31 marca 2014

100. Say something.

36. miesiąc od rozstania; 6. października 2014

Scarlett, wysiadając z auta, zapięła zamek skórzanej kurtki. Pomimo ciepłego października, wieczory stawały się coraz chłodniejsze. Zamknęła samochód i skierowała się do domu. Na podjeździe stał nieznane auto, z obcokrajową rejestracją. Korzystając z klucza, który przy sobie nosiła, weszła do środka i owionął ją przyjemny zapach świeżo upieczonego ciasta. Uwielbiała wracać do mamy. To jedyne miejsce, które teraz potrafiła nazywać domem. Słysząc jej głos, zostawiła swoje pakunki i skierowała się prosto do salonu. Stanąwszy w wejściu,  ugięły się pod nią nogi. Zastała tam mamę i człowieka, który jak nikt przypominał jej ojca. Te same ramiona, plecy, kształt głowy, kolor włosów. Gdyby stanęli obok siebie tyłem, nie sposób byłoby ich rozróżnić. Widok wujka na moment ją zamurował. Nie widziała go od bardzo, bardzo dawna i zapomniała już, jak jego widok działał na nią po odejściu taty. Mama ją spostrzegła i uśmiechnęła się. Scarlett powoli weszła do salonu. Odetchnęła, nie mogła rozkleić się na samym wejściu.
- Niech mnie gęś kopnie – odparła, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo wstrząsnął nią widok wujka. – Rico O’Connor. Nie wierzę – wuj odwrócił się do niej, uśmiechając szeroko.
- Moja sławna chrześnica, proszę, proszę – wstał i podszedł do niej. Po chwili znalazła się w silnym uścisku wujka. Rico był nieco wyższy od taty, używał innych perfum, ich twarze nie były zupełnie podobne, a przede wszystkim nie był jej tatą, ale za to jej ulubionym wujkiem. Jednym z niewielu, których znała. Widywała go bardzo rzadko. Wyjechał na studia do Szwajcarii, w tym czasie umarł dziadek i Rico nie umiał już wrócić do rodzinnego miasta, a co dopiero domu. Tam się ożenił i miał dwoje dzieci. Był sześć lat młodszy o taty. W pewnym momencie nakazał jej i Liv przestać nazywać się wujkiem. Został po prostu Rico. Dziadkowie celowo wybrali mu imię, które można było zdrabniać w ten sposób. Babci bardzo podobało się nazywać synów Nico i Rico. Szkoda, że cieszyła się tym tak krótko. Umarła, kiedy młodszy miał dwa lata. Od narodzin Ricardo walczyła z powikłaniami ciążowymi. Medycyna nie umiała znaleźć i poradzić sobie z ich źródłem. Urodziła go mając trzydzieści siedem lat. Nie był planowanym dzieckiem. Jako, że nie należeli do majętnych, utrzymanie trzyosobowej rodziny przysparzało im problemów, a kiedy urodził się drugi syn, stało się jeszcze trudniejsze. Po śmierci babci, dziadek został sam z dwojgiem małych dzieci, choć sam nie był już młody. Wychował synów twardą ręką. Nie był zły, czy zgorzkniały, po prostu stanowczy. Robił wszystko, by jego synowie mieli lepsze życie niż on sam. Nauczył ich ciężkiej pracy i zaradności, ale także miłości, bo w swojej surowości bardzo ich kochał. Porzucił rodzinę w Irlandii, w Niemczech miał tylko krewnych żony. Ci zaś nie interesowali się losem jej dzieci. W kraju źle się działo. Wschodnie Niemcy przechodziły wielki kryzys, każdy zgarniał w swoją stronę. Złagodniał dopiero, kiedy w domu pojawiła się kobieta i zdjęła z jego barków cześć obowiązków. Rico nosił w sobie poczucie winy. Jako dziecko i nastolatek uważał, że to z jego powodu matka umarła. Możliwe, że właśnie dlatego tak szybko uciekł z domu, w którym wszystko ją przypominało.
- Jaka tragedia się stała, że znalazłeś się w Berlinie? – zapytała, unosząc brew, kiedy siedzieli już we trójkę w salonie. Nie miała nic złego na myśli. Wprawdzie Ricardo ostatni raz odwiedził ich z okazji pogrzebu taty, obiecał przyjechać zobaczyć Liama, ale nie zdążył i potem już się nie pojawił, ale nie chciała mu robić wyrzutów. Składało się po prostu tak, że wracał z powodów pogrzebów czy wesel.
- Przenosimy się do Niemiec. Niedawno umarła mama Sary. Nie miała zbyt wielu krewnych i pomyśleliśmy, że nie chcemy zostać zupełnie sami. Tutaj mamy was i większą część rodziny. Po drodze odwiedziłem wuja Leona w Bad Belzig. – Wuj Leon to brat babci. Nie utrzymywali zbyt dużego kontaktu. Rodzina najprawdopodobniej obawiała się, że spadnie na nich obowiązek wychowania chłopców. – Chciałbym odnowić kontakt z kuzynami, z większością rodziny.
- Ostatnio rozmawiałam z waszą kuzynką Julią. Zdziwił mnie jej telefon, ale okazało się, że jej córka Anna wychodzi za mąż i chcieli zaprosić nas na wesele. To miłe. Może to dobra okazja na odnowienie kontaktu – z kolei Anna to córka siostry babci Scarlett. Mieszkała w Ferch nad jeziorem Schwielow. Scarlett nie miałaby oporów, żeby tam pojechać, choćby tylko dla widoków.
- Ja nie mam nic przeciwko, żebyś się gdzieś tu przeniósł – uśmiechnęła się. – Co na to Luka i Katherine?
- Luka nie był zbyt szczęśliwy. Ma tam wielu kolegów, gra w drużynie koszykarskiej, odnoszą sporo sukcesów. Pocieszył go fakt, że Berlin to stolica, więc będzie mógł znaleźć sobie jakąś dobrą drużynę.. Za to Trinie jest szczęśliwa. Uwielbia cię i na każdym kroku chwali się tym, że jest twoją kuzynką. – Rico ożenił się jeszcze w czasie studiów. Przydarzyła im się Katherine. Teraz miała szesnaście lat, a Luka trzynaście.
- Macie już na oku jakieś mieszkanie?
- Tak, dostaliśmy już pieniądze za dom i działkę w Uster. Mieszkamy w motelu i intensywnie szukamy. Przyjechaliśmy przed dwoma dniami.
- Rico? Czyś ty zwariował? – oburzyła się Sophie. – Dlaczego nie przyszliście od razu do mnie? Przecież możecie mieszkać tutaj, dopóki czegoś nie znajdziecie. To wciąż twój dom.
- Zrzekłem się go, Soph. Nie żałuję tego – odparł z ciepłym uśmiechem. – No i nie przyszedłem tu, żeby czegokolwiek od ciebie chcieć. Przyszedłem, bo chcę naprawić relacje, które zamierały, kiedy mieszkałem w Szwajcarii. Moi rodzice nie żyją, brat też. Któż mi został? Jesteście jedyną pamiątką, jaką mam po Nico. A Shie’a widziałem raz. Chcę to wszystko naprawić – odparł szczerze. Widać było po nim, że zjawienie się w domu rodzinnym wiele go kosztowało.
- To nie zmienia faktu, że możecie tu mieszkać – nalegała.
- Moglibyście mieszkać też u mnie, ale moje mieszkanie to teraz pobojowisko, więc lepiej wam będzie u mamy. To karygodne, żebyście gnieździli się w motelu, gdy tutaj stoi tyle wolnych pokoi. No i najlepiej nas poznasz, gdy będziesz na miejscu – Scarlett poczuła się w obowiązku pójść mamie z pomocą. Miała tak rzadko kontakt z rodziną, że postanowiła zrobić wszystko, żeby zatrzymać wujka na dłużej. Po prawdzie nie znała rodziny mamy. Babcię i Margo poznała jako pierwsze i zapewne jako jedyne. Ciotki nie zamierzały nawiązać jakiejkolwiek więzi z mamą, gdyż na pewno wciąż trzymały urazę za to, że nie dostały nic w spadku. Mama wspominała raz o rozmowie ze swoją kuzynką z Francji, z którą spędzała wakacje, jako dziecko. Jednak zjednoczenie rodziny po dwudziestu sześciu latach graniczyło z cudem. Dlatego została im nieliczna rodzina taty. Rico, z którym rozmawiali z okazji świat czy urodzin, a także kilku kuzynów, którym Sophie wciąż wysyłała kartki. W Irlandii żyło jeszcze rodzeństwo dziadka, ale po takim czasie uznali, że nie było sensu próbować nawiązać z nimi kontaktu, ponieważ dziadek został wyklęty i wydziedziczony przez swojego ojca, gdy zdecydował się zostawić ojcowiznę dla Niemki. Scarlett od zawsze chciała mieć dużą i trzymającą się razem rodzinę. Jako dziecko smuciła się, że spotykają się tylko z nielicznymi członkami rodziny i to bardzo rzadko. Odkąd pojawił się Shie, wszystko powoli się zmieniało. To bardzo ją cieszyło.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, ale porozmawiam o tym z Sarą, dobrze? – odparł, chcąc je udobruchać.
- Sprawicie mi ogromną przyjemność mieszkając tutaj. Nico byłby szczęśliwy wiedząc, że wróciłeś do domu – Sophie dodała, mając nadzieję, że powołanie się na niego przemówi Rico do rozsądku.
- Porozmawiam z Sarą. Obiecuję – zapewnił.
- Dziękuję – Sophie uśmiechnęła się i zerknęła na córkę, wpatrzoną w wujka.  Doskonale wiedziała, o czym Scarlett mogła myśleć. Nie chciała, żeby zaległa ciężka atmosfera. Pierwsze spotkanie po takim czasie nie sprzyjało przywoływaniu wspomnień. – A co u ciebie, skarbie? Jak koncert?
- Wyprzedany – odparła z dumą. – Wypuścimy drugą turę biletów, bo zostawiliśmy nieobsadzone loże vip. Nie spodziewałam się aż takiego zainteresowania.
- Trinie ostatnio nie mówi o niczym innym, jak ten koncert. Też kupiła bilet.
- Cudownie – Scarlett się rozpromieniła. – Zabiorę ją za kulisy albo na after party. Bilety z wejściem na backstage rozeszły się najszybciej. Tyle gwiazd w jednym miejscu. Bajeczka, a Jessica ostatnio jest stabilna. Słaba, ale dzielna. Wszystko zmierza we właściwym kierunku.
- To cudownie. Koncert już za pasem, prawie wszystkie pieniądze są na koncie, więc może być tylko lepiej. 
- Mam wielką nadzieję, mamo. Właśnie wracam z próby z Billem. Jutro po południu leci do Monachium. Mamy bardzo mało czasu na dopracowanie piosenki, ale muszę powiedzieć, że świetnie się zgraliśmy. Trochę obawiałam się, kiedy mi zaproponował ten duet, ale sądzę, że to idealny moment na wspólną piosenkę.
- A co u Javiera? Przyjedziesz z nim w niedzielę?
- Tak, przyjdziemy. Wczoraj wrócił z Los Angeles. – odpowiedziała. Wprawdzie nie do końca odnajdowała się w ich relacji, ale w domu wszyscy bardzo go lubili. Czuł się swobodnie przy jej rodzinie. Sam nigdy takiej nie miał. Był zachwycony harmidrem, krzykami dzieci, mówieniem jeden przez drugiego. Czasem miała wrażenie, że nie chciał stamtąd wychodzić. Dlatego utarło się, że w niedzielę przychodzili na obiad i zostawali do późnego wieczora, a on pozwalał zamęczać się dzieciom i wciągał się we wszystkie domowe obowiązki. Nie mogła mu tego odebrać. Raz poczuła impuls i go pocałowała. Chyba chciała sprawdzić siebie, czy znów zobaczy przed oczami twarz Jima. Ku jej zdziwieniu tak się nie stało. Wciąż miewała swoje koszmary, ale było jej lżej, kiedy pozwalała się objąć. Szybciej się uspokajała, zasypiała. Javier wciąż nie wiedział, o czym śniła, ale teraz było lepiej. Inaczej. Częściej przytulała się do niego, on ją całował i dbał o nią. Czuła się kochana i potrzebna. Wprawdzie nie wiedziała, co czuła do niego. Była to mieszanina sympatii i niepokoju, ale na chwilę obecną było jej z nim dobrze. Nie chciała, żeby odszedł, choć nie umiała z nim być w stu procentach. Coś wciąż ją blokowało. Jednak nie zastanawiała się nad tym. Była zbyt zmęczona gonitwą, zbyt przytłoczona problemami, by roztrząsać ten jeden aspekt jej życia, w którym panował względny spokój. – Jest Juls? Mam prezenty dla dzieci – uśmiechnęła się i wstała z kanapy. – Zaraz do was wrócę, ale stęskniłam się za tymi diabłami i muszę się przywitać – odparła lekko. Czasem miała do siebie żal, że odsunęła się od rodziny na tak długi czas. Teraz było jej wstyd, że nie skupiła się na kochaniu dzieci swojego rodzeństwa, tylko pozwoliła sobie na odsunięcie się od nich. Pojęła, jak bardzo krzywdziła tym siebie i innych. Jessica i inne dzieci z Domu Dziecka pokazały jej, jak wielki popełniała błąd. Teraz rozpieszczała bratanków i siostrzenicę, zabierała na wycieczki i kupowała im mnóstwo prezentów. Bawiła się z nimi i patrzyła jak rosły. Czasem wyobrażała sobie Liama między nimi, to trochę bolało, ale nie było to takie cierpienie jak na początku. Chyba dorosła do oswojenia się z tym bólem. On był, ale rana nieco się zabliźniła. Kochała Nico, Roxie, Lexie i Saoirse. To były wspaniałe dzieci i chociaż nie jej własne, dawały tak wiele nadziei i radości, że nie umiała już pojąć, jak kiedyś mogła myśleć inaczej. Każdy radzi sobie z cierpieniem w odmienny sposób. Rozumiała już, dlaczego Tom od razu skupił się na Davidzie. Ona wtedy po raz kolejny uciekła. Może gdyby była twarda i została, dochodzenie do siebie nie zeszłoby jej tak długo. Jednak wnioski wyciąga się po fakcie. Zabrała paczki, które zostawiła w przedpokoju i ruszyła na piętro, skąd dobiegała wrzawa dzieci.

Wyszedłszy spod prysznica, wycierała ciało w miękki, puchaty ręcznik. Nie patrzyła na siebie, stała tyłem do lustra, a jak się dało to poza jego zasięgiem. Każdą czynność, która wiązała się z jej nagością, wykonywała bez spoglądania na siebie. Przynajmniej do momentu założenia bielizny i jakiegoś okrycia. Nie lubiła na siebie patrzeć, bo ciało kojarzyło jej się z dotykiem. A dotyk z Mike’em. Potem czuła się nieswojo, a nocą wracał koszmar. Choć koszmary pojawiały się, nawet jeśli o nim nie myślała, to i tak nie potrafiła zmusić do ponownego polubienia swojego ciała. Siłą rzeczy kojarzyło jej się przyjemnością, którą dawał jej największy wróg. Czuła się zmęczona brakiem władzy wobec samej siebie, ale nie umiała tego zmienić. Doktor Bähr też.
U mamy spędziła więcej czasu niż przewidywała. Wizyta Rico trochę ją rozchwiała, bo przywróciła wiele wspomnień. Jednak pomimo tego, że przyprawiały ją o ten nieprzyjemny uścisk smutku w sercu, to miały w sobie coś dobrego. W takich chwilach brak taty bolał najbardziej, ale jednocześnie mówienie o nim przynosiło ulgę. Czuła się jakaś taka lekka, choć troszkę smutna. Jakby płakała bardzo długo i oczyściła się, choć przecież nie uroniła ani jednej łzy. Javier zrobił kolację, zasypał ją kolejną porcją nowinek z wielkiego świata, więc Scarlett nie miała zbyt wiele czasu na rozmyślanie. Do tego momentu. Ciążyło jej to, że Mike budził w niej wstręt do samej siebie. Ciążyło jej to, że chciała związać się z Javierem, ale nie potrafiła. A najbardziej ciążył jej fakt, że Tom siedział uparcie z tyłu jej głowy i nie pozwalał zająć się układaniem życia na nowo. Po co był miły i pokazywał, że wciąż pamiętał? Po co przy każdym spotkaniu patrzył na nią tak, że nogi same uginały się pod nią? Po co był taki pomocny i serdeczny? Po co gawędził z nią i taki… taki jak kiedyś? Tak bardzo chciała pokochać Javiera. Tak bardzo pragnęła móc dać mu to, co on ofiarowywał jej każdego dnia. Był cudowny, kochający i troskliwy. Dlaczego nie mogła tak po prostu otworzyć się na niego? Weszła do pokoju i jakby na potwierdzenie swoich własnych myśli, zachwyciła się jego widokiem. Czuła wewnętrzne rozdarcie. Z jednej strony był Mike. Wspomnienie tego, jak jej dotykał. Wspomnienie tego, że zjednoczyła się z największym wrogiem. Wspomnienie, które budził w niej odrazę do siebie, do mężczyzn, do dotyku. A z drugiej strony miała tą przemożną potrzebę bycia kochaną. Tą, która pchnęła ją do pocałunku z Javierem. Tą, która sprawiała, że nie mogła przestać na niego patrzeć i być przy nim. Tą, która była zmęczona i wyczerpana walką w pojedynkę. Wiedziała jedno. Opadła z sił, nie potrafiła być dzielna i niezłomna, a Javier trwał przy niej i dbał o nią. Był jej oparciem. Omiotła go spojrzeniem. Spał na brzuchu. Prześcieradło, którym był okryty zaplątało się w jego lekko ugiętą nogę. Mięśnie pleców drgały delikatnie, gdy oddychał miarowo. Jedną rękę podłożył pod poduszkę i wyglądał tak niesamowicie apetycznie, że nie potrafiła się zdecydować, co ciąży jej bardziej: to jak bardzo jej się podobał, czy to jak źle czuła się ze sobą. Miała przy sobie tak niesamowicie przystojnego mężczyznę obdarzonego ogromnym kochającym sercem, a nie umiała odwzajemnić choć odrobiny jego uczuć. Patrząc na niego, poczuła, że musi coś zrobić, żeby uwolnić się od obaw, od przeszłości od Mike’a, a nawet od Toma. Poczuła, że musi wziąć siebie i swoje uczucia w swoje ręce. Jeszcze nie wiedziała jak, ale postanowiła coś zrobić. Cokolwiek. Miała dosyć tej bezsilności i rozdzierającej samotności. Tej wewnętrznej samotności. Zapięła ostatnie guziki piżamy i ostrożnie, starając się nie obudzić Javiera, weszła do łóżka. Niepisana granica między nimi dalej była nienaruszona. Ona miała swoją kołdrę, a on spał pod prześcieradłem. Wiecznie było mu gorąco, a jej zimno. Położyła się i okryła lekko. W sumie to nie była senna. Dzień obfitował w emocje, ale chyba zbytnio wytrąciła się z równowagi, by mogła teraz zasnąć. Zerknęła na Javiera. Spoglądał na nią jednym okiem. Drugie przyciskał do poduszki. Kiedy go spostrzegła, uśmiechnął się.
- Myślałam, że śpisz.
- Przysnąłem, ale się przebudziłem przed chwilą. Zmiana strefy daje mi się we znaki – podniósł się i przekręcił na bok. Prześcieradło zamotało się jeszcze bardziej i uwadze Scarlett nie umknął jego umięśniony brzuch, ścieżka ciemnych włosów i linia bokserek zsuniętych zdecydowanie za nisko. Westchnęła i zaczęła wiercić się na miejscu, żeby nie spostrzegł, gdzie spoczął jej wzrok i myśli.
- Szalony dzień, co? – zagadnęła.
- Niebawem będę musiał wrócić do Paryża. Zaczną się pokazy i powinienem być stale na miejscu.
- Rozumiem – odparła z delikatnym uśmiechem. – Przyzwyczaiłam się, że tu jesteś, ale jakoś będę musiała sobie poradzić – wyjaśniła. – Zawsze sobie radziłam – dodała stanowczo. – Mike zapadł się pod ziemię. Liv monituje portale plotkarskie. Nikt go nie widział od… - zawiesiła się, gdy żadne właściwe słowo nie chciało przejść jej przez gardło. – Tamtego czasu.
- Może zamieszkasz u mamy? – zapytał z troską w głosie.
- Jeśli zajdzie taka potrzeba, to tak, ale mam nadzieję, że ochrona mi wystarczy. Kiedy wyjedziesz, znów zaangażuję Maxa i Toby’ego jednoczenie. No i dwóch kolejnych.
- Cieszę się – odparł wyraźnie zadowolony. – Dzięki temu będę mógł się skupić na czymś innym, niż twoje bezpieczeństwo – sięgnął ręką do jej policzka i czule go pogładził. Patrzył jej w oczy, dotykając ją delikatnie. Scarlett znała ten wzrok. Spoglądał na tak nią niezliczoną ilość razy. Prosił o pozwolenie. Podniosła rękę i położyła ją na jego karku. Delikatnie pogładziła go palcami i przyciągnęła Javiera do siebie. Pocałował ją. Najpierw ostrożnie, jakby bojąc się, że zaraz go odepchnie, a potem coraz mocniej, coraz żarliwiej, coraz bardziej tęsknie. Westchnęła, oddając pocałunek. Kiedy wyczuł, że wszystko było w porządku, że Scarlett nie spięła się, nie zamarła pod wpływem złych wspomnień, odważył się na więcej. Nieśpiesznie przeniósł dłoń na jej talię, a potem na biodro. Satyna ślizgała się na jej skórze. Zacisnął palce, a ona westchnęła rozkosznie. Przyciągnęła go bliżej i oplotła go mocno ramionami. Javier odsunął się od Scarlett na moment, by znów zerknąć jej w oczy. Uśmiechnęła się, by upewnić go, że nie zmieniła zdania. Sprawiał, że czuła się bezpieczna. Nie potrzebowała teraz więcej. Nie chciała myśleć, o niczym innym. Zmusiła go, by opadł na plecy i zaraz przygniotła go swoim ciężarem. Przytulił ją mocno do siebie i pocałował znów. Zaśmiała się cicho, gdy przygryzł jej wargę. Wplotła palce w jego włosy i w odwecie pociągnęła za nie, a potem znów spojrzała na niego. Przymknęła powieki. Podniosła je. Mike’a nie było. Jima też. Była ona i był Javier.
*

11. października 2014, Berlin

Julie przysiadła na brzegu łóżka wcierając w ręce krem kokosowy. Była szczęśliwa, że ten dzień dobiegł końca. Roxie i Lexie złapały przeziębienie, więc to tylko kwestia czasu, jak zarazi się też Nico. Dochodziła dwudziesta trzecia i cała trójka nareszcie spała. Jak na złość żadne nie chciało zasnąć z tatą, więc zsunęli łóżka dziewczynek i dzieci spały razem. Odseparowywanie Nico nie miało sensu. Poczytała im bajki o Klarze i Tommy’m, a potem leżała przy nich jeszcze prawie godzinę, gdyż jak zwykle przed snem jej dzieci miały dużo do powiedzenia. Potem doglądał ich Shie, a ona wzięła prysznic, bo nie była w stanie dłużej już funkcjonować. Łupało ją w krzyżu, więc miarka ewidentnie się przebrała.
- Śpią? – zapytała, gdy Shie wszedł do sypialni, posyłając jej zmęczony uśmiech. Skinął głową. Nie oczekiwała bardziej rozbudowanej odpowiedzi. Był dwanaście godzin na służbie, a potem jeszcze zajmował się dziećmi. Padała z nóg, ale teraz jej kolej, by zajęła się nim. Lubiła te wieczorne chwile, kiedy dzieci już spały, a oni mieli chociaż chwilę dla siebie. Nawet, jeżeli Shie zasypiał w połowie zdania. Idąc w stronę komody z bielizną rozwiązał ręcznik, a ten niedbale zsunął się z jego bioder. Julie zerknęła w kierunku nagiego męża, uśmiechając się pod nosem. Shie był jak młody bóg: wysoki, silny, barczysty i niesamowicie przystojny. Byli razem już tyle lat, a ona wciąż nie mogła się nim nacieszyć. Codziennie kochała go bardziej. Życie z Shie’em było wszystkim, co pragnęła mieć. Doskonale pamiętała dzień, w którym się poznali. Była nowa w szkole i samotna. Jej siostra – Madelaine, jak zwykle zjednała sobie nowych znajomych niemal od samego wejścia. Była zabawna i towarzyska. Lubiła koloryzować, ale nie na tyle, by to co mówiła wyglądało na nieprawdziwe, więc wszyscy chętnie jej słuchali. Julie nie mogła pojąć, jak to możliwe, że Madelaine, choć dwa lata młodsza, była znacznie bardziej zaradna niż ona. Dlatego też, w dniu, w którym poznała Shie’a sama błądziła po szkole. Stała przed planem budynku, zastanawiając się, jak trafić do kolejnej sali, gdy usłyszała nad sobą jego głęboki, spokojny głos. Zapytał, czy przypadkiem się nie zgubiła. To dziwne, ale pierwszym, co zapamiętała z tamtej chwili, to kolor jego bluzy. Miał na sobie szarą, sportową bluzę z kapturem z herbem szkoły. Być może utkwiło jej to w głowie, ponieważ pierwszym, co zobaczyła, gdy się do niego odwróciła, była właśnie ta bluza. Ze swoim sięgała mu ledwo do ramion. Speszyła się, bo w pierwszej chwili pomyślała, że chciał zrobić sobie dowcip z nowej, niewydarzonej uczennicy, ale kiedy spojrzała mu w oczy, wiedziała, że ten cudowny chłopak nie mógł być zły. Taki właśnie jej się wydał – cudowny. Wysoki, dobrze zbudowany, przystojny. Taki, jakich widuje się w amerykańskich serialach dla nastolatków. Miał taką dobrą twarz i pełne ciepła spojrzenie. Teraz, po latach z tamtego chłopca pozostały już tylko oczy. Shie mocno zmężniał, ukształtowało go życie, ale jego oczy pozostały niezmienne. Udało jej się odpowiedzieć. A on się przedstawił. Nie był rozbawiony jej zakłopotaniem. Nie patrzył krzywo na jej skromne ubranie. Nie przeszkadzało mu to, że miała kilka kilogramów za dużo. Wręcz przeciwnie. Od pierwszej chwili patrzył na nią tak, jakby była jedyna i najwspanialsza. Jakby była najpiękniejsza. Na początku nie zdawała sobie z tego sprawy, ale po jakimś czasie sam wyjawił jej, czym było przepełnione to spojrzenie. Shie powiedział jej, że od pierwszej chwili gdy spostrzegł ją na korytarzu pełnym uczniów, zafascynowała go. Nie rozumiała dlaczego. Była najbardziej przeciętną dziewczyną, jak tylko można było – niska, przy kości, pucułowata. A on patrzył na nią na jak na ósmy cud. Odprowadził ją pod salę, gawędzili aż do dzwonka, a po  lekcji czekał na nią, żeby zaprowadzić ją do kolejnej klasy. I tak aż do końca dnia. Dopiero, kiedy odprowadzał ją do domu przyznał się, że swoje zajęcia skończył już po trzeciej lekcji, a ona miała ich osiem. Schemat powielał się każdego dnia, dopóki Julie zupełnie nie odnalazła się w szkole. Wówczas już nie tylko Shie, czekał na nią, ale także ona na niego. Ich miłość zrodziła się z przyjaźni. Byli dwójką dzieciaków, których życie dalekie było od ideałów. Nadawali na tych samych falach, rozumieli się, rozmawiali o rzeczach, których dotąd nie wiedział nikt. Babcia Shie’a negowała ten związek przez niskie urodzenie Julie. Natomiast jej matka uznała, że znalezienie bogatego męża to największe, co jej się w życiu udało. Madelaine nienawidziła jej za to, że już pierwszego dnia poznała chłopaka takiego jak Shie’a. Zmądrzała dopiero, kiedy poznała swojego narzeczonego. Czyli niedawno. Julie cieszyła się, że udało jej się nawiązać jakiś kontakt z rodziną, choć wciąż wolała zachowywać dystans. Nie umiała im zaufać po tylu latach złego traktowania.
Już po kilku tygodniach znajomości z Shie’em przekonała się, że należał do tych chłopaków, który ze względu na swoją pozycję, mógł mieć wszystko, ale nie chciał niczego. Był kapitanem drużyny koszykarskiej i pływackiej. Miał bardzo dobre stopnie i należał do samorządu szkolnego. Dziewczyny dosłownie biły się o niego, a on nie zwracał na nie większej uwagi. Julie stała się przedmiotem plotek, bo „co mogła mieć w sobie taka dziewczyna jak ona?”. Shie’a zawsze otaczał wianuszek ludzi. Nie robił nic, by stać się gwiazdą, a ludzie i tak do niego lgnęli. Był uprzejmy, pomagał słabszym kolegom w nauce, udzielał się w wolontariacie, co później zaczęła też robić Julie. Shie był z gruntu dobry i to przyciągało do niego innych i narażało na krzywdy. Dlatego też nie dopuszczał blisko siebie zbyt wielu. To pokazało Julie, jakie było jej zadanie: dać mu miłość, której nie dostał od najbliższych i chronić jego dobre serce. Sumiennie wprowadziła swój plan w życie. Nie raz kosztowało ją to pokonanie własnej nieśmiałości, ale robiła to, bo nie mając mięśni i dwóch metrów wzrostu, mogła go bronić tylko słowem. Do dziś kochanie go to było jej naczelne zadanie i cieszyła się, że mogła oddawać się temu w pełni. Cieszyła się, że taki mężczyzna, jak Shie pokochał właśnie ją i pozwolił dać sobie całe pokłady miłości, jakie gromadziła przez wszystkie lata bycia niewidzialną przy młodszej siostrze. Jednak od dłuższego czasu chciała czegoś więcej. Bycie matką i żoną było wspaniałe, ale miała tylko dwadzieścia cztery lata i pragnęła sprawdzić swoich sił na innych polach.
Dłonie już dawno miała suche. Spojrzała na nie, jakby dopiero przypomniała sobie o ich istnieniu i podniosła się z posłania. Shie, wciąż nagi, szukał bielizny. Podeszła do niego i mrucząc, przytuliła się do jego pleców. Objęła go rękoma w pasie i pocałowała w okolicach łopatki.
- Nie dasz mi się ubrać? – zapytał, a ona wymruczała odpowiedź przeczącą. Zaśmiał się, odwracając przodem do żony. – Dzięki Bogu za wolne niedziele.
- Shie. Muszę ci coś powiedzieć – odparła znacznie poważniej, starając się ignorować fakt, że przytulała się do zupełnie nagiego męża.
- Będzie nas sześcioro? – zapytał, unosząc ku górze brew.
- Nie! No co ty – odparła, energicznie kręcąc głową. – Żeby było nas sześcioro, dziewczynki muszą trochę podrosnąć. Osiwiałabym z nimi i maleństwem, ale nie o tym miałam mówić.
- Miałaś taką minę, że wolałem się upewnić – wywróciła oczami, mocniej przytuliła się do męża, po czym spojrzała mu głęboko w oczy.
- Och, Shie – westchnęła, dając sobie czas na zebranie się w sobie, by powiedzieć to, co miała do powiedzenia. – Bo ja chciałabym iść na studia. Wiem, że rok akademicki już się zaczął, ale stwierdziłam, że jeżeli teraz nie spróbuję, to później już wcale, bo skoro mamy w planach kolejne dzieci, to nie będę chciała już wychodzić z domu. Teraz jest na to dobry moment, bo Nico jest już duży, dziewczynki też. A to byłyby dwa weekendy w miesiącu i myślę, że sobie poradzimy – kończąc,  uśmiechnęła się najładniej, jak umiała. Czuła się, jak na sprawdzianie. Z wrażenia zupełnie zapomniała, że rozmawiała ze swoim mężem, a nie komisją poprawkową.
- Skarbie – podjął po chwili milczenia. Przyglądał się jej uważnie, jakby badając, czy miała w zanadrzu coś jeszcze. – Czy założyłaś, że będę miał coś przeciwko? – Julie zastanowiła się chwilę, analizując pytanie męża. Zawstydziła się, kiedy uświadomiła sobie, że uznała, że Shie nie wyrazi zgody i nakaże jej siedzenie w domu. Teraz uznała to za głupotę. Czy Shie kiedykolwiek odmówił jej czegoś?
- Chyba tak – zasępiła się. – Nigdy nie poruszaliśmy tematu mojej edukacji, bo kiedy był na to czas, czekaliśmy na narodziny Nico, a później działo się tyle rzeczy, że moja ewentualna chęć podjęcia dalszej nauki to ostatnia rzecz, o jakiej mogliśmy myśleć, a ja zawsze chciałam iść na studia. Niekoniecznie pod kątem jakiejś wielkiej kariery, ale żeby tego spróbować. Tak dla siebie. Nikt w mojej rodzinie nie skończył studiów. Co ty na to? – zapytała miękko.
- Juls, kochanie, jeżeli chcesz się uczyć, to absolutnie nie mam nic przeciwko – pogładził opuszkiem jej policzek i pocałował ja krótko. – Ja rozwijam się zawodowo. Zrobiłem licencję, skończyłem studia, szkolę się w Stanach. Robię to, co zawsze chciałem robić i dołożę wszelkich starań, żebyś ty też mogła spełniać się nie tylko jako matka i żona, ale na każdej innej płaszczyźnie, jaka ci się zamarzy.
- Dzięki – odparła, uśmiechając się. – Już znalazłam trzy uczelnie, które mają wydziały stosunkowo niedaleko. Pozostało tylko wybrać.
- Pokażesz mi je jutro, a w poniedziałek zajmiemy się formalnościami, co ty na to?
- Jesteś cudowny – mruknęła, całując go w miejscu, do którego dosięgała, czyli na wysokości jego klatki piersiowej. – Jak patrzyłam na to, co działo się z Liv, Scarlett, Billem, Tomem, Gustavem, to bardzo chciałam im pomóc, a nie bardzo umiałam. Nie rozumiałam, co w nich siedzi. Mam cichą nadzieję, że studiowanie psychologii trochę poszerzy moje horyzonty. Może będę umiała komuś pomóc.
- Świetnie się do tego nadajesz. Umiesz słuchać, trafnie wyciągasz wnioski, myślisz analitycznie. Potrafisz dostrzec drugie dno i czytasz między wierszami. Już teraz jesteś ogromnym oparciem dla mnie, dla nas wszystkich i myślę, że po tych studiach będziesz miała w zanadrzu broń, która nigdy nie chybi, bo nic ci już nie umknie – na te słowa Julie się mocno rozpromieniła. Shie pochylił się i pocałował ją w czoło.
- Usta mam niżej mój mężu – odparła bardzo poważnie, a potem ułożyła wargi w dziobek. Shie roześmiał się i pocałował ją tak, jak sobie życzyła. – Tak lepiej – odparła zadowolona. Sięgnęła ręką za siebie, do jego dłoni, w której trzymał swoje bokserki. Zabrała mu je i rzuciła na podłogę. Popatrzyła mu w oczu i uśmiechnęła się słodko. – Dziś ci się już nie przydadzą.
- Dwunastogodzinna służba, marudne dzieci i nienasycona żona. Jak żyć? – odparł niby ze zgrozą, biorąc Julie na ręce. Wzruszyła ramionami, robiąc niewinną minę.
- Sądzę, że jesteś w kiepskim położeniu, panie detektywie. Może powinieneś nocować w swoim biurze?
- To  kuszące, ale nie mogę. Jestem człowiekiem honoru, kocham moją żonę i nie darowałbym sobie, gdyby poczuła się urażona tym, że nie wykonuję swoich mężowskich powinności – powiedział, uśmiechając się szeroko.
- Jakiś ty szlachetny – prychnęła i nie dodała już niczego więcej, ponieważ Shie zadbał o to, by miała zajęte usta.
*

 20. października 2014

Bill, zamknąwszy za sobą drzwi, rzucił klucze na szafkę i starał się jednocześnie zdjąć buty i kurtkę, przez co zaplątał się w rękawach. Zaklął cicho, odplątał nitkę, która zakręciła się wokół guzika jego koszuli i wyswobodził się z okrycia. Ziewając, poszedł prosto do sypialni. Rainie leżała w łóżku i czytała. Uwielbiał wracać do domu, mając świadomość, że ona w nim była. Uwielbiał moment, w którym spostrzegał ją. Czy to w kuchni, czy w salonie, czy sypialni. Ta jedna krótka chwila, kiedy po raz kolejny przekonywał się, że jego życie to nie sen. Tylko cudowna jawa. Położył telefon na stoliku i jak stał, rzucił się na łóżko obok niej. Głową uderzył w twardą okładkę książki, ale się tym nie przejął. Przytulił się do niej, kładąc głowę na jej piersi. Rainie objęła go rękoma i pocałowała w czoło.
- I jak poszło? – zapytała. Bill zaczerpnął głęboki oddech. Pachniała kwiatami. Wtulił się w nią bardziej, a Rainie delikatnie przeczesywała palcami jego włosy.
- Dobrze – wymruczał. – To niesamowite. Mamy ze Scarlett zupełnie inne głosy, a w tej piosence brzmimy lepiej, niż idealnie. Jak to usłyszałem po raz pierwszy, to aż miałem ciarki. Ona śpiewa o swoim smutku, a ja o swoim szczęściu. Nie sądziłem, że to może się udać, kiedy skończyliśmy pisać tą piosenkę, a to chyba jedna z najlepszych, jakie tworzyłem.
- Nie mogę się doczekać, kiedy ją usłyszę.
-  Spodoba ci się.
- A jak Candy?
- Była zachwycona. Scarlett miała filmy, tonę słodyczy i zasłaną podłogę przed telewizorem.
- A Javier? – dopytywała. W ciągu ostatnich dni relacja Scarlett i Javiera z boku wyglądała bardzo dziwnie. Jednego dnia gruchali, jak dwa gołąbki, a innego, ona przemykała jak cień, a on był poddenerwowany. Rainie domyślała się, że chodziło niezdecydowanie Scarlett. Jednak tak, czy siak martwiła się o nią. Scarlett była zupełnie rozchwiana emocjonalnie, przytłoczona i niepewna tego, co powinna zrobić ze swoim życiem. To pchało ją w ramiona Javiera, a potem od niego odrzucało, co nie wpływało korzystnie na nich i innych. Rainie sądziła, że podchody Toma też miały wpływ na jej zachowanie. Tak, jak koncert zapowiadał się sukcesem, tak życie prywatne Scarlett wyglądało, jakby zaraz miało się rozsypać.
- Miał jakieś dokumenty do przejrzenia. Uznał, że zamknie się z nimi w pokoju, z dala od księżniczek Disneya – Rainie przez chwilę nie odpowiadała, metodycznie gładząc głowę Billa. W końcu westchnęła. Znał ten sposób. Postanowiła mu o czymś powiedzieć. Przesunął się nieznacznie, by móc na nią spojrzeć.
- Po tej wizycie, co sądzisz na temat tego, co ci mówiłam o Scarlett i Javierze?
- Nie sądzę, żeby byli razem. Powiedziałaby mi, to po pierwsze, a po drugie… może faktycznie zbliżyli się do siebie. To w sumie widać, ale to nie jest taka bliskość, jaka może łączyć ludzi, którzy się kochają.
- Ona go nie kocha. Nie przyszło ci do głowy, że jest z nim, bo boi się samotności? – zapytała zmartwiona.
- Próbowała tego z Jimem i nie wyszła na tym najlepiej.
- No dobra. Sama mi mówiła, że z nim była tylko fizycznie. Jednak i tak przejechała się na nim, więc teoretycznie powinna wiedzieć, że związki bez miłości nie są dla niej. Jednak z Javierem jest inaczej. On się w niej zakochał i robi wszystko, żeby ona poczuła to samo. On się o nią troszczy, dba o nią, jest przy niej w każdej chwili, a ona jest mocno poharatana. Potrzebuje tego.
- Tom to idiota – burknął.
- W tym wypadku muszę się zgodzić. Wiem, że on czeka na idealny moment i chce z nią porozmawiać, kiedy wszystko się uspokoi, ale moim zdaniem popełnia błąd, bo w tym czasie, kiedy on czeka na wielkie tarant, Javier krok po kroku ją zdobywa. Ja wiem, że ona dostrzega jego zmianę. Sama mi o tym mówiła, ale wydaje mi się, że strategia Toma tylko ją wypłoszyła. Bo ona nie rozumie jego pobudek. Dlatego chowa się w bezpiecznych ramionach Javiera.
- Chyba powinnaś mu to powiedzieć – mruknął, łypiąc na Rainie jednym okiem. .
- Nie – pokręciła głową. – Nie posłucha mnie. On boi się odtrącenia. Ułożył sobie plan i nie bierze pod uwagę porażki, ale jednocześnie bardzo się jej obawia. Może dlatego zwleka, a nie powinien. To straszne, że wszyscy wkoło domyślają się, co on czuje i co chce zrobić, a ona jest tego nieświadoma. Nie wiem, jak to możliwe. Ostatnio próbowałam z nią o tym porozmawiać, ale uznała, że woli nie skupiać się na Tomie, bo to nie chce kolejnych komplikacji w swoim życiu.
- Już dawno powinien pojechać do niej i szczerze pogadać.
- No oczywiście – skwitowała i znów na moment zaległa cisza. Bill przytulał się do niej, a Rainie gładziła go po głowie. Było dobrze, wszystko na swoim miejscu.
- Jak dobrze, że my nie mamy takich problemów – dodał po chwili i uśmiechnął się z czułością. Rainie odpowiedziała mu tym samym. Ponownie wplotła palce w jego włosy, a on przytulił policzek do jej piersi. Ucałował ją przez materiał piżamy. Od powrotu do Niemiec Rainie nieco przytyła, nabrała kolorów i stała tak wspaniała, jak jeszcze nigdy dotąd. Pachniała słodko, a jej głosu mógłby słuchać nieustannie do końca swojego życia. Stała się jego esencją. Tak, jak przez minione lata stanowiła cień każdej jego chwili, tak teraz dominowała je. Wyznaczała kierunek. Nie było tak łatwo, jak mogłoby się wydawać. Piętno, jakie odcisnęło na niej wcześniejsze życie, dawało o sobie znać w najmniej oczekiwanych sytuacjach. Terapia pomogła jej uporać się z przeszłością, z tym co robił jej Hans, ale takie rzeczy nie znikają, ot tak sobie. Szli swoją drogą pomału, ale skutecznie. Jako, że Bill miał zobowiązania w DSDS, nie działo się to tak, jakby tego naprawdę chcieli, ale mieli siebie. Byli razem. Mógł zadzwonić, wysłać maila czy smsa, a ona odpowiadała natychmiastowo. Miał ją. Tęsknił, ale nie umierał rozpaczy spowodowanej tęsknotą, która miała nigdy się nie skończyć. Uwielbiał, kiedy Rainie go dotykała. Miała niesamowicie delikatne dłonie. Przeczesywała palcami jego włosy, gładziła policzki, trzymała go za rękę. W tym jej dotyku było coś takiego… jakby potrzebowała upewnić się, że byli razem naprawdę, że to się działo, a nie tylko wydawało, marzyło. Oboje wciąż potrzebowali to sprawdzać.
- Odebrałam dziś wszystkie wyniki – zagadnęła.
- I co? – zainteresował się.
- Wszystko w porządku. Jestem zdrowa od stóp do głów. Sophie skontaktowała się z Schulzem, żeby porozmawiał z moim lekarzem. Sprawdził dokładnie miejsca, gdzie miała krwiaki i zrosty. Jedyne, co mu się nie podobało, to zszycie mojej rany na ramieniu, ale to robił kolega Hansa, który nie dotrwał do końca medycyny, więc…- urwała, widząc minę Billa. – Także wiesz, jestem zdrowa jak ryba. Nie musisz się martwić.
- Wiesz, najbardziej chodziło mi o stare urazy.
- Wiem – odparła, czule gładząc jego policzek. - Nie sądziłam, że moje życie może być jeszcze takie dobre.
- Będzie lepsze – szepnął i opierając się na łokciach po bokach blondynki, podciągnął się wyżej. Zajrzał w jej miodowe oczy i pocałował ją delikatnie. Nie kochali się jeszcze. Rainie coraz bardziej oswajała się z bliskością. Pozwalała jemu i sobie na coraz więcej, ale w jej oczach wciąż czaił się strach. Nie pokazała mu się nago. Owszem widział kawałek jej brzucha albo nogi, gdy się ubierała, ale wciąż obawiała się pokazać mu ciało, które uważała za zupełnie nieidealne. Nie naciskał. Kochał ją każdym oddechem i wierzył, że za jakiś czas przeszłość odejdzie w zapomnienie.
- Jadłeś?
- Scarlett nie chciała wypuścić mnie bez kolacji – odparł z pobłażliwym uśmiechem. – Wezmę prysznic i zaraz wracam – pocałował ją raz jeszcze i prędko zniknął w łazience. Rainie sięgnęła po kubek, upiła łyk herbaty i wróciła do lektury. Chwilę później usłyszała brzęk swojego telefonu. Odczytała wiadomość od Candy, zachwyconej wieczorem u Scarlett. Odpowiedziała jej, po czym zaczęła szukać miejsca, w którym skończyła czytać. Uwielbiała powieści Johna Grishama. Odkąd przed kilkoma laty ze swojej przyczyny zainteresowała się kwestiami prawnymi, tak teraz najchętniej zaczytywała się w thrillerach prawniczych. Po tym, co przeszła  potrzebowała takich książek. Potrzebowała rozwiązanych spraw i dobrych zakończeń. Dlatego czytywała też biografie, historie oparte na faktach i powieści obyczajowe. Słysząc, że drzwi łazienki otworzyły się, zaznaczyła stronę i odłożyła książkę. Bill zjawił się w pokoju, susząc ręcznikiem włosy. Potknął się o własne buty i zaklął cicho. Rainie parsknęła śmiechem.
- Twoje bałaganiarstwo kiedyś cię zabije – błysnął uśmiechem i rzucił ręcznik na podłogę.
- Takiego mnie masz – wzruszył ramionami, spoglądając na nią z dziecięcą niewinnością w oczach, a ona tylko  prychnęła po raz kolejny.
- Już ja znam te twoje sztuczki, nie nabierzesz mnie – odparła, robiąc mu miejsce obok siebie. Wyjęła poduszkę spod pleców i położyła się. – To jaki jest plan na jutro? – zapytała, kiedy wtuliła się w jego ramię. Zasypiali tak niemal co wieczór. Bill obejmował ją, przytulał albo po prostu trzymał dłoń blisko niej, czy to w talii, czy na plecach. Zupełnie jakby obawiał się, że zniknie do rana.
- Wiesz, co? Pomyślimy jutro – powiedział obejmując ją ręką w talii. Położył dłoń na miękkim brzuchu Rainie i delikatnie pogładził to miejsce. Uwielbiał ją taką delikatną. – Jesteśmy sami. Szkoda, że jest tak późno, powinienem zabrać cię gdzieś. Następnym razem wybierzemy się do kina albo na kolację.
- Zgrzeszyłam i zjadłam lody, które Tom chomikował w zamrażarce, więc nie jestem głodna. Wolę, żebyśmy zostali tutaj, razem – odparła, po czym zamilkła na chwilę, nie mogąc podjąć tematu. Zdecydowała się dopiero po dłuższej chwili. – Bill? – zagadnęła.
- Tak, skarbie? – instynktownie mocniej przytulił Rainie do siebie.
- Dzisiaj… kiedy miałam wizytę u ginekologa, zapytał mnie, czy chciałabym jakieś tabletki antykoncepcyjne, czy coś innego. Powiedziałam, że nie. No i pytał, czy chodziłam na terapię i takie tam różne. Czy nie potrzebuję pomocy, w związku z tym, co robił mi Hans, czy to nie rzutuje na nasz związek. No i po tym zaczęłam się zastanawiać. Cieszę się z postępów, które robimy. Przeraża mnie to, że mam dwadzieścia siedem lat, a zachowuję się, jak pruderyjna trzpiotka, więc poważnie zaczęłam myśleć, czy nie powinnam się dalej leczyć. Chcę być z tobą w pełnym tego słowa znaczeniu. Chcę dać ci kiedyś dzieci. Między innymi dlatego nie chciałam żadnych tabletek. Zdaję sobie sprawę z tego, że w środku jestem sucha jak wiór. Nie wiem nawet, czy będę w stanie kiedykolwiek zajść w ciążę, dlatego ich nie chcę. To kolejna komplikacja. Pomyślałam, że powinieneś wiedzieć – zerknęła na Billa katem oka, ale leżeli tak, że widziała tylko jego brodę.
- Powiem ci, co myślę – odruchowo przygarnął ją bliżej siebie. – Jeżeli czujesz potrzebę sięgnięcia po pomoc, zgłoszę się do mojej terapeutki, która znajdzie dla ciebie najlepszego specjalistę. Nie mogę poświęcać nam tyle czasu, ile bym chciał i tak musimy wyszarpywać te chwile pomiędzy programem, a przygotowywaniami do koncertu. Przez  to nie poczuliśmy jeszcze, jak to jest być tak naprawdę razem bez pośpiechu i naglących terminów, ale jestem pewien, że kiedy wszystko się uładzi, oswoisz się ze mną.
- Źle mnie zrozumiałeś – uśmiechnęła się czule. Wyswobodziła się z jego objęć i usiadła. Wolała na niego patrzeć. Odwróciła się, przysiadając na nogach – Nie chodzi o to, że czuję się przy tobie nieswojo. Już na samym początku mówiłam ci, że musimy próbować, żebym mogła przekonać się, gdzie leży moja granica. Chodzi mi o to, że wszystko podporządkowujesz pode mnie i nie zostawiasz nic dla siebie. A ja chciałabym nauczyć się kochać z tobą i ciebie, jak kobieta. Dlatego zaczęłam myśleć o ponownej terapii.
- Nigdzie mi się nie spieszy – położył dłoń na udzie Rainie i uścisnął je delikatnie. Nie zabrał jej później, tylko głodził delikatnie jej nogę przez materiał piżamy.  – Owszem, bardzo chciałbym kochać się z tobą, ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że mam cię przy sobie, że wróciłaś, że nie znikniesz. Na resztę przyjdzie czas.
- Gdzieś ty się człowieku uchował – uśmiechnęła się szeroko. – Teraz mamy bardzo mało czasu dla siebie i wszystko wydaje się takie na chwilę. Chciałabym, żebyś już wrócił, żebyś miał trochę czasu, bo mam wrażenie, że robimy wszystko tak na łapu-capu.
- Kończymy nagrania. Do odcinków na żywo będzie troszkę luźniej. Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy tylko we dwoje.
- Z Candy – dodała.
- Tą kwestię mam z nią już dokładnie omówioną – błysnął przebiegłym uśmiechem. – Zawarliśmy umowę.
- Jaką? – zmarszyła brwi, posyłając Billowi pytające spojrzenie. Nie umknął  jej przebiegły wyraz twarzy blondyna.
- Zabiorę cię na tydzień albo dwa, a ona zostanie ze Scarlett albo z Tomem w Loitsche, a w zamian latem pojedziemy na wakacje, gdzie jej się żywnie zamarzy.
- Cwany jesteś – mruknęła.
- Myślę, że nawet bardzo – odparł zadowolony ze swojego pomysłu.
- Muszę to przedyskutować z moją równie cwaną córką – zasępiła się.
- Myślę, że będzie pierwsza w kolejce, żeby spakować ci walizkę.
- To straszne, że moje własne dziecko tak łatwo mnie sprzedało – odparła, uśmiechając się pobłażliwie.
- Chce, żebyś była szczęśliwa. Tak jak ja.
- Wiesz, co mnie uszczęśliwi? – zapytała. Bill zaprzeczył. – Jeżeli trochę popróbujemy – uśmiechnęła się szeroko, odpinając kilka guzików swojej piżamy.
*

24. października 2014, Berlin – O2 World

Scarlett nie pamiętała, kiedy ostatnio denerwowała się tak mocno. No i nie wierzyła. Tak bardzo nie potrafiła uwierzyć, że praca jej ostatnich miesięcy właśnie miała zostać ukoronowana. Pieniądze z biletów już wpłynęły na konto, większość darowizn także. Mieli prawie całą kwotę. To niesamowite. Już tylko odrobinka brakowała, by mogli zgłosić Jessicę do zabiegu i czekać. W liście Funduszu Zdrowia podskoczyła o dwa oczka na liście. Owe dwie osoby zdążyły umrzeć, nim doczekały się serca. Dlatego Scarlett skupiła całą swoją uwagę na zbiórce. Starała się nie myśleć o tym, że teraz mogłoby się nie udać.  Zbyt wiele wysiłku włożyła w zdobycie pieniędzy, za bardzo pokochała Jessicę, by teraz coś mogło pójść nie tak. Gwiazdy przygotowywały się do występu. Od samego rana trwały próby. Jessica śledziła wszystko ze szpitala. Towarzyszyły jej Rainie i Candy. Do telewizora została podpięta kamera i w czasie koncertu mieli łączyć się z nią. Scarlett była tym faktem zachwycona. No i niespodzianka, którą dla niej miała. To była wisienka na torcie. Javier pełnił rolę konferansjera. Nie wiedziała, jakie mogłaby powierzyć mu zadanie na ten wieczór. Za ogrom pracy, jaki włożył w przygotowanie tego koncertu, musiał się pokazać. Jako, że nie miał talentu wokalnego, ale prezencję nieskazitelną, obsadzenie go w roli prowadzącego koncertu było najlepszym wyjściem. Póki co, scena zasnuta była czarną kotarą. Ona miała otworzyć całe show. Piosenka, którą zaraz miała wykonać, była niezwykle symboliczna i zależało jej, by wypaść idealnie. Dla Jessici i dla siebie też. Ostrożnie, aby nie zniszczyć sukienki, wyszła ze swojej garderoby i skierowała się do drzwi obok. Słysząc ochrypły głos Taylor Momsen, weszła pukając.
- Gotowi? – zapytała, wychylając się zza drzwi.
- Jak nigdy – odparł Ben. Uśmiechnęła się, wycofując na korytarz. Następnie skierowała się do kolejnej garderoby. Słysząc śmiech, weszła bez pukania. Perrie, Jesy, Jade i Leigh-Anne siedziały przy okrągłym stoliku, rozśpiewując się. Jesy nuciła Wings.  
- I jak dziewczyny? – zapytała.
- Grzecznie czekamy na swoja kolej – odpowiedziała Perrie.
- Cudownie. Sama nie mogę doczekać się waszego występu.
- Masz boską sukienkę – westchnęła Jade.
- Dzięki – uśmiechnęła się spoglądając na swoją kreację. Była warta grzechu. Zamieniła z dziewczynami jeszcze kilka słów i udała się do kolejnych garderób, by pogawędzić z innymi gośćmi. Zostało piętnaście minut do koncertu, gdy wchodziła do pokoju zajmowanego przez 30 Seconds to Mars. Zapukała, ale nikt nie uprzedził jej, że Shannon będzie bez koszulki. – Och, jestem w niebie – westchnęła teatralnie.
- Żebyś wiedziała – mrugnął do niej, a Jared uśmiechnął się pod nosem. Tommo stroił gitarę, nic nie mówiąc.
- I jak panowie, czegoś wam potrzeba?
- Nie, mamo – Jared znów błysnął uśmiechem, a Scarlett wywróciła oczami. – Mam tu moje ulubione batony, więc mogę stąd nie wychodzić.
- To może powinnam je zabrać na scenę, żebyś jednak wyszedł? – zapytała, uśmiechając się przekornie.
- To bardzo podstępne, ale może się udać – odpowiedział. Scarlett zamieniła z nimi jeszcze kilka słów, po czym wycofała się i udała do ostatniej garderoby zajmowanej przez Tokio Hotel. Bill się rozśpiewywał, Tom i Georg brzdąkali na gitarach, a Gustav leżał na sofie ze słuchawkami na uszach. Wyglądał, jakby spał.
- Jestem taka zestresowana – powiedziała, wchodząc do pokoju. Bill zamilkł i otaksował ją spojrzeniem pełnym aprobaty. Potem wymownie zacmokał. Roześmiała się, każąc mu popukać się w czoło. Fakt, czuła się ładna. Zerknęła na Toma. Nie zdążył odwrócić wzroku, którym ją pochłaniał. Dzisiejsza piosenka, a nawet wszystkie trzy, które miała zaśpiewać, powinny dać mu do zrozumienia. Miała taką nadzieję, choć… co właściwie chciała mu przekazać? Co on próbował przekazać jej? – Usiadłabym, ale nie mogę, bo się wygniecie. Gotowi? – uznała, że zadała to pytanie tyle razy w ciągu ostatniej godziny, że weszło jej w krew.
- W sumie to też się stresuję, ale myślę, że wypadniemy bosko – Bill poprawił brwi i przygładził włosy.
- Mam taką nadzieję. Nie wierzę, że to już dziś, że się udało.
- Odwaliłaś kawał dobrej roboty – wtrącił Tom. Jego głos… był taki przepełniony dumą. A może jej się wydawało? Może to jej zdradliwa wyobraźnia podsuwała jej te wszystkie pomysły? Może on był po prostu grzeczny, a ona tylko chciała widzieć coś więcej, żeby móc odsuwać się od Javiera? Westchnęła.
- Musze iść do Simona. Chciał poprawić jeszcze moje włosy. Do zobaczenia za chwilę – uśmiechnęła się na odchodne i opuściła garderobę. Powoli przeszła do własnej, gdzie czekał na nią fryzjer i stylistka Ostatnie spojrzenie w lustro. Na otwarcie koncertu wybrała białą sukienkę. Była długa, dopasowana w talii i rozszerzana ku dołowi, z trójkątnym dekoltem. Sięgała do samej ziemi i miała tren, który ciągnął się za nią, troszkę nie za dużo. Miała długie, wąskie rękawy, a dzięki długiemu rozporkowi z przodu nie zaplatała się w materiał. Simon naniósł ostatnie poprawki na jej fryzurę. Jej włosy nie pozwalały na zbyt wiele kombinacji, więc zgodziła się na chwilowe przedłużenie. Simon dopiął jej warkocz, który splótł w kłosa na boku. Drobny splot zaczął się nad jej uchem po lewej stronie głowy i ciągnął się przez tył głowy do prawej, aby zniknąć w warkoczu. Oczy przyciemniła, a usta pociągnęła delikatną, różowo-koralową pomadką. Poprawiła sukienkę, a technicy wpięli w nią cały osprzęt. Simon poprowadził ją na tył sceny i stanęła w wyciągu, którym miała dostać się na górę. Gdyby nie ogromne schody, z których będzie śpiewała, weszłaby normalnie. Dźwiękowiec podał jej mikrofon. Przeżegnała się. Machina ruszyła.

Show must go on.

34 komentarze:

  1. Ojacię! To już setna część, a ja wciąż pamiętam czas, kiedy publikowałaś tę pierwszą, najważniejszą. I ten szablon. ^^ Pewnie kolejnej setki się już nie doczekamy (a szkoda!), ale z tej okazji pragnę Ci życzyć dużo dobrego, wielu ciekawych pomysłów, weny i przede wszystkim czasu, by móc w spokoju pisać i opowiadanie i licencjat. :)

    Pozdrawiam.
    Ach, i dziękuję za nominację do Liebster Awards. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętasz te czasy? Ojeeeeej *.* Nie sądziłam, że są tu ludzie, którzy to pamiętają! Cieszę się niesamowicie, że jesteś tu tak długo!

      Usuń
    2. Jestem w tym świecie od... no cóż... od zawsze, więc nie sposób nie pamiętać Prinza czy samego Infantill Kinder. :D

      Usuń
    3. Ooooch, wiesz, co? Lubię spotykać ludzi, którzy siedzą w tym od początku, bo wtedy nie czuję się aż takim dinozaurem :D

      Usuń
    4. Jeszcze kilka dinusiów się uchowało. Osobiście to cieszę się, że wciąż jesteś i piszesz, bo Twoje opowiadanie jest takim moim pomostem do przeszłości. :) Już nie mogę doczekać się koncertu i w ogóle tego całego nawiązania do prologu. Tyle czekaliśmy... ^^ Na Twoim miejscu zastanowiłabym się nad moderacją komentarzy. :)

      Usuń
    5. Mnie bardzo brakuje opowiadań. W ogóle nie orientuję się, czy ktoś coś piszę. Widziałam gdzieś tam jedno czy dwa opowiadania i na tym koniec. A szkoda. FFTH miało wielką magię.

      No tak! Moderacja. Zastanawiałam się co zrobić z tą wspaniałą osobą,która wystawia na próbę moją cierpliwość. Jesteś genialna. Zupełnie zapomniałam o tej opcji.

      Usuń
    6. Jeśli jesteś zainteresowana czytaniem opowiadań to zapraszam do społeczności na facebooku https://www.facebook.com/groups/256854734371216 gdzie być może znajdziesz coś dla siebie. A jeśli wolisz się tam nie udzielać to zajrzyj w linki na moim blogu. Wciskam tam wszystko, co nadaje się do czytania. :)

      Orędownik teraz zawitał do mnie, uch. :)

      Usuń
    7. JESTESMY LEGIONEM, A NIE JEDNĄ OSOBĄ! XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD

      Usuń
    8. W takim razie bądź nim gdzieś indziej :) Ja będę cię kasować. To jest dopiero moc jedi ninja. Takie legiony rozkładam jednym pstryczkiem, więc ciao bambina :)

      Usuń
    9. Już słyszałam o tej grupie i rozważam dołączenie do niej. Na bloga też zajrzę :)

      Usuń
  2. O kurcze, to juz! Czyli caly dzien jak na szpilkach az do powrotu z zajęć i przeczytania.. :) J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak Ty to robisz, że tak fajnie modelujesz moje uczucia. Zawsze byłam i myślałam, że będę za Tomem, a w tym rozdziale nagle tak bardzo chciałam S&J. Po prostu on jest chyba ideałem mężczyzny, a ja wrażliwa istota nie chcę, żeby cierpiał. Chociaż.. czy przez to, co zaszło nie będzie cierpiał jeszcze bardziej. Ale okej, nie czas na takie rozmyślenia, pożyjemy zobaczymy.
      W sumie też myślałam, że będzie działo się o wiele więcej w tej wyczekanej 100, ale myślę, że faktycznie lepiej będzie, kiedy to co najważniejsze powstanie spokojnie, a nie na biegu, bo wiele wtedy może stracić.
      Także dziś dziękuje Ci za uszczęśliwienie mnie tą chwilą bliskości i tym lekkim odżyciem S.
      Dużo weny i słońca życzę :)

      // J.

      Usuń
    2. Miało się dziać więcej, ale nie podołałam ilości zajęć względem ilości czasu. Tym razem skiepściłam sprawę i przyznaję to bez bicia. Jednak w tej nocie jest wszystko, co być miało. Ciąg dalszy pojawi się w 101. To co dzieje się u Shie'a czy u Billa jest równie ważne, jak to, co dzieje się u Toma i Scarlett. Myślę, że z tym, co planowałam pierwotnie nikogo nie raziłoby rozłożenie wątków, ale wyszło jak wyszło. Uznałam, że opublikowanie tych 9 czy 10 stron, które już mam, to lepsze rozwiązanie, niż czekanie kolejnych tygodnia czy dwóch na całośc.
      Teraz zaczynają się ważne rzeczy i ja nie chcę tego schrzanić. A trafiło na zły okres, bo w moim życiu dzieje się multum spraw, nad którymi muszę zapanować i tak to jest.
      A co do Scarlett i Javiera... on jest boski, cudowny i niesamowity i zupełnie, bym nim nie pogardziła, ale chyba właśnie w tej idealności tkwi problem, bo jest ZBYT idealny, jak na zwykłego człowieka. No, ale mamy już koncert. Wyczekiwałam tego i teraz aż się dziwię, że to już ten moment :)

      Usuń
  3. Beznadziejny był ten rozdział. Po 100 spodziewałam się czegoś o wiele lepszego i jak naprawdę lubię Twoje opowiadanie, tak teraz się zawiodłam :( A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż. Sądzę, że wokół tej trzycyfrowej liczby urosła jakaś taka ogromna pianka i być może sama jej narobiłam, co było moim błędem. Nie wiem, czego oczekiwałaś. Przykro mi, że ci się nie podobało, ale nie ma jeszcze człowieka, który dogodziłby wszystkim :) Rozumiem i szanuję.
      Jednak jak już wspomniałam w tej nocie nie ma nic, czego nie miało być. Została tylko przecięta na pół. Ciąg dalszy pojawi się później.

      Usuń
  4. Znów to zrobiłaś! Kurczę, nie kończy się w takim momencie! Choć tak naprawdę wolę, żeby koncert był w następnym poście, niż gdyby miał być opisany po łebkach. Zastanawia mnie wujek Rico. Ciekawa jestem czy wiąże się z nim coś jeszcze, czy jest tylko chwilowo. Zawsze zaskakuje mnie to, jak dokładnie zaplanowaną masz historie nie tylko priznową, ale też wszystkich wokół. Stworzyłaś Scarlett całe drzewo genealogiczne, z historią dla każdej z postaci. Ciesze się, że pojawiła się Julie i Shie,bo to takie promyczki. W ogóle fajne jest to, że Shie ma tak dobre serce, a jednocześnie nie jest takim miśkiem. Wiesz o co mi chodzi. Jest bardzo troskliwy, wrażliwy, a przy tym totalnie męski!
    Zdziwiłam się tym, co zaszło między Scarlett, a Javierem. Ich znajomość nabiera niebezpiecznego tempa. Scarlett chyba nie nadąża za tym wszystkim. Strasznie szkoda mi Javiera, bo on ją tak kocha (a kiedy patrzył na nią i czekał na jej...przyzwolenie, to podwójnie było mi go żal), a Scarlett mając Toma z tyłu głowy (i w sercu też), nie będzie w stanie odwzajemnić jego uczucia. Mam wrażenie, że oni zmierzają do jakiejś katastrofy, że to się lada chwila rozpadnie na kawałki. Podziwiam Javiera. Podziwiam jego szlachetność, bo potrafi mimo wszystko przedkładać potrzeby Scarlett nad swoje uczucia. Choć bezinteresowny tez nie jest przecież w tym wszystkim. Z jednej strony nie naciska na Scarlett, ale z dugiej strony waruje przy niej jak pies. Ktoś tu będzie naprawdę mocno cierpiał...
    Gratuluję z całego serca tej setki. Jesteś najlepsza!
    I wracaj już do mnie.
    Katalin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróciłaaaaam!
      Jakbym miała napisać osobne historie o drugoplanowych bohaterach, to Shie i Julie byliby moim pierwszym wyborem. Jest ich mało, ale uwielbiam ich niesamowicie.
      Co do Javiera, to zbliżmy się do apogeum. Koncert. Oczekiwanie. Niepewność uczuć. Niebawem coś wybuchnie. Pytanie tylko ile będzie ofiar.

      Usuń
  5. też spodziewałam się większego bum, ale mimo wszystko mi się podobało, bo było dużo seksu. ale żadnego nie opisałaś, Ty!!!

    d.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo nie chodziło mi o to, żeby go opisywać :D W sumie takie podteksty wyszły mi same i aż się zdziwiłam, że w każdym fragmencie takowy jest xD
      Wszystko w swoim czasie :D

      Usuń
  6. W zasadzie nie wiem czemu zostawiam ten komentarz, bo podobnych zapewne czytałaś już setki. Mimo to, chociaż zwykle ograniczam się jedynie do lektury, nie umiałabym zamknąć przeglądarki bez przekazania Ci tych kilku banalnych zdań.
    Tej historii nie da się nie pokochać.
    Każde słowo, każdy przecinek i każda kropka tak idealnie ze sobą współgrają, a postacie są tak niebywale realistyczne, że całość nie jest już tylko opowiadaniem. To coś więcej. Coś, co sprawiło, iż przez trzy dni i dwie noce od momentu trafienia tu, praktycznie nie potrafiłam oderwać się od komputera. Coś, co wielokrotnie wywołało u mnie uśmiech, ale także i łzy. Coś, przez co momentami nie umiałam powstrzymać się przed pomrukami pełnymi dezaprobaty, gdy ktoś znów coś schrzanił i cichutkimi westchnięciami, kiedy wszystkim dobrze się układało. To coś, droga Dark Quenn, jest rzeczą bliżej niezdefiniowaną, sztuką w najdoskonalszej postaci i prawdą w świecie najskrytszych fantazji.
    Mam nadzieję, że któregoś dnia będę mogła wejść do księgarni, zobaczyć na półce Twoją książkę, a później zabrać do domu i ustawić na honorowym miejscu w mojej biblioteczce. Bo każdy powinien móc poznać Twojego Toma i Scarlett, Billa, Liv, Javiera i innych bohaterów, których najpierw wymyśliłaś, a później tchnęłaś w nich życie.
    Będę czekać z utęsknieniem na ten moment, a póki co...
    Dziękuję Ci, Dark Queen. Za to, że mogłam przeżyć to wszystko razem z nimi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Proszę wybaczyć mi literówkę w Twoim nicku - godzina robi swoje, ale przecież mówiłam już, że nie mogłam oderwać się od komputera...

      Usuń
    2. Sprawiłaś mi cudowny prezent. Dziękuję.
      Dostać taką opinię właśnie 5 kwietnia, to najlepsze, co mogło mi się dziś przydarzyć.
      Jak trafiłaś na Prinza?
      Mam wielką nadzieję, że za jakiś czas będę mogła spełnić marzenie Twoje i swoje także.

      Usuń
    3. Właściwie sama nie do końca wiem jak się tu znalazłam - szperałam po prostu na innych blogach i w linkach znalazłam odnośnik do Ciebie. Stwierdziłam, że przeczytam pierwszy rozdział, żeby ewentualnie wrócić tu nieco później, gdy będę dysponowała większą ilością wolnego czasu, ale... Nie udało się i musiałam przeczytać wszystko, najlepiej od razu.
      Czyżbyś była fanką Nirvany?

      PS. Nie dziękuj, nie masz za co.

      Usuń
    4. Nirvanę uwielbiam. I fakt, 5 kwietnia to ważny dzień, ale akurat miałam na myśli rocznicę koncertu TH w Polsce. Nie byłam na nim, ale to dla mnie wazny dzień raczej ze względów osobistych. Także wszystko się tutaj łączy.

      Usuń
    5. W takim razie cieszę się, że mogłam sprawić Ci przynajmniej małą przyjemność.

      Usuń
  7. Co to było rano a Twoim blogu, Dark? :O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakieś pospolite ruszenie. Dosłownie pospolite xD.

      Usuń
  8. kocham Cięęęęę i czekam na 101 i... ostry seks z Jaredem xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *zwraca oczy ku niebu*

      nie, żeby to zabrzmiało, jakbyś sama miała dostąpić tej przyjemności xD

      Usuń
    2. chciałoby się :D w końcu powtarza ciągle: dreams out loud! :D więc mam prawo... do marzeń, haha :D

      Usuń
    3. Potrzebowałabym kolejnej setki, żeby wcielić w życie twoje marzenia xD

      Usuń
  9. Nie wiem czy mnie jeszcze pamiętasz, ale nadal czytam Prinza (chociaż niektóre odcinki mi uciekły), tylko przez studia nie mam czasu napisać porządnego komentarza.

    Cieszą mnie wątki Scarlett z Tomem i Jessicą, ale szkoda mi Javiera. Wiem, że Scarlett kocha Toma, więc biedny Javier będzie cierpiał. Mam nadzieję, że masz dla niego kogoś w zanadrzu?

    I kocham te rodzinne wątki. Wszystkie! Nawet te nie do końca sielankowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś tą N., która myślę, że jesteś? Jeśli tak, to w życiu nie mogłabym o tobie zapomnieć. Zmienił się czas i zmieniłyśmy się my, ale ja nie zapominam.

      Dla Javiera mam bardzo dużo bardzo dobrych rzeczy. Każdy dostanie to na co sobie zapracował.

      Usuń
  10. fajny odcinek :)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo