21 maja 2015

118. Nie wiem, czy wystarczy nam sił, żeby tak kochać w zagubionych drogach życia, żeby w górskich potokach pisać imię miłości, nie wiem czy wystarczy nam sił, żeby dzielić się uczuciem jak chlebem, kiedy w oczach lśnią łzy nadziei, a w sercu brzmią kroki przeszłości.

Tytuł: Autor nieznany

Kaśkowi, w podzięce za motywację,
która doprowadziła mnie tu gdzie jestem.
I nie mam na myśli tylko i wyłącznie tej notki.

Króliczkowi, należy ci się wielkie dziękuję za całokształt.
Chciałaś 10 000 słów, więc specjalnie dla ciebie napisałam jakieś 10 700. 
*

22. stycznia 2015, Berlin

Pielgrzymki do mieszkania Scarlett skończyły się po tym, jak wszyscy odwiedzili Toma i sprawdzili, czy faktycznie miał się tak dobrze, jak mówił lub pisał. Kontrola przebiegła pomyślnie, a rosół, który Scarlett ugotowała dla Toma, zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Podobnie, jak szarlotka ze skórką pomarańczową i maślane bułki. No, ale nie powinna się dziwić, skoro Bill spędził z nimi najwięcej czasu. David Jost mocno pracował nad oświadczeniem dla prasy, ale koniec końców zdecydowali, że najlepiej będzie, jeśli sami nagrają jakiś filmik i opublikują go na portalach społecznościowych. Dzięki temu nie trzeba było zwoływać prasy, ani organizować konferencji. Mniej zamieszania. Ludzie bombardowali ich Twittera, Facebooka, oficjalną skrzynkę mailową, a dziennikarze wystawali dzień i noc pod bramą wjazdową na teren kamienicy, w której mieściło się mieszkanie zespołu, a od tego ranka, gdy przyjechali za Billem pod dom Scarlett, także i pod jej bramą. Ustalili, że Liv będzie nagrywać swoim magicznym sprzętem, a później Patrick Renner, człowiek, który zajmował się jej oficjalną stroną i wszelkimi socialmediami, miał później wstawić to na oficjalne konta jej i Tokio Hotel. W salonie trwały przygotowania do nagrania. Liv sprawdzała sprzęt, a ochroniarze pod komendą Josta dostosowywali ustawienie mebli, tak by na Scarlett i Toma padało odpowiednie światło. Mieszkanie znów stało się pobojowiskiem, jak wtedy, gdy przygotowywali koncert dla Jessici.
Poprawiała makijaż, kiedy Tom powoli wyłonił się z łazienki. Po wyrazie jego twarzy wnioskowała, że coś go bolało. Odłożyła pędzel i popatrzyła na niego w odbiciu. Nim spostrzegł jej uważne spojrzenie, przybrał pogodny wyraz twarzy. Pokręciła głową z dezaprobatą.
- Żebra? – spytała, a on tylko pokiwał głową i przysiadł na łóżku. Przeczesała palcami włosy i sięgnęła po pomadkę w odcieniu nude. Pociągnęła nią usta i zacmokała. Chyba wyglądała dobrze. Wytuszowane rzęsy i jasna pomadka. Założyła jeansy i lekko dopasowaną koszulę w mocnym malinowym kolorze. Podwinęła rękawy do łokcia i zostawiła dwa odpięte guziki. Ładnie, ale domowo. Toma wystroiła w jeansowe spodnie w podobnym odcieniu do jej własnych i T-shirt z długim rękawem z motywem różnobarwnych kleksów i jeden z jego ulubionych bezrękawników. Włosy związała mu w coś na rodzaj koczka nad karkiem. Był rekonwalescentem. Nie musiał olśniewać. Choć dla niej i tak wyglądał świetnie, nawet z podbitym okiem. Celowo nie tuszowali obrażeń. Z policją ustaliła, że nie będzie zdradzała personaliów Mike’a. To nie czas na to. Bergman wreszcie zaczął podejmować jakieś konkretne kroki, więc nie chciała mu się sprzeciwiać. Może tak było rozsądniej? Wyglądała chyba całkiem dobrze, więc wstała od toaletki i podeszła do Toma. Przysiadła obok niego i oparła policzek na jego ramieniu. – Jesteś pewien, że to ja powinnam usiąść tam z tobą, a nie Bill? – zapytała. Tom nie miał, co do tego wątpliwości ani przez chwilę. Ona rozważała różne możliwości.
- Bill nie jest moją dziewczyną, ani na pewno nie jest moją przyszłą żoną – uśmiechnął się na te słowa, jakby sprawiły mu przyjemność. – Jesteśmy parą, co pokazywaliśmy już nie raz, wystawiając się przed obiektywy. To naturalne, że jesteś ze mną po tym, jak wyszedłem ze szpitala. No i druga sprawa, nie chodzi tylko o moich fanów, ale też o twoich, a już na pewno o naszych wspólnych.
- Masz rację – powiedziała, zerkając krótko na Toma. Chwyciła go pod ramię, mocniej przytulając się do jego ręki. Zaczęła delikatnie masować kostki prawej dłoni. Fizjoterapeuta pokazał jej jak wykonywać niektóre ćwiczenia i masaże, więc poświęcała temu sporo czasu. Tom wcale się nie uskarżał. – Jesteśmy w tym razem.
- Może żyłka mu pęknie, jak cię ze mną zobaczy – powiedział, uśmiechając się pod nosem.
- Warto mieć nadzieję – skwitowała i niechętnie wstała, a Tom za nią. Powoli wyszli z sypialni i zeszli do salonu. Widziała, że go bolało. Chciała załatwić to jak najszybciej. Dlatego ucieszyła się, że zastali wszystko w pełni przygotowane. Jak na film kręcony w domowych warunkach, wymagał wiele zachodu. Tom usiadł na sofie, krzywiąc się. – Powinnam pomóc ci się ubrać – odparła zmartwiona, zajmując miejsce obok niego. Odpowiedział nieznacznie kręcąc głową. Podkuliła pod siebie nogi i przysiadła na nich. Blisko Toma. Ujął jej rękę i splótł je na jej udzie. Nie wiedziała, jak powinni wyglądać. Ani zbyt oficjalnie, ani zbyt luźno. Chyba było dobrze. Odetchnęła, on odkaszlnął. Popatrzyła na Liv, która dokonywała ostatnich poprawek.
- Nie ustaliliśmy, co macie powiedzieć – Jost wydawał się wyraźnie zaniepokojony tym faktem. Zbliżył się, wertując kartki, jakby mógł znaleźć w nich odpowiedź.
- Nie sądzę, żeby to było potrzebne. Nie róbmy z tego większej szopki, niż to konieczne – odpowiedział menagerowi. Ten wycofał się i stanął obok innych. Liv zerknęła na nich, a potem dając im znak, włączyła kamerę. Tom uśmiechnął się miło. – Witajcie – przywitał się. – Dowiedziałem się, że wielu z was dopytywało o mój stan zdrowia. Dziękuję za troskę – uśmiechnął się znów, z wdzięcznością.
- Pomyśleliśmy, że na pewno chcielibyście upewnić się na własne oczy, czy z Tomem wszystko w porządku, więc o to on – Scarlett popatrzyła na niego, a on zerknął na nią. – Być może jeszcze nie wygląda, ale ma się coraz lepiej. Najgorsze za nami – dodała.
- Dementując wszelkie plotki, które krążą w eterze, przyznaję, że prawdą jest to, że trafiłem do szpitala, ponieważ napadnięto na mnie. Ktoś nasłał na mnie tych ludzi i wciąż nie zostali ujęci, ale policja pracuje nad tym i wierzę, że osoba, która życzyła mi źle, odpowie za swoje czyny – odparł poważnie, twardo spoglądając w oko kamery. – Na szczęście nie stało mi się nic poważnego. Poza tym, że nieco straciłem na urodzie i jestem trochę poobijany, czuję się nieźle. Scarlett twierdzi, że blizny są seksowne, więc nie narzekam – popatrzył znów na nią, uśmiechając się w ten swój zniewalający, kaulitzowy sposób. Zaśmiała się, kręcąc głową.
- Jak widzicie, Tom ma się całkiem nieźle – mrugnęła do kamery, wciąż się uśmiechając. – Poję go rosołem i galaretką, karmię różnymi przysmakami, żeby jak najszybciej wrócił do zdrowia. Mam nadzieję, że nieco was uspokoiliśmy – Tom uścisnął jej dłoń. Nagrywanie tego filmu było dosyć niezręczne, ale co innego mogli zrobić? Jak przekonać ludzi, żeby zniknęli spod ich drzwi? Nie łudziła się, że pozbędą się reporterów, bo ci tak czy siak będą wyczekiwać na możliwość sfotografowania poobijanego Toma, ale istniała szansa, że fani przestaną go wypatrywać i wrócą do domów. Przynajmniej część z nich. – Przez chwilę było groźnie, ale to już minęło. Rekonwalescencja Toma ma swoje plusy, bo spędzamy mnóstwo czasu razem i z naszymi bliskimi.
- Kremówka Scarlett to siódme niebo – wzniósł oczy do rzeczonego nieba, co przy jego podbitym oku wyglądało dosyć dziwnie, ale nie w tym rzecz. Wydawał się autentycznie urzeczony wspomnieniem kremówki, którą jadł jakąś godzinę wcześniej. – W związku z tym, że muszę spędzić trochę czasu w domu, przepraszam widzów DSDS za swoją nieobecność. Możecie być pewni, że moje miejsce zajmie ktoś, kogo się nie spodziewacie – tu uśmiechnął się szelmowsko, oczami wyobraźni widząc Georga, który stara się być bardzo fachowy w ocenianiu uczestników.
- Na pewno będziemy informować was o stanie zdrowia Toma, ale wierzę, że będzie już tylko lepiej. Sprawdzajcie nasze strony internetowe i profile na portalach społecznościowych. Zarówno Tokio Hotel, jak i ja planujemy trochę porozpieszczać was nowinkami, więc pozostańmy w łączności – podsumowała. Mimowolnie, bardziej przywarła do ramienia Toma, nieznacznie opierając się na nim. Nie mogła wiedzieć, że tych kilka minut czułości wywoła w Internecie morze zachwytów i nieodłącznie falę nienawiści. Liv spoglądała w ekranik, aprobująco kiwając głową. Kamera kochała tych dwoje. Razem wyglądali obrzydliwie słodko i była pewna, że w ciągu kilku godzin gify z tego nagrania zaleją Tumblr’y i inne fanowskie strony. Biorąc pod uwagę reaserch, który ostatnio zrobiła, miała pewność, że to nagranie będzie uwielbione przez fanów. Ludzie łaknęli Scarlett i Toma razem. Znała niewiele sławnych par, które miałyby takie wsparcie od odbiorców, a biorąc pod uwagę grupę wiekową, do której oboje trafiali, to tym bardziej niesamowite. Najwidoczniej fani dorastali razem z nimi i to się Liv podobało, bo mogła być pewna, że jej siostry nie spotka nic niemiłego dlatego, że była dziewczyną Toma. Oczywiście wciąż istniały osoby, które wierzyły, że prędzej czy później zrealizują swoje przeznaczenie i połączą się w wiecznej miłości ze Scarlett albo Tomem, ale ich odsetek był niewielki w porównaniu do tych, którzy ich wspierali.
- Jeszcze raz dziękuję za wasze wsparcie i zainteresowanie. Aliens i Fighters są najlepsi.
- Kochamy was – Scarlett uśmiechnęła się słodko i posłała całusa w oko kamery, a Tom pomachał. Uśmiechali się jeszcze przez chwilę, póki Liv nie dała im znaku, że wyłączyła nagrywanie. Jako, że kamera została podłączona do laptopa, film zapisał się od razu na dysku. Zabrała się za obróbkę, żeby Patrick mógł zająć się swoją pracą. David zaczął zbierać swoje rzeczy, Heike porządkowała coś w papierach. Dwóch techników zabrało się za rozmontowywanie oświetlenia. Bill poszedł do kuchni, a Tom podążył za nim. Scarlett uznała, że wszyscy zasłużyli na kolejną porcję kremówki, więc dołączyła do bliźniaków.
*

Los Angeles, Pacific Palisades

Łatwo przywyknąć do dobrego. Minęło zaledwie kilka dni, a Javier nie chciał już pamiętać, jak czuł się, mieszkając samotnie. To tak, jakby tamto życie znikło, zalane kleksem doskonałości ostatnich dni. Nie przeszkadzało mu nawet, kiedy Hazel budziła się w nocy i głośno płakała, gdy była głodna albo, gdy Darcy ją przebierała. W jego domu wreszcie pojawiło się jakieś życie, w pokojach poczuł obecność nie tylko swoją własną. Lubił znajdować śpioszki w suszarni albo butelkę z niedopitą herbatą koperkową pomiędzy Jackiem Danielsem a sokiem jabłkowym. Darcy bardzo starała się nie bałaganić, zbierać swoje rzeczy i zachowywać się tak, jakby ich nie było, a Javier nie narzekał, nie ponaglał jej. Wystarczało mu to - krótkie rozmowy albo mijanie w przejściu. Po prostu nie był już sam. To znaczyło więcej niż wszystko.
Początek roku nie obfitował w zbyt wiele pracy. Wprawdzie ustawił sobie spotkania i przyjęcia, na których miał się pojawiać, ale nie absorbowało go to tak bardzo, jak chciał zanim w jego życiu znów pojawiła się Darcy. Koniec końców to całkiem dobrze, bo dzięki temu nie spędzał całych dni poza domem i mógł cieszyć się świadomością ich obecności. Jakkolwiek to było irracjonalne. Nie wiedział, jak długo będzie chciała zostać. Nie narzucał jej pomocy, nie próbował na siłę zagadywać, ale lubił sprawdzać i przypominać sobie, że one gdzieś tam były. Wprawdzie większość czasu spały, bo wciąż regenerowały się po swoim burzliwym początku, ale b y ł y.
Wrócił zadowolony. Podpisał kontrakt na kampanię dla Hugo Bossa. Lubił pracować w kampaniach reklamowych, bo to dawało dobre pieniądze, a nie wymagało tyle pracy, co przygotowanie pokazu. Jego agent załatwił mu świetne warunki, więc nie zostało mu nic więcej, jak tylko przyczynić się do tego, żeby świetnie wyglądać na billboardach. Zamyślony, na początku nie usłyszał jej. Dopiero, kiedy wszedł w głąb mieszkania i zbliżył się do salonu, poznał, jak Darcy śpiewała Hazel. Nie miała zbyt ładnego głosu, ale delikatność i czułość, z jakimi to robiła, rekompensowały wszelkie braki. Miłość je niwelowała. Nie chcąc przeszkadzać, stanął w drzwiach prowadzących do pokoju. Siedziała na sofie, opierając stopy na blisko przystawionej, pufie a na jej nogach leżała Hazel. Dzięki temu, że Darcy trzymała stopy wyżej, dziewczynka leżała pod kątem i mogła patrzeć na mamę, a co ważniejsze, mama miała idealny widok na nią. Śpiewała jej, gładziła opuszkiem drobne policzki córeczki, uśmiechała się do niej i łaskotała ją. Dziewczynka była jeszcze zbyt malutka, żeby reagować, ale minionego wieczoru uśmiechnęła się, co bardzo wzruszyło Darcy. Był to jeszcze zupełnie nieświadomy gest, ale i tak przyszła pochwalić się Javierowi. Po raz pierwszy to ona przyszła z czymś do niego, więc uznał to za ogromne wydarzenie. Nie chcąc dłużej skrywać swojej obecności, wszedł do salonu. Zostawił klucze, telefon i portfel na stoliku. Dziewczyna popatrzyła na niego, nie przerywając nucenia, więc się uśmiechnął, a ona mu nieśmiało odpowiedziała. Zdjął buty i marynarkę, po czym odpinając górne guziki koszuli, przeszedł do kuchni. Darcy była bardzo zawstydzona za każdym razem, kiedy mieli ze sobą styczność. Została zmuszona do zamieszkania z obcym facetem. Nie miała środków do życia, ani wizji jakiejkolwiek pomocy. Los zdał ją na niego. Musiała mu zaufać, choć widział, że nie zanosiło się na to. Nie oczekiwał, że przekona się do niego z dnia na dzień. Jednak chciał zapracować na zaufanie Darcy. Dodał dwa do dwóch i zyskał pewność, że przeszła bardzo wiele w swoim krótkim życiu. Rozważał, jak mógłby jej pomóc. Był pewien, że nie będzie chciała mieszkać u niego zbyt długo. Dla niej to zło konieczne. Pragnęła samowystarczalności i rozumiał to. Nie wiedział, jakie miała wykształcenie, ale chciał użyć swoich wpływów, żeby dostała taką pracę, która umożliwi jej utrzymanie, opłacenie żłobka i godne życie dla nich obu. Jeszcze nie wiedział, jak jej to powie, ale prawda była taka, że mając małe dziecko, ciężko byłoby jej znaleźć jakąkolwiek pracę z wynagrodzeniem, które pokryłoby potrzeby ich obu. Wyjął z lodówki małą butelkę wody i opóźnił ją za jednym razem. Był głodny, bo choć wprawdzie jego spotkanie odbywało się podczas lunchu, to nie zjadł zbyt wiele. Zajrzał do szafek, a potem znów do lodówki, nie bardzo wiedząc, co ugotować. Przez te poszukiwania nie usłyszał, jak Darcy weszła do kuchni. Uśmiechnął się na jej widok. Nie pozwoliła mu kupić żadnych rzeczy dla siebie, a z poprzedniego mieszkania zabrała niewiele ubrań, bo większość z nich rozciągnęła w czasie ciąży. Jednak pomimo skromnych środków wyglądała ładnie. Zwyczajne getry, dłuższa bluzka z motywem Atomówek i włosy związane w koński ogon tworzyły uroczą całość. Hazel opierała głowę na jej ramieniu, już prawie spała, a ona trzymała ją za plecki i pupę. Dziewczynka była tak drobna i malutka, że w ramionach mamy wydawała się kruszyną.
- Nie umiem za bardzo gotować, ale pomyślałam sobie, że przygotuję coś do jedzenia, więc gdy Hazel spała zrobiłam makaron z serem. Znalazłam też babeczki w proszku, więc je upiekłam. Nie było foremek, więc wykorzystałam naczynie żaroodporne – odparła niepewna, czy dobrze postąpiła. Wciąż pytała, czy mogła użyć niemal każdej rzeczy, której potrzebowała. Zdawał sobie sprawę, że mocno ją to męczyło. Jego też.
- Fantastycznie, bo jestem bardzo głodny – uśmiechnął z wdzięcznością i podążył za nią. Jedną ręką trzymała córkę, a drugą uruchomiła mikrofalę.
- Babeczki jeszcze się pieką – dodała. Javier popatrzył w tamtą stronę i dopiero zauważył, że urządzenie pracowało. Nie był pewien, czy kiedykolwiek wcześniej używał piekarnika.
- W takim razie wyjmę talerze – zarządził. Darcy przytaknęła, po czym zajęła się kontrolowaniem posiłku. Hazel zasnęła twardo kołysana podczas tych czynności, więc nim jedzenie wylądowało na stole, Darcy odniosła córeczkę do pokoju. Nie miała dla niej łóżeczka, ani innego wyposażenia, bo nie pozwoliła Javierowi niczego kupić, więc kładła ją na środku łóżka i obkładała ze wszystkich stron poduszkami. Wprawdzie Hazel była za mała, żeby się przesunąć, ale Darcy wolała dmuchać na zimne. Kiedy wróciła do kuchni, Javier stawiał na stół dzbanek z sokiem i szklanki. Nałożyła porcje dla nich; sobie mniejszą, a jemu całkiem sporą. Stresowała ją wizja spędzenia z nim sam na sam kilkunastu minut podczas jedzenia, ale czuła, że powinna coś zrobić, żeby się odwdzięczyć za gościnę. Starała się sprzątać i zostawiać jak najmniej śladów swojej obecności, ale przecież mieszkali wspólnie i nie dało się zrobić tak, żeby w ogóle nie stawała na jego drodze. Kiedy Hazel spała, a ona nie mogła, rozmyślała nad całą tą sytuacją. Nad swoją sytuacją. Racjonalna część jej umysłu wskazywała jej, że gdyby Javier nie chciał jej u siebie, to by jej nie zaprosił. Dałby jej trochę pieniędzy i zostawił samą sobie, a on dbał o nie od chwili, kiedy wpadł na nią w parku. Nie był złym człowiekiem. Wręcz przeciwnie. Codziennie przekonywała się, że był serdeczny i uczynny, ale złamane serce Darcy nie pozwalało jej uwierzyć, że istniał ktoś taki jak on, z gruntu dobry i ofiarny. Nie potrafiła uwierzyć, że Javier nie chciał czegoś w zamian albo, czy nie zostawi jej na lodzie, kiedy zmieni się jego kaprys. Wiedziała, że tak się nie stanie, że to niemożliwe, ale jej serce i tak było przerażone.
- Jak ci minął dzień? – spytała, gdy stukanie widelców o talerze zaczęło ją drażnić, podobnie jak cisza, która panowała między nimi.
- W najbliższym czasie będę wyskakiwał z lodówki, jako twarz Hugo Bossa – odpowiedział, mrugając do niej. – Podpisałem dziś kontrakt, który negocjowałem od jakiegoś czasu. Pracę zacznę jakoś w marcu. Kampania wychodzi w czerwcu, więc mam zajęcie na kilka miesięcy. Do tego dojdą też pokazy, ale wychodzę dopiero z jesienną kolekcją, która póki co, jest w szwalni.
- Pracujesz wyłącznie dla Chanel? – zainteresowała, jedząc. Nalała soku dla nich obojga.
- Tak, jeżeli chodzi o pokazy, to tak. Prezentuję tylko kolekcje od Chanel.
- Lagerfeld mnie trochę przeraża – odparła zawstydzona. Chciała podtrzymać tą rozmowę, bo na dobrą sprawę mówiła tylko do Hazel. Javier był jej jedynym możliwym rozmówcą na chwilę obecną. Gdy zaszła w ciążę straciła wszystkie koleżanki. Przestała być dla nich atrakcyjna. Nie mogła zamykać się w pokoju z dzieckiem. Potrzebowała kogoś, kto potrafi mówić. Nawet, jeżeli bardzo zawstydzały ją rozmowy z Javierem. Nawet, jeśli nie czuła się wystarczająco mądra, żeby z nim mówić.
- On jest specyficzny, ale bardzo go szanuję i chyba lubię. Tylko dzięki niemu jestem tym, kim jestem. Miałem szczęście, że mnie zauważył – odparł, zerkając przelotnie na dziewczynę. Nawet, jeśli próbował narzucić swobodny ton rozmowy, ona i tak bardzo krępowała się być z nim w jednym pomieszczeniu, więc odpuścił. Darcy musiała się oswoić z nim. Był cierpliwy. Przy Scarlett potrzebował bardzo wiele cierpliwości, która, bądź co bądź, nie opłaciła się, ale wiedział, że warto. Darcy była miłym człowiekiem, potrzebowała przyjaciela, a on potrzebował przyjaciółki. Bardzo chciał, żeby mogli po prostu rozmawiać.
- Nie każdemu się trafia – westchnęła grzebiąc w talerzu.
- Twoje dopiero przyjdzie. Może nie w formie Karla Lagerfelda, ale w wersji specjalnej dla ciebie. Teraz wszystko jakoś się ułoży. Nie wiem jak, ale znajdziesz dla siebie rozwiązanie – Darcy pokiwała głową bez przekonania, po czym nadziała na widelec kawałek makaronu. Bycie zależnym od kogokolwiek to najgorsze, co mogło jej się przytrafić. Dotąd sama kontrolowała swoje życie. Pozwoliła sobie odpuścić na te kilka miłych miesięcy, gdy związała się z Graysonem, gdy roztaczał przed nią piękną wizję przyszłości. Opiekował się nią. Dbał o nią. Wtedy zapomniała o ostrożności. Zapomniała, że musiała polegać na sobie, chcąc przetrwać. W jego świecie wszystko stawało się łatwiejsze i ona też pragnęła tak żyć. Bez codziennej walki. Co jej z tego przyszło? Miała dziecko i żadnych środków do życia. Była zdana na Javiera i to, jakie miał wobec niej plany. Mogła wyprowadzić się od niego, ale dokąd? Na ulicę? Pod most? Do przytułku? Czy w ogóle przyjęłoby ją do jakiejś noclegowni? Co by jadła? Jak zadbałaby o zdrowie Hazel? Nie mogła odrzucić jego pomocy. Choć czuła się upokorzona byciem zależną od niego, nie mogła odrzucić jego pomocy. Gdyby to zrobiła straciłaby dziecko w bardzo krótkim czasie. Jakkolwiek była przerażona sytuacją, w jakiej się znalazła, nie miała prawa odbierać godnego życia swojemu dziecku. – A jak wy spędziłyście dzień? – zagadnął, widząc, że Darcy odpłynęła myślami, w jakieś niebezpieczne tereny.
- Hazel jest zupełnie rozregulowana, jeśli mogę tak powiedzieć. Nie wie, kiedy jest dzień, a kiedy noc. Śpi jak jej się zamarzy. Gdy udało mi się ją uśpić, czytałam trochę w Internecie o tym, jak przestawić dziecko. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że użyłam twojego laptopa? – spytała skrępowana. Javier uśmiechnął się uspokajająco i zaprzeczył. – No i będę próbowała uczyć ją, że śpi się w nocy. Bo teraz, gdy mamy tutaj u ciebie ciszę i spokój, mocno odczuwam to, jak ona nieregularnie śpi.
- Wiesz, nie znam się na dzieciach, ale pomogę ci przy niej, jeśli mi pozwolisz.
- Nie chcę przeszkadzać ci bardziej niż to konieczne – westchnęła ciężko, nie podnosząc na niego wzroku.
- Darcy, mam nadzieję, że w ciągu następnych dni oswoisz się z mieszkaniem tutaj i przestaniesz winić siebie za to, że musisz skorzystać z mojej gościny – chciała zaprotestować, ale uciszył ją gestem. – Jestem zadowolony, że mogę was tutaj mieć. Ten dom jest pusty i nieprzyjemny, gdy mieszkam w nim sam. Dlatego powtarzam ci jeszcze raz – uśmiechnął się serdecznie. – Możesz korzystać ze wszystkiego bez pytania mnie o zgodę, a jeżeli będziesz czegoś potrzebowała dla siebie lub Hazel, wystarczy, że powiesz.
- To, że u ciebie mieszkam, nie oznacza, że będę na tobie żerować – zaprotestowała, ale jej wzrok wciąż uparcie spoczywał na makaronie.
- Po co mi pieniądze, skoro nie mogę ich wydać na coś dobrego? Dostałem szansę od Karla. On też wydał pieniądze, żeby mi pomóc, żeby mnie utrzymać i wykształcić. Zainwestował we mnie, bo wierzył, że warto. Do tej pory nie miałem możliwości przekazać to dobro dalej.
- Tak o mnie myślisz? Jako o możliwości spłacenia długu wobec życia? – zapytała, zbierając w sobie odwagę i przypatrując mu się uważnie. Javier był szczery. Nie ukrywał tego, co myśli i nie raz ją to zwodziło. Dotąd żyła w świecie pełnym kłamstw. Prawda okazała się być dla niej nie zawsze zrozumiała. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
- Poniekąd – odpowiedział. – Kiedy natknąłem się na ciebie w parku, sądziłem, że mam ci po prostu pomóc, więc wezwałem pogotowie i nie widziałem w tym większego zrządzenia losu. Potem znalazłem twój telefon i postanowiłem ci go oddać, ale zainteresowało mnie to, że nikt się o ciebie nie martwił. Przeczuwałem, że jesteś sama na świecie. Nie wiem, może jedna sierota potrafi wyczuć inną? – wzruszył ramionami, jakby to co mówił nie miało mieć znaczenia. – A potem po prostu czułem, że w jakiś sposób jestem za ciebie odpowiedzialny. Nie wiem dlaczego – kolejne wzruszenie ramion. – Wtedy zacząłem myśleć, że może nie pojawiłaś się na mojej drodze bez powodu. Może to właśnie tobie mam przekazać to, co sam otrzymałem od Karla – spojrzał na nią. Naprawdę spojrzał. Miała wrażenie, że świdrował wzrokiem nie tylko jej twarz, ale ją całą. Czuła, jakby wniknął w głąb jej duszy. Poruszyło ją to. Nie rozumiała tego, ale coś w niej drgnęło. Spoglądali na siebie tak przez chwilę, a potem Javier wrócił do jedzenia. Darcy nie wiedziała, co powiedzieć. Nie znała dobrej odpowiedzi.
*

23. stycznia 2015, Berlin

Tom spał od kilku godzin. Po zażyciu leków przeciwbólowych nie potrzebował wiele, żeby zasnąć. Scarlett też próbowała, ale gonitwa myśli sprawiała, że sen nie przychodził. Po pięciu godzinach od publikacji, filmik obejrzało kilkaset tysięcy osób. Posypały się wpisy na Twitterze, Facebooku, komentarze na Instagarmie i maile na ich oficjalnych kontach. To się działo i to w szalonym tempie. Tego wieczoru na Twitterze w trendach królował hasztag #supportfortands albo #lovesupportsandt, to Liv powiadomiła ich o tej akcji fanów. Z samego rana, choć w Stanach była jeszcze noc, Gin zadzwoniła do niej i przekazała jej, że telefony urywają się, bo chcą jej i ich razem w we wszelkich możliwych programach. Nawet Oprah zaprosiła ich do siebie. Każdy chciał usłyszeć ich historię. Ludzie zaczęli okopywać fakty na temat ich związku. Media zalała fala spekulacji. Gdy się rozstali, Tokio Hotel nie było tak popularne, jak teraz, a ona dopiero zaczynała karierę. Młodość tłumaczyła burzliwe rozstania. Przez to ogromne zainteresowanie nimi, Scarlett zaczęła rozważać, czy istniała szansa na to, żeby jakoś wykorzystać tą falę przeciw Mike’owi. A potem dostała wiadomość: Nie wyciągasz wniosków. Dostaniesz nauczkę. Przestraszyła się. Tom już spał, więc zadzwoniła do Shie’a. Przez krótką, nieprzyjemną chwilę poczuła się obco. Zeszła do ochrony, żeby upewnić się, czy nic złego się nie działo. Powiedziała im o wiadomości. Kolejny zastrzeżony numer. Z przekazaniem tego policji mogła zaczekać do rana. Być może uda im się zlokalizować, skąd wysłano wiadomość albo sam aparat, który najpewniej już znalazł się w jakimś koszu na śmieci. Potem wróciła do łóżka, ale było jej zimno i nie umiała już się rozgrzać. Przytuliła się do pleców Toma. Spał tak twardo, że nawet tego nie poczuł, ale było troszkę lepiej. Długo drżała ze strachu, nim do głowy przyszła jej myśl, że to może ona powinna dać nauczkę Mike’owi. Skoro śledził to, co publikowała, może powinna pokazać mu, że była gotowa wyjawić jego prawdziwą tożsamość i pokazać światu całą jego historię. Tylko jak zrobić to tak, żeby miało odpowiednie odzwierciedlenie w mediach? Wstając po raz kolejny, pomyślała, że czas najwyższy, żeby Gin dowiedziała się o wszystkim. Nie wiedziała jeszcze, co mogłaby zrobić, ale czuła, że Gin mogłaby jej pomóc. Jako kobieta i jako osoba znająca media.
Schodząc na parter, otuliła się bluzą Toma. Zapięła zamek i założyła kaptur na głowę. Nie wiedziała dlaczego, ale w ten sposób czuła się bezpieczniej. Podkręciła ogrzewanie i podeszła do fortepianu. Podniosła klapę, odsłaniając czarno-białe klawisze. Dawno nie grała. Nim ich dotknęła popatrzyła na widok za oknem. Właśnie dlatego pokochała to mieszkanie. Przeszklone ściany dawały jej poczucie wolności. Kochała patrzeć na swoje miasto. Berlin nocą był piękny. Najpiękniejszy. Uderzyła w jeden z klawiszy, a potem w następne. Odetchnęła. Melodia, która kotłowała się w jej głowie, wreszcie mogła zabrzmieć. Poczuła, jakby ogromny ciężar spadł jej z serca. Grała, choć nieidealnie, ale pozwoliła sobie płynąć. Muzyka znów zawrzała w jej żyłach. Serce tłukło się w piersi, słyszała dudnienie krwi, czuła, że nie mogła przerwać. Muzyka zaistniała w niej. Wszystko inne przestało. Brakło słów do tej melodii, ale wiedziała, że gdzieś są właściwe. Wiedziała, że je znajdzie. Wiedziała, że to melodia, która rozpoczęła nowy etap w niej, jako artystce. Czuła wolność. Czuła, jakby gnała przed siebie i nic już jej nie powstrzymywało. Nie było Mike’a, ani strachu. Była ona, taka jaką czuła siebie naprawdę. Niczym nieskrępowana pędziła wśród dźwięków, tworząc je, będąc nimi i pochłaniając je. Nie rozumiała skąd się brały, bo dotąd znała tylko fragment, ale pragnęła je zapamiętać. Dźwięki, które nosiła dotąd w głowie, wylewały się z niej jak rzeka. Gwałtownie, wartko, dziko. Dopóki nie ucichły. Równie szybko, jak rozbrzmiały. Oszołomiona zatrzymała się. Łapała urywane oddechy. Słyszała tętent swojego serca. Powoli otworzyła oczy. Mrok rozpraszało delikatne światło kinkietów, których ona sama nie włączała. Rozejrzała się. Berlin wyglądał tak samo, jak przed chwilą. Odwróciła się. Tom opierał się o kanapę. Przysiadł na jej tylnej części. Przyglądał się jej. Był rozespany i jakby… poruszony.
- Obudziłam cię? – spytała, a on przytaknął. Wstała z ławeczki i zbliżyła się do niego. – Nie chciałam, ale… - zacięła się. Nie wiedziała, dlaczego zaczęła grać. To stało się samo. Pokręciła głową i wzruszyła ramionami. Wskazała na fortepian, a potem znów wzruszyła ramionami. Sama nie rozumiała, co właśnie się stało. Popatrzyła znów na Toma, a on tylko się uśmiechnął, a zaraz potem ujął w dłonie jej twarz i pocałował Scarlett. Naprawdę ją pocałował, tak jak mężczyzna całuje kobietę. Zaskoczył ją tym. Nie było między nimi gwałtowności, odkąd do siebie wrócili. Serce zabiło jej bardziej, choć jeszcze nie zdążyło się uspokoić, ale nie chciała uciekać. Tak, jakby muzyka wypędziła z niej lęki. Jakby była czystą kartą. Chciała, żeby to Tom zapisał na niej właściwe słowa. Delikatnie objęła go w pasie i oddała pocałunek. Rozkoszowała się dotykiem jego ust, które powoli odzyskiwały dawną miękkość. Przymknęła powieki, skupiając się na tym, jak dobrze było czuć bliskość Toma, jak czułe były jego usta i jego język, który pieścił jej własny. Chłonęła dotyk jego dłoni, które wędrowały od jej policzków, przez szyję, a gdy zsunęły kaptur z jej głowy i rozpięły suwak bluzy, dotykały jej talii i brzucha. Choć miała na sobie koszulkę nocną, czuła parzący dotyk jego dłoni. Skóra Scarlett stawała się gorąca, tam gdzie ją musnęły. Jej brzuch i plecy. Jego palce zbierały cienką bawełnę, unosząc ją ku górze. Materiał był delikatny, ale gdy sunął po jej skórze miała wrażenie, że nagle stał się szorstki. Drażnił ją. Wszystko odczuwała podwójnie. Jej świadomość działała na zwiększonych obrotach. Odbierała go z całą mocną, z pełną świadomością. Nie wiedzieć kiedy stała się tak wrażliwa na dotyk. A jeszcze całkiem niedawno wydawało jej się to zupełnie niemożliwe. Sądziła, że ta sfera życia pozostała dla niej zamknięta. Całował ją delikatnie, dając jej chwilę na przywyknięcie do jego dłoni na jej piersiach. Całował ją mocno, gdy jego palce zaciskały się i rozluźniały, gdy pieścił ją, przykładając do tego wielką wagę. Złapała urywany oddech, gdy na chwilę przerwała pocałunek. Popatrzyła na Toma, który utkwił wzrok w niej. Badał jej twarz, uśmiechając się delikatnie.
- To była jedna z najpiękniejszych melodii, jakie słyszałem.
- Uwolniła mnie – szepnęła, patrząc Tomowi prosto w oczy. Stały się niemal czarne. Kryło się w nich pożądanie. Nie bała się go. – Jestem jak…
- Czysta karta – dokończył za nią, a Scarlett pokiwała tylko głową. Myślała przed chwilą dokładnie o tym samym. Uśmiechnęła się, sięgając znów jego ust. Stanęła na palcach, zrzucając Tomowi ręce na szyję i przywarła do niego mocniej. Chciała czuć na sobie jego ręce. To takie uzdrawiające. Całowała go mocno i bardzo nie chciała przestać. Czuła go tak blisko. Jego ciało przy jej ciele i nagle wiedziała, że to właściwe, że to ten moment. Potrzebowała go jak nigdy wcześniej. Przyciągnęła Toma bliżej, przytuliła mocniej, on przesuwając dłonie z jej piersi na plecy, zamknął uścisk na jej pośladkach. Przycisnęła się mocno do niego, a on uniósł ją do góry i jęknął, ale nie z rozkoszy, lecz z bólu. Natychmiast wypuścił ją, a bose stopy Scarlett z głuchym plaskiem stanęły na podłodze. Tom skrzywił się, pochylając się do przodu. – Kurwa – szepnął, łapiąc się w miejscu, gdy znajdowały się jego pęknięte żebra.
- O mój Boże – szepnęła spanikowana. – Gdzie cię boli? Chcesz usiąść? – spytała podtrzymując go za ramię. Pokręcił głową, zaciskając zęby. Puściła go, odsunęła się, czekając, aż ból zelży. Jak mogła być tak głupia? Dała się ponieść chwili i przez to Tom cierpiał. Chciałą mu pomóc, ale wiedziała najlepiej, że w takiej chwili nie powinna zbliżać się do niego. Musiało minąć. Trwali tak przez moment w zupełnym zawieszeniu. Tom trzymał się za bok, a ona przestała oddychać. A co jeśli dźwigając ją, uszkodził się bardziej? Czekała na sygnał, żeby jechać do szpitala albo wzywać lekarza. Cokolwiek. Tom stał tak, zaciskając zęby, a potem parsknął. Najpierw zaśmiał się cicho, pod nosem. Prostując się powoli, otworzył oczy i zerknął na Scarlett. Widząc jej zatroskaną minę, zaśmiał się znów.
- Czuję się, jak kaleka. Dobrze, że nie chrupnęło mi w krzyżu – powiedział śmiejąc się dalej, a Scarlett podchwyciła. Fakt, zabolało go w dosyć strategicznym momencie. Sięgnął do jej policzka i pogładził ją. – Co za wstyd – dodał, kręcąc głową z dezaprobatą, ale nie przestawał się śmiać.
- Z dwojga złego – zaczęła, podchodząc bliżej i przytulając się do Toma. – Gorzej byłoby, gdyby zawiodła inna część twojego ciała – odparła, strzelając gumką od bokserek Toma. Zerknęła na niego, a on pogroził jej palcem i pocałował ją znów.
- O to się nie bój – odparł, spoglądając na nią bardzo sugestywnie. – Posmarujesz mnie maścią? – zapytał, a Scarlett przytaknęła. Na złamane czy pęknięte żebra nie było lekarstwa. Nie dało się ich włożyć w gips. Na początku owijała Toma bandażem elastycznym, ale to niewiele dawało. Teraz stosował tylko maść. – Muszę być w pełni sprawny najszybciej, jak się da – powiedział, spoglądając na nią z uśmiechem. Zachichotała. Chciała, żeby był w pełni gotowy.  
- To był mały falstart – śmiejąc się i obejmując, powoli ruszyli do sypialni. Minęli smutną Marilyn. Oni wydawali się zupełnie szczęśliwi. W pokoju Tom położył się do łóżka i odsłonił żebra, a Scarlett włączyła światło i wyjęła maść z koszyczka z lekarstwami, w który zaopatrzyła się po wyjściu Toma ze szpitala. Zerknęła na zegarek. Dochodziło w pół do trzeciej. Żadne z nich nie powiedziało nic więcej na temat tego, co stało się w salonie. Kiedy z odpowiednią dokładnością nasmarowała bolące miejsce maścią przeciwbólową, włączyli film, bo żadne z nich nie mogło zasnąć.
*

24. stycznia 2015, Los Angeles, Pacific Palisades

Darcy krążyła z Hazel po pokoju. Musiało jej się odbić, na co się nie zanosiło. Zamiast tego dziewczynka przysypiała, tuląc policzek do ramienia mamy. Karmienie dziecka, co trzy godziny, to naiwna mrzonka twórców książek o rodzicielstwie. Hazel domagała się jedzenia, co godzinę. Chyba, że szczęśliwie udało się tak, że zasnęła na dłużej. Jednak przestawienie jej ze spania w dzień na spanie w nocy było trudne. Kiedy jej córeczka po prostu zasypiała, nie umiała jej obudzić. Wyglądała zbyt słodko. Tak przecież nie można. Czuła się w tym trochę zagubiona, ale nie znała nikogo, kogo mogłaby zapytać. Miała dziewiętnaście lat, wciąż niewiele wiedziała o życiu, a na jej barkach spoczęło pokierowanie rozwojem małego człowieka. Nie potrafiła poradzić sobie z wyregulowaniem snu dziecka, a co będzie, kiedy w grę wejdą większe sprawy? Co dziewczyna bez korzeni mogła dać swojemu dziecku? Nie wiedziała nic o świecie, nie znała się na ludziach. Na jej drodze pojawiali się tylko tacy, którzy ją wykorzystywali. Ciekawe, co powiedziałby Grayson, gdyby ją teraz zobaczył? Pewnie byłby zły, że nie usunęła ciąży. Hazel stanowiłaby skazę w jego życiorysie. Nigdy nie pozwoli na to, żeby jej córeczka poczuła się gorsza przez to, że jej ojciec okazał się ostatnim draniem. To wiedziała na pewno. Hazel miała więcej niż Darcy. Choć brakowało im perspektyw, Darcy z całego serca kochała swoją małą dziewczynkę. Cokolwiek miało stać się w ich życiu, Darcy kochała ją ponad wszystko, choć miała ją dopiero dwadzieścia osiem dni.
W chwili, gdy o tym pomyślała, Hazel zdrowo beknęła i trochę się jej ulało. Sięgnęła po chusteczkę nawilżającą i otarła jej buzię, a potem swoją bluzkę. Dochodziła dwudziesta, więc usiadła i zaczęła kołysać córeczkę. Nie mogła nauczyć jej noszenia, więc siadała zawsze, gdy ją usypiała. Nosiła ją tylko do odbicia. Próbowała jakoś to sobie układać, ale minęło dopiero kilka dni i każde postanowienie, czy zasada, jakie tworzyła, najczęściej wymykały jej się spod kontroli. Kontrola była ostatnim, co teraz miała, żeby utrzymać się w całości. Musiała działać powoli, ale bała się i chciała wszystko załatwić na raz. Choć chyba tak się nie dało. Głaskała małą po plecach i nuciła jej cicho, kiedy usłyszała, jak otwierały się drzwi. Spędziła sama większość dnia, więc trochę jej ulżyło, że Javier już wrócił. Po przedwczorajszej rozmowie trochę mniej denerwowała się w jego towarzystwie. To była ich pierwsza prawdziwa rozmowa, która zawierała coś więcej, niż zapytanie o samopoczucie. Dziewięć dni. Tego ranka spojrzała na kalendarz i aż zdziwiła się, że mieszkała u niego aż dziewięć dni, a on nie pytał, nie wymagał od niej opowieści, ani wyjawiania przyczyn, dlaczego znalazła się w takiej sytuacji. Przemyślała to wszystko jeszcze raz, analizując jego postawę i to, co jej powiedział, jakoś tak trochę się rozluźniła. Poczucie, że była intruzem w jego domu minimalnie zelżało. Javier był szczery, wydawał się dobry. Nie sądziła, że prędko mu zaufa, ale może istniała szansa na to, że będą sobie wzajemnie pomagać, skoro mieszkała w jego domu?
Klucze brzęknęły, kiedy kładł je na stoliku. Zajrzał do salonu, więc odwróciła się, posyłając mu uśmiech na powitanie. Wskazał na torby, wyglądało, jakby miał w nich jedzenie zapakowane na wynos. Skinęła głową, a on poszedł do kuchni. Hazel już spała, ale trzeba było ją jeszcze chwilę poprzytulać. Zmęczyła się w ciągu ostatnich godzin, więc szybko odpłynęła, ale Darcy obstawiała, że obudzi się wtedy, kiedy ona będzie chciała się położyć i będzie rześka jak jutrzenka przez połowę nocy. Wstała i powoli skierowała się do ich pokoju. Znajdował się na samym końcu korytarza, dosyć daleko od sypialni Javiera, więc nocami nie przeszkadzały mu, aż tak bardzo. Choć Hazel miała mocne płuca, więc na pewno ją słyszał. Potrafiła dać solidny koncert, kiedy bolał ją brzuszek. Mijając kuchnię, zobaczyła, że Javier odgrzewał jedzenie. Przygotował niezłą ucztę, ciekawa była, co to za okazja. Delikatnie ułożyła córeczkę między poduszkową fortecą i przyciemniła światło. Okryła ją kołdrą i po raz kolejny sprawdziła, czy mogła ją zostawić. Nie miała niani, więc zostawiła otwarte drzwi, a potem wygładziła bluzkę i poszła do Javiera. Wracał z salonu do kuchni. Zajrzała tam. Jedzenie znikło.
- Pomyślałem, że możemy zjeść w pokoju. Kupiłem kilka DVD, bo chciałbym dziś coś obejrzeć. Będziesz mi towarzyszyć? – zapytał zabierając kolejne przekąski. Podał Darcy kieliszki i sok.
- Pewnie, dziś wyjątkowo nie mam planów na wieczór – uśmiechnęła się, a Javier jej zawtórował. W salonie zastała suto zastawioną ławę. Jedzenie przełożył z pojemników na talerze. Stała też tam otwarta butelka wina, przekąski i słodycze. Aż niepodobne do niego.
- Nie wiem, jak to jest z jedzeniem podczas karmienia, mam nadzieję, że ci nie zaszkodzi – zerknęła na swój talerz. Grillowana pierś z kurczaka, dużo warzyw i frytki. Poza fasolą wszystko jej odpowiadało. Widząc te przysmaki, poczuła jak bardzo była głodna. Zajmując się córeczką, nie miała zbyt wiele czasu na to, żeby jeść. Nadziała na widelec frytkę i z lubością wsunęła ją do ust.
- Dobre – mruknęła. – Co oglądamy? – zapytała przeżuwając.
- Możesz się śmiać, ale nie widziałem żadnej ekranizacji Marvela. Chciałbym zacząć od początku.
- Brzmi świetnie, też nie jestem zbyt na bieżąco – Javier od raz zabrał się za uruchomienie dvd, a Darcy jadła. Była tak głodna, że nie mogła wysilić się na odrobinę kultury i poczekać na niego. Pochylanie się do ławy nie było zbyt wygodne, więc podkuliła pod siebie nogi i postawiła na nich talerz. Nim wkomponowała się w fotel, Javier zdążył włączyć film. – Co to za okazja, że tak dziś ucztujemy? – zagadnęła. Javier przez chwilę milczał, wpatrując się w ekran telewizora. Chyba nie spodziewał się tego pytania albo liczył, że nie padnie. Odłożył widelec na talerz i jakby niezadowolony zerknął na Darcy.
- Mam urodziny – wydawał się bardzo zniesmaczony tym faktem.
- Och – mruknęła. Tego nie przewidziała. Wydawało jej się, że może znów podpisał jakiś dobry kontrakt, czy może odniósł inny sukces, ale nie sądziła, że Javier zechce spędzić taki ważny wieczór z nią. Miał przecież wielu przyjaciół. – Nie chciałeś urządzić, jakieś imprezy albo zaprosić przyjaciół? Mogłabym posiedzieć z Hazel w pokoju – odparła. Naprawdę nie rozumiała, dlaczego wolał seans przed telewizorem od imprezy w gronie znajomych. Światowych, eleganckich znajomych, a nie nastoletniej matki, w brudnej od ulewania koszulce. Javier pokręcił głową, jakby mówiła coś niedorzecznego.
- Nie przepadam za urodzinami, bo nigdy nie miałam przy sobie kogoś, z kim chciałbym spędzić ten dzień. Zazwyczaj wyprawiałem jakąś huczną imprezę, żeby zaprosić ludzi, którzy mogli przyczynić się do rozwoju mojej kariery, no i kilku przyjaciół. Tylko, że w tym mieście, w kręgach, w których się obracam ciężko o prawdziwych przyjaciół. Mam kilka bliskich osób, ale to nie są ludzie, którym powierzyłbym życie i największe tajemnice. Rok temu spędziłem urodziny ze Scarlett. Była chyba jedyną osobą, której naprawdę ufałem. Obyło się bez hucznej imprezy i wielkiego szumu. Podobało mi się  – Darcy czytała o nich w jakimś brukowcu. Nie spodziewała się prawdy, ale z tego, co wiedziała, to mieli się ku sobie, on mieszkał z nią w Berlinie, a potem nagle Javier wrócił do Los Angeles. Sam. Nie czuła się upoważniona do tego, żeby pytać, więc słuchała. – Gdyby ciebie tu nie było, to pewnie zrobiłbym kolejną wielką fetę, ale to nie coś, o czym marzę. Byłem już na bardzo wielu imprezach, a wieczorów filmowych w miłym towarzystwie przeżyłem niewiele.
- Ja też zazwyczaj sama spędzam urodziny. W domu dziecka prawie codziennie ktoś miał jakieś święto, więc one nie miały znaczenia. Miło mi, że mogę dotrzymać ci towarzystwa – uśmiechnęła się. – A tak w ogóle to, które to? – zapytała, nim wrócili do jedzenia.
- Dwudzieste siódme – odpowiedział, a ona przytaknęła. Spodziewała się, że był od niej kilka lat starszy, ale nie wyglądał na trzydziestkę, więc wiele się nie myliła.
- Ja mam prawie dwadzieścia, skończę w maju – wyjaśniła, czując dziwną potrzebę powiedzenia tego. A potem podniosła się ze swojego siedziska i usiadła obok Javiera. – Wszystkiego najlepszego – życzyła, spoglądając mu prosto w oczy. Pierwszy raz zebrała w sobie odwagę, żeby to zrobić. Uśmiechnął się z wdzięcznością i włączył ponowne odtwarzanie. Jedli w ciszy, oglądając film i raz po raz komentując śmieszne sytuacje. A co najważniejsze, było sympatycznie. Po prostu miło i sympatycznie.
*

7. lutego 2015, Berlin

Scarlett nie raz oglądała w telewizji niejedno Halftime Show podczas inauguracji Super Bowl. Za każdym razem robiło to na niej wrażenie. Występ Beyonce był oszałamiający. To coś więcej niż występ, to cudowne show. Święto muzyki. Opening Bruno Marsa był ucztą dla oka i ucha, ale to co zaplanowała Katy, przebiło jej najśmielsze oczekiwania. Praca z nią była największą przyjemnością. Czuła się zaszczycona, mogąc stanąć obok niej i Lennego Kravitz’a. I kissed the girl w jego wykonaniu mogłaby słuchać wciąż. Z resztą, jak każdą piosenkę w jego wykonaniu. Scarlett po cichu liczyła na Hot n’ cold albo ET, ale kiedy okazało się, że będzie śpiewała Teenage dream była też zadowolona. Cały ten występ był niesamowitym przeżyciem dla niej. Świadomość, że za rok to ona będzie główną gwiazdą dodawała jej skrzydeł. Czekała, aż wszystko stanie się oficjalne, żeby mogła zaprosić swoich gości. Marzyła o tym i czekała na to.
Gin wciąż pytała, dlaczego odmawia udziału w programach, skoro wszyscy tak bardzo ją zapraszali. Wtedy opowiedziała jej całą historię o Mike’u. Czuła się wyczerpana kolejnym razem, gdy musiała do tego wracać, ale wiedziała, że Gin musiała poznać prawdę. Podpowiedziała jej, że pomysł z wywiadem na wyłączność był bardzo dobry. Stanowił nie tylko przynętę dla Mike’a, ale także umożliwiał jej zarobienie całkiem niezłych pieniędzy. Scarlett i Tom na kanapie w jej mieszkaniu odpowiadający na prywatne pytania. Do tego kilka ujęć na smutną Marilyn i fortepian, za którym prezentowała się panorama Berlina. Jak dla Gin, to strzał w dziesiątkę. Uprzedziła Scarlett, że musiała być gotowa na wyjawienie tożsamości Mike, opowiedzenia, jak doszło do tego, że stał się Jimem Felston’em i wylania po raz kolejny całej czary goryczy. Zdawała sobie sprawę z tego i bardzo jej się to nie podobało, ale chciała to zrobić, jeżeli publiczna nagonka na niego mogła coś wskórać. Jeszcze nie wiedziała, jak to miało wyglądać, ale pozwoliła machinie ruszyć. Gin obiecała zająć się wyłowieniem stacji, która da najwięcej, a kiedy to się stanie, będą musieli przygotować taki wyciek do prasy, który mógłby go zwabić. Potrzebna była konsultacja z policją i Scarlett czuła się zupełnie przytłoczona tym wszystkim. Wróciła do domu zadowolona i przytłoczona. Nie wiedziała, co bardziej. Tom czuł się coraz lepiej. Jessica za dwa dni miała wrócić z sanatorium. Czekało na nią samo dobro. Pakowała zmywarkę po kolacji, kiedy rozdzwonił się domofon. Po chwili Bash zjawił się w kuchni, oznajmiając, że przyszła Liv. Scarlett dalej spokojnie sprzątała naczynia, czekając aż zjawi się jej siostra. Kilka chwil później pojawiła się, robiąc jak zwykle dużo rabanu. Gawędziła chwilę z Tomem, który oglądał telewizję w salonie, po czym wielce zadowolona wmaszerowała do kuchni. Scarlett zerknęła na nią, dziwiąc się, że była tak wystrojona.
- Zapomniałam o czymś? – zapytała, przyjmując całusa od siostry. Przypatrzyła jej się znów. Przydymione oko i czerwona szminka, botki na obcasie, bardzo dopasowane jeansy i bluzka z mocno wykrojonym dekoltem. Liv nigdy się nie malowała, a jeśli już to rzęsy. W dodatku założyła wysokie buty, a nie pochodną trampek i bluzkę z dekoltem, zamiast T-shirtu z superbohaterem.
- Nie – Liv okręciła się wokół własnej osi, zupełnie uszczęśliwiona. – Dziś jest święto zabierania młodszych sióstr na imprezę. Mogłaś o tym nie wiedzieć. Nie piszą tego w każdym kalendarzu – stwierdziła rezolutnie. Przysiadła na krzesełku, odrzucając swoje rude włosy na plecy. Scarlett popatrzyła na nią spod uniewionych brwi.
- Chyba się czegoś naćpałaś – odpowiedziała.
- Biorąc pod uwagę, że po Super Bowl nasz kolega napisał ci, że wolałby, żebyś ujeżdżała jego, a nie tego mechanicznego konia na scenie, a potem…po twoim powrocie, co to było? – spojrzała na młodszą siostrę pytająco, jakby nie mogła sobie przypomnieć, choć Scarlett doskonale wiedziała, że Liv pamiętała każde słowo. Westchnęła.
- Przysłał mi moje zdjęcie zrobione na lotnisku po tym, jak przyleciałam ze Stanów i napisał, że tęsknił – odparła znużona.
- No, więc właśnie, dlatego dziś jest dzień zabierania młodszych sióstr na imprezę. Tom dał ci błogosławieństwo. Zamierza dziś nie zażyć leków, bo zapewniłam mu towarzystwo Georga i Jacka Danielsa. Pewnie nie znasz – odparła skromnie, machając na to ręką i uśmiechnęła się niewinnie. Scarlett zaśmiała się pod nosem, kręcąc głową. – A poza tym – zaznaczyła wyraźnie, unosząc ku górze palec wskazujący, nim Scarlett zdążyła jakkolwiek zaprzeczyć. – Wystroiłam się, jak choinka na święta, więc nie zmarnujesz mi tego odmową. Rzadko bywam super laską. Hagenowi bardzo spodobało się to jak wyglądam i prawie przekonał mnie, żebym została w domu – zastrzegła. – Wierz mi, miał mocne argumenty – dodała, uśmiechając się znacząco.
- Specjalnie się tak wystroiłaś, żeby mieć na mnie haka – Scarlett wskazała na nią oskarżycielsko, a Liv uśmiechnęła się od ucha do ucha bardzo z siebie zadowolona. Mało brakowało, żeby zaczęła głupkowato chichotać.
- Winna – uniosła ręce w poddańczym geście. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio gdzieś wyszłyśmy razem. – To fakt. Scarlett też tego nie pamiętała. Westchnęła. Może to nie był taki zły pomysł? Zerknęła jeszcze raz na swoją siostrę. Też chciała się wystroić. Poza plażowym strojem, który przywdziała na występ, nie przykładała za bardzo wagi do stroju. – Tak się składa, że Margo i Jul będą na nas czekały na miejscu. – Czyli słowo się rzekło, tak czy siak nie miała wyboru. Chociaż i tak przekonała się do tego pomysłu. Chciała wyglądać, jak Liv. Chciała się zabawić. Uśmiechnęła się chytrze do niej, a Liv zaklaskała w ręce. – Do dzieła! – Scarlett uruchomiała zmywarkę i starła blaty. Jej podstępna siostra siedziała już z Tomem w salonie, kiedy dołączyła do nich.
- Na pewno nie masz nic przeciwko temu, żebym wyszła z dziewczynami? – zapytała, stając za nim i przytulając się do niego.
- Jeden warunek – odparł, chwytając Scarlett za rękę. Popatrzyła na niego pytająco, a on przysunął twarz do jej twarzy i szepnął wprost do jej ucha. – Chcę, żebyś mi się spodobała – a potem musnął ustami płatek jej ucha. Poczuła, jak wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej dreszcz. Tom uśmiechnął się wymownie, a odpowiedziała tym samym zagryzając wargę.
- Kiepski warunek, bo podobam ci się zawsze – pocałowała go krótko i wstała z sofy. Postanowiła wyglądać tak, że Tom też nie zechce wypuścić jej z domu. Spodobała jej się ta wizja. Odświeżyła się w ekspresowym tempie, a potem wybrała ładną bieliznę. Postawiła na koronkę i czerń. Kilka kosmyków włosów upięła wysoko nad czołem, pozwalając im się wić i kręcić bez większych starań. Umalowała się, robiąc kreskę na górnej powiece, a usta pociągnęła szminką w odcieniu szkarłatu. Przebiła Liv. Zdecydowanie. Później zajrzała do garderoby. Odsunęła wieszaki z długimi sukienkami, w których lubowała się w zeszłe lato. Sięgnęła po te, których jeszcze nie zdążyła założyć. Wybrała mocno dopasowaną, czarną. Była z materiału imitującego ażur. Liv kiedyś nazwała ją bandażową sukienką. Miała mocno wykrojone ramiona i niewielkie, okrągłe wycięcie pod szyją. Była bardzo dopasowana, podkreślała wszystko, co dało się podkreślić. Sięgała jej do pół uda. Scarlett pierwszy raz wykorzystała to, że była tak szczupła i czuła się z tym fenomenalnie, bo kilka lat wcześniej dałaby się pokroić za taką figurę. Na sam koniec podeszła do swojej szafy z butami i przyjrzała się swojej kolekcji. Koniec końców wybrała ostatnio ulubione louboutiny Lady Tucson. Obejrzała się w dużym lustrze zajmującym połowę jednej ze ścian w garderobie. Uznała, że wyglądała ładnie. Może nawet zbyt wyzywająco, ale czy nie o to chodziło? Kilka lat temu ubierała się w ten sposób, nawet gdy szła do sklepu po mleko. Spryskała się Lady Million Paco Rabane, jednymi z jej ulubionych w ostatnim czasie. Chyba musiała tego wieczory stać się znów prawdziwą Lady. Wybierała wszystko, co było jej ulubione. Wzięła kopertówkę w kolorze swoich butów. Ni to jasny róż, ni to beż. Zabrała telefon i kilka niezbędnych rzeczy, po czym wybrała jeden z płaszczy. Tym razem w kolorze ecru, zbliżony do butów. Celowo nie założyła go w garderobie, żeby zrobić wielkie wejście dla Toma. Wyrobiła się w niecałą godzinę, co uznała za całkiem przyzwoity czas. Nim wyszła z sypialni, zrobiła sobie selfie i wstawiła je na Instagrama. Jej obcasy stukały, gdy schodziła w dół, co przykuło uwagę Toma i Liv. Skupiła się na tym, jak na nią patrzył i nie potrzebowała już więcej zapewnień. Osiągnęła zamierzony efekt. Omiótł ją wzrokiem od stóp po czubek głowy. Uśmiechnął się powoli, leniwie. Nie wstał z miejsca tak, jak zrobiła to Liv. Chwyciła się pod boki i popatrzyła na nią spod zmrużonych oczu.
- To ja miałam być superlaską – odparła z udawaną pretensją, a Scarlett się roześmiała. Odmaszerowała po swoją kurtkę. Pierwszy raz od dawna czuła się, jak superlaska. Cokolwiek to znaczyło. Już zapomniała, jakie to przyjemne. Nie ubrała się ładnie tylko dla Toma, ani żeby zadowolić Liv. Wystroiła się dla siebie, bo tego potrzebowała. Już nie chciała uciekać. Już nie chciała się chować. Już nie chciała się cofać. Odłożyła płaszcz i torebkę na oparcie kanapy, po czym okręciła się wokół własnej osi zupełnie świadoma tego, jak bardzo krótka i obcisła była ta sukienka.
- Chyba nie powinienem chcieć, żebyś mi się spodobała – odparł, wpatrując się w nią, jak w obrazek. – Wyglądasz tak, jak chciałbym, żebyś wyglądała tylko dla mnie – mruknął, wstając i ani na moment nie oderwał od niej wzroku. Położył dłonie na biodrach Scarlett i przyciągnął ją do siebie. Patrzył jej w oczy, a ona chłonęła to spojrzenie. Kochał ją najmocniej tymi tęczówkami w odcieniu mlecznej czekolady. Przekrzywiła głowę, tak jak niegdyś miała w zwyczaju i uśmiechnęła się filuternie.
- Pomyśl sobie, że pójdę tam, będę pić i tańczyć, a inni będą mogli tylko patrzeć. Odprawię każdego faceta i nawet na niego nie spojrzę, bo to wszystko jest twoje – mruknęła zalotnie, zakładając mu ręce na szyję. Podrażniła paznokciami jego kark.
- Kiedy tak mówisz, coraz bardziej przekonuję się, że ta impreza to kiepski pomysł – zaśmiała się nisko, gardłowo, po czym pocałowała go delikatnie. Nie mogła przecież rozmazać szminki. Czuła się uwodzicielska i zmysłowa. Jak kobieta. Od wielu miesięcy nie czuła się kobietą, a teraz ta świadomość uderzyła w nią gwałtownie i upoiła, niczym najlepszy szampan.
- Poprawię, jak wrócę – zapewniła i wymknęła się z jego objęć. Wydawało jej się, że usłyszała warknięcie, ale nie mogła być tego pewna. Zakładając płaszcz, zerknęła na Toma. Przypatrywał jej się w ten sam żarliwy sposób. Na odchodne zatrzymała się przy nim i nadstawiła policzek. Całując ją, zdecydowanie zbyt długo, uszczypnął ją w pupę. Pogroziła mu palcem i dołączyła do Liv, która już się niecierpliwiła. Dawno nie czuła się tak dobrze.


Max został z Tomem, a Bash towarzyszył im. Usiadły z Liv z tyłu bardzo zadowolone ze swojego wyjścia. Teraz chciała dać siostrze nagrodę za ten pomysł. Margo i Julie już na nie czekały. Scarlett czuła się piękna i szczęśliwa. Troski wyparowały. Całą drogę plotkowały, jak za dawnych lat. Dopiero teraz, kiedy miały swój siostrzany moment, Scarlett poczuła, jak bardzo za tym tęskniła. Nim weszły do klubu, zrobiły sobie kolejne zdjęcie, które powędrowało w eter. Parkingowy odstawił auto, a Bash nie odstępował ich ani na moment. Muzyka wydawała się idealna do tańca i Scarlett gotowała była wkroczyć na parkiet od razu, ale Liv ją powstrzymała, uznając, że najpierw powinny zaprawić swoje nogi. Kuzynka i szwagierka wykorzystały to wyjście, żeby wystroić się jak one. Julie pierwszy raz od dawien dawna wycisnęła się w sukienkę, a Margo przywdziała jedną ze swoich etno bluzek. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że była niemal przejrzysta, a ona nie miała biustonosza.
- Dzikie i wolne – wykrzyknęła na powitanie, a potem przytuliła Scarlett. Pierwszy toast wzniosły za swoje świetne nogi. Co było pomysłem Liv. Kogóżby innego? Drugi toast za to, że są takimi superlaskami. Znów inicjatywa jej siostry. Trzeci za to, że wreszcie wyrwały się gdzieś same, żeby się zabawić. Czwarty za to, żeby się nie upić. Za każdym razem wódka miała inny kolor. A potem poszły tańczyć. Bash siedział w ich loży, mając je na oku. Scarlett od dawna tak się nie bawiła. Szalały, pląsały, wiły się, robiły zdjęcia, co tylko. Już zapomniała, jak bardzo lubiła tańczyć. To wieczór przypominania. Raz po raz zerkała, co działo się wokół. Zwracały uwagę. Niejeden mężczyzna przyglądał im się z zainteresowaniem. Pewnie ją rozpoznano. W pewnym momencie, któryś odważył się podejść do niej. Odprawiła go z dziką satysfakcją w sercu i kamienną twarzą. Nie miała pojęcia, czy tańczyły godzinę, dwie, czy pięć, ale czuła, jakby wszystkie złe emocje wychodziły z niej przy każdym ruchu, przy każdym oddechu, przy każdej kropli potu. Wiedziała, że ludzie robili zdjęcia. Liv jej pokazywała, sama też dostrzegła kilka komórek. Nie wybrały na tyle renomowanego klubu, żeby mieć pełną anonimowość, ale nie o nią chodziło. Kręciła biodrami, unosiła ręce, zamykała oczy. Czuła się, jak w amoku. Przyjemnym, odczulającym, odwrażliwiającym amoku. Po raz kolejny czyjeś ręce wylądowały na jej talii. Otworzyła oczy i pierwsze, co dostrzegła to uważne spojrzenie Margo. Nie odskoczyła, nie uciekła. Obcy dotyk ją raził, ale nie przerażał już. Bez pośpiechu zdjęła z siebie całkiem zadbane dłonie. Odwróciła się i choć była niższa, spojrzała na niego z góry. Wyglądał na całkiem zadowolonego i świadomego tego, do kogo próbować „uderzyć”. Wprawdzie był całkiem przystojny, ale jego sposób bycia jednoznacznie kojarzył jej się z Mike’m, czy Jimem, jak kto woli. Spojrzała mu w oczy, wyraźnie kręcąc głową, na co on wykonał przywołujący gest, jakby chciał ją tym zachęcić. Uniosła jedną brew, obrzucając go krytycznym spojrzeniem i znów wyraźnie zaprzeczyła. Chłopak, czy może już mężczyzna wydawał się niezrażony, więc chwyciła Julie za rękę i skierowała się do baru. Bash podążył za nimi.
- Tom wykończyłby się nerwowo, gdyby wiedział, ilu facetów, będzie robiło brzydkie rzeczy z myślą o tobie – odparła Julie, trącając Scarlett ramieniem. Roześmiała się, przywołując barmana. Zamówiła drinki, które miały najciekawsze nazwy. Oparła się o bar, a dziewczyny otoczyły ją. Obserwowała bawiący się tłum ponad ich ramionami. Kolorowe światła przyprawiały ją o miły zawrót głowy. Czuła, jakby wirowała. Czuła w sobie dudnienie basów. Postanowiła iść na imprezę z Tomem, bo uświadomiła sobie, że nigdy nie byli w takim klubie, żeby potańczyć. Na pewno im się spodoba. Jej już się spodobało. Nim barman przygotował ich napoje, podszedł inny, niosąc soczyście czerwonego drinka. Pochylił się do niej, więc Scarlett odchyliła się do niego, spoglądając przez ramię.
- Dla pani, od szatyna z brodą w błękitnej koszuli – wskazał na drugi koniec baru, przysuwając szklaneczkę do Scarlett. Podziękowała skinieniem barmanowi, nim popatrzyła we wskazanym przez niego kierunku. Jej uwagę przykuł kolor drinka mężczyzny w błękitnej koszuli, taki sam jak ten, który zamówił dla niej. A potem spojrzała na jego twarz. Zmienił fryzurę i dorobił się, własnego lub nie, bujnego zarostu, ale to był on. Poznałaby go wszędzie. W pierwszej sekundzie kleszcze paniki objęły ją ciasno. Sparaliżowały ją. Zmroziły krew. Na moment straciła oddech. Patrzył na nią i uśmiechał się. Wiedział, że w takim tłumie był bez karny.
- Bash! – zawołała, nie odwracając wzroku. Choć czuła, że drży, a nogi chciały się ugiąć pod nią, była twarda. Już nigdy nie da mu wygrać. To pierwsza i najjaśniejsza myśl, która pojawiła się w jej głowie. Była bezpieczna. Miała ochroniarza, Liv, Julie i Margo. Nie zaczęła krzyczeć. Nie uciekła. Nie schowała się. Wśród tylu ludzi nie mógł nic jej zrobić. Złapała rękę Liv, która była najbliżej. Nie wiedziała, czy spojrzały tam, gdzie ona, ale zaraz poczuła przy sobie masywne ciało ochroniarza.
- Mam wezwać ochronę? – zapytał, a Scarlett zaprzeczyła. Powoli odwróciła się i spostrzegła, że Liv, Margo i Julie zastygły w przerażeniu, czekając na jej reakcję.
- Ucieknie, nim zdążysz cokolwiek zrobić – powiedziała do niego. Przyjął, potakując.
- To, co w takim razie? – zapytał. Popatrzyła na niego, nieznacznie zruszając ramionami. Nie miała pojęcia, co zrobić. Nie mogła znów zacząć się bawić, bo byłaby łatwym celem. Nie mogła zrobić rabanu, bo ulotniłby się równie szybko, jak się pojawił. Nie mogła wyjść, bo pozwoliłaby mu znów wygrać. Wytrzymała jego spojrzenie, a potem zignorowała go, odwracając się z obojętnością. Udało się. Tylko, co dalej?
- Chcesz wrócić do domu? – Margo stanęła blisko niej zasłaniając mu widok na Scarlett. Blondynka zaprzeczyła. Była przestraszona, ale czuła, że to dobry moment, żeby coś zrobić. Wiedziała to. Korciło ją od wewnątrz. To ten moment. Nie mogła czekać, aż ustalą termin wywiadu, aż zacznie go prowokować. Może to moment na to, żeby wyciągnąć go z cienia. Tylko jak? Był tam z nią, musiała to wykorzystać. Nie mogła podejść do niego, ani wyciągnąć go z tłumu. Nie chciała się narażać. Co mogła zrobić? Margo podała ich drinki. Sączyła swój, ignorując ten kupiony przez Mike’a. Rozejrzała się. Wciąż tam siedział. Zamówił to samo, co ona. Rozejrzała się znów i dostrzegła to, czego potrzebowała. Punkt zapalny. Odwróciła się i przywołała barmana. Zapytała o to, co musiała wiedzieć, a gdy potwierdził, była pewna swego. Bała się, ale czuła też, jak adrenalina zaczęła robić swoje. Upiła jeszcze łyk drinka i uśmiechnęła się uspokajająco do swoich towarzyszek. Starając się żywo gestykulować, poprosiła Bash’a, żeby towarzyszył jej w drodze do łazienki. Skłoniła dziewczyny, żeby zostały, tłumacząc, że potrzebowała chwili dla siebie. Bardzo chciała, żeby się udało. Bardzo, bardzo chciała, żeby złapał przynętę. Obserwowała dokładnie korytarz, który prowadził do toalet. Tuż przed drzwiami zatrzymała się gwałtownie i starając się wyglądać na zakłopotaną, poprosiła Bash’a, żeby przyniósł jej torebkę. Nie chciał jej zostawić. Zaproponował, że napisze do Liv, żeby ją przyniosła, ale była uparta. Uznała, że w łazience nic nie mogło jej się stać. Odszedł niechętnie, a ona weszła do pomieszczenia. Zdawała sobie sprawę, jak grubymi nićmi to było szyte, ale miała nadzieję. Rozejrzała się. Barman miał rację. Odetchnęła. Opłukała ręce. Starła odrobinę tuszu, który ukruszył się z jej rzęs.
- Dwadzieścia sekund brawury – szepnęła, oddychając jeszcze raz. Bardzo głęboko. Wewnątrz cała drżała, ale patrząc w swoje odbicie, widziała zupełnie spokojną osobę. Uśmiechnęła się do siebie, jakby dodawała sobie otuchy. Poprawiała fryzurę, gdy drzwi uchyliły się. Nie musiała długo czekać. Za dobrze go znała, żeby nie mieć pewności, że złapie przynętę. Wpełzł do środka, niczym wąż. Uśmiechał się, jak prawdziwy gad i to jego odrażające spojrzenie, ślizgające się po jej ciele. Zadarła głowę. Popatrzyła na niego z wyższością.
- Kolejna twarz, żeby dobrać się do mnie? – zakpiła. Oparła się o marmurowy blat przy umywalkach i splotła ręce na piersi, przyglądając się mu uważnie. Oceniała go. Był niespokojny. Konfrontacja odbyła się na nie jego gruncie, nie tak jak zaplanował. Nie miał planu, a jeśli go miał, to znalazła furtkę, żeby go wyprowadzić z równowagi. Wiedział, że igrał z ogniem. Miała przewagę, bo wydawała się zupełnie spokojna, a on pragnął, żeby się bała.
- Wiedziałem, że długo beze mnie nie wytrzymasz – powiedział swoim niskim, zmysłowym głosem, który kiedyś tak lubiła, a teraz przyprawiał ją o mdłości. Był bardziej Mike’a, niż Jima. Nie miała pojęcia, jak żył udając nawet barwę głosu. 
- Zastanawiam się, ile jeszcze masek założysz, żeby podjąć kolejną nieudaną próbę – zbliżał się, zataczając półokręgi, jak dziki zwierz polujący na swoją ofiarę. Chciał być nonszalancki, ale widziała w nim napięcie. Jakby szykował się do ataku.
- Jak widać, ta była udana – przyznał z triumfem wymalowanym na twarzy. Grał, widziała jak niespokojnie zaciskał dłonie. Przez ułamek chwili zastanawiała się, jak ciężko było mu żyć z jego szaleństwem. Co siedziało w jego głowie?
- Gdybym nie chciała, żebyś się tu znalazł, to by cię tu nie było – odparła uśmiechając się ironicznie. – Tak chyba można podsumować całą naszą relację – stwierdziła. – W zasadzie, to jak mam cię nazywać? Jike? A może Mimes? Mim brzmi dziwie, nie sądzisz? Chyba, że dziś nazywasz się inaczej? Nowe nazwisko, nowe imię? – spodobało jej się to. Improwizowała, ale po fakcie uznała, że to świetna zaczepka. Ciekawe, kim czuł się bardziej? Którym życiem chciał żyć? Fani łączyli imiona sławnych par, czy bohaterów filmowych, książkowych. A on też stanowił jakąś parę. Psychicznego z obłąkanym. Był jak gorsza wersja Jekyll’a i Hyde’a. Też zasługiwał na ksywkę. Rozluźniła się nieco. To ona miała przewagę. Nie chciał jej skrzywdzić, ale upokorzyć. Nagrywały ich kamery. Bash miał zjawić się lada moment. Wszystko pod kontrolą. Miała to, czego chciała. Bordowo-złota stylizacja tej toalety sprzyjała sytuacji. Czuła się trochę odrealniona. Po ponad pół roku stanęła z nim twarzą w twarz i to ona trzymała karty. Wystrój pasowała do jej sukienki i do roli, jaką teraz sobie narzuciła. Panowała nad sytuacją. Pierwszy raz, odkąd to wszystko się zaczęło, to ona kontrolowała sytuację. To sprawiło, że spłynął na nią spokój. To irracjonalne, skoro miała przed sobą człowieka, który zlecił pobicie Toma, ale nie bała się. Wiedziała, że jego chory umysł pragnął dominacji, zwycięstwa nad nią, a nie jej fizycznej krzywdy.
- Kiedy wreszcie zmądrzejesz i przejdą ci te fochy? Mam już dosyć biegania za tobą. Puszczasz się z Kaulitz’em, puszczałaś z Fontaine’m i nie wiadomo z kim po drodze. Byłem już wystarczająco cierpliwy – odparł znużonym tonem. Zupełnie, jakby była niegrzecznym dzieckiem. Podjęła grę. Jeśli wejdziesz między wrony…
- No właśnie? Kiedy skończysz te przebieranki? – zagadnęła, zaczepnie. – Nie ruszają mnie twoje pogróżki. Lada dzień wyjawię całą prawdę o tobie, policja już cię sprawdza. Może wydaje ci się, że jesteś sprytny, ale jak widać nie do końca, skoro tu stoisz – zakpiła, obrzucając go zniesmaczonym spojrzeniem. Splotła ręce na piersi. Dzieliły ich jakieś dwa metry.
- Ubierasz się, jak dziwka, a mnie krytykujesz? – oburzył się. – Myślisz, że to jest fajne, że musiałem porzucić moją twarz i udawać kogoś innego? Lubiłem siebie. Wkurwia mnie bycie tym całym Felston’em, ale zrobiłem to dla ciebie, suko, a ty jesteś niewdzięczna – zbliżył się do niej, zrywając z twarzy brodę. Oddychał ciężko, a na zaczerwienionej skórze zostały ślady kleju. Rzucił ją na podłogę i spojrzał na nią z góry. Te oczy. Dlaczego nie poznała jego oczu. Zaczęła się bać, ale stała twardo. Nie poruszyła się, choć znalazł się tak blisko. Jego zapach ją obrzydzał. – Nie doceniasz tego, że się starałem. Masz gdzieś to, że wciąż się nie poddaję, ale ja jestem cierpliwy – uśmiechnął się do swoich myśli w ten odległy, obłąkańczy sposób. Cofnął się pół kroku i popatrzył na nią. Zmierzył ją od dołu do góry. – Mam cię tu dziś. Będę miał znów, kiedy nie będziesz z obstawą – zapewnił, spoglądając jej w oczy. Tliło się w nich pożądanie. Chore, obrzydliwe pożądanie.
- W sumie to ja mam ciebie – uśmiechnęła się gorzko, ignorując falę mdłości. Pod splecionymi rękoma zaciskała dłonie w piąstki. Nie wiedziała, czy to pot, czy krew, ale poczuła wilgoć wewnątrz nich. Musiała być twarda. Zaraz przyjdzie Bash. Ile minęło? Pięć minut? Zanim dotrze do baru i z powrotem przez tłum potrzeba jeszcze dwóch-trzech. – Sprowadziłam cię tu, żebyś się odkrył – powiedziała, podnosząc na niego wzrok. Twardo, odważnie, śmiało. – Twierdzisz, że jesteś wszędzie i wiesz wszystko, ale tym razem to ja byłam sprytniejsza. Zgadnij, jak bardzo cię oszukałam? – uśmiechnęła się uroczo, a on zdziczał. Zupełnie, jakby ktoś powiedział mu: mamy cię! Jesteś w ukrytej kamerze! Co daleko nie miałoby się z prawdą. Rozejrzał się po pomieszczeniu, strzelał oczami, szukając zagrożenia. Zupełnie, jakby z kabin mieli wyskoczyć policjanci. Popatrzył na nią i na blat. Niczego nie dostrzegł. Wystraszył się.
- Ty kurwo, jeszcze pożałujesz – syknął, biorąc zamach i spoliczkował ją. Siła uderzenia była tak duża, że odrzuciło ją do tyłu i straciła równowagę. Odwróciła się, łapiąc blat. Zabolało. Miała wrażenie, jakby próbował oderwać jej głowę. Piekło potwornie. Przez kilka sekund nic nie widziała i nie słyszała. Zamroczyło ją, a kiedy po chwili się otrząsnęła, jego już nie było. Drzwi powoli zamykały się za nim. Oparła się rękoma o zimny marmur i odetchnęła. Złapała oddech, drugi, trzeci. Mocno trzymała się kamienia. Czuła zimno. Łapała oddechy. Przechytrzyła go. Po chwili podniosła wzrok na swoje odbicie. Jej czerwony policzek piekł. Odkręciła zimną wodę i namoczyła papierowy ręcznik, żeby go nieco schłodzić. Skupiła się na oddechu. Chłodziła policzek i odchyla, czekając na Bash’a. Dwadzieścia sekund brawury, które przekuła na sześć minut zwycięstwa. Waliło jej serce. Z trudem wyrównała oddech. Namoczyła następny ręcznik. Woda skapywała jej po ręce, na sukienkę. Drugą mocno trzymała się marmuru. Wygrała. Po chwili do łazienki wparowała Liv, wymachując jej torebką. Ona też rozejrzała się tak, jakby ktoś miał wyskoczyć z kabin. Pewnie oczekiwała Mike’a.
- Scarlett?! – widząc siostrę, natychmiast do niej podbiegła. – Bash powiedział mi, że odesłałaś go po torebkę i od razu wiedziałam, że coś nie tak. Czułam, że coś kombinujesz – wyjęła jej z ręki rozmoczony papier i przyjrzała się policzkowi młodszej siostry. – Coś ty najlepszego zrobiła? – zapytała z przyganą, ale natychmiast zaczęła opatrywać jej policzek. Robiła to, co Scarlett. Moczyła ręczniki i chłodziła piekącą skórę. Tylko, że jej nie trzęsły się ręce. Scarlett poddała się jej zabiegom. Teraz mogło dziać się wszystko.  
- Przechytrzyłam go – szepnęła, spoglądając siostrze w oczy.
- Jesteś głupia – odpowiedziała, wycierając na sucho jej szyję i rękę. – Czy ty to planowałaś od początku? Dlatego zgodziłaś się na to wyjście? – popatrzyła na nią surowo, oceniając szkody. Potem zaczęła delikatnie dmuchać na jej policzek. Chłodny oddech Liv przynosił jej ulgę.
- Nie, nie od razu. Nie wpadłabym na to, że odnajdzie klub po tych kilku zdjęciach, które wstawiłyśmy, ale nie doceniłam go, a kiedy już się tu zjawił… jak mogłam nie wykorzystać tej okazji, Liv? – jej siostra nie miała na to odpowiedzi. Patrzyła na nią przez chwilę, a potem zrezygnowana pokręciła głową. Nie mogła przyznać, że Scarlett słusznie się naraziła, ale tak samo nie mogła powiedzieć, że zrobiła źle, zmuszając go do konfrontacji. – Gdybyś wiedziała, to mógłby nie dać się tu zwabić. Chodziło o to, żebyście nic nie podejrzewały. Wiem, że to żaden serial kryminalny, ale musiałam wykorzystać tą okazję – odparła, starając się udobruchać siostrę. Liv niechętnie przytaknęła.
- I co? Udało ci się? – zapytała nieco sceptycznie. – Jak Tom cię zobaczy, to już nigdy cię samej nie wypuści.
- Trudno – uśmiechnęła się blado. – Przekonasz się, jak znajdziemy szefa tej tancbudy. Bash przyszedł z tobą? Musi go tu przyprowadzić – stwierdziła i nie patrząc w lustro, ruszyła w kierunku drzwi. Warto było. Dwadzieścia sekund brawury przekute na sześć minut zwycięstwa. Kto wie? Może dzięki temu uda jej się wygonić go ze swojego życia na zawsze? 

16 komentarzy:

  1. Mogłabym tak czytać bez końca. Co prawda enzymy mnie wzywają (a wiesz doskonale jakie potrafią być interesujące!), jednak wc to wc:D Wartka akcja i tak dalej...Myślę, że zasłużyłaś na swoją wypłate:D Uwielbiam Liv. Uwielbiam Liv w połączeniu ze Scarlett. Świetne to było. Dzis rano na wykładzie przyplątał mi się do głowy 'masterpiece' jessie j i wspaniale mi się czytało słuchając tej piosenki. Mam wrażenie, że bardzo pasuje do Scarlett w tej chwili. Ach, no i genialnie dobrałaś utwór do ostatniego wątku! No i akcja w wc...wyszło moim zdaniem świetnie. Bardzo mi się podobała reakcja Scarlett i jej tok myslenia. I to jak zwracała uwagę na kolejne sygnały, które kiedyś przeoczyła (głos, oczy). Bardzo to było dobre. Bardzo dziękuje za te przemiłe słowa na początku. Cieszę się, że mam choć minimalny wkład w Prinza. Naprawdę.
    Katalin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. MASTERPIECE. Kocham tą piosenkę od pierwszego przesłuchania. A zwrotu nie omieszkam wykorzystać. Bo idealnie pasuje, masz rację.
      WC ostatnio dominuje twoje życie i nie wiem, co o tym sądzić. Nie spędzasz tam zbyt wiele czasu, prawda? Teraz kiedy zdałaś te kolosy, obawiam się o to, czy nie przeniesiesz się tam na stałe :D
      Twój wkład w Prinza [a raczej mój stan ducha] jest nieoceniony :3

      Usuń
  2. O mój Boże... wow...
    Ten rozdział to prawdziwa perełka. Przełom na przełomie. Dawno nie było tylu emocji co dziś...
    Już sto razy mówiłam, że kocham Scarlett i Toma razem, ale dzisiaj byli przecudowni. Takich ich pokochałam. Scarlett odważna, piękna, seksowna, zmysłowa. Tom, prawdziwy mężczyzna, twardziel nawet w bólu. Oj nie mogę doczekać się jak w pełni odzyska siły...
    Pomysł Liv - cudowny. Scarlett musi wrócić do normalnego życia.
    Spotkanie z Mike'm cudooo ! Pewność siebie Scarlett doprowadzi go do upadku. To, że ja uderzył świadczy o tym jak blisko dna się znalazł, przegrywa, oj przegrywa. Ku naszej radości.
    Uwielbiam jak wykorzystujesz cytaty podesłane przeze mnie, czuję się wtedy częścią tej historii, a to prawdziwy zaszczyt...

    Dużo weny, nie śpiesz się - poczekamy ile będzie trzeba.
    T.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje cytaty to perełki, więc grzech ich nie wykorzystywać. Tym bardziej, że tytuł to u mnie początek pisania. Bez tego nie ruszę. Muszę mieć nagłówek i liczbę porządkową zaznaczone tłustym drukiem, żeby ruszyć.
      Niestety :D A twoje cytaty często mnie ratują.

      Ta część to faktycznie kamień milowy. Scarlett już niemal zupełnie pokonała swoje demony. Dzielnie z nimi walczy. Przypomniała sobie, jak silna potrafi być, gdy musi.
      Przypomniała sobie o byciu sobą. Gdy jest z Tomem, to dzieje się samo. W ich wypadku sprawdza się powiedzenie, że stajemy się lepsi, gdy jesteśmy z tą ukochaną, właściwą osobą.
      Tom wraca na właściwe tory. Wie, czego chce i bierze to. Już nie waha się, nie zasłania upadkami z przeszłości. Chce przyszłości ze Scarlett, więc teraz robi wszystko, żeby to ziścić.

      Usuń
  3. Jestem zachwycona. Scarlett z Tomem, bo są razem tak bardzo uroczy i przede wszystkim samą Scarlett przy starciu z Mike'm. Nie mogę się doczekać momentu, w którym w końcu go zamkną.
    I gratuluję szybszego dodania odcinka, Dark. ;)

    Lighty

    OdpowiedzUsuń
  4. nie wiem czemu, ale w jakiś sposób pasuje mi tu piosenka Linkin Park - From the inside :D sama nie wiem czemu, może do samej końcówki nadaje się, chociaż to co dałaś też jest spoko - oglądałam kawałek tego filmu i jakoś nigdy nie miałam czasu, żeby do niego wrócić... może wkrótce się to zmieni.
    może to też jakieś feelsy związane z 25.08.

    co do całości, oczywiście przyznam bez ściemy, że najbardziej zainteresował mnie końcowy fragment, który chyba zaczęłam czytać przed czytaniem początku. postać Mike'a mnie przeraża, serio. jest niby straszny, odpychający, ale ma coś w sobie, że lubię o nim czytać. sieje grozę, jakąś taką niepewność i to, że nie wiem co może on zaraz zrobić. czy tylko ją uderzy, czy posunie się dalej. bezsensu on troche postępuje, ale widać, że gubi się w tym co robi. działa chaotycznie, on w ogóle sam w sobie jest jednym wielkim chaosem. nie wiem co mu strzeli do łba. jak można mieć na punkcie kogoś taką obsesję?! to chore... ale najlepsze jest to, że tacy ludzie żyją, może nawet wśród nas. jak kiedyś oglądałam program o chorobach psychicznych to one są jak z horroru, to co siedzi w ludzkiej psychice jest niezbadane i straszne, że może ktoś mieć takie... odpały?, nie wiem jak to nazwać. jemu przysługuje kaftan i knebel. no i pasy.

    co do Javiera, kampania Hugo Bossa, huehuehue, wiesz z czym mi się skojarzyła :D na zawsze w moim sercu odcinek nr 102 <3 Darcy, rozumiem, że się źle z nim czuje sama nie wiem jakbym się zachowywała w takiej sytuacji jak ona - obcy facet proponuje jej zamieszkanie z dobroci serca. kurde, to szlachetne, ale że stara się żeby jej nie zauważał, że jednak jest w jego domu, to rozumiem. wstyd trochę. aleeeee... Javier jest słodki, no, kochany <3

    czekam na 119, bo to będzie pieruńsko dobre :D no i na więcej miziania się S i T. :D hehehehe... if you know what i mean. :D

    i dzięki za dedyk <333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sucker Punch jest świetny. Nie jakiś ambitny, ale ma w sobie coś, co przyciąga i chce się go oglądać. No i znacznie bardziej wolę tą wersję „Sweet dreams” niż oryginalną.
      Ale LP też pasuje. Kocham ten song. 25.08 będę miała feelsy w domu i jedyne, co mnie pociesza to to, że za daleko, zły dojazd, no i nie stać mnie na bilet xd

      No, wiesz. Nigdy nie miałam do czynienia z kimś, kto jest chory psychicznie, ale biorąc pod uwagę to, co czytałam o obsesjach, co wiedziałam, np. „Chłopak z sąsiedztwa” to Mike jak malowany :D No, więc taka osoba działa wedle tego, co uroiła sobie w głowie, a kiedy ten plan zaczyna zawodzić, to on się denerwuje, zaczyna działać pochopnie. To widać w jego zachowaniu. Poki Scarlett była słaba i przerażona, Mike był nie do wyśledzenia. Udawało mu się wszystko, a kiedy ona zaczęła mu się stawiać, zaczął wychodzić poza swoje ramki i przez to nawala. Wystawił się kamerze, wpadł w jej pułapkę. To najlepszy dowód na to, że szaleństwo bierze nad nim górę.

      Kampania Hugo Bossa to gift dla ciebie, żebyś mogła sobie wyobrażać kogoś innego :D
      Javier jest kochany. Taki diament w worku maku :D Należy mu się szczęście. Należy mu się coś dobrego od życia, bo na to zasłużył. Czas, żeby jego samotność się skończyła, choć wcale jego relacja z Darcy nie musi być romantyczna :D

      I know, what you mean. To już zaistniało.

      Usuń
  5. Zdecydowanie za szybko czytam :( Rozdział miazga i nie mogę się doczekać następnego, chociaż nie do końca rozumiem czemu końcówkę S rozegrała właśnie tak. Nie mógł Bash szybciej wrócić i złapać drania??

    No ale czekam na następną część :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby przyszedł Bash i go złapał, to co S. mogłaby mu udowodnić? Że pomylił łazienki? Ona celowo się naraziła. Podjęła ryzyko, w którym mogła ucierpieć znacznie bardziej, ale opłaciło się, bo ma dowód przeciwko Mike'owi.

      Usuń
  6. Dark, ja już nie wiem jak mam komentować, bo wszystko już napisałam, a nie chcę się powtarzać. Czy ta historia może być wieczna? *.* ~AG

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie wieczna, jak zostanie UWIECZNIONA na kartkach papieru ;)

      Usuń
  7. Dlaczego nie publikujesz słów konstruktywnej krytyki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czy otrzymałam od ciebie konstruktywną krytykę? Bo na blogu pojawiło się tylko takie coś:
      http://i57.tinypic.com/2n00i9z.jpg
      http://i59.tinypic.com/nex65t.jpg
      http://i62.tinypic.com/23w8ufd.jpg
      Jeśli uważasz to za konstruktywną krytykę, to gratuluję :)

      Usuń
    2. Moje tam są tylko trzy komentarze i są bardzo konstruktywne, ale ich nie opublikowałaś. Reszta dziewczyn ma rację, ale wyraża ją w nieco agresywny sposób... Chociaż nie dziwię się im, ludzie mają prawo do negatywnych emocji, kiedy ktoś bezczelnie wzoruje się na wybitnym opowiadaniu i nawet się do tego nie przyznaje.

      TFU

      Usuń
    3. Konstruktywne? Proszę, wskaż mi je? Bo nie zauważam tam nic, co można byłoby podpiąć pod krytykę. Widzę tam tylko słabość, wielką słabość. Nie kasuję ich. One wciąż zaśmiecają eter. Jeżeli chcesz, żebym publikowała, to co tu napiszesz, to wykaż mi rzeczy, które mi zarzucasz. Daj dowód swoim słowom, bo póki co Twoje zarzuty nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. Odkąd się tutaj zjawiłyście szafujecie obelgami, nie potrafiąc wykazać niczego konkretnego. To nic innego, jak zwykłe dręczenie. Nie ma związku z krytyką.
      Przykro mi, ale musisz toczyć swoją żółć gdzieś indziej.

      Usuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo