formą ich kontaktu, by chociaż mogli na siebie popatrzeć. W całym tym minionym czasie widzieli się trzy razy. Raz Scarlett wpadła do domu, gdy leciała z Los Angeles do Paryża, innym razem on wybrał się do Londynu, a później jakoś udało im się trafić na siebie w LA. Od samego początku wiedzieli, że to nie będzie łatwe. Jednak nie sądził, że wszystko stanie się aż tak trudne. Płytę nagrywali w aż nieprawdopodobnie szybkim tempie. Bill skupił się na pracy, jak nigdy. To stało się jego życiowym celem. Najlepsza z płyt, jakie wydali – to jego mantra. Pisał, próbował, wciąż spotykał się z tekściarzami i kompozytorami, chcąc udoskonalić melodie, które stworzył też Tom. Jednak on stał w tym jedną nogą, nie dwoma jak zawsze. Teraz muzyka nie musiała być ucieczką, była dopełnieniem, pozwalała mu na chwilę nie myśleć, nie tęsknić. Wszyscy czterej jakoś zaangażowali się w produkcję w jakiś inny niż dotąd sposób. Nowa płyta dla każdego z nich znaczyła coś innego. Teraz, gdy wreszcie wrócił do domu, pustego domu, ze świadomością, że pomieszka w nim sam kolejne tygodnie, nie miał ochoty w nim być. Postanowił pojechać do mamy, choć z drugiej strony… wyników wciąż nie było. A on nie miał pewności, czy był gotowy na spotkanie z Leną i Davidem. Zdjął kurtkę i zsunął ze stóp adidasy. Zajrzał do salonu, jakby mogło go coś tam zaskoczyć, a potem poszedł do kuchni. Na blacie czekała na niego obrośnięta pleśniowym puszkiem szklanka, której nie umył, nim wyjechał. Krzywiąc się, wstawił ją do zlewu i odkręcił maksymalnie gorącą wodę. Pleśń po chwili spłynęła do odpływu. Wziął dzbanek elektryczny i napełnił go wodą. Zakręcił kurek i włączył urządzenie. Powinien wybrać się na zakupy. Znów do jedzenia miał tylko płatki i makaron. Chyba, że w lodówce było jeszcze coś, co nie straciło ważności. Zalał sobie owocową herbatę i z kubkiem wybrał się na piętro. Nie chciało mu się zabrać bagaży. Uznał, że najpierw uporządkuje bałagan, który zostawili po sobie podczas pakowania. W sypialni zastał pobojowisko. Porozrzucane ubrania Scarlett, a między nimi jego własne, gdy zbierał się do wyjazdu. Upił łyk, starając się nie poparzyć i odstawił kubek na toaletkę Scarlett. Zebrał naręcze swoich rzeczy i zaniósł je do garderoby, potem to samo zrobił z częścią ubrań Scarlett. Dzięki temu znalazły się buty, których nigdzie nie mogła znaleźć. Słabo mu się robiło na myśl o tym, że miałby to wszystko składać i chować na miejsca. Nie był pewien czy tego dokona. Nieco zrezygnowany stertą, która urosła pośrodku garderoby, wziął swoją herbatę i usiadł na łóżku, zamierzając powziąć jakieś dalsze plany. Siedział tak chwilę kontemplując otaczający go bałagan, kiedy to pod stopą wyczuł jakiś materiał. Schylił się i podniósł ze schodka jeansy Scarlett. Te same, które bardzo śpieszno było mu zdjąć z niej, kiedy byli tu ostatni raz razem. Ostawił kubek na stolik nocny i złożył je na pół. Wtedy wyczuł coś w kieszeni. Wiedziony ciekawością wyjął ową rzecz z kieszeni. A okazała się pocztówką.

‘L.A. bez Ciebie nie jest takie samo. J.’

Coś go ścisnęło w środku, albo prościej rzecz ujmując, zalała go krew. Wpatrywał się w kartkę, pamiętając zdjęcia, które przyszły pocztą i połączył je z tym, że niczego mu o tej kartce nie powiedziała. Poczuł, jakby dostał obuchem w głowę. Kołomyja myśli odebrała mu możność jasnego rozumowania. To przecież bez sensu. Za dużo razem przeszli, żeby Scarlett kręciła coś na boku. Przecież się kochali. Odetchnął głęboko i cisnął kartką w powietrze. Musi to zbadać. Nie może pozwolić sobie na wyciąganie pochopnych wniosków! Choć w duchu już odpowiedział sobie na to pytanie. Zerwał się i biegiem pognał na dół, porwał torbę z laptopem i usiadł na schodach, nie trudząc się chodzeniem do salonu. Czuł niepokój. Czuł, że coś było nie tak. Laptop włączał się w nieskończoność. Miał wrażenie, jakby grunt palił mu się pod nogami. Wreszcie, uruchomił przeglądarkę i w google wpisał; Scarlett O’Connor. Pojawiła się lista najróżniejszych stron. Ominął oficjalną i wybrał w miarę profesjonalnie wyglądającą stronę fanowską. Zaatakowało go mnóstwo zdjęć i krzykliwych napisów. Musiał odczekać chwilę, aż wszystkie się otworzą. Najpierw zobaczył siebie przed trzema godzinami na lotnisku, strona była amerykańska, więc chcąc nie chcąc musiał przyznać, że informacje krążą w zastraszającym tempie. Do zdjęć dodano krótki opis, który zignorował, bo nie to go interesowało. Przesuwał suwak strony w dół. On, Scarlett, on z chłopakami, Scarlett pod hotelem, Scarlett z Liv w jakiejś knajpie, znów on, Scarlett z całym sztabem ludzi i już miał przesuwać dalej, gdy obok niej dostrzegł tą przeklętą blond czuprynę. Wyglądało tak, jakby ten goguś starał się asekurować Scarlett. Jej twarzy nie bardzo było widać. Napięcie spotęgowało się w nim, gdy w następnym artykule zobaczył Scarlett i jego, wychodzących z jakiegoś budynku i w kolejnym, gdy szli gdzieś razem z kawą. Sfotografowano ich też podczas kolacji z Lagerfeld’em, a później, gdy razem wsiadali do taksówki. Scarlett nie wyglądała na nieszczęśliwą, a gdyby zaczął tak analizować ilość nieodebranych połączeń i urywanych rozmów… Miał ochotę cisnąć laptopem, ale przecież wiedział o kampanii Fendi. Jednak nie mógł znieść tego uśmieszku na twarzy Fontaine, gdy patrzył na Scarlett i jej nic niemówiącej miny. Szukał kolejnych i za każdym razem czuł większą złość, bo coraz bardziej zdawało mu się, że przestają wyglądać na ludzi, którzy tylko ze sobą współpracowali. Tu coś mówił jej na ucho, a ona się śmiała, na innym patrzyła na niego, słuchając uważnie. To nie wyglądało dobrze. Serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi. Ale przecież to nie mogła być prawda. To musiała być jedynie jego wyobraźnia. Przecież Scarlett mówiła, że go nie lubi! W ogóle nie docierało do niego to wszystko. Ta kartka, zdjęcia, to musiała być jakaś koszmarna pomyłka. Niemożliwe. Po prostu niemożliwe, żeby Scarlett i ten modelczyna… o nie. To po prostu było nie do przejścia. Nie mieściło mu się w głowie. Chciał coś zrobić, ale nie wiedział co. Chciał mieć jakiś plan, ale nie mógł zebrać myśli. Przecież nie mogłaby spotykać się z tamtym, a jemu powtarzać, że kochała. Nie mogłaby oddawać mu się w taki sposób, gdyby miała tamtego w myślach. To nie byłaby Scarlett. Nie odeszłaby bez pożegnania, przecież obiecali sobie.


I've searched the universe
and found myself within' her eyes.

Dlaczego, więc czuł ten przeszywający go na wskroś niepokój, drażniący każdy koniuszek nerwów? Przecież to Scarlett sprawiła, że znów poczuł w sobie życie, że znów zechciał żyć. To Scarlett nauczyła go kochać i pokazała mu, co było właściwe. To przy niej nauczył się, kim tak naprawdę był. Dała mu tak wiele. Nie mogła odejść. Nie mogła przestać go kochać. To niewykonalne po tym wszystkim. Nie wierzył, by po tych trzech wspólnych latach mieli się rozstać. To przerastało jego zdolność rozumowania. Dlatego musiał coś zrobić. Musiał, po prostu.

Odłożył komputer i wyciągnął z kieszeni telefon. Wybrawszy numer, przycisnął go do ucha i nerwowo wstał. Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty, piąty… cześć, jeśli masz coś ważnego zostaw wiadomość.
- Niech to szlag! – poirytowany rozłączył się i niewiele myśląc, zabrawszy dokumenty i portfel, wyszedł z domu, ledwo pamiętając o pozmykaniu drzwi.
*

- Javier, nie masz jej obłapywać, jakbyś zaraz miał ją przyprzeć do tej ściany! – Liv straciła cierpliwość i cisnęła aparatem w swoją asystentkę. – To ma być subtelne. Przecież prezentujecie beże i róże, tak? Karl nie chce tu obscenicznych gestów! Z resztą, Scarlett będzie śpiewać, nie możesz ograniczyć jej ruchu! – zrezygnowana usiadła na stopniu i schowała twarz w dłoniach. To był zbyt długi dzień. Sesja należała do tych behind the scenes i Liv miała uwiecznić prace Scarlett i Javiera do ostatniego ich wspólnego pokazu. Fontaine korzystał z każdej możliwej okazji, żeby jej dotknąć albo się o nią otrzeć, a jej siostra oganiała się jak oparzona, przez co tracili sporo świetnych ujęć. Mieli być subtelni i romantyczni, a on zachowywał się, jakby organizowali orgię. Scarlett włożyła mikrofon do stojaka i wzięła od kogoś z ekipy szlafrok.
- Ja cię Javier nie ogarniam. Najpierw gadasz o tym, jak to nieszlachetnie się zachowujesz i jak bardzo tego żałujesz, a potem znów robisz to samo. Gorzej niż napalony gówniarz – zniesmaczona pokręciła głową i zeszła z wybiegu. Nie widziała, jak zacisnął ręce w pięści i wbił w nią rozeźlone spojrzenie. Na siebie, na nią, na wszystko. Zabrał się i poszedł do swojej garderoby. Wszystko szło nie tak. – Dajmy sobie dziś już spokój i tak niczego nie zrobimy. Jutro o dziewiątej, okej? Jakby ktoś miał do was pretensje, powiedzcie, że to ja tak zarządziłam – uśmiechnęła się do zmęczonej ekipy i zniknęła za kulisami.

Była dopiero osiemnasta, a Scarlett już ledwo żyła. Cały dzień spędziła na przymierzaniu strojów i próbach show. W między czasie udzielała wywiadu dla „Teen Vogue” i miała serdecznie wszystkiego dosyć. No i Javier. Od rana naprzykrzał się jej. Docinał, rzucał niesmacznymi tekstami, no i dotykał ją przy każdej możliwej okazji. A to doprowadzało brunetkę do szewskiej pasji. Zatrzymała się, czekając, aż Liv zrówna się z nią. Szła rozanielona powłuczając nogami, więc Scarlett była pewna, że rozmawiała z Georgiem. W końcu wrócili dziś ze Stanów. Sama chętnie porozmawiałaby z Tomem, ale rano w tym pośpiechu zapomniała telefonu z hotelu. Musiała zaczekać jeszcze jakąś godzinę. O tej porze na mieście były jeszcze straszne korki. Liv wreszcie skończyła rozmawiać i – dosłownie – w podskokach dołączyła do niej. Scarlett cieszyła się, że Liv wreszcie się układało i chyba powoli dochodziła do wniosku, że związek z Georgiem to będzie zupełne przeciwieństwo tego z Paulem. W końcu minęło już tyle czasu. No właśnie, za chwilę będą mieć trzecią rocznicę. Musi przygotować coś specjalnego. Uśmiechnęła się na tą myśl i zwróciła do siostry;
- I co? – zapytała, a siostra spojrzała na nią rozmarzona. Scarlett mimowolnie wybuchła śmiechem. Liv w takim stanie to wręcz niemożliwość.
- Tęskni za mną. Ma szczęście, inaczej porachowałabym mu kości – odparła buńczucznie.
- Ty za nim też.
- No ba. Nie widziałam się z nim, odkąd wparowali tu z Tomem i wiesz… - tu zrobiła sugestywną minę i cmoknęła teatralnie. – Brak mi go – Scarlett znów wybuchła śmiechem. Nie poznawała swojej siostry. Spojrzała na zewnątrz. O przeszklone ściany zaczął uderzać rzęsisty deszcz. – O nie. Parasol zostawiłam w hotelu. Przecież w LA nigdy nie pada! – burknęła niezadowolona. Scarlett pokręciła głową i zajrzała do swojej bezdennej torebki. Było tam wszystko poza parasolem.
- Świetnie. Zmokniemy, ale co tam. Może urosnę – zaśmiała się pod nosem, a Liv poczochrała jej włosy. – Liv! – ni stąd ni zowąd wyminął je Javier i otworzył szeroko drzwi, wystawiając na zewnątrz rękę z dużym, rodzinnym parasolem. Spojrzał na Scarlett skruszony.
- Przepraszam. Zachowałem się dziś, jak idiota. Nie byłem sobą. Naprawdę, przepraszam – Scarlett obrzuciła go krótkim spojrzeniem, sceptycznie unosząc brew i ominęła go, wychodząc na deszcz.
- Masz u mnie krechę, Fontaine. Po prostu.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, jestem idiotą, ale przy tobie nie umiem inaczej. Scarlett – słysząc to, wybuchła śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. Bardzo starała się, żeby wyszło naturalnie, choć zupełnie nie było jej do śmiechu. W sumie, to miała ochotę się rozpłakać.


Wciągnęła nosem powietrze i rozejrzała się za taksówką. I nagle, jakby coś ją tknęło. Poczuła to, co czuje się, gdy ktoś ci się bardzo przygląda. Ścisnęło ją w żołądku i wtedy go zobaczyła. Stał kilkanaście metrów od niej, przemoknięty i wpatrywał się w nią. Scarlett nawet nie czuła, że przestało na nią padać, że Javier stoi obok niej z parasolem. Nie docierało do niej, jak to wszystko wygląda i nie miała zielonego pojęcia, co widział Tom i jak to odebrał. Widziała tylko jego i serce omal nie wyskoczyło jej z piersi uradowane. Nie spodziewałaby się go tam, tego wieczoru! Jak bardzo za nim tęskniła... Uśmiechnęła się szeroko i ruszyła w jego stronę. Nie zdawała sobie z tego wszystkiego sprawy, dopóki nie zobaczyła, jak Tom kręci zrezygnowany głową, odwraca się na pięcie i szybko rusza w stronę taksówki.
- Tom! – krzyknęła, a on nic. Szedł żwawo, ignorując jej nawoływania. – Tom! – krzyczała i nawet nie zdawała sobie sprawy, że biegła. A on się nie odwrócił się. I nie zaszczycił jej jednym spojrzeniem. Wsiadł do taksówki i odjechał, nim zdążyła go dogonić. Zatrzymała się i nie rozumiała. O co, do cholery, chodzi? Dlaczego przyjechał i odjechał? Dlaczego przed nią uciekł?  Przecież Tom wiedział, że Javier był jej obojętny. Przecież nie robili niczego złego, a w dodatku była z nimi Liv. Przecież wiedział. Mówiła mu o wszystkim, o tym jak wyglądała kampania i wszystko z nią związane. Może ktoś mu czegoś nagadał? Albo znów obsmarowali ją w gazecie? Dlaczego nie zaczekał? Dlaczego nie chciał porozmawiać? Co go ugryzło? Co takiego zobaczył, że nie chciał nawet z nią porozmawiać? Było jej zimno, drżała na całym ciele. Przemoknięte włosy lepiły się jej do twarzy. Odwróciła się. Liv stała obok Javiera pod tym nieszczęsnym, rodzinnym parasolem i przypatrywali się jej zasmuceni. Nie miała pojęcia, że płakała, a czarne smugi płynęły po jej policzkach. Chyba nie czuła nic. Tylko pustkę. Nie pojmowała, co skłoniło Toma do tego… i nagle ją olśniło. Bo Tom nie przyjechał po to, by się z nią spotkać. Tom przyjechał po to, by na własne oczy zobaczyć to, o czym musiał gdzieś przeczytać… Przyjechał po prawdę, a zobaczył ją z Javierem. Ale przecież ona nawet z nim nie rozmawiała!  Javier pierwszy ruszył w jej kierunku i już zaczął rozpinać płaszcz, już miał coś powiedzieć, gdy dotarło do niej to wszystko. Gdy dotarło do niej to, co musiało zaniepokoić Toma. Widziała to jak na starym filmie, w zwolnionym tempie. Obrazy, które odepchnęły od niej Toma. – Zostaw mnie! – zerwała się biegiem do Liv. Spojrzała jej w oczy, łapiąc za ramiona. – Muszę to wyjaśnić. To jest pomyłka, ja muszę to wyjaśnić. On myśli, że ja i Javier… Liv, ja muszę to wyjaśnić.
- Jedziemy do hotelu – zarządziła, nie wytrącając się z równowagi. Ktoś tu musiał trzeźwo myśleć. –  Zarezerwuję ci lot, a ty się przygotujesz. Jesteś cała przemoczona, przemarznięta i zmęczona – objęła Scarlett ramieniem i skierowała się w stronę postoju taksówek. Na odchodne rzuciła Fontaine’owi wrogie spojrzenie i powoli pokiwała przecząco głową. Nie pozwoli, żeby ktoś zniszczył życie jej siostrzyczki. – Zobaczysz, wszystko sobie wyjaśnicie.

To było jak cios w brzuch. Coś, co jest uczuciem abstrakcyjnym do momentu przeżycia. A wtedy odbiera dech w piersi. Bo widząc zdjęcia, które dostał pocztą, kartkę, czy nawet te fotografie w Internecie, nie sądził, że to okaże się tak banalne, tak przewidywalne i tak tanie. Tak smutne. Tak raniące. Złapał pierwszy lepszy lot do Berlina. Długo nie musiał czekać. Podczas lotu, trzeciego już tego dnia, rozłożył to wszystko na czynniki pierwsze, bo może się pomylił..? Może nie miał racji i zupełnie niesłusznie skazał Scarlett na to, na co ją skazał. Bo, no właśnie? Co jej zrobił? Scenę? Owszem. A co czuła? Co czuł on? Nie wiedział. Wszystko nagle zaczęło układać mu się w głowie. Dostał zdjęcia Scarlett i tego Fontaine’a. Zignorował je. Scarlett mówiła mu, że działa jej na nerwy. A potem nie zwracał uwagi na to, że przestała o nim mówić, że widział w Internecie ich wspólne zdjęcia w dziesiątkach miejsc. Smutek bijący od niej, uznał za wynik tęsknoty, a może to było nieczyste sumienie? Może on nie dostrzegał oczywistości? Może tak bardzo pragnął wyjść na prostą, że nie spostrzegł, że Scarlett już odpuściła? Może powinien odejść? Może powinien trzymać się z daleka, ale nie potrafił. Zostać też nie umiał, bo wiedział, że nie byłby w stanie z nią teraz rozmawiać. Sam nie wiedział, dlaczego. Po prostu…, jeżeli to wszystko okazałoby się prawdą, nie potrafiłby zachować spokoju, a jeśli to tylko pomyłka… kiedyś na pewno to sobie wyjaśnią. Teraz pragnął tylko znaleźć się z dala od Paryża, od niej, od niego. Chciał z całych sił trzymać się od tego z daleka. Bez względu na wszystko.


And it's killin' me, when you're away
and I wanna leave and I wanna stay.

Chciał krzyczeć, chciał bić. Chciał sie napić. Chciał zrobić cokolwiek, co ujmie mu tego przeklętego bólu z piersi. Już nie wiedział, co o tym myśleć. Nie wiedział, czy zostać czy iść, bo tak bardzo rozdarty był między swoją dumą, a miłością, jaką ją darzył. Wchodząc do samolotu, chciał się wycofać, ale przypomniał sobie, co zobaczył, gdy przyjechał na miejsce. Fontaine czekał z parasolem, a Scarlett śmiejąc się, z Liv pod rękę, wyszła za nim. I ten jego uśmiech, gdy go spostrzegł. Ta mina, która mówiła, do kogo teraz należała. Nie był w stanie tego znieść. Ta niewiedza go dobijała. Nie był wystarczająco silny, by temu podołać. Kochał ją za bardzo, by pozwolić rozumowi przyjąć fakt, że jego ukochana, dobra, Scarlett go oszukała. Nie potrafił. To nie mogło być prawdą, bo jeśli było, jeśli ona okazała się zła, to znak, że nie ma na tym świecie dobra, ani piękna. Zawsze odpowiedź znajdował w jej oczach, a teraz zasnuła je ściana deszczu. Nie potrafił odkryć prawdy, dlatego czując zawód, odpuścił. Nie mogąc zostać i nie mogąc iść. Odpuścił. Było mu zimno. Wbił się w fotel i poprosił o whisky.

I’ll never say goodbye.

Bolała go głowa. Miał wrażenie, że zaraz eksploduje. W Berlinie wylądował w nocy, a potem zaraz zabrał kilka rzeczy i wybrał się w podróż do Loitsche. Być może to było lekkomyślne, jechać w takim stanie, ale nie obchodziło go to. Kiedy oczy zamykały mu się już same, zatrzymał się na jakiejś stacji i pospał może godzinę. Gdy dojechał na miejsce, siedział w samochodzie przed bramą i nie miał w sobie tyle sił, żeby wysiąść i otworzyć ją, żeby wycisnąć głupi kod. Było mu tak beznadziejnie i bezsilnie, tak niewyobrażalnie pusto i ciężko. Załkał i dopiera ta nieoczekiwana własna reakcja wyrwała go z letargu. Wytarł oczy rękawem bluzy i zebrał się w sobie, żeby wjechać na podwórze. Było po szóstej, więc nie zdziwił się, kiedy mama wyparowała z domu ciasno otulona szlafrokiem. Była opuchnięta i zaspana, ale od razu zauważyła, że coś działo się nie tak.
- Tom? – on tylko spojrzał na nią swoimi, niemal identycznymi czekoladowymi tęczówkami i pokręcił głową. Wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. Cierpienie zeń bijące, było aż nader wyraźne. Wyminął mamę i zarzuciwszy torbę na ramię, poszedł do domu. Nie miał siły mówić, czegokolwiek, ani tłumaczyć też nie. Simone stała tak i patrzyła krótką chwilę, nim zimne, jesienne powietrze owiało jej bose nogi. Zadrżała i szybko wróciła do domu. Działo się coś złego. Wiedziała to.

Spał może trzy godziny. Wypił kawę, spalił mnóstwo papierosów i zjadł kęs jajecznicy, którą przygotowała mu mama. O nic więcej nie pytała, a on nie odezwał się ani słowem, poza kilkoma zdawkowymi zdaniami. W domu panowała grobowa cisza. Gordon ulotnił się z samego rana, mamrocząc coś o zrobieniu czegoś w pracy, a mama patrzyła na niego smutnym wzrokiem, próbując domyślić się, co zaszło. Tom nie chciał jej nic mówić, bo nawet nie wiedział co. Bo przecież nie bardzo wiedział, o co w tym wszystkim chodziło. Wmusił w siebie jeszcze trzy kęsy, zagryzł to chlebem i odstawił talerz do zlewu. Ucałował mamę w czoło i wyszedł. Nie chciał katować jej swoim milczeniem i nie wiedział, o czym mogliby rozmawiać, nie przywołując tematu jego wizyty i kiepskiej miny, więc wolał wyjść. Idąc ulicą, wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer. Odebrała po trzech sygnałach.
- Stało się coś? – zapytała ostro.
- Porozmawiaj ze mną – szepnął, choć i tu głos go zawiódł. Zachrypiał i odkaszlnął.
- Tom? – głos Leny złagodniał. – Co jest? Jesteś w domu?
- Przyjdź do parku, dobrze? – powiedział to i od razu się rozłączył. Wielka gula ścisnęła mu gardło i nie był pewien, czy udałoby mu się cokolwiek z siebie wydusić.
Usiadł na ławce i odpalił papierosa. Popadł w niebyt, skupiając się na zaciąganiu dymem i wypuszczaniu go z płuc. Tak było łatwiej. Wciąż był zbyt skołowany, żeby racjonalnie przeanalizować wszystko. Ucieczki weszły im w krew. Nie mógł myśleć o tym na spokojnie, gdy przed oczami miał ten zadowolony uśmiech Javiera. Nie był nawet w stanie poskładać wszystkiego do kupy. Skrawki zdarzeń, wspomnienia bombardowały go, tworząc w jego głowie jeszcze większy mętlik. Kończył piątego papierosa, gdy usłyszał chrzęst żwiru na alejce. Lena szła szybko, ciasno otulając się kurtką. Jemu zimno nie przeszkadzało, bo coś bolało go bardziej, niż jego własne uczucia. Usiadła obok i wbiła w niego wzrok. Była jeszcze trochę zaspana.
- Co się stało? – zapytała cicho, ani na moment nie odwracając spojrzenia.
- Sam nie wiem – odpowiedział, siląc się na nonszalancję. Nie wyszło, bo drżał mu głos. Patrzył przed siebie, bo nie był już pewny niczego, nawet swoich reakcji.
- Wiesz, inaczej by cię tu nie było.
- Wydaje mi się, że Scarlett już mnie nie kocha – inne sformułowanie nie przeszłoby mu przez gardło. Nie umiał powiedzieć ‘zdradziła mnie’ albo ‘spotyka się z kimś innym’. Westchnął ciężko i schował ręce do kieszeni. Chciał rozmowy z Leną, ale nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć. Było mu po prostu źle i nie chciał być sam. A ona wydała mu się najodpowiedniejsza. Nie wiedział czemu? Może podświadomie czuł, że zrozumie?
- Niemożliwe – odpowiedziała bez cienia wątpliwości. – Czy chodzi o tego Javiera? – Tom spojrzał na nią pytająco, a dziewczyna pokręciła głową. – U nas w samie są też gazety, no i koleżanka, która je sprzedaje, powiedziała mi, co piszą. Pojawiały się ich zdjęcia i różne spekulacje, ale uznałam, że to tylko sztuczna sensacja. Nie wyglądało mi to na żaden romans.
- Byłem tam, Lena. Poleciałem do Paryża, żeby wyjaśnić wszystko, ale po tym, co zobaczyłem, nie potrzebowałem już słów… i tak mi, kurwa, z tym źle – oderwał się gwałtownie od oparcia ławki i spojrzał Lenie prosto w oczy. – Nie wiem, co o tym myśleć. Nie wiem, co czuję, bo jedna część mnie chce iść do niej i wykrzyczeć to wszystko, ułożyć jakoś, a druga część pamięta to, co widziała i to sprawia, że nogi wrastają mi w ziemię. A ja ją tak, kurwa, kocham. Nie ogarniam, Lena. Niczego, kurwa, nie ogarniam – oparł ugięte ręce na kolanach i schował twarz w dłoniach, wydając z siebie niezidentyfikowany dźwięk, jakby próbował powstrzymać szloch i wyszedł z tego jęk. Szatynka westchnęła ciężko i rozejrzała się dookoła. Jakby wśród drzew mogła znaleźć coś, co pomogłoby Tomowi. Złamane serce boli najbardziej, wiedziała o tym doskonale. Przeczesała palcami włosy i krótką chwilę wahała się. Bo wciąż miała w sobie jakąś namiastkę żalu do niego, ale jak mogła nie pomóc mu w takiej chwili? Przysunęła się bliżej i przytuliła się do jego pleców, obejmując Toma najściślej jak mogła. To była też chwila dla niej. Bezkarnie mogła przylgnąć do niego i słuchać jak oddychał ciężko, jak biło mu serce.
- Jeżeli z nią nie pogadasz, nigdy nie będziesz wiedział. A ja jestem przekonana, że wszystko sobie wyjaśnicie – mówiąc to, delikatnie musnęła wargami miejsce mniej więcej na wysokości łopatki Toma. Nie mógł tego czuć, miał na sobie kurtkę, więc przytuliła go mocniej. – Będzie dobrze, zobaczysz. Nie z takich problemów wychodziliście.

Lena przytulała go, udając, że nie czuła, jak cały drżał tłumiąc wybuch, a Tom udawał, że w ogóle tego nie robił, że tak ogromna gula w jego gardle wcale nie istniała, a wezbrane emocje, nie szukają zeń ujścia. I siedzieli tak jeszcze długo, dopóki nie usłyszeli energicznego stukotu obcasów na betonie. Wówczas oboje spojrzeli w stronę, z której dochodził ów dźwięk. 

17 komentarzy:

  1. ~Sarah
    28 października 2011 o 20:56
    O żesz w mordę. Taka była moja moja reakcja w trakcie czytania i taka jest nadal. No po prostu jacież pierdzielę! Z jednej strony spodziewałam się jakiegoś BUM, tak jak czułam 60tka to była cisza przed burzą. Domyślałam się, że będzie to też miało związek z tym całym modelem od siedmiu boleści, ale jestem zaskoczona. Wiem, wiem że to bez sensu i przeczę sama sobie, ale właśnie takie Dark wywołałaś uczucia. Takie sprzeczne i niezgodne ze sobą. Muzykę, jak zawsze, dobrałaś idealnie. Momentami miałam nawet wrażenie jakby świat zawalał się bliskiej mi osobie. Oh, tak mi szkoda tego Toma, tak mi go szkoda. I o dziwo ani przez chwilę, no dobra może oprócz sekundki, nie pomyślałam, że Tom wyolbrzymia, przesadza i tak właściwie to wszystko co przeczytał, znalazł, zobaczył o niczym nie świadczy. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Po prostu…czytając miałam wrażenie jakby to było ICH nieodłączną częścią. Jakby to miało się stać i koniec kropka. Dodam jeszcze, że Twoje słowa, ta cała sytuacja w połączeniu z muzyką znów mnie zaczarowała. I po raz któryśtam czytam ‚…bo to już ostatnia prosta’ i sobię myślę dwie rzeczy. Że z jednej strony cholernie jej nie chcę, bo to oznacza nieubłagalny end wszystkiego. A z drugiej cholernie nie mogę się jej doczekać, bo jak babcię kocham, nie mam zielonego pojęcia co wymyślisz.Coś czuję, że tą część przeczytam raz jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      3 listopada 2011 o 20:03
      ale nie, nie. ostatnia prosta w żadnym wypadku nie tyczyła się samego Prinza. bez obaw, jeszcze się ze mną pomęczysz ^^po części miałas dobre odczucie. bo to było ich częścią od samego początku. ta scena pojawiła się w mojej głowie, jako druga w kolejności. pierwszy był prolog. być może nazbyt dałam odczuć zbliżającą się burzę, być może to było aż nazbyt wiadome, ale ostatnie notki były dla mnie bardzo trudne. pisząc 62 przezywam swoiste Katharsis i chyba wreszcie wychodzę na prostą, by trzeba to przyznać, ostatnio znacznie spadł mój polot. i teraz wreszcie czuję się na swoim miejscu. wyrzucam swoje frustracje, godzę się z tym, jak jest i 62 już prawie napisało się samo. choć zaznaczam, nie spodziewaj się 20 stron ^^ to kropka nad ‚i’, ale co ja miałam… nie wiem, czy dobrze zrozumiałam, ale nie osądzaj S. moim celem było pokazanie tej samej sytuacji z dwóch różnych punktów widzenia. zarówno, jeśli chodziło o Scarlett i Javiera, a także Lenę i Toma. szkopuł tkwi w tym banale. i ja wiem, że to jest przewidywalne i takie zbyt proste, ale może w tej chwili tak jest. to skutek, ale zarówno i przyczyna tego, co nadejdzie. myslę, że ta kropkę nad ‚i’ postawię już lada chwila.

      Usuń
    2. ~Sarah

      5 listopada 2011 o 17:07
      Dopiero teraz zauważyłam, że to się tyczyło 62 a nie całego Prinza. ;) Uff w takim razie i kurcze bardzo sie cieszę! A co do Scarlett to ja jej nie oceniam, wręcz przeciwnie. Kiedy czytałam tę część to do niej nie miałam żadnych pretensji, hm, jakby to napisać… po prostu tak umięjętnie do obmyśliłaś a potem opisałaś, że nie stanęłam po niczyjej stronie, uznałam, po prostu czułam że tak powinno być i oni nie są niczemu winni. I tak samo jest mi szkoda Scarlett jak i Toma, w czym się pewnie jeszcze bardziej utwierdzę czytając 62, bo sama wspominałaś, że teraz poświęciłaś niemalże całą uwagę Scarlett, jej spostrzeżeniom i odczuciom. A nie wspomniałam o tym, bo zwyczajnie zapomniałam ;) To tak gwoli ścisłości. Czekam z ogromną niecierpliwością na kolejną część!

      Usuń
  2. ~Alevue
    28 października 2011 o 22:51
    Kielichy w górę i opijamy! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Lestat
    29 października 2011 o 15:59
    Nieporozumienie. Jedno, wielkie, klasyczne nieporozumienie. Jak ja to kocham. I jak ja tego nienawidzę, zarazem. Bo znowu wszystko się wali, choć przecież już mogło być tak dobrze, bo znowu z jednego nieporozumienia wynika kolejne, znowu problemy się spiętrzają i robi się z nich wielka góra, którą tak trudno będzie pokonać. Nie powiem, że się tego nie spodziewałam, bo owszem, spodziewałam się jak najbardziej, bałam się tego, że znowu będzie klapa, że znowu wszystko zacznie się walić. Tylko nie sądziłam, że akurat w taki sposób. Nie wiem czego się spodziewałam w zasadzie, nie wiem na co czekałam. Na wyniki badań? Na to, że Tom okaże się ojcem Davida? I że to właśnie to będzie kolejnym gwoździem do trumny ich związku? Możliwe. Bo, mówiąc szczerze, Javier od początku mnie irytował, ale nie sądziłam, że wywinie taki numer i że to on będzie powodem wszelkich nieszczęść. A tu proszę. Niespodzianka. Niezbyt przyjemna w dodatku. To był kolejny rozdział, który przeczytałam w zastraszającym tempie, jak najszybciej chcąc poznać jego zakończenie. Bo bałam się co ten koniec przyniesie. Bo wiedziałam, że nie będzie pięknie, że nie może być szczęśliwie i kolorowo. No i nie było, a mi teraz trochę smutno, że tak się do tego zakończenia spieszyłam. Bo bynajmniej nie poprawiło mi ono humoru. Wszystko się wali. Rozumiem Toma. Nie powiem, że nie. Zdjęcia, które zobaczył, potem ta pocztówka. W zasadzie zachował się bardzo w porządku, lecąc do niej, chcąc wszystko wyjaśnić i przekonać się samemu o tym, jaka jest prawda. Szkoda tylko, że trafił tam akurat w takim momencie. I że tak szybko pozwolił sobie uwierzyć w to, w co przecież od początku wierzyć nie chciał. Ale chyba nie można go za to winić. Jak mógł nie uwierzyć własnym oczom? Przecież to, co zobaczył tylko potwierdziło wszystkie podejrzenia. Skąd mógł wiedzieć, że nie ma racji? Uciekł, po raz kolejny uciekł (bardzo podobało mi się stwierdzenie, że ucieczki weszły im w nawyk – czysta prawda) i jedynym, co może mnie martwić było to, że od razu, jak w ogień uderzył do Leny. Nosz kurka wodna, przecież ma przyjaciół, ma brata, mam matkę. Po cholerę mu Lena? Czego on u niej szuka? I po co daje jej nadzieję? Bardzo smutno mi było, kiedy czytałam o tym, jak ona się do niego przytulała, jak wykorzystywała tę okazję. W zasadzie przez chwilę zrobiło mi się jej szkoda, bo zaczęłam ją trochę rozumieć. Ale nie rozumiem Toma. No i oczywiście musiało się skończyć jeszcze gorzej niż się zaczęło. Na początku, jak przeczytałam, że Scarlett leci za nim do Berlina i w ogóle, to miałam maleńką nadzieję na to, że jednak będzie dobrze, że coś się ułoży, że sobie wszystko wyjaśnia i znowu zacznie być dobrze. Nie wierzyłam, ale, jak mówią, nadzieja umiera ostatnia. No i umarła. Wraz ze spotkaniem Leny i Toma, wraz ze stukotem obcasów, który usłyszeli. Bo to musi być Scarlett. Bo teraz to jej serce pęknie. Kurcze, dlaczego to wszystko musi być tak bardzo poplątane? Dlaczego nieszczęścia chodzą parami? Dlaczego nigdy nie może być dobrze więcej niż tylko krótką chwilę? Życie. Samo życie. Czekam na 62, bo nie mam bladego pojęcia, co wymyśliłaś, a jestem tego bardzo ciekawa. Mam nadzieję, że będzie prawdziwie, bez patetyczności, banału i ckliwości. Czekam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      3 listopada 2011 o 20:11
      jak już wyżej wspomniałam, 62 to kropka nad ‚i’. zapewne domyslasz się konca, a ja się temu nie dziwię, bo wszystko ułożyłam tak, aby stało się jasne. David był zmyłką, co? ale on nie pojawił sie tu po to. jego rola jest większa. widzisz, Scarlett i Tom strasznie się kochają, ale mają problem z pełnym zaufaniem do siebie. ciagle coś je podkopywało i doprowadziło do tego, że zwątpili zupełnie, czego dowodem jest rozmowa, którą własnie piszę. i ja wiem, że byc może schemat jest jak z ‚M jak miłość’, ale nie o oryginalnośc mi tutaj chodzi. ja wiem, że ta cała Lenowo-Javierova manipulacja jest banalna, ale tak miało być. oni są tylko pomostem w tym wszystkim. doprowadzają do końca to, co zapoczatkowało się już dawno temu. bo ja mówiłam, historia zatacza koło. zdarzenia skumulowały się na S. i T. pragnę nacisnąć juz ;publikuj’ i przejśc do etapu, na który czekałam ostatnie trzy lata. ciekawa jestem, jak to się potoczy, bo o losy S i T się nie martwię ;)

      Usuń
  4. ~dirrtyfighter
    29 października 2011 o 23:26
    bardzo prawdziwy odcinek. kompletnie nieoryginalny, banalny, oklepany, ale takie jest życie i podoba mi się ta szczerość tutaj. powinnam Ci też pogratulować niektórych realistycznych dialogów i odpisów uczuć, najbardziej przypadł mi do gustu monolog T., był taki… życiowy. czułam, że tak mogłoby być na prawdę. choć jak już Ci od pewnego czasu wspominam, tęsknię za długimi, dokładnymi opisami miejscu, rzeczy i ogólnie świata przedstawionego, w których jesteś mistrzynią. one bardzo dobrze działały na moją wyobraźnie. nie rozumiem S. w ogóle nie rozumiem tego wszystkiego, myślę, że dobrze zrobiłabyś, gdybyś bardziej skupiła się na przedstawieniu tej sytuacji z jej punktu widzenia, bo nie ogarniam jej uczuć i decyzji. czemu jest taka bierna, czemu pozwoliła by do tego doszło? czuję lekki niedosyt. wiem, że nie można mieć wszystkiego, ale może i Ty znasz S. na wylot, ale tak, jak mi się kiedyś wydawało, że też ją znam i rozumiem, tak teraz niczego już nie jestem pewna. bardzo się zmieniła, a ja tęsknię szczerze mówiąc za czasami, kiedy wyrzucała pijanego T. z baru za bluzę i kiedy nie pozwalała, by ktoś podziwiał wyłącznie jej ciało. wysnuję nawet wnioski, że gdyby się nie zmieniła, do tego całego nieporozumienia by nie doszło. mam tez nadzieję, że to jeszcze nie koniec. prawdziwa miłość nie takie rzeczy potrafi przetrwać , więc na pewno to sobie wyjaśnią. choć domyślam się, że tutaj powstanie jeszcze ciąg tragicznych wydarzeń prowadzących do katastrofy. zwykle w takich chwilach nieszczęścia się sumują, niestety. w głębi duszy liczę na szczęśliwe zakończenie, a czując, w sumie wiedząc, że tak nie będzie, jestem przerażona, bo ich miłość była dla mnie odwiecznie wzorem czegoś nierealnie pięknego i wierzyłam, że im się uda. bo jak nie im, to komu? ach, no i z niecierpliwością czekam, aż wrócisz na dawno napoczętych wątków i wszystko się wyjaśni, choć z drugiej strony przeraża mnie ten moment. nie wyobrażam sobie mojego życia bez czytania prinza, naprawdę, bo on jest w nim tak długo, tak wiele rzeczy się zmieniło i przeminęło, a ja wciąż go czytam… nie wiem, jak przeżyje koniec. ale jeśli już musi być nieszczęśliwe zakończenie, to mam prośbę. czy będą momenty tak smutne, że wycisną ze mnie łzy? chciałabym, żeby było wielkie bum i znając Ciebie to pewnie będzie, ale mam nadzieję, że to wielkie bum wywoła we mnie skrajne emocje. co do tego, co napisałaś w informacji powyżej. zawsze czytam nowe notki, zawsze. ale wypowiadam się tylko, kiedy mam naprawdę coś do powiedzenia. nie będę sklejać na siłę dwóch zdań, wolę pisać w mniejszych ilościach, a dłuższych treściach. mam nadzieję, że rozumiesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      3 listopada 2011 o 20:22
      Tomowa perspektywa w tej nocie to celowy zabieg, bo w następnej zamierzam skupić się na Scarlett. wszystko niemal napisałam z jej punktu widzenia. każde z nich widzi tą sytuację inaczej, ale oboje spełnili swoje największe lęki. od samego początku obawiali się, że jakaś osoba trzecia doprowadzi do tego, że przestaną w siebie wierzyć i… oboje skapitulowali. wystarczyły jakieś zdjęcia, niejasności, by oboje z igły zrobili widły. Tom w idących razem Scarlett i Javierze widział płomienny romans, a Scarlett w nim i Lenie wciąz tlącą się miłość. te niedopowiedzenia zrujnowały ich wewnętrznie, zdruzgotały nerwy i serca do tego stopnia, ze teraz nie mają sił widziec prawdy. S. nie mogłaby wciąz być buńczuczną nastolatką, która wojuje ze światem i tępi każdego kto na nią spojrzy. to było dobre, gdy miała 17 lat, ale przecież upłynęło sporo czasu i dojrzała. do tego zmieniło ją macierzyństwo, a zrujnowało utracenie dziecka. on już nie jest tą samą dziewczyną, którą mdłym świetle klubu śpiewała Tomowi, że będzie przy nim, gdy jego świat będzie podnosil się z upadku. chyba oboje zapomnieli juz o tym, że kiedyś byli tymi ludzmi. życie ich zmieniło, ale przypomną sobie jeszcze o tym. ona, jak o siebie walczyć, a on jak się nie poddawac, ale to jeszcze nie teraz,

      Usuń
  5. ~Kasiek
    30 października 2011 o 09:30
    Nie to,żeby moje komentarze nie chciały się dodać, czy coś…-,-

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Panna Aleksandra
    31 października 2011 o 16:12
    Przepraszam, że tak rzadko komentuje, ale zawsze czytam.:) Po przeczytaniu tego odcinka poczułam straszny niedosyt i wczoraj wieczorem zaczęłam sobie wyszukiwać innych opowiadań o TH, bo aktualnie tylko Twoje czytam, ale niestety `Prinz` wydaje się być jedynym godnym uwagi. Wiesz, ja rozumiem, że tylko i wyłącznie Ty możesz mieć wpływ na swoje opowiadanie, ale mnie to kurczę denerwuje, że dyskryminujesz Gustava i Georga! No bo ciągle tylko Bill, Bill, Bill (o Tomie nie wspominam, bo w końcu to główny bohater, więc wiadomo, że jest go najwięcej:), a S. i T. na wspólne wyjście z rodzeństwem mogli też przecież zaprosić Gustava, razem z Margo, w końcu ona jest kuzynką Scarlett, więc w pewnym sensie zalicza się do rodzeństwa. Oczywiście nie bulwersuje się jakoś poważnie, a jedynie napisałam co bym tutaj zmieniła. :) Choć tak szczerze mówiąc to nie lubię Gustava razem z Margo, ale to dlatego, że byłam fanką Caroline.:) Co do T. to według mnie zareagował zbyt ostro, bo powinien ufać S. bez względu na wszystko i najpierw porozmawiać z nią o sprawie, która go dręczy. Swoją drogą to na miejscu Scarlett miałabym o to żal do Kaulitza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      3 listopada 2011 o 20:27
      oni wyszli z rodzeństwem, przecież. a poza tym, Georg był jako nieodłączna częśc Liv. ;)na każdego u mnie przychodzi czas. Scarlett i Tom są głownymi bohaterami, więc dominują fabułę, a reszty jest tyle, ile mam przewidziane dla nich fabuły. jeszcze się Gutka doczekasz. to nie koniec jego perypetii.

      Usuń
    2. ~Panna Aleksandra

      5 listopada 2011 o 11:32
      nie zrozumiałaś mnie chyba :D wiem,że T. jest głównym bohaterem, ale Bill już nie a i tak jest go dużo, a panów G już mimo wszystko mniej:)

      Usuń
    3. Dark Queen

      5 listopada 2011 o 13:25
      starałam się jak mogłam :D ale wiesz, w Prinzu tak było od początku. S i T, potem długo, długo nic, dalej Bill i Rainie, Liv i Geo, Gutek i Caro, gdzieś tam się przewijali między wątkami, no i reszta bohaterów. wcześniej było ich więcej, a teraz w ich życiach jest – powiedzmy – spokojnie, bez wynurzeń, więc jest ich jeszcze mniej, bo fabułę zdominowała sytuacja życiowa S i T. Billa jest więcej niż Gustava, bo jego watek jest obszerniejszy. Georga też nie ma dużo, bo między nim i Liv w sumie nie dzieje się aż tak wiele. dla każdego mam przewidzianą odpowiednią ilość miejsca. i każdy watek znajdzie swoje zakonczenie. ale do tego, to jeszcze sporo czasu.

      Usuń
    4. ~Panna Aleksandra

      5 listopada 2011 o 18:38
      wiem, wiem, pamiętam, że kiedyś mówiłaś, że masz zamiar również napisac historię Billa i Rainie jako głownych bohaterow, tyle, ze juz nie na blogu. Czy nadal planujesz to samo?:)

      Usuń
    5. Dark Queen

      5 listopada 2011 o 19:36
      to zupełnie inny projekt, inna perspektywa. póki co skupiam się na Prinzu :)

      Usuń
  7. ~dori
    2 listopada 2011 o 13:17
    czułam to w kościach. przeczuwałam, że Tom dowie się o Javierze i że będzie zazdrosny o Scarlett, może nawet ostro się o niego posprzeczają, ale nie przyszło mi do głowy, że wymyślisz coś takiego. Tomem kierowała złość, zazdrość, ale nie powinien tak po prostu uciekać od Scarlett bo na dobrą sprawę ona nie robiła niczego złego. pozwolę sobie nawet stwierdzić że zbyt pochopnie wyciągnął wnioski z tego co zobaczył.końcówka mimo że wydaje się taka tragiczna bo nie zapowiada niczego dobrego, to bardzo mi się podobała. zdruzgotany Tom i jeszcze przytulająca się do niego Lena.. to wróży źle. mam tylko nadzieję że stukot obcasów nie należał do Scarlett. jeśli ona ich ujrzy, to znów się rozdzielą. tak czuję. wiedziałam, że nie pozwolisz im zbyt dlugo być w pełni szczęśliwymi.i dodam jeszcze od siebie że akurat to miłość T. i S. musi przetrwać. powinno się wydarzyć coś o wiele poważniejszego i gorszego w skutkach niż zwykłe nieporozumienie, aby ich rozdzielić. jeśli tak się nie stanie dla mnie to będzie wielkie rozczarowanie. od kiedy zmarł Liam ich miłość była dla mnie czymś nieskończonym, nieginącym w gąszczu codziennosci. czymś co jest ponad to wszystko, nawet ponad śmierć najbliższej osoby, a tym bardziej ponad Javiera (ktorego coraz bardziej nie trawię). w takiej nocie, ktora nie była chyba jednym z odcinków bo nie podlegał numeracji, napisałaś, Dark, że Scarlett to miłość która nie przemija z wiatrem. jeśli rzeczywiście tak jest Scarlett nie odwróci się od Toma ani on od niej.spóźnionego wszystkiego najlepszego! (: trzy lata… jestem pełna podziwu. jejciu, verloren prinz istnieje tak długo, a ja czytam to od blisko prawie dwóch lat, że wyleciało mi z głowy że czas tak szybko leci!. mogłabym to czytać i czytać. troche nawet mnie martwi, że to `ostatnia prosta` bo odniosłam wrażenie, że to zwiastuje coraz bliższy koniec prinza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      3 listopada 2011 o 20:32
      wiesz co, Dori? ja już niejednokrotnie mówiłam, że cokolwiek będzie się działa, jakiekolwiek słowa tu nie padną i czegokolwiek oni nie zrobią, nie wątp w ich miłość. przekonasz się, że to nie są czcze słowa ;) a teraz… zabija ich banał. zabija ich schemat, zabija ich złośliwość ludzka. parol zagięto na nich dawno. pamiętasz fotki ze Stanów, które dostała Scarlett? juz wtedy spekulowano, mącono, a potem było tylko grzej i więcej, a oni choć powtarzali sobie, że wierzą, tak naprawdę za każdym razem podkopywali swoją wiarę. oni chca wierzyć, ale czas i miejsce tą wiarę w nich zabijają, ale to nie znaczy, że przestają się kochać.

      Usuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo