36. miesiąc od
rozstania; 6. października 2014
Scarlett, wysiadając z auta, zapięła zamek skórzanej
kurtki. Pomimo ciepłego października, wieczory stawały się coraz chłodniejsze.
Zamknęła samochód i skierowała się do domu. Na podjeździe stał nieznane auto, z
obcokrajową rejestracją. Korzystając z klucza, który przy sobie nosiła, weszła
do środka i owionął ją przyjemny zapach świeżo upieczonego ciasta. Uwielbiała
wracać do mamy. To jedyne miejsce, które teraz potrafiła nazywać domem. Słysząc
jej głos, zostawiła swoje pakunki i skierowała się prosto do salonu. Stanąwszy
w wejściu, ugięły się pod nią nogi.
Zastała tam mamę i człowieka, który jak nikt przypominał jej ojca. Te same
ramiona, plecy, kształt głowy, kolor włosów. Gdyby stanęli obok siebie tyłem,
nie sposób byłoby ich rozróżnić. Widok wujka na moment ją zamurował. Nie
widziała go od bardzo, bardzo dawna i zapomniała już, jak jego widok działał na
nią po odejściu taty. Mama ją spostrzegła i uśmiechnęła się. Scarlett powoli
weszła do salonu. Odetchnęła, nie mogła rozkleić się na samym wejściu.
- Niech mnie gęś kopnie – odparła, starając się nie dać
po sobie poznać, jak bardzo wstrząsnął nią widok wujka. – Rico O’Connor. Nie
wierzę – wuj odwrócił się do niej, uśmiechając szeroko.
- Moja sławna chrześnica, proszę, proszę – wstał i
podszedł do niej. Po chwili znalazła się w silnym uścisku wujka. Rico był nieco
wyższy od taty, używał innych perfum, ich twarze nie były zupełnie podobne, a
przede wszystkim nie był jej tatą, ale za to jej ulubionym wujkiem. Jednym z
niewielu, których znała. Widywała go bardzo rzadko. Wyjechał na studia do
Szwajcarii, w tym czasie umarł dziadek i Rico nie umiał już wrócić do
rodzinnego miasta, a co dopiero domu. Tam się ożenił i miał dwoje dzieci. Był sześć
lat młodszy o taty. W pewnym momencie nakazał jej i Liv przestać nazywać się
wujkiem. Został po prostu Rico. Dziadkowie celowo wybrali mu imię, które można
było zdrabniać w ten sposób. Babci bardzo podobało się nazywać synów Nico i
Rico. Szkoda, że cieszyła się tym tak krótko. Umarła, kiedy młodszy miał dwa
lata. Od narodzin Ricardo walczyła z powikłaniami ciążowymi. Medycyna nie
umiała znaleźć i poradzić sobie z ich źródłem. Urodziła go mając trzydzieści
siedem lat. Nie był planowanym dzieckiem. Jako, że nie należeli do majętnych,
utrzymanie trzyosobowej rodziny przysparzało im problemów, a kiedy urodził się
drugi syn, stało się jeszcze trudniejsze. Po śmierci babci, dziadek został sam
z dwojgiem małych dzieci, choć sam nie był już młody. Wychował synów twardą
ręką. Nie był zły, czy zgorzkniały, po prostu stanowczy. Robił wszystko, by
jego synowie mieli lepsze życie niż on sam. Nauczył ich ciężkiej pracy i
zaradności, ale także miłości, bo w swojej surowości bardzo ich kochał.
Porzucił rodzinę w Irlandii, w Niemczech miał tylko krewnych żony. Ci zaś nie
interesowali się losem jej dzieci. W kraju źle się działo. Wschodnie Niemcy
przechodziły wielki kryzys, każdy zgarniał w swoją stronę. Złagodniał dopiero,
kiedy w domu pojawiła się kobieta i zdjęła z jego barków cześć obowiązków. Rico
nosił w sobie poczucie winy. Jako dziecko i nastolatek uważał, że to z jego powodu
matka umarła. Możliwe, że właśnie dlatego tak szybko uciekł z domu, w którym
wszystko ją przypominało.
- Jaka tragedia się stała, że znalazłeś się w Berlinie? –
zapytała, unosząc brew, kiedy siedzieli już we trójkę w salonie. Nie miała nic
złego na myśli. Wprawdzie Ricardo ostatni raz odwiedził ich z okazji pogrzebu
taty, obiecał przyjechać zobaczyć Liama, ale nie zdążył i potem już się nie
pojawił, ale nie chciała mu robić wyrzutów. Składało się po prostu tak, że
wracał z powodów pogrzebów czy wesel.
- Przenosimy się do Niemiec. Niedawno umarła mama Sary.
Nie miała zbyt wielu krewnych i pomyśleliśmy, że nie chcemy zostać zupełnie
sami. Tutaj mamy was i większą część rodziny. Po drodze odwiedziłem wuja Leona
w Bad Belzig. – Wuj Leon to brat babci. Nie utrzymywali zbyt dużego kontaktu.
Rodzina najprawdopodobniej obawiała się, że spadnie na nich obowiązek
wychowania chłopców. – Chciałbym odnowić kontakt z kuzynami, z większością
rodziny.
- Ostatnio rozmawiałam z waszą kuzynką Julią. Zdziwił
mnie jej telefon, ale okazało się, że jej córka Anna wychodzi za mąż i chcieli
zaprosić nas na wesele. To miłe. Może to dobra okazja na odnowienie kontaktu –
z kolei Anna to córka siostry babci Scarlett. Mieszkała w Ferch nad jeziorem Schwielow.
Scarlett nie miałaby oporów, żeby tam pojechać, choćby tylko dla widoków.
- Ja nie mam nic przeciwko, żebyś się gdzieś tu przeniósł
– uśmiechnęła się. – Co na to Luka i Katherine?
- Luka nie był zbyt szczęśliwy. Ma tam wielu kolegów, gra
w drużynie koszykarskiej, odnoszą sporo sukcesów. Pocieszył go fakt, że Berlin
to stolica, więc będzie mógł znaleźć sobie jakąś dobrą drużynę.. Za to Trinie jest
szczęśliwa. Uwielbia cię i na każdym kroku chwali się tym, że jest twoją kuzynką.
– Rico ożenił się jeszcze w czasie studiów. Przydarzyła im się Katherine. Teraz
miała szesnaście lat, a Luka trzynaście.
- Macie już na oku jakieś mieszkanie?
- Tak, dostaliśmy już pieniądze za dom i działkę w Uster.
Mieszkamy w motelu i intensywnie szukamy. Przyjechaliśmy przed dwoma dniami.
- Rico? Czyś ty zwariował? – oburzyła się Sophie. –
Dlaczego nie przyszliście od razu do mnie? Przecież możecie mieszkać tutaj,
dopóki czegoś nie znajdziecie. To wciąż twój dom.
- Zrzekłem się go, Soph. Nie żałuję tego – odparł z
ciepłym uśmiechem. – No i nie przyszedłem tu, żeby czegokolwiek od ciebie
chcieć. Przyszedłem, bo chcę naprawić relacje, które zamierały, kiedy
mieszkałem w Szwajcarii. Moi rodzice nie żyją, brat też. Któż mi został?
Jesteście jedyną pamiątką, jaką mam po Nico. A Shie’a widziałem raz. Chcę to
wszystko naprawić – odparł szczerze. Widać było po nim, że zjawienie się w domu
rodzinnym wiele go kosztowało.
- To nie zmienia faktu, że możecie tu mieszkać – nalegała.
- Moglibyście mieszkać też u mnie, ale moje mieszkanie to
teraz pobojowisko, więc lepiej wam będzie u mamy. To karygodne, żebyście
gnieździli się w motelu, gdy tutaj stoi tyle wolnych pokoi. No i najlepiej nas
poznasz, gdy będziesz na miejscu – Scarlett poczuła się w obowiązku pójść mamie
z pomocą. Miała tak rzadko kontakt z rodziną, że postanowiła zrobić wszystko,
żeby zatrzymać wujka na dłużej. Po prawdzie nie znała rodziny mamy. Babcię i
Margo poznała jako pierwsze i zapewne jako jedyne. Ciotki nie zamierzały
nawiązać jakiejkolwiek więzi z mamą, gdyż na pewno wciąż trzymały urazę za to,
że nie dostały nic w spadku. Mama wspominała raz o rozmowie ze swoją kuzynką z
Francji, z którą spędzała wakacje, jako dziecko. Jednak zjednoczenie rodziny po
dwudziestu sześciu latach graniczyło z cudem. Dlatego została im nieliczna
rodzina taty. Rico, z którym rozmawiali z okazji świat czy urodzin, a także
kilku kuzynów, którym Sophie wciąż wysyłała kartki. W Irlandii żyło jeszcze
rodzeństwo dziadka, ale po takim czasie uznali, że nie było sensu próbować nawiązać
z nimi kontaktu, ponieważ dziadek został wyklęty i wydziedziczony przez swojego
ojca, gdy zdecydował się zostawić ojcowiznę dla Niemki. Scarlett od zawsze
chciała mieć dużą i trzymającą się razem rodzinę. Jako dziecko smuciła się, że
spotykają się tylko z nielicznymi członkami rodziny i to bardzo rzadko. Odkąd pojawił
się Shie, wszystko powoli się zmieniało. To bardzo ją cieszyło.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, ale porozmawiam o
tym z Sarą, dobrze? – odparł, chcąc je udobruchać.
- Sprawicie mi ogromną przyjemność mieszkając tutaj. Nico
byłby szczęśliwy wiedząc, że wróciłeś do domu – Sophie dodała, mając nadzieję,
że powołanie się na niego przemówi Rico do rozsądku.
- Porozmawiam z Sarą. Obiecuję – zapewnił.
- Dziękuję – Sophie uśmiechnęła się i zerknęła na córkę,
wpatrzoną w wujka. Doskonale wiedziała,
o czym Scarlett mogła myśleć. Nie chciała, żeby zaległa ciężka atmosfera. Pierwsze
spotkanie po takim czasie nie sprzyjało przywoływaniu wspomnień. – A co u
ciebie, skarbie? Jak koncert?
- Wyprzedany – odparła z dumą. – Wypuścimy drugą turę
biletów, bo zostawiliśmy nieobsadzone loże vip. Nie spodziewałam się aż takiego
zainteresowania.
- Trinie ostatnio nie mówi o niczym innym, jak ten
koncert. Też kupiła bilet.
- Cudownie – Scarlett się rozpromieniła. – Zabiorę ją za
kulisy albo na after party. Bilety z wejściem na backstage rozeszły się
najszybciej. Tyle gwiazd w jednym miejscu. Bajeczka, a Jessica ostatnio jest
stabilna. Słaba, ale dzielna. Wszystko zmierza we właściwym kierunku.
- To cudownie. Koncert już za pasem, prawie wszystkie
pieniądze są na koncie, więc może być tylko lepiej.
- Mam wielką nadzieję, mamo. Właśnie wracam z próby z
Billem. Jutro po południu leci do Monachium. Mamy bardzo mało czasu na
dopracowanie piosenki, ale muszę powiedzieć, że świetnie się zgraliśmy. Trochę
obawiałam się, kiedy mi zaproponował ten duet, ale sądzę, że to idealny moment
na wspólną piosenkę.
- A co u Javiera? Przyjedziesz z nim w niedzielę?
- Tak, przyjdziemy. Wczoraj wrócił z Los Angeles. – odpowiedziała.
Wprawdzie nie do końca odnajdowała się w ich relacji, ale w domu wszyscy bardzo
go lubili. Czuł się swobodnie przy jej rodzinie. Sam nigdy takiej nie miał. Był
zachwycony harmidrem, krzykami dzieci, mówieniem jeden przez drugiego. Czasem miała
wrażenie, że nie chciał stamtąd wychodzić. Dlatego utarło się, że w niedzielę
przychodzili na obiad i zostawali do późnego wieczora, a on pozwalał zamęczać
się dzieciom i wciągał się we wszystkie domowe obowiązki. Nie mogła mu tego odebrać.
Raz poczuła impuls i go pocałowała. Chyba chciała sprawdzić siebie, czy znów
zobaczy przed oczami twarz Jima. Ku jej zdziwieniu tak się nie stało. Wciąż
miewała swoje koszmary, ale było jej lżej, kiedy pozwalała się objąć. Szybciej się
uspokajała, zasypiała. Javier wciąż nie wiedział, o czym śniła, ale teraz było
lepiej. Inaczej. Częściej przytulała się do niego, on ją całował i dbał o nią.
Czuła się kochana i potrzebna. Wprawdzie nie wiedziała, co czuła do niego. Była
to mieszanina sympatii i niepokoju, ale na chwilę obecną było jej z nim dobrze.
Nie chciała, żeby odszedł, choć nie umiała z nim być w stu procentach. Coś
wciąż ją blokowało. Jednak nie zastanawiała się nad tym. Była zbyt zmęczona
gonitwą, zbyt przytłoczona problemami, by roztrząsać ten jeden aspekt jej
życia, w którym panował względny spokój. – Jest Juls? Mam prezenty dla dzieci –
uśmiechnęła się i wstała z kanapy. – Zaraz do was wrócę, ale stęskniłam się za
tymi diabłami i muszę się przywitać – odparła lekko. Czasem miała do siebie
żal, że odsunęła się od rodziny na tak długi czas. Teraz było jej wstyd, że nie
skupiła się na kochaniu dzieci swojego rodzeństwa, tylko pozwoliła sobie na
odsunięcie się od nich. Pojęła, jak bardzo krzywdziła tym siebie i innych.
Jessica i inne dzieci z Domu Dziecka pokazały jej, jak wielki popełniała błąd.
Teraz rozpieszczała bratanków i siostrzenicę, zabierała na wycieczki i kupowała
im mnóstwo prezentów. Bawiła się z nimi i patrzyła jak rosły. Czasem wyobrażała
sobie Liama między nimi, to trochę bolało, ale nie było to takie cierpienie jak
na początku. Chyba dorosła do oswojenia się z tym bólem. On był, ale rana nieco
się zabliźniła. Kochała Nico, Roxie, Lexie i Saoirse. To były wspaniałe dzieci
i chociaż nie jej własne, dawały tak wiele nadziei i radości, że nie umiała już
pojąć, jak kiedyś mogła myśleć inaczej. Każdy radzi sobie z cierpieniem w
odmienny sposób. Rozumiała już, dlaczego Tom od razu skupił się na Davidzie.
Ona wtedy po raz kolejny uciekła. Może gdyby była twarda i została, dochodzenie
do siebie nie zeszłoby jej tak długo. Jednak wnioski wyciąga się po fakcie. Zabrała
paczki, które zostawiła w przedpokoju i ruszyła na piętro, skąd dobiegała
wrzawa dzieci.
Wyszedłszy spod prysznica, wycierała ciało w miękki,
puchaty ręcznik. Nie patrzyła na siebie, stała tyłem do lustra, a jak się dało
to poza jego zasięgiem. Każdą czynność, która wiązała się z jej nagością,
wykonywała bez spoglądania na siebie. Przynajmniej do momentu założenia
bielizny i jakiegoś okrycia. Nie lubiła na siebie patrzeć, bo ciało kojarzyło
jej się z dotykiem. A dotyk z Mike’em. Potem czuła się nieswojo, a nocą wracał
koszmar. Choć koszmary pojawiały się, nawet jeśli o nim nie myślała, to i tak
nie potrafiła zmusić do ponownego polubienia swojego ciała. Siłą rzeczy
kojarzyło jej się przyjemnością, którą dawał jej największy wróg. Czuła się
zmęczona brakiem władzy wobec samej siebie, ale nie umiała tego zmienić. Doktor
Bähr też.
U mamy spędziła więcej czasu niż przewidywała. Wizyta
Rico trochę ją rozchwiała, bo przywróciła wiele wspomnień. Jednak pomimo tego,
że przyprawiały ją o ten nieprzyjemny uścisk smutku w sercu, to miały w sobie
coś dobrego. W takich chwilach brak taty bolał najbardziej, ale jednocześnie
mówienie o nim przynosiło ulgę. Czuła się jakaś taka lekka, choć troszkę
smutna. Jakby płakała bardzo długo i oczyściła się, choć przecież nie uroniła
ani jednej łzy. Javier zrobił kolację, zasypał ją kolejną porcją nowinek z
wielkiego świata, więc Scarlett nie miała zbyt wiele czasu na rozmyślanie. Do
tego momentu. Ciążyło jej to, że Mike budził w niej wstręt do samej siebie.
Ciążyło jej to, że chciała związać się z Javierem, ale nie potrafiła. A
najbardziej ciążył jej fakt, że Tom siedział uparcie z tyłu jej głowy i nie
pozwalał zająć się układaniem życia na nowo. Po co był miły i pokazywał, że
wciąż pamiętał? Po co przy każdym spotkaniu patrzył na nią tak, że nogi same
uginały się pod nią? Po co był taki pomocny i serdeczny? Po co gawędził z nią i
taki… taki jak kiedyś? Tak bardzo chciała pokochać Javiera. Tak bardzo pragnęła
móc dać mu to, co on ofiarowywał jej każdego dnia. Był cudowny, kochający i
troskliwy. Dlaczego nie mogła tak po prostu otworzyć się na niego? Weszła do
pokoju i jakby na potwierdzenie swoich własnych myśli, zachwyciła się jego
widokiem. Czuła wewnętrzne rozdarcie. Z jednej strony był Mike. Wspomnienie
tego, jak jej dotykał. Wspomnienie tego, że zjednoczyła się z największym
wrogiem. Wspomnienie, które budził w niej odrazę do siebie, do mężczyzn, do
dotyku. A z drugiej strony miała tą przemożną potrzebę bycia kochaną. Tą, która
pchnęła ją do pocałunku z Javierem. Tą, która sprawiała, że nie mogła przestać
na niego patrzeć i być przy nim. Tą, która była zmęczona i wyczerpana walką w
pojedynkę. Wiedziała jedno. Opadła z sił, nie potrafiła być dzielna i
niezłomna, a Javier trwał przy niej i dbał o nią. Był jej oparciem. Omiotła go
spojrzeniem. Spał na brzuchu. Prześcieradło, którym był okryty zaplątało się w
jego lekko ugiętą nogę. Mięśnie pleców drgały delikatnie, gdy oddychał miarowo.
Jedną rękę podłożył pod poduszkę i wyglądał tak niesamowicie apetycznie, że nie
potrafiła się zdecydować, co ciąży jej bardziej: to jak bardzo jej się podobał,
czy to jak źle czuła się ze sobą. Miała przy sobie tak niesamowicie
przystojnego mężczyznę obdarzonego ogromnym kochającym sercem, a nie umiała
odwzajemnić choć odrobiny jego uczuć. Patrząc na niego, poczuła, że musi coś
zrobić, żeby uwolnić się od obaw, od przeszłości od Mike’a, a nawet od Toma.
Poczuła, że musi wziąć siebie i swoje uczucia w swoje ręce. Jeszcze nie
wiedziała jak, ale postanowiła coś zrobić. Cokolwiek. Miała dosyć tej
bezsilności i rozdzierającej samotności. Tej wewnętrznej samotności. Zapięła
ostatnie guziki piżamy i ostrożnie, starając się nie obudzić Javiera, weszła do
łóżka. Niepisana granica między nimi dalej była nienaruszona. Ona miała swoją
kołdrę, a on spał pod prześcieradłem. Wiecznie było mu gorąco, a jej zimno. Położyła
się i okryła lekko. W sumie to nie była senna. Dzień obfitował w emocje, ale
chyba zbytnio wytrąciła się z równowagi, by mogła teraz zasnąć. Zerknęła na
Javiera. Spoglądał na nią jednym okiem. Drugie przyciskał do poduszki. Kiedy go
spostrzegła, uśmiechnął się.
- Myślałam, że śpisz.
- Przysnąłem, ale się przebudziłem przed chwilą. Zmiana
strefy daje mi się we znaki – podniósł się i przekręcił na bok. Prześcieradło
zamotało się jeszcze bardziej i uwadze Scarlett nie umknął jego umięśniony
brzuch, ścieżka ciemnych włosów i linia bokserek zsuniętych zdecydowanie za
nisko. Westchnęła i zaczęła wiercić się na miejscu, żeby nie spostrzegł, gdzie
spoczął jej wzrok i myśli.
- Szalony dzień, co? – zagadnęła.
- Niebawem będę musiał wrócić do Paryża. Zaczną się
pokazy i powinienem być stale na miejscu.
- Rozumiem – odparła z delikatnym uśmiechem. –
Przyzwyczaiłam się, że tu jesteś, ale jakoś będę musiała sobie poradzić –
wyjaśniła. – Zawsze sobie radziłam – dodała stanowczo. – Mike zapadł się pod
ziemię. Liv monituje portale plotkarskie. Nikt go nie widział od… - zawiesiła
się, gdy żadne właściwe słowo nie chciało przejść jej przez gardło. – Tamtego
czasu.
- Może zamieszkasz u mamy? – zapytał z troską w głosie.
- Jeśli zajdzie taka potrzeba, to tak, ale mam nadzieję,
że ochrona mi wystarczy. Kiedy wyjedziesz, znów zaangażuję Maxa i Toby’ego
jednoczenie. No i dwóch kolejnych.
- Cieszę się – odparł wyraźnie zadowolony. – Dzięki temu
będę mógł się skupić na czymś innym, niż twoje bezpieczeństwo – sięgnął ręką do
jej policzka i czule go pogładził. Patrzył jej w oczy, dotykając ją delikatnie.
Scarlett znała ten wzrok. Spoglądał na tak nią niezliczoną ilość razy. Prosił o
pozwolenie. Podniosła rękę i położyła ją na jego karku. Delikatnie pogładziła
go palcami i przyciągnęła Javiera do siebie. Pocałował ją. Najpierw ostrożnie,
jakby bojąc się, że zaraz go odepchnie, a potem coraz mocniej, coraz żarliwiej,
coraz bardziej tęsknie. Westchnęła, oddając pocałunek. Kiedy wyczuł, że
wszystko było w porządku, że Scarlett nie spięła się, nie zamarła pod wpływem
złych wspomnień, odważył się na więcej. Nieśpiesznie przeniósł dłoń na jej
talię, a potem na biodro. Satyna ślizgała się na jej skórze. Zacisnął palce, a
ona westchnęła rozkosznie. Przyciągnęła go bliżej i oplotła go mocno ramionami.
Javier odsunął się od Scarlett na moment, by znów zerknąć jej w oczy. Uśmiechnęła
się, by upewnić go, że nie zmieniła zdania. Sprawiał, że czuła się bezpieczna. Nie
potrzebowała teraz więcej. Nie chciała myśleć, o niczym innym. Zmusiła go, by
opadł na plecy i zaraz przygniotła go swoim ciężarem. Przytulił ją mocno do
siebie i pocałował znów. Zaśmiała się cicho, gdy przygryzł jej wargę. Wplotła
palce w jego włosy i w odwecie pociągnęła za nie, a potem znów spojrzała na
niego. Przymknęła powieki. Podniosła je. Mike’a nie było. Jima też. Była ona i
był Javier.
*
11. października
2014, Berlin
Julie przysiadła na brzegu łóżka wcierając w ręce krem
kokosowy. Była szczęśliwa, że ten dzień dobiegł końca. Roxie i Lexie złapały
przeziębienie, więc to tylko kwestia czasu, jak zarazi się też Nico. Dochodziła
dwudziesta trzecia i cała trójka nareszcie spała. Jak na złość żadne nie
chciało zasnąć z tatą, więc zsunęli łóżka dziewczynek i dzieci spały razem.
Odseparowywanie Nico nie miało sensu. Poczytała im bajki o Klarze i Tommy’m, a
potem leżała przy nich jeszcze prawie godzinę, gdyż jak zwykle przed snem jej
dzieci miały dużo do powiedzenia. Potem doglądał ich Shie, a ona wzięła
prysznic, bo nie była w stanie dłużej już funkcjonować. Łupało ją w krzyżu,
więc miarka ewidentnie się przebrała.
- Śpią? – zapytała, gdy Shie wszedł do sypialni,
posyłając jej zmęczony uśmiech. Skinął głową. Nie oczekiwała bardziej
rozbudowanej odpowiedzi. Był dwanaście godzin na służbie, a potem jeszcze
zajmował się dziećmi. Padała z nóg, ale teraz jej kolej, by zajęła się nim.
Lubiła te wieczorne chwile, kiedy dzieci już spały, a oni mieli chociaż chwilę
dla siebie. Nawet, jeżeli Shie zasypiał w połowie zdania. Idąc w stronę komody
z bielizną rozwiązał ręcznik, a ten niedbale zsunął się z jego bioder. Julie
zerknęła w kierunku nagiego męża, uśmiechając się pod nosem. Shie był jak młody
bóg: wysoki, silny, barczysty i niesamowicie przystojny. Byli razem już tyle
lat, a ona wciąż nie mogła się nim nacieszyć. Codziennie kochała go bardziej.
Życie z Shie’em było wszystkim, co pragnęła mieć. Doskonale pamiętała dzień, w
którym się poznali. Była nowa w szkole i samotna. Jej siostra – Madelaine, jak
zwykle zjednała sobie nowych znajomych niemal od samego wejścia. Była zabawna i
towarzyska. Lubiła koloryzować, ale nie na tyle, by to co mówiła wyglądało na
nieprawdziwe, więc wszyscy chętnie jej słuchali. Julie nie mogła pojąć, jak to
możliwe, że Madelaine, choć dwa lata młodsza, była znacznie bardziej zaradna
niż ona. Dlatego też, w dniu, w którym poznała Shie’a sama błądziła po szkole.
Stała przed planem budynku, zastanawiając się, jak trafić do kolejnej sali, gdy
usłyszała nad sobą jego głęboki, spokojny głos. Zapytał, czy przypadkiem się
nie zgubiła. To dziwne, ale pierwszym, co zapamiętała z tamtej chwili, to kolor
jego bluzy. Miał na sobie szarą, sportową bluzę z kapturem z herbem szkoły. Być
może utkwiło jej to w głowie, ponieważ pierwszym, co zobaczyła, gdy się do
niego odwróciła, była właśnie ta bluza. Ze swoim sięgała mu ledwo do ramion. Speszyła
się, bo w pierwszej chwili pomyślała, że chciał zrobić sobie dowcip z nowej,
niewydarzonej uczennicy, ale kiedy spojrzała mu w oczy, wiedziała, że ten
cudowny chłopak nie mógł być zły. Taki właśnie jej się wydał – cudowny. Wysoki,
dobrze zbudowany, przystojny. Taki, jakich widuje się w amerykańskich serialach
dla nastolatków. Miał taką dobrą twarz i pełne ciepła spojrzenie. Teraz, po
latach z tamtego chłopca pozostały już tylko oczy. Shie mocno zmężniał,
ukształtowało go życie, ale jego oczy pozostały niezmienne. Udało jej się
odpowiedzieć. A on się przedstawił. Nie był rozbawiony jej zakłopotaniem. Nie
patrzył krzywo na jej skromne ubranie. Nie przeszkadzało mu to, że miała kilka
kilogramów za dużo. Wręcz przeciwnie. Od pierwszej chwili patrzył na nią tak,
jakby była jedyna i najwspanialsza. Jakby była najpiękniejsza. Na początku nie
zdawała sobie z tego sprawy, ale po jakimś czasie sam wyjawił jej, czym było
przepełnione to spojrzenie. Shie powiedział jej, że od pierwszej chwili gdy
spostrzegł ją na korytarzu pełnym uczniów, zafascynowała go. Nie rozumiała
dlaczego. Była najbardziej przeciętną dziewczyną, jak tylko można było – niska,
przy kości, pucułowata. A on patrzył na nią na jak na ósmy cud. Odprowadził ją
pod salę, gawędzili aż do dzwonka, a po
lekcji czekał na nią, żeby zaprowadzić ją do kolejnej klasy. I tak aż do
końca dnia. Dopiero, kiedy odprowadzał ją do domu przyznał się, że swoje
zajęcia skończył już po trzeciej lekcji, a ona miała ich osiem. Schemat
powielał się każdego dnia, dopóki Julie zupełnie nie odnalazła się w szkole.
Wówczas już nie tylko Shie, czekał na nią, ale także ona na niego. Ich miłość
zrodziła się z przyjaźni. Byli dwójką dzieciaków, których życie dalekie było od
ideałów. Nadawali na tych samych falach, rozumieli się, rozmawiali o rzeczach,
których dotąd nie wiedział nikt. Babcia Shie’a negowała ten związek przez
niskie urodzenie Julie. Natomiast jej matka uznała, że znalezienie bogatego męża
to największe, co jej się w życiu udało. Madelaine nienawidziła jej za to, że
już pierwszego dnia poznała chłopaka takiego jak Shie’a. Zmądrzała dopiero,
kiedy poznała swojego narzeczonego. Czyli niedawno. Julie cieszyła się, że udało
jej się nawiązać jakiś kontakt z rodziną, choć wciąż wolała zachowywać dystans.
Nie umiała im zaufać po tylu latach złego traktowania.
Już po kilku tygodniach znajomości z Shie’em przekonała
się, że należał do tych chłopaków, który ze względu na swoją pozycję, mógł mieć
wszystko, ale nie chciał niczego. Był kapitanem drużyny koszykarskiej i
pływackiej. Miał bardzo dobre stopnie i należał do samorządu szkolnego.
Dziewczyny dosłownie biły się o niego, a on nie zwracał na nie większej uwagi.
Julie stała się przedmiotem plotek, bo „co mogła mieć w sobie taka dziewczyna
jak ona?”. Shie’a zawsze otaczał wianuszek ludzi. Nie robił nic, by stać się
gwiazdą, a ludzie i tak do niego lgnęli. Był uprzejmy, pomagał słabszym kolegom
w nauce, udzielał się w wolontariacie, co później zaczęła też robić Julie. Shie
był z gruntu dobry i to przyciągało do niego innych i narażało na krzywdy.
Dlatego też nie dopuszczał blisko siebie zbyt wielu. To pokazało Julie, jakie
było jej zadanie: dać mu miłość, której nie dostał od najbliższych i chronić
jego dobre serce. Sumiennie wprowadziła swój plan w życie. Nie raz kosztowało
ją to pokonanie własnej nieśmiałości, ale robiła to, bo nie mając mięśni i
dwóch metrów wzrostu, mogła go bronić tylko słowem. Do dziś kochanie go to było
jej naczelne zadanie i cieszyła się, że mogła oddawać się temu w pełni. Cieszyła
się, że taki mężczyzna, jak Shie pokochał właśnie ją i pozwolił dać sobie całe
pokłady miłości, jakie gromadziła przez wszystkie lata bycia niewidzialną przy
młodszej siostrze. Jednak od dłuższego czasu chciała czegoś więcej. Bycie matką
i żoną było wspaniałe, ale miała tylko dwadzieścia cztery lata i pragnęła
sprawdzić swoich sił na innych polach.
Dłonie już dawno miała suche. Spojrzała na nie, jakby
dopiero przypomniała sobie o ich istnieniu i podniosła się z posłania. Shie,
wciąż nagi, szukał bielizny. Podeszła do niego i mrucząc, przytuliła się do
jego pleców. Objęła go rękoma w pasie i pocałowała w okolicach łopatki.
- Nie dasz mi się ubrać? – zapytał, a ona wymruczała
odpowiedź przeczącą. Zaśmiał się, odwracając przodem do żony. – Dzięki Bogu za
wolne niedziele.
- Shie. Muszę ci coś powiedzieć – odparła znacznie
poważniej, starając się ignorować fakt, że przytulała się do zupełnie nagiego
męża.
- Będzie nas sześcioro? – zapytał, unosząc ku górze brew.
- Nie! No co ty – odparła, energicznie kręcąc głową. –
Żeby było nas sześcioro, dziewczynki muszą trochę podrosnąć. Osiwiałabym z nimi
i maleństwem, ale nie o tym miałam mówić.
- Miałaś taką minę, że wolałem się upewnić – wywróciła
oczami, mocniej przytuliła się do męża, po czym spojrzała mu głęboko w oczy.
- Och, Shie – westchnęła, dając sobie czas na zebranie
się w sobie, by powiedzieć to, co miała do powiedzenia. – Bo ja chciałabym iść
na studia. Wiem, że rok akademicki już się zaczął, ale stwierdziłam, że jeżeli
teraz nie spróbuję, to później już wcale, bo skoro mamy w planach kolejne
dzieci, to nie będę chciała już wychodzić z domu. Teraz jest na to dobry
moment, bo Nico jest już duży, dziewczynki też. A to byłyby dwa weekendy w
miesiącu i myślę, że sobie poradzimy – kończąc,
uśmiechnęła się najładniej, jak umiała. Czuła się, jak na sprawdzianie. Z
wrażenia zupełnie zapomniała, że rozmawiała ze swoim mężem, a nie komisją poprawkową.
- Skarbie – podjął po chwili milczenia. Przyglądał się
jej uważnie, jakby badając, czy miała w zanadrzu coś jeszcze. – Czy założyłaś,
że będę miał coś przeciwko? – Julie zastanowiła się chwilę, analizując pytanie
męża. Zawstydziła się, kiedy uświadomiła sobie, że uznała, że Shie nie wyrazi
zgody i nakaże jej siedzenie w domu. Teraz uznała to za głupotę. Czy Shie
kiedykolwiek odmówił jej czegoś?
- Chyba tak – zasępiła się. – Nigdy nie poruszaliśmy
tematu mojej edukacji, bo kiedy był na to czas, czekaliśmy na narodziny Nico, a
później działo się tyle rzeczy, że moja ewentualna chęć podjęcia dalszej nauki
to ostatnia rzecz, o jakiej mogliśmy myśleć, a ja zawsze chciałam iść na
studia. Niekoniecznie pod kątem jakiejś wielkiej kariery, ale żeby tego
spróbować. Tak dla siebie. Nikt w mojej rodzinie nie skończył studiów. Co ty na
to? – zapytała miękko.
- Juls, kochanie, jeżeli chcesz się uczyć, to absolutnie
nie mam nic przeciwko – pogładził opuszkiem jej policzek i pocałował ja krótko.
– Ja rozwijam się zawodowo. Zrobiłem licencję, skończyłem studia, szkolę się w
Stanach. Robię to, co zawsze chciałem robić i dołożę wszelkich starań, żebyś ty
też mogła spełniać się nie tylko jako matka i żona, ale na każdej innej
płaszczyźnie, jaka ci się zamarzy.
- Dzięki – odparła, uśmiechając się. – Już znalazłam trzy
uczelnie, które mają wydziały stosunkowo niedaleko. Pozostało tylko wybrać.
- Pokażesz mi je jutro, a w poniedziałek zajmiemy się
formalnościami, co ty na to?
- Jesteś cudowny – mruknęła, całując go w miejscu, do
którego dosięgała, czyli na wysokości jego klatki piersiowej. – Jak patrzyłam
na to, co działo się z Liv, Scarlett, Billem, Tomem, Gustavem, to bardzo
chciałam im pomóc, a nie bardzo umiałam. Nie rozumiałam, co w nich siedzi. Mam
cichą nadzieję, że studiowanie psychologii trochę poszerzy moje horyzonty. Może
będę umiała komuś pomóc.
- Świetnie się do tego nadajesz. Umiesz słuchać, trafnie
wyciągasz wnioski, myślisz analitycznie. Potrafisz dostrzec drugie dno i
czytasz między wierszami. Już teraz jesteś ogromnym oparciem dla mnie, dla nas
wszystkich i myślę, że po tych studiach będziesz miała w zanadrzu broń, która
nigdy nie chybi, bo nic ci już nie umknie – na te słowa Julie się mocno
rozpromieniła. Shie pochylił się i pocałował ją w czoło.
- Usta mam niżej mój mężu – odparła bardzo poważnie, a
potem ułożyła wargi w dziobek. Shie roześmiał się i pocałował ją tak, jak sobie
życzyła. – Tak lepiej – odparła zadowolona. Sięgnęła ręką za siebie, do jego
dłoni, w której trzymał swoje bokserki. Zabrała mu je i rzuciła na podłogę.
Popatrzyła mu w oczu i uśmiechnęła się słodko. – Dziś ci się już nie przydadzą.
- Dwunastogodzinna służba, marudne dzieci i nienasycona
żona. Jak żyć? – odparł niby ze zgrozą, biorąc Julie na ręce. Wzruszyła
ramionami, robiąc niewinną minę.
- Sądzę, że jesteś w kiepskim położeniu, panie
detektywie. Może powinieneś nocować w swoim biurze?
- To kuszące, ale
nie mogę. Jestem człowiekiem honoru, kocham moją żonę i nie darowałbym sobie,
gdyby poczuła się urażona tym, że nie wykonuję swoich mężowskich powinności –
powiedział, uśmiechając się szeroko.
- Jakiś ty szlachetny – prychnęła i nie dodała już
niczego więcej, ponieważ Shie zadbał o to, by miała zajęte usta.
*
20. października 2014
Bill, zamknąwszy za sobą drzwi, rzucił klucze na szafkę i
starał się jednocześnie zdjąć buty i kurtkę, przez co zaplątał się w rękawach.
Zaklął cicho, odplątał nitkę, która zakręciła się wokół guzika jego koszuli i
wyswobodził się z okrycia. Ziewając, poszedł prosto do sypialni. Rainie leżała
w łóżku i czytała. Uwielbiał wracać do domu, mając świadomość, że ona w nim
była. Uwielbiał moment, w którym spostrzegał ją. Czy to w kuchni, czy w
salonie, czy sypialni. Ta jedna krótka chwila, kiedy po raz kolejny przekonywał
się, że jego życie to nie sen. Tylko cudowna jawa. Położył telefon na stoliku i
jak stał, rzucił się na łóżko obok niej. Głową uderzył w twardą okładkę
książki, ale się tym nie przejął. Przytulił się do niej, kładąc głowę na jej
piersi. Rainie objęła go rękoma i pocałowała w czoło.
- I jak poszło? – zapytała. Bill zaczerpnął głęboki
oddech. Pachniała kwiatami. Wtulił się w nią bardziej, a Rainie delikatnie
przeczesywała palcami jego włosy.
- Dobrze – wymruczał. – To niesamowite. Mamy ze Scarlett
zupełnie inne głosy, a w tej piosence brzmimy lepiej, niż idealnie. Jak to
usłyszałem po raz pierwszy, to aż miałem ciarki. Ona śpiewa o swoim smutku, a
ja o swoim szczęściu. Nie sądziłem, że to może się udać, kiedy skończyliśmy pisać
tą piosenkę, a to chyba jedna z najlepszych, jakie tworzyłem.
- Nie mogę się doczekać, kiedy ją usłyszę.
- Spodoba ci się.
- A jak Candy?
- Była zachwycona. Scarlett miała filmy, tonę słodyczy i
zasłaną podłogę przed telewizorem.
- A Javier? – dopytywała. W ciągu ostatnich dni relacja
Scarlett i Javiera z boku wyglądała bardzo dziwnie. Jednego dnia gruchali, jak
dwa gołąbki, a innego, ona przemykała jak cień, a on był poddenerwowany. Rainie
domyślała się, że chodziło niezdecydowanie Scarlett. Jednak tak, czy siak
martwiła się o nią. Scarlett była zupełnie rozchwiana emocjonalnie,
przytłoczona i niepewna tego, co powinna zrobić ze swoim życiem. To pchało ją w
ramiona Javiera, a potem od niego odrzucało, co nie wpływało korzystnie na nich
i innych. Rainie sądziła, że podchody Toma też miały wpływ na jej zachowanie. Tak,
jak koncert zapowiadał się sukcesem, tak życie prywatne Scarlett wyglądało,
jakby zaraz miało się rozsypać.
- Miał jakieś dokumenty do przejrzenia. Uznał, że zamknie
się z nimi w pokoju, z dala od księżniczek Disneya – Rainie przez chwilę nie
odpowiadała, metodycznie gładząc głowę Billa. W końcu westchnęła. Znał ten
sposób. Postanowiła mu o czymś powiedzieć. Przesunął się nieznacznie, by móc na
nią spojrzeć.
- Po tej wizycie, co sądzisz na temat tego, co ci mówiłam
o Scarlett i Javierze?
- Nie sądzę, żeby byli razem. Powiedziałaby mi, to po
pierwsze, a po drugie… może faktycznie zbliżyli się do siebie. To w sumie
widać, ale to nie jest taka bliskość, jaka może łączyć ludzi, którzy się
kochają.
- Ona go nie kocha. Nie przyszło ci do głowy, że jest z
nim, bo boi się samotności? – zapytała zmartwiona.
- Próbowała tego z Jimem i nie wyszła na tym najlepiej.
- No dobra. Sama mi mówiła, że z nim była tylko
fizycznie. Jednak i tak przejechała się na nim, więc teoretycznie powinna
wiedzieć, że związki bez miłości nie są dla niej. Jednak z Javierem jest
inaczej. On się w niej zakochał i robi wszystko, żeby ona poczuła to samo. On
się o nią troszczy, dba o nią, jest przy niej w każdej chwili, a ona jest mocno
poharatana. Potrzebuje tego.
- Tom to idiota – burknął.
- W tym wypadku muszę się zgodzić. Wiem, że on czeka na
idealny moment i chce z nią porozmawiać, kiedy wszystko się uspokoi, ale moim
zdaniem popełnia błąd, bo w tym czasie, kiedy on czeka na wielkie tarant,
Javier krok po kroku ją zdobywa. Ja wiem, że ona dostrzega jego zmianę. Sama mi
o tym mówiła, ale wydaje mi się, że strategia Toma tylko ją wypłoszyła. Bo ona
nie rozumie jego pobudek. Dlatego chowa się w bezpiecznych ramionach Javiera.
- Chyba powinnaś mu to powiedzieć – mruknął, łypiąc na
Rainie jednym okiem. .
- Nie – pokręciła głową. – Nie posłucha mnie. On boi się
odtrącenia. Ułożył sobie plan i nie bierze pod uwagę porażki, ale jednocześnie
bardzo się jej obawia. Może dlatego zwleka, a nie powinien. To straszne, że
wszyscy wkoło domyślają się, co on czuje i co chce zrobić, a ona jest tego
nieświadoma. Nie wiem, jak to możliwe. Ostatnio próbowałam z nią o tym
porozmawiać, ale uznała, że woli nie skupiać się na Tomie, bo to nie chce
kolejnych komplikacji w swoim życiu.
- Już dawno powinien pojechać do niej i szczerze pogadać.
- No oczywiście – skwitowała i znów na moment zaległa
cisza. Bill przytulał się do niej, a Rainie gładziła go po głowie. Było dobrze,
wszystko na swoim miejscu.
- Jak dobrze, że my nie mamy takich problemów – dodał po
chwili i uśmiechnął się z czułością. Rainie odpowiedziała mu tym samym.
Ponownie wplotła palce w jego włosy, a on przytulił policzek do jej piersi.
Ucałował ją przez materiał piżamy. Od powrotu do Niemiec Rainie nieco przytyła,
nabrała kolorów i stała tak wspaniała, jak jeszcze nigdy dotąd. Pachniała
słodko, a jej głosu mógłby słuchać nieustannie do końca swojego życia. Stała
się jego esencją. Tak, jak przez minione lata stanowiła cień każdej jego
chwili, tak teraz dominowała je. Wyznaczała kierunek. Nie było tak łatwo, jak
mogłoby się wydawać. Piętno, jakie odcisnęło na niej wcześniejsze życie, dawało
o sobie znać w najmniej oczekiwanych sytuacjach. Terapia pomogła jej uporać się
z przeszłością, z tym co robił jej Hans, ale takie rzeczy nie znikają, ot tak
sobie. Szli swoją drogą pomału, ale skutecznie. Jako, że Bill miał zobowiązania
w DSDS, nie działo się to tak, jakby tego naprawdę chcieli, ale mieli siebie.
Byli razem. Mógł zadzwonić, wysłać maila czy smsa, a ona odpowiadała
natychmiastowo. Miał ją. Tęsknił, ale nie umierał rozpaczy spowodowanej
tęsknotą, która miała nigdy się nie skończyć. Uwielbiał, kiedy Rainie go dotykała.
Miała niesamowicie delikatne dłonie. Przeczesywała palcami jego włosy, gładziła
policzki, trzymała go za rękę. W tym jej dotyku było coś takiego… jakby
potrzebowała upewnić się, że byli razem naprawdę, że to się działo, a nie tylko
wydawało, marzyło. Oboje wciąż potrzebowali to sprawdzać.
- Odebrałam dziś wszystkie wyniki – zagadnęła.
- I co? – zainteresował się.
- Wszystko w porządku. Jestem zdrowa od stóp do głów.
Sophie skontaktowała się z Schulzem, żeby porozmawiał z moim lekarzem.
Sprawdził dokładnie miejsca, gdzie miała krwiaki i zrosty. Jedyne, co mu się
nie podobało, to zszycie mojej rany na ramieniu, ale to robił kolega Hansa,
który nie dotrwał do końca medycyny, więc…- urwała, widząc minę Billa. – Także
wiesz, jestem zdrowa jak ryba. Nie musisz się martwić.
- Wiesz, najbardziej chodziło mi o stare urazy.
- Wiem – odparła, czule gładząc jego policzek. - Nie
sądziłam, że moje życie może być jeszcze takie dobre.
- Będzie lepsze – szepnął i opierając się na łokciach po
bokach blondynki, podciągnął się wyżej. Zajrzał w jej miodowe oczy i pocałował
ją delikatnie. Nie kochali się jeszcze. Rainie coraz bardziej oswajała się z
bliskością. Pozwalała jemu i sobie na coraz więcej, ale w jej oczach wciąż
czaił się strach. Nie pokazała mu się nago. Owszem widział kawałek jej brzucha
albo nogi, gdy się ubierała, ale wciąż obawiała się pokazać mu ciało, które
uważała za zupełnie nieidealne. Nie naciskał. Kochał ją każdym oddechem i
wierzył, że za jakiś czas przeszłość odejdzie w zapomnienie.
- Jadłeś?
- Scarlett nie chciała wypuścić mnie bez kolacji – odparł
z pobłażliwym uśmiechem. – Wezmę prysznic i zaraz wracam – pocałował ją raz
jeszcze i prędko zniknął w łazience. Rainie sięgnęła po kubek, upiła łyk
herbaty i wróciła do lektury. Chwilę później usłyszała brzęk swojego telefonu.
Odczytała wiadomość od Candy, zachwyconej wieczorem u Scarlett. Odpowiedziała
jej, po czym zaczęła szukać miejsca, w którym skończyła czytać. Uwielbiała
powieści Johna Grishama. Odkąd przed kilkoma laty ze swojej przyczyny
zainteresowała się kwestiami prawnymi, tak teraz najchętniej zaczytywała się w
thrillerach prawniczych. Po tym, co przeszła
potrzebowała takich książek. Potrzebowała rozwiązanych spraw i dobrych
zakończeń. Dlatego czytywała też biografie, historie oparte na faktach i
powieści obyczajowe. Słysząc, że drzwi łazienki otworzyły się, zaznaczyła
stronę i odłożyła książkę. Bill zjawił się w pokoju, susząc ręcznikiem włosy.
Potknął się o własne buty i zaklął cicho. Rainie parsknęła śmiechem.
- Twoje bałaganiarstwo kiedyś cię zabije – błysnął
uśmiechem i rzucił ręcznik na podłogę.
- Takiego mnie masz – wzruszył ramionami, spoglądając na
nią z dziecięcą niewinnością w oczach, a ona tylko prychnęła po raz kolejny.
- Już ja znam te twoje sztuczki, nie nabierzesz mnie –
odparła, robiąc mu miejsce obok siebie. Wyjęła poduszkę spod pleców i położyła
się. – To jaki jest plan na jutro? – zapytała, kiedy wtuliła się w jego ramię.
Zasypiali tak niemal co wieczór. Bill obejmował ją, przytulał albo po prostu
trzymał dłoń blisko niej, czy to w talii, czy na plecach. Zupełnie jakby
obawiał się, że zniknie do rana.
- Wiesz, co? Pomyślimy jutro – powiedział obejmując ją
ręką w talii. Położył dłoń na miękkim brzuchu Rainie i delikatnie pogładził to
miejsce. Uwielbiał ją taką delikatną. – Jesteśmy sami. Szkoda, że jest tak
późno, powinienem zabrać cię gdzieś. Następnym razem wybierzemy się do kina
albo na kolację.
- Zgrzeszyłam i zjadłam lody, które Tom chomikował w
zamrażarce, więc nie jestem głodna. Wolę, żebyśmy zostali tutaj, razem –
odparła, po czym zamilkła na chwilę, nie mogąc podjąć tematu. Zdecydowała się
dopiero po dłuższej chwili. – Bill? – zagadnęła.
- Tak, skarbie? – instynktownie mocniej przytulił Rainie do
siebie.
- Dzisiaj… kiedy miałam wizytę u ginekologa, zapytał
mnie, czy chciałabym jakieś tabletki antykoncepcyjne, czy coś innego.
Powiedziałam, że nie. No i pytał, czy chodziłam na terapię i takie tam różne.
Czy nie potrzebuję pomocy, w związku z tym, co robił mi Hans, czy to nie
rzutuje na nasz związek. No i po tym zaczęłam się zastanawiać. Cieszę się z
postępów, które robimy. Przeraża mnie to, że mam dwadzieścia siedem lat, a
zachowuję się, jak pruderyjna trzpiotka, więc poważnie zaczęłam myśleć, czy nie
powinnam się dalej leczyć. Chcę być z tobą w pełnym tego słowa znaczeniu. Chcę
dać ci kiedyś dzieci. Między innymi dlatego nie chciałam żadnych tabletek.
Zdaję sobie sprawę z tego, że w środku jestem sucha jak wiór. Nie wiem nawet,
czy będę w stanie kiedykolwiek zajść w ciążę, dlatego ich nie chcę. To kolejna
komplikacja. Pomyślałam, że powinieneś wiedzieć – zerknęła na Billa katem oka,
ale leżeli tak, że widziała tylko jego brodę.
- Powiem ci, co myślę – odruchowo przygarnął ją bliżej
siebie. – Jeżeli czujesz potrzebę sięgnięcia po pomoc, zgłoszę się do mojej
terapeutki, która znajdzie dla ciebie najlepszego specjalistę. Nie mogę
poświęcać nam tyle czasu, ile bym chciał i tak musimy wyszarpywać te chwile
pomiędzy programem, a przygotowywaniami do koncertu. Przez to nie poczuliśmy jeszcze, jak to jest być
tak naprawdę razem bez pośpiechu i naglących terminów, ale jestem pewien, że
kiedy wszystko się uładzi, oswoisz się ze mną.
- Źle mnie zrozumiałeś – uśmiechnęła się czule. Wyswobodziła
się z jego objęć i usiadła. Wolała na niego patrzeć. Odwróciła się,
przysiadając na nogach – Nie chodzi o to, że czuję się przy tobie nieswojo. Już
na samym początku mówiłam ci, że musimy próbować, żebym mogła przekonać się,
gdzie leży moja granica. Chodzi mi o to, że wszystko podporządkowujesz pode mnie
i nie zostawiasz nic dla siebie. A ja chciałabym nauczyć się kochać z tobą i
ciebie, jak kobieta. Dlatego zaczęłam myśleć o ponownej terapii.
- Nigdzie mi się nie spieszy – położył dłoń na udzie
Rainie i uścisnął je delikatnie. Nie zabrał jej później, tylko głodził
delikatnie jej nogę przez materiał piżamy. – Owszem, bardzo chciałbym kochać się z tobą,
ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że mam cię przy sobie, że
wróciłaś, że nie znikniesz. Na resztę przyjdzie czas.
- Gdzieś ty się człowieku uchował – uśmiechnęła się
szeroko. – Teraz mamy bardzo mało czasu dla siebie i wszystko wydaje się takie
na chwilę. Chciałabym, żebyś już wrócił, żebyś miał trochę czasu, bo mam
wrażenie, że robimy wszystko tak na łapu-capu.
- Kończymy nagrania. Do odcinków na żywo będzie troszkę
luźniej. Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy tylko we dwoje.
- Z Candy – dodała.
- Tą kwestię mam z nią już dokładnie omówioną – błysnął
przebiegłym uśmiechem. – Zawarliśmy umowę.
- Jaką? – zmarszyła brwi, posyłając Billowi pytające
spojrzenie. Nie umknął jej przebiegły
wyraz twarzy blondyna.
- Zabiorę cię na tydzień albo dwa, a ona zostanie ze
Scarlett albo z Tomem w Loitsche, a w zamian latem pojedziemy na wakacje, gdzie
jej się żywnie zamarzy.
- Cwany jesteś – mruknęła.
- Myślę, że nawet bardzo – odparł zadowolony ze swojego
pomysłu.
- Muszę to przedyskutować z moją równie cwaną córką –
zasępiła się.
- Myślę, że będzie pierwsza w kolejce, żeby spakować ci
walizkę.
- To straszne, że moje własne dziecko tak łatwo mnie
sprzedało – odparła, uśmiechając się pobłażliwie.
- Chce, żebyś była szczęśliwa. Tak jak ja.
- Wiesz, co mnie uszczęśliwi? – zapytała. Bill
zaprzeczył. – Jeżeli trochę popróbujemy – uśmiechnęła się szeroko, odpinając
kilka guzików swojej piżamy.
*
24. października
2014, Berlin – O2 World
Scarlett nie pamiętała, kiedy ostatnio denerwowała się tak
mocno. No i nie wierzyła. Tak bardzo nie potrafiła uwierzyć, że praca jej
ostatnich miesięcy właśnie miała zostać ukoronowana. Pieniądze z biletów już
wpłynęły na konto, większość darowizn także. Mieli prawie całą kwotę. To
niesamowite. Już tylko odrobinka brakowała, by mogli zgłosić Jessicę do zabiegu
i czekać. W liście Funduszu Zdrowia podskoczyła o dwa oczka na liście. Owe dwie
osoby zdążyły umrzeć, nim doczekały się serca. Dlatego Scarlett skupiła całą
swoją uwagę na zbiórce. Starała się nie myśleć o tym, że teraz mogłoby się nie
udać. Zbyt wiele wysiłku włożyła w
zdobycie pieniędzy, za bardzo pokochała Jessicę, by teraz coś mogło pójść nie
tak. Gwiazdy przygotowywały się do występu. Od samego rana trwały próby.
Jessica śledziła wszystko ze szpitala. Towarzyszyły jej Rainie i Candy. Do
telewizora została podpięta kamera i w czasie koncertu mieli łączyć się z nią.
Scarlett była tym faktem zachwycona. No i niespodzianka, którą dla niej miała.
To była wisienka na torcie. Javier pełnił rolę konferansjera. Nie wiedziała,
jakie mogłaby powierzyć mu zadanie na ten wieczór. Za ogrom pracy, jaki włożył
w przygotowanie tego koncertu, musiał się pokazać. Jako, że nie miał talentu
wokalnego, ale prezencję nieskazitelną, obsadzenie go w roli prowadzącego
koncertu było najlepszym wyjściem. Póki co, scena zasnuta była czarną kotarą.
Ona miała otworzyć całe show. Piosenka, którą zaraz miała wykonać, była
niezwykle symboliczna i zależało jej, by wypaść idealnie. Dla Jessici i dla
siebie też. Ostrożnie, aby nie zniszczyć sukienki, wyszła ze swojej garderoby i
skierowała się do drzwi obok. Słysząc ochrypły głos Taylor Momsen, weszła
pukając.
- Gotowi? – zapytała, wychylając się zza drzwi.
- Jak nigdy – odparł Ben. Uśmiechnęła się, wycofując na
korytarz. Następnie skierowała się do kolejnej garderoby. Słysząc śmiech,
weszła bez pukania. Perrie, Jesy, Jade i Leigh-Anne siedziały przy okrągłym stoliku,
rozśpiewując się. Jesy nuciła Wings.
- I jak dziewczyny? – zapytała.
- Grzecznie czekamy na swoja kolej – odpowiedziała Perrie.
- Cudownie. Sama nie mogę doczekać się waszego występu.
- Masz boską sukienkę – westchnęła Jade.
- Dzięki – uśmiechnęła się spoglądając na swoją kreację. Była
warta grzechu. Zamieniła z dziewczynami jeszcze kilka słów i udała się do
kolejnych garderób, by pogawędzić z innymi gośćmi. Zostało piętnaście minut do
koncertu, gdy wchodziła do pokoju zajmowanego przez 30 Seconds to Mars.
Zapukała, ale nikt nie uprzedził jej, że Shannon będzie bez koszulki. – Och,
jestem w niebie – westchnęła teatralnie.
- Żebyś wiedziała – mrugnął do niej, a Jared uśmiechnął się
pod nosem. Tommo stroił gitarę, nic nie mówiąc.
- I jak panowie, czegoś wam potrzeba?
- Nie, mamo – Jared znów błysnął uśmiechem, a Scarlett
wywróciła oczami. – Mam tu moje ulubione batony, więc mogę stąd nie wychodzić.
- To może powinnam je zabrać na scenę, żebyś jednak
wyszedł? – zapytała, uśmiechając się przekornie.
- To bardzo podstępne, ale może się udać – odpowiedział.
Scarlett zamieniła z nimi jeszcze kilka słów, po czym wycofała się i udała do
ostatniej garderoby zajmowanej przez Tokio Hotel. Bill się rozśpiewywał, Tom i
Georg brzdąkali na gitarach, a Gustav leżał na sofie ze słuchawkami na uszach. Wyglądał,
jakby spał.
- Jestem taka zestresowana – powiedziała, wchodząc do
pokoju. Bill zamilkł i otaksował ją spojrzeniem pełnym aprobaty. Potem wymownie
zacmokał. Roześmiała się, każąc mu popukać się w czoło. Fakt, czuła się ładna. Zerknęła
na Toma. Nie zdążył odwrócić wzroku, którym ją pochłaniał. Dzisiejsza piosenka,
a nawet wszystkie trzy, które miała zaśpiewać, powinny dać mu do zrozumienia. Miała
taką nadzieję, choć… co właściwie chciała mu przekazać? Co on próbował
przekazać jej? – Usiadłabym, ale nie mogę, bo się wygniecie. Gotowi? – uznała,
że zadała to pytanie tyle razy w ciągu ostatniej godziny, że weszło jej w krew.
- W sumie to też się stresuję, ale myślę, że wypadniemy
bosko – Bill poprawił brwi i przygładził włosy.
- Mam taką nadzieję. Nie wierzę, że to już dziś, że się
udało.
- Odwaliłaś kawał dobrej roboty – wtrącił Tom. Jego głos…
był taki przepełniony dumą. A może jej się wydawało? Może to jej zdradliwa
wyobraźnia podsuwała jej te wszystkie pomysły? Może on był po prostu grzeczny,
a ona tylko chciała widzieć coś więcej, żeby móc odsuwać się od Javiera? Westchnęła.
- Musze iść do Simona. Chciał poprawić jeszcze moje
włosy. Do zobaczenia za chwilę – uśmiechnęła się na odchodne i opuściła
garderobę. Powoli przeszła do własnej, gdzie czekał na nią fryzjer i stylistka Ostatnie
spojrzenie w lustro. Na otwarcie koncertu wybrała białą sukienkę. Była długa, dopasowana
w talii i rozszerzana ku dołowi, z trójkątnym dekoltem. Sięgała do samej ziemi
i miała tren, który ciągnął się za nią, troszkę nie za dużo. Miała długie,
wąskie rękawy, a dzięki długiemu rozporkowi z przodu nie zaplatała się w
materiał. Simon naniósł ostatnie poprawki na jej fryzurę. Jej włosy nie
pozwalały na zbyt wiele kombinacji, więc zgodziła się na chwilowe przedłużenie.
Simon dopiął jej warkocz, który splótł w kłosa na boku. Drobny splot zaczął się
nad jej uchem po lewej stronie głowy i ciągnął się przez tył głowy do prawej,
aby zniknąć w warkoczu. Oczy przyciemniła, a usta pociągnęła delikatną,
różowo-koralową pomadką. Poprawiła sukienkę, a technicy wpięli w nią cały
osprzęt. Simon poprowadził ją na tył sceny i stanęła w wyciągu, którym miała
dostać się na górę. Gdyby nie ogromne schody, z których będzie śpiewała,
weszłaby normalnie. Dźwiękowiec podał jej mikrofon. Przeżegnała się. Machina
ruszyła.
Show must go on.
Ojacię! To już setna część, a ja wciąż pamiętam czas, kiedy publikowałaś tę pierwszą, najważniejszą. I ten szablon. ^^ Pewnie kolejnej setki się już nie doczekamy (a szkoda!), ale z tej okazji pragnę Ci życzyć dużo dobrego, wielu ciekawych pomysłów, weny i przede wszystkim czasu, by móc w spokoju pisać i opowiadanie i licencjat. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Ach, i dziękuję za nominację do Liebster Awards. ^^
Pamiętasz te czasy? Ojeeeeej *.* Nie sądziłam, że są tu ludzie, którzy to pamiętają! Cieszę się niesamowicie, że jesteś tu tak długo!
UsuńJestem w tym świecie od... no cóż... od zawsze, więc nie sposób nie pamiętać Prinza czy samego Infantill Kinder. :D
UsuńOoooch, wiesz, co? Lubię spotykać ludzi, którzy siedzą w tym od początku, bo wtedy nie czuję się aż takim dinozaurem :D
UsuńJeszcze kilka dinusiów się uchowało. Osobiście to cieszę się, że wciąż jesteś i piszesz, bo Twoje opowiadanie jest takim moim pomostem do przeszłości. :) Już nie mogę doczekać się koncertu i w ogóle tego całego nawiązania do prologu. Tyle czekaliśmy... ^^ Na Twoim miejscu zastanowiłabym się nad moderacją komentarzy. :)
UsuńMnie bardzo brakuje opowiadań. W ogóle nie orientuję się, czy ktoś coś piszę. Widziałam gdzieś tam jedno czy dwa opowiadania i na tym koniec. A szkoda. FFTH miało wielką magię.
UsuńNo tak! Moderacja. Zastanawiałam się co zrobić z tą wspaniałą osobą,która wystawia na próbę moją cierpliwość. Jesteś genialna. Zupełnie zapomniałam o tej opcji.
Jeśli jesteś zainteresowana czytaniem opowiadań to zapraszam do społeczności na facebooku https://www.facebook.com/groups/256854734371216 gdzie być może znajdziesz coś dla siebie. A jeśli wolisz się tam nie udzielać to zajrzyj w linki na moim blogu. Wciskam tam wszystko, co nadaje się do czytania. :)
UsuńOrędownik teraz zawitał do mnie, uch. :)
JESTESMY LEGIONEM, A NIE JEDNĄ OSOBĄ! XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
UsuńW takim razie bądź nim gdzieś indziej :) Ja będę cię kasować. To jest dopiero moc jedi ninja. Takie legiony rozkładam jednym pstryczkiem, więc ciao bambina :)
UsuńJuż słyszałam o tej grupie i rozważam dołączenie do niej. Na bloga też zajrzę :)
UsuńO kurcze, to juz! Czyli caly dzien jak na szpilkach az do powrotu z zajęć i przeczytania.. :) J.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak Ty to robisz, że tak fajnie modelujesz moje uczucia. Zawsze byłam i myślałam, że będę za Tomem, a w tym rozdziale nagle tak bardzo chciałam S&J. Po prostu on jest chyba ideałem mężczyzny, a ja wrażliwa istota nie chcę, żeby cierpiał. Chociaż.. czy przez to, co zaszło nie będzie cierpiał jeszcze bardziej. Ale okej, nie czas na takie rozmyślenia, pożyjemy zobaczymy.
UsuńW sumie też myślałam, że będzie działo się o wiele więcej w tej wyczekanej 100, ale myślę, że faktycznie lepiej będzie, kiedy to co najważniejsze powstanie spokojnie, a nie na biegu, bo wiele wtedy może stracić.
Także dziś dziękuje Ci za uszczęśliwienie mnie tą chwilą bliskości i tym lekkim odżyciem S.
Dużo weny i słońca życzę :)
// J.
Miało się dziać więcej, ale nie podołałam ilości zajęć względem ilości czasu. Tym razem skiepściłam sprawę i przyznaję to bez bicia. Jednak w tej nocie jest wszystko, co być miało. Ciąg dalszy pojawi się w 101. To co dzieje się u Shie'a czy u Billa jest równie ważne, jak to, co dzieje się u Toma i Scarlett. Myślę, że z tym, co planowałam pierwotnie nikogo nie raziłoby rozłożenie wątków, ale wyszło jak wyszło. Uznałam, że opublikowanie tych 9 czy 10 stron, które już mam, to lepsze rozwiązanie, niż czekanie kolejnych tygodnia czy dwóch na całośc.
UsuńTeraz zaczynają się ważne rzeczy i ja nie chcę tego schrzanić. A trafiło na zły okres, bo w moim życiu dzieje się multum spraw, nad którymi muszę zapanować i tak to jest.
A co do Scarlett i Javiera... on jest boski, cudowny i niesamowity i zupełnie, bym nim nie pogardziła, ale chyba właśnie w tej idealności tkwi problem, bo jest ZBYT idealny, jak na zwykłego człowieka. No, ale mamy już koncert. Wyczekiwałam tego i teraz aż się dziwię, że to już ten moment :)
Beznadziejny był ten rozdział. Po 100 spodziewałam się czegoś o wiele lepszego i jak naprawdę lubię Twoje opowiadanie, tak teraz się zawiodłam :( A.
OdpowiedzUsuńNo cóż. Sądzę, że wokół tej trzycyfrowej liczby urosła jakaś taka ogromna pianka i być może sama jej narobiłam, co było moim błędem. Nie wiem, czego oczekiwałaś. Przykro mi, że ci się nie podobało, ale nie ma jeszcze człowieka, który dogodziłby wszystkim :) Rozumiem i szanuję.
UsuńJednak jak już wspomniałam w tej nocie nie ma nic, czego nie miało być. Została tylko przecięta na pół. Ciąg dalszy pojawi się później.
Znów to zrobiłaś! Kurczę, nie kończy się w takim momencie! Choć tak naprawdę wolę, żeby koncert był w następnym poście, niż gdyby miał być opisany po łebkach. Zastanawia mnie wujek Rico. Ciekawa jestem czy wiąże się z nim coś jeszcze, czy jest tylko chwilowo. Zawsze zaskakuje mnie to, jak dokładnie zaplanowaną masz historie nie tylko priznową, ale też wszystkich wokół. Stworzyłaś Scarlett całe drzewo genealogiczne, z historią dla każdej z postaci. Ciesze się, że pojawiła się Julie i Shie,bo to takie promyczki. W ogóle fajne jest to, że Shie ma tak dobre serce, a jednocześnie nie jest takim miśkiem. Wiesz o co mi chodzi. Jest bardzo troskliwy, wrażliwy, a przy tym totalnie męski!
OdpowiedzUsuńZdziwiłam się tym, co zaszło między Scarlett, a Javierem. Ich znajomość nabiera niebezpiecznego tempa. Scarlett chyba nie nadąża za tym wszystkim. Strasznie szkoda mi Javiera, bo on ją tak kocha (a kiedy patrzył na nią i czekał na jej...przyzwolenie, to podwójnie było mi go żal), a Scarlett mając Toma z tyłu głowy (i w sercu też), nie będzie w stanie odwzajemnić jego uczucia. Mam wrażenie, że oni zmierzają do jakiejś katastrofy, że to się lada chwila rozpadnie na kawałki. Podziwiam Javiera. Podziwiam jego szlachetność, bo potrafi mimo wszystko przedkładać potrzeby Scarlett nad swoje uczucia. Choć bezinteresowny tez nie jest przecież w tym wszystkim. Z jednej strony nie naciska na Scarlett, ale z dugiej strony waruje przy niej jak pies. Ktoś tu będzie naprawdę mocno cierpiał...
Gratuluję z całego serca tej setki. Jesteś najlepsza!
I wracaj już do mnie.
Katalin
Wróciłaaaaam!
UsuńJakbym miała napisać osobne historie o drugoplanowych bohaterach, to Shie i Julie byliby moim pierwszym wyborem. Jest ich mało, ale uwielbiam ich niesamowicie.
Co do Javiera, to zbliżmy się do apogeum. Koncert. Oczekiwanie. Niepewność uczuć. Niebawem coś wybuchnie. Pytanie tylko ile będzie ofiar.
też spodziewałam się większego bum, ale mimo wszystko mi się podobało, bo było dużo seksu. ale żadnego nie opisałaś, Ty!!!
OdpowiedzUsuńd.
Bo nie chodziło mi o to, żeby go opisywać :D W sumie takie podteksty wyszły mi same i aż się zdziwiłam, że w każdym fragmencie takowy jest xD
UsuńWszystko w swoim czasie :D
W zasadzie nie wiem czemu zostawiam ten komentarz, bo podobnych zapewne czytałaś już setki. Mimo to, chociaż zwykle ograniczam się jedynie do lektury, nie umiałabym zamknąć przeglądarki bez przekazania Ci tych kilku banalnych zdań.
OdpowiedzUsuńTej historii nie da się nie pokochać.
Każde słowo, każdy przecinek i każda kropka tak idealnie ze sobą współgrają, a postacie są tak niebywale realistyczne, że całość nie jest już tylko opowiadaniem. To coś więcej. Coś, co sprawiło, iż przez trzy dni i dwie noce od momentu trafienia tu, praktycznie nie potrafiłam oderwać się od komputera. Coś, co wielokrotnie wywołało u mnie uśmiech, ale także i łzy. Coś, przez co momentami nie umiałam powstrzymać się przed pomrukami pełnymi dezaprobaty, gdy ktoś znów coś schrzanił i cichutkimi westchnięciami, kiedy wszystkim dobrze się układało. To coś, droga Dark Quenn, jest rzeczą bliżej niezdefiniowaną, sztuką w najdoskonalszej postaci i prawdą w świecie najskrytszych fantazji.
Mam nadzieję, że któregoś dnia będę mogła wejść do księgarni, zobaczyć na półce Twoją książkę, a później zabrać do domu i ustawić na honorowym miejscu w mojej biblioteczce. Bo każdy powinien móc poznać Twojego Toma i Scarlett, Billa, Liv, Javiera i innych bohaterów, których najpierw wymyśliłaś, a później tchnęłaś w nich życie.
Będę czekać z utęsknieniem na ten moment, a póki co...
Dziękuję Ci, Dark Queen. Za to, że mogłam przeżyć to wszystko razem z nimi.
PS. Proszę wybaczyć mi literówkę w Twoim nicku - godzina robi swoje, ale przecież mówiłam już, że nie mogłam oderwać się od komputera...
UsuńSprawiłaś mi cudowny prezent. Dziękuję.
UsuńDostać taką opinię właśnie 5 kwietnia, to najlepsze, co mogło mi się dziś przydarzyć.
Jak trafiłaś na Prinza?
Mam wielką nadzieję, że za jakiś czas będę mogła spełnić marzenie Twoje i swoje także.
Właściwie sama nie do końca wiem jak się tu znalazłam - szperałam po prostu na innych blogach i w linkach znalazłam odnośnik do Ciebie. Stwierdziłam, że przeczytam pierwszy rozdział, żeby ewentualnie wrócić tu nieco później, gdy będę dysponowała większą ilością wolnego czasu, ale... Nie udało się i musiałam przeczytać wszystko, najlepiej od razu.
UsuńCzyżbyś była fanką Nirvany?
PS. Nie dziękuj, nie masz za co.
Nirvanę uwielbiam. I fakt, 5 kwietnia to ważny dzień, ale akurat miałam na myśli rocznicę koncertu TH w Polsce. Nie byłam na nim, ale to dla mnie wazny dzień raczej ze względów osobistych. Także wszystko się tutaj łączy.
UsuńW takim razie cieszę się, że mogłam sprawić Ci przynajmniej małą przyjemność.
UsuńCo to było rano a Twoim blogu, Dark? :O
OdpowiedzUsuńJakieś pospolite ruszenie. Dosłownie pospolite xD.
Usuńkocham Cięęęęę i czekam na 101 i... ostry seks z Jaredem xD
OdpowiedzUsuń*zwraca oczy ku niebu*
Usuńnie, żeby to zabrzmiało, jakbyś sama miała dostąpić tej przyjemności xD
chciałoby się :D w końcu powtarza ciągle: dreams out loud! :D więc mam prawo... do marzeń, haha :D
UsuńPotrzebowałabym kolejnej setki, żeby wcielić w życie twoje marzenia xD
UsuńNie wiem czy mnie jeszcze pamiętasz, ale nadal czytam Prinza (chociaż niektóre odcinki mi uciekły), tylko przez studia nie mam czasu napisać porządnego komentarza.
OdpowiedzUsuńCieszą mnie wątki Scarlett z Tomem i Jessicą, ale szkoda mi Javiera. Wiem, że Scarlett kocha Toma, więc biedny Javier będzie cierpiał. Mam nadzieję, że masz dla niego kogoś w zanadrzu?
I kocham te rodzinne wątki. Wszystkie! Nawet te nie do końca sielankowe.
Jesteś tą N., która myślę, że jesteś? Jeśli tak, to w życiu nie mogłabym o tobie zapomnieć. Zmienił się czas i zmieniłyśmy się my, ale ja nie zapominam.
UsuńDla Javiera mam bardzo dużo bardzo dobrych rzeczy. Każdy dostanie to na co sobie zapracował.
fajny odcinek :)
OdpowiedzUsuń