1 maja 2015

117. Watch over you.

15. stycznia 2015, Los Angeles

Powrót do normalności wcale nie był taki trudny, jak Javierowi mogłoby się wydawać. Wystarczył jeden telefon do agenta, a okazało się, że miał mnóstwo spotkań, na których musiał być. Organizowano kolacje, lunche i przyjęcia, na których go oczekiwano. Wielu ludzi wydzwaniało prosząc o spotkanie z nim. W kilka chwil wypełnił terminarz na najbliższe tygodnie i całkiem nieźle szło mu niemyślenie o Darcy. O dziwo, o Scarlett nie myślał już prawie wcale. Jeszcze kilkanaście dni wcześniej tęsknota za nią wypełniała każdą chwilę jego życia, a teraz odeszła na dalszy plan. Nie zniknęła, ale tęsknota za nią nie przytłaczała go jak kilka tygodni wcześniej. Czyżby jego miłość nie była tak silna, jak sądził? Czy to naprawdę była miłość? Jeżeli się kogoś kocha, to nie zapomina się o nim tak szybko. Scarlett nie zapomniała o Kaulitz’u przez całe trzy lata. A co, jeśli Scarlett miała rację? Nawet się już na nią specjalnie nie gniewał. Upił łyk szampana i odstawił kieliszek na tacę kelnera, który przechodził obok niego. Wraz z przyjaciółmi został zaproszony na osiemnaste urodziny córki jednego z wiodących designerów. Nie sposób odmówić, dobra okazja na autoreklamę. Jako, że jego gwiazda ostatnio przycichła, musiał zacząć pojawiać się, gdzie trzeba, żeby zyskać kolejny intratny kontrakt. Towarzyszyły mu trzy piękne kobiety. Mindy znał już całkiem dobrze w każdym tego słowa znaczeniu. Do szczęścia zawsze wystarczała jej nowa błyskotka lub ciuszek. Alisson wciąż nie chciała się skusić na coś więcej niż wspólne wyjścia, ale był w stanie to zrozumieć, bo była zaręczona. Lubiła z nim z przebywać, bo wtedy zapominała o swojej utraconej szansie na pracę w modelingu. Urodziła dziecko mając dwadzieścia lat i nie udało jej się wrócić. Natomiast Geogie poznał całkiem niedawno, w klubie. Przedstawił mu ją bliski znajomy. Wciąż nie bardzo wiedział, co z nią zrobić, ale miała śliczne, ogromne oczy i usta jak lalka. W ogóle była śliczna jak lalka i dobrze wyglądała u jego boku. Na tą chwilę to wystarczyło. Lubił mieć przy sobie te piękne dziewczyny, ale nie cieszyły go tak jak wcześniej. Myślami odpływał do Darcy. Zastanawiał się, jak sobie radzi. Jubilatka wjechała na salę bankietową na pięknym Harleyu. Javier nie znał się na rocznikach, ale to mógł być świetnie zachowany pięćdziesiąty piąty. Jak dla niego zbytek ekstrawagancji, ale Maisie promieniała. Musiało się jej podobać bycie w centrum uwagi. Choć przez chwilę, bo dosłownie dwie minuty później, jej ojciec wrócił w blask świateł i spijał cały blichtr. Dziewczynie nie pomogła wspaniała kreacja, ani próby zwrócenia na siebie uwagi. Piła znacznie więcej niż przystoi gospodyni, tańczyła znacznie mniej przyzwoicie niż wypada, a kiedy miała dosyć chwyciła za rękę jakiegoś chłopaka, który nie spuszczał jej z oka cały wieczór i w towarzystwie butelki szampana, zniknęli z imprezy. Ojciec nawet nie spostrzegł, że z jego córką coś było nie tak. Javier obserwował to wszystko, udając, że słuchał swoich towarzyszek. Jego przyjaciel, na którego towarzystwo liczył najbardziej, zniknął w tłumie. Przytaknął Mindy słysząc jej pytający ton głosu, ale nie bardzo wiedział, o co chodziło. Wtedy zadzwonił jego telefon. Przeprosił swoje towarzyszki i nie spoglądając na wyświetlacz, natychmiast odebrał. Ktokolwiek to był, przyniósł mu ratunek.
- Javier? – do jego uszu dotarł słaby głos Darcy. Muzyka zagłuszała ją, przez co prawie nic nie słyszał.
- Chwileczkę, nic nie słyszę – wyszedł do holu, gdy było umiarkowanie cicho. – Tak? Powtórz?
- To ja, Darcy – usłyszał. Głos jej drżał, a w tle kwiliło dziecko. – Przepraszam, że cię niepokoję, ale czy byłaby taka możliwość, żebyś odebrał mnie z dworca?
- Darcy, co ty na litość boską, robisz na dworcu?! – zapytał, czując jak ciśnienie skoczyło mu do dwustu dwudziestu. Przecież miała być w domu samotnej matki! – Dobra, nieważne. Podaj mi adres – polecił, kierując się do drzwi. Nawet nie przyszło mu do głowy, żeby powiadomić kogokolwiek o swoim wyjściu. Biegnąc na parking, rozważał, jak długo będzie jechał pod podany adres. W ciągu dwudziestu minut, których potrzebował na dotarcie, w głowie przerobił milion możliwych scenariuszy. Bał się o Darcy. Zupełnie, jakby zdążyli stać się sobie bliscy. Kuriozalne, bo przecież tak naprawdę byli sobie obcy. Jednak martwił się, bo skoro była na dworcu, zamiast w domu samotnej matki, to znak, że coś poszło nie tak. Zaparkował na pierwszym lepszym miejscu blisko wejścia. Był późny wieczór, więc na szczęście znajdowało się tam niewiele aut. Kilka Greyhound’ów szykowało się do odjazdu. Wbiegł do środka, rozglądając się gorączkowo. Jakiś bezdomny spał na ławce, kilku podróżnych kręciło się w koło, czekając na swój kurs, a Darcy nie było. Poczekalnia była dosyć duża, więc szybko ruszył dalej. Minął tablicę z rozkładem, która pełniła też funkcję przepierzenia i tam ją znalazł. Siedziała sama, w kącie, tuląc do siebie dziecko. Kiedy podszedł bliżej, okazało się, że karmiła. Okryła szczelnie kocykiem siebie i córeczkę, żeby nikt nie domyślił się, co robiła. Chociaż to było oczywiste, przynajmniej dla niego. Miała przy sobie jedną niewielką torbę, jej włosy były niezbyt świeże, a ubranie poplamione na rękawie, jednak na pierwszy rzut oka wyglądała dobrze. Zbliżył się, starając się patrzeć jej w twarz, a nie na piersi, choć dobrze je zakryła. – Darcy, co się stało? – usiadł obok, pytając z troską.
- Przepraszam, że nadużywam twojej uprzejmości, ale gdybym nie zadzwoniła, musiałybyśmy spać tutaj – odparła bezradnie. Rozejrzała się wkoło z przestrachem. Siliła się na spokój, ale trudno było jej ukryć emocje. Dziecko to wyczuwała, bo kwiliło przy jej piersi.
- Nie wygaduj bzdur. Zabieram was do siebie. Wyglądasz na przemęczoną – zauważył. Podniósł jej torbę i odwrócił się, żeby mogła opuścić bluzkę. Przytuliła maleństwo i ruszyła za nim do wyjścia. Nawet w aucie, trzymała je bardzo mocno. Zupełnie, jakby oczekiwała na to, że ktoś odbierze jej córkę. Odezwała się dopiero, kiedy wyjechali spod dworca.
- Pierwszych kilka nocy spędziłam w mieszkaniu, bo kobieta, która obiecała mi miejsce, mówiła, że jedna z dziewczyn ma problemy z wyprowadzką – podjęła odpowiedź na pytanie, które zadał kilka minut wcześniej. – Zostałam, choć nie wiem, co działoby się, gdybym nie miała tego pokoju. Może wtedy by musieli mnie przyjąć? – zastanawiała się. – Andy był wciąż naćpany i organizował jakieś imprezy. Byli bardzo głośno i mała cały czas płakała. Nocami próbowałam ją uspokajać, a w dzień spałyśmy.  Gdy wreszcie dostałam telefon, że mogę przyjechać, zabrałam swoje rzeczy i pojechałam prosto do domu samotnej matki. Okazało się, że mieli jakiś nagły wypadek i przyjęli na moje miejsce inną dziewczynę z bliźniętami. Pozwolili mi zostać na noc, a rano podali mi adresy innych ośrodków. Cały dzień tłukłam się po LA, ale nic nie wskórałam, bo wszędzie, gdzie mogłam się zgłosić albo czekali na dziewczyny albo nie mogli mnie przyjąć, a wszystko, dlatego, że miałam wynajęty pokój. Nieważne, że mając dziecko, nie mogę wrócić do pracy, bo żłobek też kosztuje. Dwa dni mieszkałam w motelu, ale był tani i byle jaki, więc jak dziś wróciłam z poszukiwań, zastałam przetrzepany pokój. Ukradli mi wszystkie pieniądze. Nie wiedziałam, co zrobić – głos jej się łamał, a ciałem wstrząsnął spazm płaczu, który starała się stłumić. – Nie chciałam iść do przytułku, nie takie życie obiecałam mojej córeczce – popatrzyła na Javiera oczami pełnymi łez. Była bezradna i chociaż bardzo starała się wszystko podźwignąć i dać samodzielnie radę, nie udawało się. Miała maleńkie dziecko i pragnęła zapewnić mu godziwy byt, lepszy niż sama miała. A jak mogła tego dokonać, gdy znikąd nie dostała żadnej pomocy?
- Dlatego miałaś mój numer, gdyby stało się coś niespodziewanego. Wymyślimy coś, Darcy – zatrzymując się na światłach, posłał jej pełne otuchy spojrzenie. Nie miał pojęcia, jak powinien się zachować. W żaden sposób nie chciał jej urazić zbytnią poufałością, a martwił się i chciał jak najlepiej. – Mam duże mieszkanie, więc nawet nie zauważysz, że w nim jestem. Odpoczniecie, wyśpicie się, dobrze zjesz. Mam nadzieję, że poczujesz się swobodnie, a kiedy nabierzesz sił, będziesz w stanie postanowić, co dalej – uśmiechnął się, a dziewczyna nieśmiało skinęła głową. Musiała schować dumę do kieszeni; albo mu zaufa albo pójdzie na ulicę. Obrzuciła go krótkim spojrzeniem.
- Wyciągnęłam cię z imprezy? Przepraszam – westchnęła. Czuła się fatalnie, bo nienawidziła, gdy musiała być zależną od kogokolwiek. Nienawidziła prosić o pomoc. Nienawidziła czuć się bezradnie. Nienawidziła, gdy ktoś wystawiał ją do wiatru, a tak się składało, że to działo się przez całe jej życie. Nieustannie. Teraz na jej drodze pojawił się Javier. Bogaty, przystojny, inteligentny mężczyzna, który mógł mieć wszystko, kiedy przyjdzie chwila, gdy kopnie ją w tyłek i każe się wynosić? Jak mogła mu zaufać? Ostatnim mężczyzną, któremu zaufała i uwierzyła, był Grayson i co jej z tego przyszło? Została sama, w ciąży, bez przyjaciół, z niepewną przyszłością. Popatrzyła na swoją córeczkę. Nie kąpała jej od trzech dni, bo warunki w motelu na to nie pozwalały. Sama nie myła się od trzech dni. Czuła się fatalnie. Brudna, zmęczona i głodna. W dodatku nie miała ani grosza. Pieniądze, które zbierała, dawały jej odrobinę poczucia bezpieczeństwa. Wiedziała, że stać ją na noc w motelu, czy bilet autobusowy. A teraz nie miała nic. Musiała zaufać Javierowi, chociaż bardzo się bała. Był jej jedynym ratunkiem przed noclegownią. Nie wiedziała, co o nim myśleć. Teoretycznie wydawał się być dobrym człowiekiem, ale czy faktycznie tak było?
- Zgłosiłaś na policję kradzież?
- Tak, ale spisali protokół i wzruszyli ramionami, w tej dzielnicy to ponoć norma. Kiedy zapytałam ich, co mam zrobić z małym dzieckiem, bez pieniędzy i w środku nocy, to jeden z nich wcisnął mi w rękę dwadzieścia dolarów. Wyobrażasz to sobie? – pokręciła głową z rezygnacją i znów popatrzyła na córeczkę. Spała, oddychając miarowo. Darcy odkryła kocyk, uznając, że w aucie było zbyt ciepło, żeby tak otulała małą.
- Przykro mi, Darcy. Wiem, jak zależało ci na samodzielnym starcie – przyznał szczerze. Dziewczyna wzruszyła ramionami w odpowiedzi. Doskonale znał ten ruch. Miał nie wyrażać nic, a wyrażał wszystko. Kiedy tak na nią patrzył, wśród jej gestów, spojrzeń czy zachowań, widział siebie. Porzucone dziecko, szukające miłości. Jednak wydawało mu się, że Darcy była silniejsza niż on.
- Teraz zależy mi już tylko na bezpieczeństwie mojej córki – odparła bardziej stanowczo.
- No właśnie – zagadnął, otwierając pilotem bramę wjazdową na teren, gdzie znajdował się jego apartament. – Ja nawet nie wiem, jakie wybrałaś imię – uśmiechnął się, a Darcy odpowiedziała mu tym samym. Trochę się zawstydziła. Liczyła, że nie zapyta o to tak od razu, choć to przecież oczywiste. Każdy najpierw pyta o płeć, a potem o imię.
- Gdyby była chłopcem, nosiłaby twoje imię, bo dzięki tobie urodziła się zdrowa, ale nie jest chłopcem, więc moja koncepcja padła – zerknęła na niego, a Javier słuchał. Rzadko doświadczała tego, by ktokolwiek skupiał uwagę na tym, co mówiła i po prostu zwracał uwagę tylko ku niej. To trochę ją speszyło, ale starała się nie pokazać tego po sobie. – Podobało mi się wiele dziewczęcych imion. Zapisywałam je sobie w notesie jeszcze będąc w ciąży – zaczęła trochę śmielej. Uśmiechnęła się do śpiącej córeczki i wygładziła śpioszki przy jej szyi. – Pierwsza była Bonnie. Usłyszałam je gdzieś w sklepie i chyba trzy miesiące twardo nazywałam swój brzuch BonBon, choć nie miałam pojęcia, czy to dziewczynka czy chłopiec. Uważałam to imię za bardzo urocze, ale koniec końców czegoś w nim zabrakło. Następna była Lola Marie. To też gdzieś usłyszałam, chyba w parku. Jakaś nastolatka miała tak na imię. Bardzo mi się spodobało, ale ona wyglądała, jak mała dziwka i wystraszyłam się, że moja córka mogłaby to sobie przynieść z imieniem. Wiem, że to dziwne, ale wierzę, że imię buduje osobowość – znów zerknęła na Javiera. Przytaknął. – Kolejna inspiracja to Maddie. Uznałam, że jest śliczne, a Madeline pięknie brzmi, ale czegoś mi w nim brakowało. Mimo wszystko chyba trochę mdłe. Byłam trochę załamana tym, że nie mam koncepcji na imię, ale tuż przed rozwiązaniem przypomniałam sobie o babci Avie.
- Miałaś babcię? – zainteresował się. Zdążył już zaparkować w podziemnym garażu i wyłączyć silnik, ale nie spieszył się do wyjścia. Podobało mu się zaangażowanie, z jakim Darcy opowiadała o imionach. Nie wątpił w to, że będzie dobrą matką. Widział, jak dbała o każdy najmniejszy szczegół. Wywód na temat imienia tylko potwierdził jego przypuszczenia.
- Babcia Ava najpierw sprzątała u nas, a kiedy przeszła na emeryturę, to często nas odwiedzała. Byłyśmy blisko i miałam u niej zamieszkać po wyjściu z Domu Dziecka, ale umarła rok przed tym. Dlatego stwierdziłam, że Ava to bardzo dobre imię. Nosiła je wspaniała kobieta, brzmi ładnie i charakternie. Uznałam, że jeśli będę miała córkę, to będzie Avą. Dla chłopca od samego początku wybrałam imię Theodore. Malutki byłby Teddy’m, większy Ted’em, a dorosły Theodore’m. Na sali porodowej postanowiłam, że nazwę go Javier’em. No, ale kiedy urodziła się dziewczynka, to mój plan upadł, bo… gdyby nie ty moje dziecko umarłoby albo byłoby kalekie. Teraz nie umiem sobie poradzić, a co byłoby gdybym musiała wychować kalekie dziecko? Poszlibyśmy pod most – odetchnęła głęboko, gdy głos zaczął ją znów zawodzić. – Odłożyłam kwestię imienia na później. Przy naszym pożegnaniu spostrzegłam, że masz piwne oczy, ale na pomysł wpadłam dopiero przedwczoraj. Nie mogłam nazwać jej po prostu Ava. To nie to. Postanowiłam, że ze względu na ciebie będzie nosić imiona Hazel Ava i bardzo mi się to spodobało. Wreszcie trafiłam. – Gdy skończyła swoją opowieść, Darcy była rozpromieniona i nawet lekko zarumieniona. Mówienie o córeczce sprawiało jej wielką przyjemność. Javier cieszył się, że chciała się tym z nim podzielić, a jeszcze bardziej, w co nie mógł uwierzyć, że chciała nazwać dziecko na jego cześć. Był obcym mężczyzną, który wezwał kartkę, a ona chciała, by jej dziecko już zawsze miało w swoim życiu część niego. Nie bardzo wiedział, co powiedzieć, więc wysiadł i wyjął z bagażnika torbę Darcy, a potem otworzył przed nią drzwi. Tuląc maleństwo, nie umiała wysiąść z jego Kii, więc podtrzymał ją za łokieć. Uśmiechnęła się zażenowana.
- Nie wiem, co powiedzieć, Darcy – westchnął, gdy ruszyli w kierunku windy, a alarm cicho zadźwięczał za ich plecami. – Jeszcze nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś takiego.
- Nie, Javier – powiedziała spoglądając na niego. – To dla mnie nikt nigdy nie zrobił tak wiele. Dzięki tobie mam zdrowe dziecko. Nie będę musiała wydawać tysięcy na leki albo oddać jej opiece społecznej – stwierdziła rzeczowo, ale z wdzięcznością.
- Jestem szczęśliwy, że już na zawsze w jakiś sposób będę z wami związany – uśmiechnął się serdecznie. Dawno nie czuł się tak dobrze. Nawet najbardziej prestiżowy pokaz mody nie mógł oddać tego, jak czuł się teraz. Żaden kontrakt, ani żadna okazja nie równały się z tym, jak bardzo był szczęśliwy. W końcu miał coś swojego. Wjechali na właściwe piętro. Wyszli na hol i Javier poprowadził Darcy do drzwi. Na każdym piętrze znajdowały się dwa apartamenty. Przynajmniej na czterech ostatnich piętrach. Niżej znajdowały się mniejsze mieszkania, a na samej górze ogromny penthouse. Budynek miał siedemnaście pięter, a Javier mieszkał na trzynastym. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Włączył światło w holu i przepuścił Darcy przodem. Była wyraźnie oszołomiona tym, co zobaczyła. Zamknął drzwi i dołączył do niej. Ustawił przyćmione światło w salonie, żeby nie obudzić dziecka. Dziewczyna mocno je tuliła, rozglądała się po pokoju, ale najbardziej jej uwagę przykuła panorama miasta. Javier kupił to mieszkanie właśnie ze względu na ten krajobraz. Był to narożny pokój, więc dwie ściany były niemal zupełnie przeszklone dając przepiękny widok na miasto i ocean.
- To mnie trochę przytłoczyło – odparła, uświadamiając sobie, jak niegrzecznie zachowała się, przypatrując się wszystkiemu.
- Ja też tak zareagowałem, kiedy zobaczyłem to po raz pierwszy – wskazał na okna, podchodząc do nich. – Patrząc na tą przestrzeń uświadamiam sobie, że ja i moje problemy stanowimy malutką cząstkę czegoś wielkiego i to czasem pomaga – uśmiechnął się do Darcy, która nieco niepewnie stanęła obok niego. – Jesteś skonana, więc pokażę ci pokój, przygotuję pościel, a potem coś do jedzenia, bo na pewno nic nie jadłaś – odparł, a ona przytaknęła. Kiedy już znalazła się w tym pięknym mieszkaniu z najwspanialszym widokiem z okna, jaki kiedykolwiek widziała, jedynym czego pragnęła był sen. A ogromne łóżko w pokoju, który wskazał jej Javier, wyglądało jak cudowne zaproszenie. Zasnęła przytulając Hazel, nim Javier przyniósł świeżą pościel i ręczniki.
*

19. stycznia 2015, Berlin

Dużo, dużo pracy. Super Bowl zbliżał się wielkimi krokami. Już za kilka dni Scarlett miała udać się do Stanów, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Występ z Katy Perry i Lenny’m Kravitz’em zaowocował mnóstwem propozycji wywiadów i spotkań. Gin nie wszystkie przyjęła, bo Scarlett nie wszędzie chciała się pokazać. Jednak fakt był taki, że powinna popłynąć z tą falą popularności, wykorzystać ją na singla czy jakąś inną nowość, ale nie miała konkretnego planu. Nie wiedziała, co chciałaby wydać. Owszem, spędziła w studiu trochę czasu i materiał w pewnym stopniu był przygotowany. Pisała i komponowała, podsyłała teksty swoim muzykom, ale nie na albumową skalę. Nie nakładała na siebie presji. Wiedziała, że kiedy poczuję, że przyszedł czas na konkrety, to zabierze się za to. Nie teraz. Szef wytwórni był tym niepocieszony, ale nie podpisała jeszcze kontraktu na kolejny album, więc nie mógł jej niczego narzucić. Kolejna rzecz, która ją zajmowała, to fortyfikacja jej mieszkania. Ustalili z Tomem, że po jego wyjściu ze szpitala, przeniosą się właśnie tam. W domu rodzinnym Scarlett było za dużo ludzi na spokojną rekonwalescencję, a w mieszkaniu zespołu mogłoby im być ciasno. Jej loft stał pusty, więc dlaczego nie mieliby go wykorzystać? Uznała, że to świetna okazja, żeby pobyć razem. Spodziewała się nieustannego nalotu opiekunów i opiekunek, ale tak czy siak większość czasu mogli spędzać razem. No i wiedziała, że mając Toma obok, mogła zapewnić mu bezpieczeństwo. Jednak, żeby tak się stało, musiała się stworzyć sobie możliwość bycia spokojną, żeby nie nasłuchiwać i nie bać się każdego dźwięku. Dlatego na dachu i na korytarzu zamontowała dodatkowe kamery, a w pomieszczeniu gospodarczym urządziła pokój dla ochrony. Nie miała tam żadnych słoików, ani zbyt wielu gratów, więc po niewielkich przemianach, udało się stworzyć całkiem przyjemne pomieszczenie ze komputerami kontrolującymi monitoring i niewielką sofą. Firma ochroniarska postarała się o jak najlepszy sprzęt i rzetelnych techników, a Heike załatwiła dla niej pozwolenie na zamontowanie dodatkowych kamer. Dzięki temu będzie mogła ze spokojem doglądać Toma w swoim mieszkaniu, a ochrona będzie mieć na oku dach, gdyby jakimś cudem Mike się tam dostał i korytarz, gdyby za pomocą innego cudu, pojawił się na jej piętrze. Po wzmocnieniu ochrony, jeden dodatkowy człowiek znajdował się w stróżówce, a kolejny na jej piętrze. Wychodziła tylko z przynajmniej dwoma ochroniarzami, a kolejni zostali wysłani do Liv i Georga, Margo i Gustava, do Sophie i dwóch do Loitsche. Byli to sprawdzeni ludzie, pracujący w firmie od wielu lat. Żadnych nowych twarzy i ewentualnych niespodzianek.
W ostatnich dniach miała sporo na głowie. Musiała wytłumaczyć się przed Blitz’em, dlaczego zataiła dowody przed nimi i poszła z nimi do kogoś innego. Teraz, po czasie wiedziała, że to faktycznie nie najlepsze posunięcie w całej tej sprawie. Gdyby od razu dała policji nagranie, to bardziej zainteresowaliby się powiązaniem Mike’a z jej anonimami. No, ale ciężko myśleć racjonalnie, gdy czuje się nóż na gardle. Z tonu rozmowy wywnioskowała, że Blitz i Bergman niezbyt się lubili. Niezbyt przekonało go to, że czuła się ignorowana, a nękanie Mike’a brali niezbyt poważnie. Nie wspomniała o tym, że nie chciała robić problemów Shie’owi. Najbardziej trzymała się tego, że wstydziła się pokazać te wszystkie rzeczy, a pobicie Toma przeważyło szalę. Tak też było. Pobicie Toma uświadomiło jej, jak wielkim zagrożeniem był dla nich Mike. Wcześniej bała się go, ale stanowił coś w rodzaju mitu, legendy, która wisiała nad nią, ale nie w żaden fizyczny sposób nie doskwierała jej, więc gdy w bardzo fizyczny sposób skrzywdził Toma, ocknęła się. Szkoda, że musiało do tej dojść, żeby w końcu wzięła się w garść. Mimo wszystko starała się nie winić, tylko działać.
Z samego rana zrobiła zakupy, żeby móc przyrządzać dla Toma jego ulubione dania. Później sprzątała w mieszkaniu, a po południu zaczęła się szykować. Na tą okazję kupiła nową sukienkę. Zauważyła, że kiedy trochę bardziej się stroiła, to Tom był zadowolony. Prosta analogia. Podobała mu się, więc w ładnym stroju podobała mu się bardziej, a bardzo chciała, żeby była zadowolony, więc dbała o swoje stroje do szpitala. Sukienka była prosta; krój koszulki, do pół uda, z rękawem trzy czwarte i dekoltem w szpic, ale na plecach. Pod szyją miał tylko delikatnie zaokrąglone podcięcie. Cały efekt dawały tej sukience poziome nacięcia, które się strzępiły. Nie było ich zbyt wiele, ale bardzo się spodobały Scarlett. Dlatego wzięła właśnie tą sukienkę. Była oczywiście czarna, tak jak zamszowe kozaki na wysokim obcasie i platformie. Włosy związała w kucyk na czubku głowy. Założyła też cieliste pończochy dopasowane kolorem do bielizny. Raczej nie planowała, żeby Tom miał ją zobaczyć, ale sam fakt, że tak o wszystko zadbała, sprawił, że poczuła się lepiej. Umalowała się delikatnie – różowa szminka i wytuszowane rzęsy. Wszystko dla niego.
Do szpitala pojechała sama. Oczywiście z ochroną, ale swoim autem. Bill miał zawieźć Simone, która bardzo przejęła się przygotowaniem wypisowej wyprawki dla swojego, jakby nie było, starszego syna. Scarlett nie wtrącała się, zostawiła tą przestrzeń dla zmartwionej mamy. Dla niej nie miało znaczenia, czy wyjdzie ze szpitala w jeansach i bluzie czy w różowych trykotach. Dziękowała Bogu, że wszystko skończyło się takimi obrażeniami. Kiedy myślała, że mogli pobić go bardziej i uszkodzić organy albo którąś z rąk, przez co nie mógłby już grać… robiło jej się zimno, mdło i słabo. A potem ogarniała ją złość. Wielka, bardzo, bardzo silna złość i na tym poprzestawała. Zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby Tom czuł się dobrze w jej mieszkaniu. W głębi ducha chciała, żeby kiedyś nazwał je ich wspólnym, póki nie będą mieć czegoś naprawdę swojego. Kupiła kilka kompletów nowej pościeli, ręczniki i miękkie chodniczki do łazienki. W sklepie z akcesoriami do domu spędziła kilka godzin, szukając kubków, talerzy, czy innych drobiazgów, które będą dla nich ładne i nowe. Pod szpitalem była pierwsza, więc razem z Toby’m i Max’em udała się do sali Toma. Uśmiechnęła się do mężczyzn pilnujących jego pokoju i weszła do środka. Jeszcze leżał w łóżku, wygodnie rozpostarty w pościeli. Jedną nogę ugiął i na udzie opierał zeszyt, w którym zawzięcie coś notował. Widząc ją, natychmiast zatrzasnął go i odłożył. Spojrzała na niego podejrzliwie, ale tylko uśmiechnął się zawadiacko i wyciągnął do niej ręce. Na lewej miał już tylko kilka plastrów. Opuchlizna z oka zniknęła, został paskudny, ciemnofioletowy siniak. Odłożyła torebkę i zdjęła płaszcz, odwróciła się powoli. Zupełnie jak przewidziała, spoglądał na nią tak, jak lubiła. Jakby była najpiękniejsza. Uśmiechnęła się zupełnie zadowolona. Kontrolnie obrzuciła go uważnym spojrzeniem. W szpitalu musiał mieć na sobie piżamę, więc kupiła mu trzy: w błękitno-granatowe pionowe paski, szarą w czarne kropki i w zielono-beżową kratkę. Teraz miał na sobie tą niebieską. Była dumna z efektu, bo wyglądał zupełnie po szpitalnemu i za każdym razem, gdy na niego spoglądała, chciało jej się śmiać. Chociaż nawet w takiej piżamie wyglądał niesamowicie pociągająco. I słodko. I absolutnie uwielbiała go takiego. Wciąż wyciągał do niej ręce, więc podeszła do łóżka i pozwoliła mu się objąć.
- Cześć, Maleńka – powiedział, kiedy pocałowała go delikatnie. Miał spękane usta, choć sumiennie używał jej truskawkowego balsamu. Tom przytulił ją lewą ręką. Zwróciła na to uwagę. Zaraz potem stwierdziła, że taki był jego cel. Chciał pocwaniakować.
- Jak się masz? – spytała, a on w odpowiedzi uszczypnął ją w pupę. Był z siebie całkiem zadowolony. – Widzę, że z twoją ręką coraz lepiej – uśmiechnęła się i nie mogąc się powstrzymać, pocałowała Toma znów. Tym razem dłużej i bardziej. Objął ją obiema rękami, zamykając dłonie zupełnie na południu od pleców. Przy czym bardzo wyraźnie dał jej znać, jak bardzo sprawne miał palce, mocno ściskając jej pośladki.
- W tym momencie mam się świetnie – przyciągnął ją do siebie, skłaniając, żeby przysiadła na materacu. – Ślicznie dzisiaj wyglądasz, Maleńka – powiedział, spoglądając jej w oczy, a Scarlett nic nie mogła poradzić na to, że pokraśniała radością. Każdy najmniejszy komplement ze strony Toma dodawał jej skrzydeł.
- Dziękuję – mruknęła, zerkając mu w oczy. Przysunęła się bliżej i odsunęła mu włosy z twarzy, które wysmyknęły się z prowizorycznego kucyka. Delikatnie pogładziła opuszkiem palca strupki pod okiem. Gdy zeszła opuchlizna i widział normalnie, to oko nie wyglądało już tak strasznie, pomimo siniaka. – Ktoś puścił farbę do mediów. Stoją pod szpitalem. Zebrała się też spora grupa ludzi. Pewnie trzeba będzie wrzucić coś na waszego facebooka, czy coś. Cyknę ci fotkę, jak będziesz spał i dziewczyny oszaleją.
- Myślę, że one szaleją na moim punkcie i bez tego – odparł pewnie.
- Uważaj – pogroziła mu palcem, a Tom szeroko się uśmiechnął. – Pamiętaj, kto będzie gotował ci rosół – ostrzegła.
- Twierdzę, że one mnie kochają, a nie że ja tego chcę – sprostował, gładząc ją po talii i nodze.
- Wybrnąłeś – odparła, spoglądając na Toma spod ściągniętych brwi. – Wyjdziemy tyłem, już to załatwiłam. Moje mieszkanie też już jest gotowe. Systemy alarmowe i monitoring działają. Spałam tam dziś, chłopcy byli ze mną. Wszystko pod kontrolą. Jeśli Mike się tam pojawi, to poradzą sobie z nim i będzie po problemie – uśmiechnęła się delikatnie, wzruszając ramionami.
- Wszystko będzie dobrze, Maleńka – pogładził Scarlett po plecach, a potem przyciągnął ją do siebie. Delikatnie przytuliła się do niego, unikając jego stłuczonych żeber. Tom objął ją najszczelniej jak mógł i pocałował w czubek głowy. – Apetycznie pachniesz – mruknął w jej włosy.
- Czekolada i wanilia, jak kiedyś. Wróciłam do tego zapachu – odparła, uśmiechając się pod nosem. Tom lubił, kiedy używała tych perfum. Wiedziała, że popadała w skrajności, ale bardzo chciała, żeby czuł się dobrze. Był teraz najważniejszy. Zawsze pozostawał najważniejszy.
- Od zawsze kojarzyłaś mi się z wanilią. To twój zapach. Pewnie dlatego, że używałaś go odkąd pamiętam. To było dosyć trudne, kiedy nie byliśmy razem, bo za każdym razem, kiedy czułem wanilię, pojawiałaś mi się przed oczami.
- I patrz, gdzie się znaleźliśmy – odpowiedziała, podnosząc się. Spojrzała na niego ciepło, a potem ujęła jego dłoń. Lewą. Delikatnie masowała kostki, na których znajdowały się strupki.
- Sądzę, że jesteśmy tu gdzie powinniśmy. Wiesz, kiedy przyjadą moje ciuchy?
- Twoja mama uparła się, że sama dobierze ci garderobę. Bill już wczoraj przywiózł do mnie twoje rzeczy, ale Simone stwierdziła, że chce dla ciebie wybrać jakieś ubrania, więc nie oponowałam. Powinni zaraz być, bo umawialiśmy się na piętnastą. Pojedziemy prosto do mieszkania, zaprosiłam ich na obiad. Rainie i Candy mają dojechać do nas. A poteeeeeeeem – wyraźnie przeciągnęła słowo, pochylając się i całując Toma krótko. – Będziesz już tylko dla mnie. Ugotuję ci tyle rosołu ile zechcesz, będę cię poić galaretką i karmić żelkami.
- Cokolwiek powiedziałaś, wychwyciłem jedynie: będziesz już tylko dla mnie – Scarlett zaśmiała się i poklepała Toma po ramieniu. Trudne sprawy lepiej odłożyć na później. Nie potrafiła sobie wyobrazić następnego dnia. Tydzień wydawał jej się kosmicznie odległą przestrzenią, o miesiącu nie wspominając. Mike istniał fizycznie w ich życiu. Jakkolwiek próbowała to wypierać, pobicie Toma było jednoznacznym sygnałem na to, że ignorowanie go nic nie da. Musiała stawić temu czoła. Wymyślić coś. Pomysł z konfrontacją bardzo jej się spodobał. Mama, Shie i Liv sądzili, że zapomniała o tym, a ona wręcz przeciwnie, intensywnie nad nim rozmyślała. Jednak na razie wolała zostawić dla siebie wszystkie wnioski. Nie zamierzała działać sama. Nie była na tyle głupia, żeby znów rzucać się na niego samodzielnie, jak chciała zrobić to w Los Angeles. Potrzebowała idealnie dopracowanego planu, który zakończy tą sprawę raz na zawsze. Mike stworzył genialną intrygę, a ona musiała być lepsza. Dlatego nie mogła działać pochopnie. Postanowiła wrócić do swojego życia i pokazywania mu, że nie ruszało ją to, co robił. A co najważniejsze, Tom miał wyjść do domu i to był jej priorytet. Zamierzała zajmować się nim, żeby jak najszybciej wrócił do zdrowia, a potem stawić czoła Mike’owi. Skrzywdził ją po raz ostatni. Jej bliscy, dom, ich praca, wszystko było strzeżone. Mieli więcej ochrony niż rodzina królewska. Wciąż czekała na wyniki ekspertyz z policji. Nie spieszyło im się. Bergman nie był skłonny do przyjęcia jej teorii, choć była słuszna i oczywista. Wszystko toczyło się powoli, ale miała nadzieję. Wiedziała, że sprawa zmierzała w jakimś kierunku. Tom czuł się coraz lepiej. To najważniejsze. Jessica za kilka dni miała wrócić z sanatorium. Scarlett wiedziała, że postanowiła pomóc jej zaaklimatyzować się na nowo w domu dziecka. Do tego Super Bowl. Czekało ją wiele pracy, ale tego właśnie potrzebowała. – Wiesz, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że cię kocham? – wiedział, że tym zdaniem wyciągnie Scarlett z zamyślenia. Przepadła na kilka chwil, dzięki czemu on sam mógł po prostu wpatrywać się w nią. Jakkolwiek banalnie to brzmiało nawet w jego głowie, patrzenie na Scarlett było nigdy nienudzącą się czynnością. Zerknęła na niego zaciekawiona. Uniosła brwi, uśmiechając się jednym kącikiem ust. Podczas bezsennych nocy w szpitalu dużo rozmyślał o ich związku. Dużo myślał o sobie, o wszystkim, co zdarzyło się z nim od dwa tysiące ósmego roku. Miłość do Scarlett niemal od samego początku wydawała mu się oczywista, teraz już nawet nie pamiętał życia, gdy jej nie kochał. Jakby nie istniało. Dlatego w pewnym momencie zaczął zastanawiać się, kiedy tak naprawdę zaczął ją kochać? Czy to była jedna chwila? Czy składowa wielu dni? Sięgnął po dłoń Scarlett spoczywającą na jej udach i splótł ją z własną. Prawa ręka radziła sobie lepiej niż lewa, ale na szczęście groźba stałego urazu już minęła. Jego gitary mogły być spokojne. On też. – Wydaje mi się, że wtedy, kiedy zabrałaś mnie do swojego domu. Byłem zapruty, a ty się mną zajęłaś. Powiedziałaś, że zrobiłaś to nie po coś, ale dlatego, że jestem człowiekiem. W tamtym czasie często zapominałem, że jestem człowiekiem, a tobie od początku chodziło tylko o to. Niczego nie oczekiwałaś. Otaczały mnie dziesiątki dziewczyn, które chciały, żebym je przeleciał albo wylansował, a ty nie chciałaś nic, tylko mi pomóc – Scarlett uśmiechnęła się i delikatnie pogładziła wnętrze jego dłoni. – Nie pokochałem ci, bo mi pomogłaś. Pokochałem cię, bo zobaczyłaś we mnie prawdziwego m n i e. – Pochyliła się i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek, a potem długo wpatrywała się w niego. Delikatnie głaskał ją po plecach, a ona wnętrze jego dłoni. Nastała chwila, którą można określić jako jedną z tych, których się nie zapomina.
- Zawsze wydawało mi się, że coś drgnęło, kiedy zająłeś się mną po pogrzebie taty. Wielu bliskich nie miało odwagi złożyć mi najzwyklejszych kondolencji, a co dopiero spojrzeć w twarz, a ty przyszedłeś do mnie. Oboje chyba wyczuwaliśmy, że coś się działo, ale… to wciąż było mało. Stanięcie twarzą w twarz ze śmiercią nie mogło być łatwe, a ty po prostu to zrobiłeś. Zaimponowałeś mi wtedy, ale pokochałem cię nie dlatego, że zająłeś się mną. Pokochałam cię, bo chodziło ci o mnie, o prawdziwą m n i e.
- Cholernie się wtedy bałem – westchnął. – Liv zaskoczyła mnie telefonem. Byłem przerażony, bo nie miałem pojęcia, co się robi lub mówi, gdy ktoś umiera, ale kiedy cię zobaczyłem… zacząłem po prostu działać. – Scarlett przytaknęła. Znów gdzieś odpływała myślami, jak mu się wydawało. Nie wiedział, czy wróciła do tych strasznych dni po śmierci jej ojca, czy zabłądziła gdzieś indziej.
- Nie potrafię określić momentu, w którym zaczęłam cię kochać. Mam wrażenie, że to się dzieje od zawsze – powiedziała, uśmiechając się delikatnie. – Próbowałam wymyślić, kiedy zaczęłam to czuć, ale nie pamiętam dni, kiedy tego nie czułam – powiedziała, a jej uśmiech stał się szerszy i cieplejszy. Sięgał jej oczu i ogrzał jego serce. Było tak cudownie, zwyczajnie, we dwoje, ale drzwi się otworzyły i do pokoju wmaszerowała Simone. Obrzuciła ich krótkim spojrzeniem i uśmiechnęła się radośnie.
- Bill pojechał po Rainie i Candy – stwierdziła. – To co? Czas do domu? – zapytała stawiając na łóżku Toma mała torbę podróżną. Natychmiast poderwał się z miejsca.

Obiad razem z Simone, Billem, Rainie i Candy upłynął im bardzo miło. Scarlett gotowała, a Candy jej pomagała. Opowiadała, co nowego u Jessici, bo jak się okazało, była bardziej na bieżąco. Wciąż smsowały, mailowały, wysyłały sobie zdjęcia. Candy pokazała wszystkim nagranie piosenki Chanderlier, które udało się wykonać przy pomocy koleżanki Jess z sanatorium. Scarlett usiadła z wrażenia. Jej talent był nieopisany, tak wspaniały, że aż przerażający. W tym momencie zrozumiała swoją mamę, która nie umiała jej pomóc. Zrozumiała, jak trudno musiało być jej z jednym dzieckiem biegającym z aparatem, a drugim nieustannie śpiewającym do dezodorantu. Wprawdzie ona wiedziała, jak pomóc Jessice, ale przecież ona miała dopiero czternaście lat. To za wcześnie. Musiała mocno przemyśleć, co z nią zrobić i omówić tą sprawę z dyrektorką Domu Dziecka. Wszystko po kolei. Chwilami wydawało jej się, że brała na siebie zbyt dużo, ale tak trzeba. Istniało mnóstwo spraw, które wymagały naprawienia. Podczas posiłku rozmawiali o samych przyjemnych sprawach. Nikt nie poruszył tematu siniaków, ani śledztwa. Skupiali się na przyszłości. Miło było słuchać o planach Simone na remont domu albo o rozważaniach Candy, co do ukierunkowania w szkole. Bill i Rainie wspominali o poszukiwaniach domu, a Scarlett i Tom spoglądali na siebie, wiedząc, że to nie najlepszy czas na słowa. Simone długo i wylewnie żegnała się z Tomem, bo planowała spakować się i wrócić do Loitsche. Gordon nie mógł się jej doczekać. Wydała mu milion przykazów, jak miał o siebie dbać i nawet cofnęła się z korytarza, żeby jeszcze raz go uściskać. Bill tylko wywracał oczami, a Rainie i Scarlett wymieniały porozumiewawcze spojrzenia. Gdy wreszcie drzwi zamknęły się za nimi, Tom poszedł się położyć. Poduszki i kołdry naciągnęła nową pościelą; granatową z dwoma pomarańczowymi pasami u góry i jednym szerszym na dole. Tom lubił to zestawienie kolorów, więc po raz kolejny pokierowała się jego gustem. Wcześniej spała pod śliczną białą pościelą z motywem polnych kwiatów. No, ale to najmniej ważne. Tom położył się, a ona zabrała się za sprzątanie. Kiedy wreszcie włożyła ostatni talerz do zmywarki, a kuchnia wyglądała już przyzwoicie, dołączyła do niego. Ociężale weszła na piętro, po czym zatrzymała się w drzwiach. Tom przeglądał coś w Internecie. Leżał w ubraniu, choć miał wziąć prysznic i założyć piżamę. Jak grzeczny pacjent. Uśmiechnęła się na tą myśl. Cudownie było go widzieć całego i zdrowego. W domu. Odkąd wrócili, czuła się tak, jakby ogromny ciężar spadł jej z serca. Podeszła do łóżka i wskrobała się na nie. Było odrobinę za wysokie dla niej. Nie wiedziała, dlaczego je kupiła. Tom zamknął laptopa i odłożył go na stolik, a Scarlett przysiadłszy na nogach, rozpuściła włosy i odetchnęła. Ten dzień był bardziej męczący niż sądziła. Tom mierzył ją tym swoim nieprzeniknionym spojrzeniem. Uśmiechnęła się i przysunęła bliżej. Mniej więcej na równi z jego pasem. Nie zauważyła, że sukienka podniosła się jej nieco, eksponując koronkowe wykończenie pończoch. Tomowi to na pewno nie umknęło. Patrząc jej w oczy, położył dłoń na jej udzie i wsunął ją pod sukienkę, zahaczając palcami o kawałek nagiej skóry. Nie spodziewała się tego. Popatrzyła zadziwiona na jego rękę, a potem na niego i w pierwszej chwili chciała uciec. Chciała, żeby ją zabrał. Potrzebowała sekundy lub dwóch, żeby uświadomić sobie, że to przecież Tom.
- Co jeszcze chowasz pod tą sukienką? – zapytał, muskając opuszkami skórę ponad pończochą.
- Same skarby – odparła, uśmiechając się tajemniczo. Przekrzywiła głowę w bok, zerkając na Toma spod rzęs. Nie chciała zagłębiać się w swoją kolejną niewłaściwą reakcję. Nie rozumiała tego. Lubiła, gdy ją przytulał, dotykał albo całował. Dlaczego w takim razie zawsze najpierw chciała uciekać? – Bardzo jesteś zmęczony?
- Po tych kilku dniach ciągłego leżenia czuję się wyczerpany po tym, jak musiałem siedzieć, ale chyba przeżyję – zaśmiał się, a ona mu zawtórowała. Wsunął dłoń głębiej, a palcami starał się zsunąć trochę jej pończochę. Używał lewej ręki, więc szło mu trochę opornie, ale Scarlett po prostu czekała, przyglądając się, skupieniu, jakie malowało się na jego twarzy. Wreszcie cienki materiał ustąpił. Nie miał łatwego zadania, bo założyła pończochy samonośne. Tom wydawał się być z siebie zadowolony. Jej sukienka znalazła się jeszcze wyżej, na tyle że widział jej bieliznę. Jego zadowolenie wyraźnie wzrosło, a Scarlett dalej przypatrywała mu się z zaciekawieniem. Mógłby pomóc sobie prawą, ale wolał poćwiczyć lewą. Wreszcie położył dłoń na jej nodze, palcami muskając materiał jej majtek. Kilka razy zacisnął pięść i wyprostował palce, przy czym działy się dwie rzeczy. Tom krzywił się, jakby nadmiernie wysilił rękę, co prawdopodobnie się stało, a ona bardzo wyraźnie czuła dotyk jego palców na swojej skórze, co nie było jej obojętne. Trochę ją to zaskoczyło. Cały czas wydawało jej się, że nie była zdolna do tego, żeby reagować na jego dotyk. Owszem zdarzało się, że robiło jej się całkiem gorąco, kiedy byli blisko, ale nie tak jak w tym momencie. Coś jakby się zmieniło. Odczuwała to naprawdę. Była w pełni świadoma jego bliskości. Czuła coś takiego już kilka razy odkąd do siebie wrócili, ale teraz… teraz to było coś zupełnie innego. Coś, co dało jej nadzieję na to, że być może będzie potrafiła być z Tomem w każdym tych słów znaczeniu. Chciała tego. Nie wiedziała, czy Tom to spostrzegł. Jednak nim to mogło się stać, ujęła jego dłoń i zaczęła delikatnie masować kostki i jej wewnętrzną środkową część.
- To, że wyszedłeś do domu, nie oznacza, że nagle będziesz zupełnie zdrowy – odparła z małą przyganą w głosie, ale zaraz po tym ucałowała wszystkie pięć kostek, szczególnie te, na których było najwięcej strupków.
- Powinnaś zostać lekarzem, Maleńka. Masz lecznicze właściwości – odparł, wygodniej opierając się o wezgłowie. Scarlett parsknęła śmiechem, kręcąc głową.
- Proszę cię, Tom – roześmiała się głośniej. – Jutro spytasz, czy bolało gdy spadałam z nieba?
- A bolało? – zapytał, spoglądając na nią z wielką powagą.
- Wciąż mam siniaki – odpowiedziała zbolałym głosem. – Ale ciebie musiało boleć bardziej, gdy wylądowałam na tobie – westchnęła z żalem. – Połamane żebra, podbite oko, niesprawna ręka. Warto było? – zagadnęła z bardzo sceptyczną miną. Tom wzruszył ramionami.
- Stało się, co ja na to mogę? – na to nie znalazła już odpowiedzi, bo rozdzwonił się jej telefon. Nie spodziewała się już nikogo o tej porze. Niechętnie przesunęła się na drugie brzeg łóżka i sięgnęła po aparat. Dzwonił Bergman. Natychmiast odebrała. Usłyszała dwa zdania, po czym się rozłączył.
- Są wyniki analizy odcisków palców, muszę jechać na komisariat – powiedziała, niemal zeskakując z łóżka. Znikając w garderobie, w biegu odpięła sukienkę. Poprawiła pończochę, nie chcą tracić czasu na zdejmowanie jej, po czym wciągnęła na siebie jeansy i czarny sweter z napisem iconic. Również w biegu zapinała zamki oficerek. Tom zdążył wstać z łóżka. Popatrzyła na niego, jak na niezrównoważonego. – Nawet o tym nie myśl – oznajmiła.
- Nie pojedziesz tam sama – odpowiedział, starając się iść szybko i nieruchomo, co było raczej niemożliwe, więc bolały go żebra.
- Skarbie, wiem, że jesteś moim rycerzem – odparła podchodząc do Toma. – Ale kilka godzin temu wyszedłeś ze szpitala i wciąż źle się czujesz. Gdybyś miał wyjść jutro, też nie poszedłbyś tam dzisiaj ze mną – delikatnie oparła dłonie na jego torsie i spojrzała mu głęboko w oczy. – Nawet gdybym zastała na tym posterunku samego Mike’a, to już się nie boję. Stawię czoła wszystkiemu, bo wiem, że z tobą wszystko dobrze. Dlatego masz tu zostać z Max’em, a ja pojadę z Bashem na posterunek.
- Nie chcę, żebyś przechodziła przez to sama – protestował.
- Tom, najgorsze, co mogło mnie spotkać, już minęło. Cokolwiek mówią te wyniki, to nie będzie tragiczne. Może dowiem się, z kim współpracuje Mike? Może ta osoba powie coś o nim? Wrócę najszybciej, jak się da – stanęła na palcach, żeby pocałować Toma, ale i tak była zbyt niska. Pochylił się i złożył na jej ustach czuły pocałunek.
- Uważaj na siebie – poprosił, a ona uśmiechnęła się ciepło. Nie warto było z nią wojować. Może, gdyby nie bolało go tak bardzo byłby w stanie bardziej się wykłócać, ale wiedział, że ważniejsze w tej chwili było to, żeby doszedł do siebie, żeby móc ją chronić. Jeden wyjazd nie zaważy o całej reszcie. Prędko zabrała telefon i torebkę, a ubierając się, tłumaczyła Sebastianowi, gdzie jadą. Po chwili drzwi trzasnęły, a Tom wrócił do łóżka, bo co lepszego mógł zrobić?

Po wejściu na posterunek, Scarlett od razu skierowała się do gabinetu Bergmana. Bash zatrzymał się, żeby powiadomić policjanta dyżurującego, po co i do kogo przyszła. Zapukała energicznie do drzwi, po czym weszła, nie czekając na pozwolenie, czym zdenerwowała policjanta już na wstępie. Obrzucił ją niezadowolonym spojrzeniem, po czym przywitał ją skinieniem. Wskazał krzesło, na którym natychmiast usiadła.
- Wygląda na to, pani O’Connor – zaczął, bez pośpiechu przeglądając jakieś dokumenty. – Wygląda na to, że naszym złoczyńcą jest dziesięciolatek.
- Jak to? – zdziwiła.
- Zdjęliśmy odciski palców, z przesyłki, którą otrzymała pani jako ostatnią. Zbadaliśmy je, o czym pani wie. Przed pięcioma godzinami otrzymaliśmy wynik i natychmiast sprowadziłem na posterunek osobę, która podrzuciła pani list – powiedział powoli i wyraźnie, jakby mówił do osoby niespełna rozumu.
- No dobrze, ale mógłby pan jaśniej? – ponagliła.
- Lis podrzucił Daniel Tischner, jak się okazało, zamieszkały przy tej samej ulicy, co pani matka.
- Jak to? – zapytała znów, nie rozumiejąc. Przecież zawsze mieli dobre układy z Tischnerami. U nich nie przelewało się jeszcze bardziej, niż u O’Connorów. Daniel był najmłodszym z siedmiorga dzieci. Sophie oddawała im, co lepsze rzeczy po Liv i Scarlett, a najstarszy z synów Tischnerów – Adam często kosił trawę w ich sadzie w zamian za drobną opłatę. Teraz już wyprowadził się z domu, a z tego co Scarlett wiedziała, Sophie nie miała już nic wspólnego z ich matką Johanną. Dlaczego Daniel miałby podrzucać jej anonimy?
- Chłopiec przyjechał tu razem z matką. Przyznał się do wszystkiego – odparł, a Scarlett poczuła, jak spływa na nią fala zrozumienia. Mike. Zlecił chłopcu, żeby podrzucił ten list. – Przyznała, że syn przyniósł do domu pieniądze, które rzekomo znalazł. Nie sądziła, że je ukradł, więc je przyjęła.
- On mu zapłacił. Przekupił go, żeby podrzucił ten list! – przerwała policjantowi, co też mu się nie spodobało.
- Proszę pozwolić mi skończyć – odparł ostrzej. Łypnęła na niego krótko. Był wyraźnie niezadowolony. – Proszę posłuchać – mówiąc to, odwrócił w stronę Scarlett dyktafon i wcisnął guzik. Zatrzeszczało, a potem rozbrzmiał dziecięcy głos.
- Ten pan powiedział mi, że mogę szybko zarobić pięćset euro. Powiedziałem mu, że nie będę kradł, a on się roześmiał i poklepał mnie po głowie. Wkurzyłem się, bo zrobił tak, jakby był dzieckiem, ale wyjął pieniądze. Bardzo, bardzo dużo pieniędzy. Nigdy nie mieliśmy tyle w domu. odliczył siedemset euro i powiedział, że jeśli zaniosę jeden list, to dostanę te pieniądze. To połowa tego, co zarabia tata. Miałem tylko zanieść list, więc dlaczego miałem się nie zgodzić? Dał mi kopertę w takim zamykanym worku. I wyjaśnił, co mam z tym zrobić. Powiedział, że to ma być do O’Connorów. Dał mi stówę i obiecał resztę po powrocie. Pobiegłem i zrobiłem jak kazał, zostawiłem list. Nie sądziłem, że to coś złego. Kiedy dawał mi pieniądze powiedział, że się spisałem, bo pani Scarlett będzie miała niespodziankę. No, a potem sobie poszedł.
- Czy pamiętasz jak wyglądał?
- Miał jasne włosy i przypominał mi tego aktora, co Anke ma go w pokoju na plakacie.
- U Anke, siostry Daniela wisi plakat Jima Felstona – dało się słyszeć głos matki chłopca. – Ma ich całe mnóstwo, jest w nim zakochana po uszy. Kiedy Scarlett od O’Connorów się z nim prowadzała, bardzo to przeżywała i miała nadzieję, że kiedyś przyjedzie z nim tutaj i moja Anke go spotka.
- W takim razie potwierdzasz, że to ten człowiek? – w tle dało się słyszeć szum papieru.
- Tak, to ten pan kazał mi zanieść list.
- Na razie dziękuję, zaraz ktoś do was przyjdzie – dyktafon zgrzytnął i zaległa cisza. Pierwsza myśl Scarlett to: Bergman umie być miły, ale zaraz potem uświadomiła sobie, że Mike krążył po ulicy, przy której stał jej rodzinny dom. Po ulicy, przy której mieszkali jej najbliżsi. To ją sprowadziło na zimię.
- Nawet, jeżeli nie chce mi pan uwierzyć w to, że Jim Felston jest Mike’em Millerem, to tak czy siak ma pan dowód na to, że Jim Felston zlecił wysłanie do mnie anonima. Jest mi bez różnicy, kogo pan skaże. Czy to Felston czy Miller, serio. Kogo to obchodzi? Niech pan złapie tego człowieka, bo zagraża już nie tylko mnie, ale też moim bliskim – odparła hardo. Bergman popatrzył na nią przeciągle. Wydawało się, jakby ważył słowa. – Ach i oczekuję, że chłopiec nie poniesie żadnych konsekwencji – zaznaczyła.
- Rzeczy, które pani przyniosła zostały poddane analizie. Możemy przypuszczać, że jest, jak pani mówi. Zeznania tego chłopca potwierdzają także, że anonimy są powiązane z osobą, którą pani wskazała – przyznał, ale w tonie jego głosu kryło się zwątpienie.
- Ale? – zapytała, spoglądając wyczekująco na policjanta.
- Póki co to człowiek widmo.
- W takim razie trzeba wywabić wilka z lasu – odpowiedziała. Pogodziła się z wizją konfrontacji z Mike’em. Była na nią gotowa. Czekała na nią. Chciała, żeby już się zdarzyła. Chciała żyć dalej. Była spokojna, opanowana i pewna siebie. Chyba nie tego spodziewał się Bergman. – Niech pan o tym pomyśli. Jeśli będzie trzeba, chętnie zagram rolę przynęty. Mam dosyć życia w strachu – powiedziała, wstając z miejsca. Pożegnała się z policjantem i opuściła jego gabinet. Bash czekał na nią przed pomieszczeniem. Uśmiechnęła się lekko do niego i ruszyła w kierunku wyjścia. Nie czuła się zagubiona, ani skonsternowana. Nie dowiedziała się niczego, co mogłoby ją zaskoczyć lub zszokować. Utwierdzała się w swoich przekonaniach. Podsunęła pomysł Bergmanowi. Był trudny w życiu, ale mądry. Wiedziała, że prędzej czy później wymyśli coś na rodzaj zasadzki. Czuła się spokojna. Myśli swobodnie krążyły jej w głowie. Serce biło miarowo. Uśmiechała się nawet. Wracając do Toma zalogowała się na twittera, gdzie zamieściła wpis:

Kocham dni, kiedy wszystko znów zaczyna się układać. Jestem szczęśliwa i spokojna. Zima się kończy, za chwilę nadejdzie wiosna. Poślijmy losowi szeroki uśmiech!


Do tego dodała zdjęcie, na którym uśmiechała się najpiękniej jak umiała. Podobnie zrobiła z instagramem, dodając mnóstwo szczęśliwych hasztagów. Mike może i wygrał kilka bitew, ale Scarlett podniosła się z klęczek, gotowa pójść na prawdziwą wojnę i wygrać ją z uśmiechem na twarzy. 

13 komentarzy:

  1. Podoba mi się etap, który przed nami otwierasz. Bardzo jestem ciekawa, w jaki sposób będzie przebiegała ta pułapka. :)
    No i odcinek w całości - jak zwykle - cud, miód, malina. Ale obiło mi się o uszy, że zbyt częste komplementy stają się pozbawione swojej "komplementowości" (jestem pewna, że nie ma takiego słowa, ale mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli) - więc bardzo ładnie proszę, Dark, napisz coś co można skrytykować.

    Buziaki,
    Lighty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na zasadzkę zacieram rączki już od dawna i trochę się stresuję, że źle to napiszę, ale kocham ten pomysł i nie mogę się doczekać, aż się pojawi :D
      Krytyka może być też pozytywna, więc krytykuj do woli :))

      Usuń
  2. Fantastyczny odcinek :) I znowu mam niedosyt, ale tym razem nie dlatego, że czegoś zabrakło a dlatego, że chcę jeszcze więcej... :) Mówią, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, to mój jest nieokiełznanie większy niż odcinek, który nam zaserwowałaś :)

    ~ina.

    ps- Czemu nie można pisać na Ask'u już, jak jest się niezalogowanym?? Fajne to było, a teraz wyskakuje żądanie logowania :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, kochana ;)
      Jeżeli chodzi o aska, to nie mam pojęcia o co chodzi. Być może wprowadzili jakieś nowe zasady i wymagają konta. Sama nie wiem. Jeśli będę wiedziała coś na ten temat, to na pewno napiszę na blogu.

      Usuń
  3. Ja nie wiem jak to się dzieje, czy to ja coraz szybciej czytam, czy faktycznie jest jakby krócej? No,ale w gruncie rzeczy nie to jest przecież najważniejsze. Liczy się treść;D Nie wiem jak Ty tworzysz swoje opisy,ale wystarczy kilka zdań, jakieś wydawać by się mogło drobiazgi, a ja się czuję, jakbym uczestniczyła w imprezie urodzinowej z Javierem! Cieszę się, że Darcy wróciła,bo bardzo przyjemnie czyta się o tej dwójce (choć właściwie trójce!:). Nie do końca wykrystalizowała mi się (nie jestem pewna czy jest takie słowo;D)postać Darcy. Nie oczekuję, że stanie się nagle główną postacią i bedzie jej pełno,ale przez to, że nie ma jej wiele, jeszcze nie zdarzyłam "poznać" jej i jej charakteru. Scarlett i Toma z kolei mam wrażenie, że znam już całkiem dobrze;D Jak to z nimi jest, że nawet zwykła rozmowa przekształca się coś tak pięknego? Ze zwykłych chwil tworzysz im te niezapomniane. Aż się człowiek cieszy czytając;D
    Nie muszę mówić, że przebieram nóżkami w oczekiwaniu na zasadzkę? :D
    Katalin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że po przebojach z buckim bucem jesteś biegła w czytaniu i szybkicha akcjach, więc to na pewno nie moja wina :D Darcy jeszcze się zarysuje. Na razie zasygnalizowałam jej postać, wchodzi do historii małymi kroczkami. Choć musisz pamiętać, że ona i Javier schodzą już na boczek, więc za dużo jej nie będzie, ale obiecuję, że zdołasz ją poznać :) Hazel też :D
      Scarlett i Tom to moje dziubaski. Jestem szczęśliwa, że znów mogę im słodzić <3

      Usuń
  4. Co mogę napisać ? Uwielbiam Twoje opowiadanie i przygnębia mnie myśl o jego nieuchronnym końcu...

    Rozdział jak zawsze cudowny, kocham SiT razem, uwielbiam chwile gdy są tylko we dwoje. Mam nadzieję, że przed nami jeszcze dużo takich chwil tej dwójki, bo komu jak komu, ale im one się należą...

    Czekam na oświadczyny bliźniaków i intuicja mi podpowiada, że dość szybko one nastąpią...

    Dużo weny,
    T.

    " Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu" - Mark Twain

    "Odważny, to nie ten kto się nie boi, ale ten który wie, że istnieją rzeczy ważniejsze niż strach. "- autor nieznany

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzuciłam hasło z oświadczynami, ale to nie będzie takie oczywiste, bo byłoby za słodko, czyż nie? :D Jestem zachwycona najbliższym Prinzowym półroczem, bo będą działy się same fantastyczne rzeczy. Mam nadzieję, że tobie będą się podobać tak jak mnie :)

      Usuń
  5. nie podpisuje sie twoim nickiem tylko podpisuje sie ania i promuje cie na inncyh blogach i zapraszam tu ludzi :) powinnas mi byc wdzieczna bo bedziesz dzieki mnie miala nowych czytelnikow!! ZA PROFESJONALNA PROMOCJE SIE PLACI

    ale jak nie chcesz to nie i nie bede cie promowac i nadal bedziesz miala malo komci :( od dzis cie nie promuje zebys sobie wiedziala napisz do mnie jajk zmienisz decyzje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie. Dziekuje. Nie potrzebuje twojej pomocy. Jesli masz potrzebe promowac jakis blog, to zaloz wlasny i zajmij sie czyms pozytecznym, zamiast zawracac glowe mnie i innym bloggerom.

      Usuń
  6. kochamkochamkocham <3, Javier wydaje się być spoko facetem, który po prostu miał w życiu pecha do lokowania swoich uczuć. kurde, też coś, taki przystojniaka może mieć każdą, ale zakochał się w Scarlett i ona go nie chciała. w zasadzie bardziej zauroczył, bo gdyby rzeczywiście kochał to nie zapomniał by o niej tak szybko. masz racje, ona zawsze darzyła prawdziwą miłością tylko Toma. Tom to jej jedyna i prawdziwa miłość. kurde chciałabym też taką, nie powiem, że nie. szkoda, że mam pecha. :c dobrze, że ma teraz Darcy, którą się zaopiekuje i jej córka ma na imię po nim. Hazel jak z piosenki Kelly Clarkson :D
    no i Scalett i Tom, więcej więcej więcej, no! niech się miziają, w ogóle czekam na jakiś erotyk między nimi. niech się zacznie coś dziać! o tak <3 w końcu się kochają, Scarlett zmyła piętno Mike'a, tak mi się wydaje, bo już nie jest taką mimozą. niech poszaleją :3 no i Tom, super hiper hero. jaaaa taki facet to skarb.
    no i czekam na konfrontacje mojej ulubionej postaci Mike'a <3333 hahah! będzie ciekawie, widzę jak walą się maczugami albo czymś innym (?). no, w każdym razie, jestem ciekawa do czego on się posunie. on to jednak niezły stalker i psychol, troche przypomina mi te ganzerówny... boziuniu, chorzy ludzie nie tylko w opowiadaniu.

    całuski, do kolejnego zobaczenia na Jaredzie :3

    OdpowiedzUsuń
  7. Omamo! Ostatnia scena mnie poruszyła, ale zacznijmy od początku :D
    Wcześniej jakoś postać Javiera mi nie pasowała. Niby był w porządku, miły, spoko facet, ale jednak coś było nie tak. Teraz już wiem. Uświadomiłam sobie, że z Javierem wszystko jest okej, że Javier jest okej, ale nie w połączeniu ze Scarlett. Tutaj tkwiła moja niechęć do niego! I teraz na nowo dostrzegam, jego dobroć, życzliwość i chęć niesienia pomocy. Jestem strasznie ciekawa jak rozwiniesz ten wątek z Darcy ;)
    Dalej potwierdza się moja opinia - Scarlett może być tylko i wyłącznie z Tomem. Tworzą wspólnie coś pięknego i dają mi nadzieję na to, że prawdziwa miłość istnieje. Mimo czasu, mimo kłótni i niedomówień - prawdziwa miłość nie mija, ona jest i trwa wiecznie. Ach, uwielbiam rozważania na temat miłości w kontekście związku S i T <3 :D
    I w końcu Scarlett. Silna, waleczna. Taka jakiej mi brakowało. Taka, jaką podziwiam i ubóstwiam. Nie mogę się doczekać konfrontacji z Mike'm. Choć trochę się tego obawiam, ale czy słusznie? Przecież Scarlett świadomie podejmuje tę decyzję. No cóż, zobaczymy w następnych rozdziałach. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Odcinek jak zawsze rewelacyjny :) Od dłuższego czasu jestem wielką fanką Twojej twórczości, także z niecierpliwością czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo