Noc. Granatowe niebo spowiły
chmury. Idąc, co chwila unosił głowę, kojąc zmęczone oczy jego barwą. Noc miała
w sobie magię. Otulała go szczelnie z każdej strony, dając niesamowite poczucie
spokoju. Nie miał pojęcia skąd się wzięło. Noc niosła za sobą tajemnicę. Poczuł,
że pragnie coś napisać. Gdyby tylko miał po ręką notes…Noc dawała mu
wytchnienie. Nikt nic od niego nie oczekiwał, bez krzyków, szumu, mnóstwa
ludzi, bez ich problemów i potrzeb. Noc miała w sobie ciszę. Był sam ze sobą. Noc
miała w sobie moc, której magnetyzującej siły rozszyfrować nie potrafił. Po
prostu kochał noc. Nocą rozmyślał. Noc była jego powiernicą i największym
wrogiem. Nocą rozpierało go szczęście albo bezkresna samotność. Prowadziła go
ku zgubie albo odnalezieniu. To noc wywabiła go z domu. Potrzebował iść przed
siebie i zajść, aż tam. Krążył między parkowymi alejkami, mając przeczucie. Jakby
pewien był, że za chwilę rozwikła największą zagadkę. Nie wiedział tylko, jaką.
Miasto o tej porze nie było zbyt bezpieczne, ale jemu to nie przeszkadzało.
Wszystko istniało obok, a on po prostu szedł. Musiał już kilkakrotnie przeciąć
park, bo wydawało mu się, że szedł wcześniej tą uliczką. Było ciemno, naprawdę
ciemno, a jemu ta ciemność była bliska. Odpalił kolejnego papierosa, mocno
zaciągając się dymem. Zza chmur na niebo wpłynął srebrny księżyc. W całej swej
okazałości rzucał nikłą poświatę na niektóre alejki. Było ciepło, pomimo
topniejącego śniegu i pluchy, sąsiedztwa całego zgiełku miasta, w powietrzu
unosił się przyjemny zapach nocy. Powietrze było takie jakieś czyste. Pomiędzy
jednym a drugim machem oddychał pełną piersią i czuł jak krążyło po całym jego
ciele. Wypuszczając dym, wyrzucił niedopałek. Schował ręce do kieszeni i szedł
dalej. Szedł, póki nie zobaczył tam jej. Zatrzymał się i nawet tego nie
zauważył. Stał patrząc na nią. Niczym się nie wyróżniała, drobna, blondwłosa,
zapłakana. W mdłym blasku księżyca jej rysy rozmywał mrok. Coś, nie wiedział,
co, kazało mu iść do niej, wyciągnąć rękę, porozmawiać, osuszyć łzy. Gdy zobaczył
tą dziewczynę, owe przeczucie zniknęło. Wiedział, że znalazł. Nie wiedział
jeszcze co. Zdawał sobie sprawę z tego, że mógł dostać gazem pieprzowym po
oczach, albo, co gorsza, że ona mogła uciec. Jednak postanowił spróbować. Miała
w sobie coś, co ciągnęło go do niej. Nogi Billa same ruszyły się z miejsca. Drobnymi
dłońmi ocierała łzy, które uparcie nie chciały przestać płynąć, a gorzki szloch
przecinał ciszę, która utraciwszy swój urok, poczęła nieść za sobą coś nowego,
nieopisanego. Wziął głęboki oddech, gdy dziewczyna unosząc głowę, przeszyła go
pustym spojrzeniem. Spoglądając wprost w jej oczy, usiadł na ławce, a ona nawet
nie zareagowała. Lekko przygarbiona siedziała naprzeciw niego, czekając na to,
co miało się zdarzyć. Już nawet nie ocierała łez. Po prostu patrzyła na niego. Coś
ścisnęło go w żołądku.
- Nie bój się mnie. Nic ci
nie zrobię. Ja na twoim miejscu bym się wystraszył zakapturzonego faceta, który
siada obok mnie, ale jakbym wiedział, że to ja to bym się nie bał, – zrobił
pauzę, marszcząc nos - chyba namotałem, – stwierdził bardziej do siebie niż do
niej i zdjął kaptur z głowy, cały czas spoglądając w jej oczy – w każdym razie
szedłem sobie i kiedy zobaczyłem, że płaczesz, nie mogłem odejść, nie pytając,
czy wszystko w porządku, ale skoro płaczesz to chyba nie jest, nie? Jest późno,
jest niebezpiecznie, jest ogólnie niefajnie, a ty tu sama siedzisz i sobie
pomyślałem, że ktoś, kto tędy będzie szedł i cię zobaczy, może mieć mniej
pokojowe zamiary niż ja i wiesz… ja tam się nie boję, ale ty jesteś, taka… no
delikatna i ładna i to różnie bywa, nie? Jak chcesz, to sobie pójdę i nie będę
ci zawracał głowy, bo może panikuje, ale no… musiałem spytać. – Uśmiechnął się
łagodnie. Ona patrzyła, mrugając raz po raz i robiła to tak intensywnie, że aż
zrobiło mu się dziwnie, może się wygłupił, ale był pewien, że nie popełnił
błędu. Był pewien.
- Wszystko w porządku, dzięki
za troskę. – Mówiła przez nos i jej głos, tak bardzo drżał, przebrzmiewała
przez niego tak wielka rozpacz, która utwierdziła go w przekonaniu, że siedział
na odpowiedniej ławce, w odpowiednim parku i o odpowiedniej porze. Odetchnęła
ciężko. – Wiem, że chciałeś dobrze, ale nie zawracaj sobie mną głowy. Naprawdę
nie warto. Zaraz się zbiorę i wrócę do domu. Muszę. Nie zrobię niczego
głupiego, jeśli to miałeś na myśli.
- Jesteś pewna, że sobie
poradzisz?
- Pewna nie jestem, ale sobie
poradzę. - Próbowała się uśmiechnąć, ale jej nie wyszło, a on skinął głową i choć
nie chciał, podniósł się z ławki, powoli ruszając alejką. Uszedł kilka kroków,
gdy dobiegł go jej niepewny głos. - Ty jesteś, Bill, prawda? – Odwrócił się
energicznie, nie będąc pewnym czy wyobraźnia nie płata mu żartów. Nie
przywidziało mu się. Nerwowo zaciskając dłonie, zagryzała wargę. Uśmiechnął się
lekko i szybko wrócił do niej, znów siadając obok. - Poznałam cię po głosie. Na
ulicy pełno twoich sobowtórów, ale twój głos znam. Nie raz słyszałam cię w
radiu. Może słono zapłacę za to, że cię zatrzymałam, ale…- urwała spuszczając
wzrok, a po chwili dodała - nie boję się ciebie.
- A tego, że coś ci się tutaj
stanie? W koło krąży pełno podejrzanych typów.
- Nie. Nie boję się. Już nie.
- Widział w niej wahanie. Przez chwilkę otwierała i zamykała usta, próbując coś
powiedzieć. W końcu wysunęła dłoń z uchwytu jednorazowego woreczka foliowego, w
którym niosła zakupy i splotła obie na kolanach, ponownie podnosząc wzrok na
Billa. - Mam na imię Rainie, - odrzekła po chwili - tak naprawdę, to bardzo się
boję tu być. W sumie powinnam iść do domu, ale nie jestem w stanie się stad
ruszyć. Powinnam iść. Nie powinnam zostawiać jej samej z nim, ale… Chętnie
porozmawiam z kimś… - zastanowiła się, dobierając słowa – innym.
- Pierwszy raz od bardzo
długiego czasu wybrałem się na spacer i ciach, spotkałem ciebie. Nie żebym
twierdził, że to przeznaczenie, czy coś, ale wiesz… ja też się cieszę, że mogę
porozmawiać z kimś innym. Czemu płakałaś? Wiem, że o takich rzeczach nie mówi
się przypadkowym nieznajomym, ale może zrób wyjątek? – Rozejrzała się wokół, a
Bill miał moment, by dokładniej przyjrzeć się jej buzi. Była śliczna. Gładkie
rysy, pełne, ładnie zarysowane wargi i ogromne oczy, których barwy nie mógł
wypatrzyć przez panujący wokół mrok.
- Płakałam, bo mi smutno, bo
ciężko i brak mi sił do walki z wiatrakami. Musiałam, gdzieś ten smutek
wyrzucić, żeby wrócić i znów być silna.
- Gdy mnie jest smutno, to
piszę piosenki. Odkąd pamiętam.
- Ja nie mam talentu do
wierszoklectwa i zostają mi łzy, ale nie są złe. Bill?
- Hym?
- Odprowadziłbyś mnie do
domu? Będzie mi raźniej.– Kiwając głową, uśmiechnął się ciepło i wstawszy,
podał jej dłoń. Chwyciła swoją reklamówkę, znów się wahając. Spoglądała przez
chwilę to na jego rękę, to na twarz, która w poświacie księżyca wyglądała jakoś
tak… magiczne. Nie miała nic do stracenia, a on wzbudzał w niej zaufanie. Chyba
tylko dlatego nie pozwoliła mu odejść. Nie miała pojęcia, skąd to się brało,
przecież był jej zupełnie obcy. Podała mu swoją drobną dłoń i wstała z ławki. Wciąż
nie miała pojęcia, czy nie skręciła w złą uliczkę, ale pozwoliła Billowi wziąć
się pod rękę. Złych skrętów w jej życiu było już tak wiele, że jeden więcej nie
robił już różnicy.
- Co napawa cię lękiem?
- Mój dom. To zbyt
skomplikowane, by powiedzieć o tym w ciągu dziesięciu minut. Poza tym, lepiej,
żebyś nie wiedział.
- Może jednak? –
Odpowiedziała mu cisza, a on ją przyjął. Czuł, że tak trzeba. Po kilku chwilach
opuścili park, wkraczając do zupełnie innej rzeczywistości. W odartym z ciszy
mieście, pełnym krzyków, mijali wystawy, migoczące witryny i te zupełnie
ciemne. Szli przez noc, przecinając
kolejne ulice. On mówił, a ona słuchała. Opowiadał, co mu przyszło na myśl. O
chłopakach, o ich wpadkach na scenie, o nieudanych dowcipach Georga i o różnych
innych śmiesznych rzeczach, o wszystkim tak po prostu. Kiedy wreszcie się
roześmiała, a spięte mięśnie jej ciała rozluźniły się, pewnie położyła drugą
dłoń na jego ręce, trzymając się delikatnie. Dostrzegała już światła i kolory,
wszystkie wystawy, pozwalając mu się prowadzić, odchylała głowę i patrzyła w
niebo. Śmiała się słodko, jednak aż nader namacalny w jej głosie był smutek.
Brakowało mu iskry, czegoś, co obudzi w nim chęć do działania. Już znalazł. W
ciągu tych kilku minut czuł się pełen energii i choć wiedział, że nigdy więcej
jej nie spotka, ta chwila miała sens. Od zawsze wierzył w niemożliwe. Znaleźli
się w dzielnicy, w której przebywanie zazwyczaj wywoływało u niego gęsią
skórkę. Stanęli nieopodal kamienicy, w której mieszkać nie życzył nikomu. I pomyśleć,
że to był jej świat. Z buzi Rainie zniknął uśmiech i wróciło przygnębienie.
Poczuła wyrzut, nie powinna była tam zostawać. Powinna zaraz wrócić do domu i
nie pozostawiać Promyczka z nim. Spała, ale gdyby się obudziła… Poczuła skurcz
w żołądku. – Dziękuję, Bill. Trzymaj się. – Posłała mu pokrzepiający uśmiech,
którego sama tak bardzo potrzebowała i powolutku skierowała się do bramy.
- Rainie… - przeszukał
wszystkie kieszenie kurtki, nie licząc, że coś znajdzie, a jednak znalazł. Tej
nocy miał szczęście. W górnej kieszonce schowany był flamaster. – Zadzwoń,
gdybyś potrzebowała pomocy. – Ujął jej rękę i odsunąwszy rękaw kurtki, bardziej
z pamięci i na wyczucie, wypisał na spodniej stronie jej ręki swój numer
telefonu. Głęboko liczył, że nie nabazgrolił za bardzo. W ciemnościach
dostrzegł nieznaczne kiwnięcie głową. Szczelnie opuściła rękaw, zakrywając
napis. Zaczekał, aż zniknie mu z oczu. Włożył ręce do kieszeni i odszedł.
*
Zobaczył ją, gdy wychodziła
ze szkoły. Sama. Tym lepiej, nikt nie będzie mu przeszkadzał. Liv często
odbierała mu okazję, a teraz miał Scarlett do dyspozycji. Zaciągając się po raz
ostatni, wyrzucił peta. Stanął w miejscu, chowając ręce do kieszeni obszernych
spodni, by móc się jej lepiej przyjrzeć. Patrzenie na nią musiało mu na razie
wystarczyć, ale nie zamierzał bynajmniej na tym poprzestać. Zlustrował ją od
stóp po czubek głowy. Miała świetne nogi. Buty na wysokim obcasie, dodawały jej
takiego pazura, który lubił u dziewczyn, a dopasowane spodnie, podkreślały jej
krągłe biodra i pupę. Na tych, wzrok zatrzymał znacznie dłużej. Odrzuciła do
tyłu włosy, poprawiając torebkę na ramieniu i zapięła skórzaną kurtkę. Obrzuciła
spojrzeniem plac, po czym usiadła na jednej z ławek przy ogrodzeniu. Założyła
nogę na nogę, opierając się jedną ręką o siedzisko, przeniosła ciężar ciała na
tą stronę. Spod lekko przymrużonych
powiek przyglądała się uczniom zebranym na boisku, taksując ich chłodnym
spojrzeniem. Scarlett wydawała mu się taka drapieżna, wyrachowana i przy tym
zmysłowa w każdym geście. Samo jej spojrzenie potrafiło sprowadzić człowieka do
parteru, ale nie jego. Upewniało go, że wybrał dobrze i nie pożałuje. Twarda z
niej sztuka. Ten temperament. Kiedyś była dla niego tą małą dziewczyneczką,
która trzymała się na uboczu, mało mówiła i ani jej się śniło przodować w
grupie. Popołudniami patrzyła jak tańczyli, nigdy sama tego nie robiła. Czasami
na poczekaniu tworzyła teksty do ich muzyki i śpiewała. To były jej chwile, bo
wtedy wszyscy słuchali i najczęściej myliły im się kroki. Śmiesznie było. Nawet
jemu podobało się, gdy śpiewała. Miała kawał głosu. Wtedy był jej największym
atutem. Tak to sobie było, aż do tamtego dnia. No i potem zniknęła. Wtedy
śmieszyło go, że mogła liczyć na to, że ona i on… teraz, to inna sprawa. Zmienił
szkołę i kogo spotkał? Póki nie usłyszał imienia i nazwiska, gdzieś na początku
roku, nie wiedział, że to Scarlett. Zobaczywszy ją po tych kilku miesiącach,
definitywnie zmienił zdanie w jej temacie, a konkretniej to ona się zmieniła.
Musiał przyznać, że choć zadawał się z ładniejszymi i zgrabniejszymi od niej,
to Scarlett w ostatnim czasie działała na niego najbardziej. Mógł mieć każdą,
no prawie każdą, ale chciał ją, a Scarlett się odwidziało. Gierek jej się
zachciało. Jakiś czas wcześniej nie miałaby przed nim oporów. Zaczęła się bawić
w niedostępną, ale on już się postara, żeby zmieniła zdanie. Widział, jak reagowali
na nią faceci ze szkoły. Trzeba było jej przyznać, że budziła respekt, czy to
powodowany pożądaniem czy zazdrością, nie była obojętna. Nie żeby się tam jakoś
wyróżniała, bo trzymała się dalej z boku, ale teraz to już zupełnie inaczej.
Teraz była kimś, nie ciepłą kluską, ale kobietą z charakterem, a takie lubił. Wiedziała,
czego chce i on również. To tylko kwestia czasu, jak dopnie swego. Nie będzie
musiał przejmować się Sereną, ani nikim innym. Te wszystkie cieniasy będą dalej
się do niej ślinić, ale to do niego będą należeć te nogi, te piersi i te usta,
te pełne, kuszące wargi. Ona będzie należeć do niego. Już niedługo. Scarlett
miała w sobie coś nieprzyzwoitego, w samych jej ruchach kryła się niepomierna zmysłowość.
Kusiła każdym słowem, gestem, a nawet spojrzeniem, więc jak mógł się temu
oprzeć? Przesunął się o kilka kroków, by lepiej ją widzieć i oparł się o
ścianę. Przyglądał się jej, jak rozmawiała przez telefon, zagryzając przy tym
dolną wargę, grzebała w torbie, jadła śniadanie. Wziąłby ją nawet na tej ławce.
Po dzwonku uczniowie zaczęli wchodzić do szkoły, jednak ona trzymała się z
tyłu. Czekała, aż wejdą. Tym lepiej dla niego. Gdy tłumek przecisnął się do
środka, powoli zbliżyła się do drzwi, nawet na niego nie spoglądając.
Niespiesznie dorównał jej kroku.
- Cześć, Maleńka. – Usłyszawszy
Mike'a, mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści, czując jak krew burzy się jej w
żyłach. Na ułamek sekundy przymknęła powieki, to tylko Mike, tylko. Otworzyła je i twardo spojrzała mu prosto w
oczy.
- Primo. Mam na imię,
Scarlett. Secundo. Nie waż się do mnie mówić per maleńka. Tertio. Już cię tu
nie ma. - Syknęła i ignorując obecność chłopaka, włożyła ręce do kieszeni
kurtki, zmierzając do klasy na, ku jej nieszczęściu, matematykę. Kątem oka
widziała, jak perfidnie taksował ją wzrokiem. Miała ochotę zatrzymać się i mu
solidnie przyłożyć, jednak uznała, że nie da mu tej satysfakcji. To w końcu
tylko Mike, nic nieznaczący, marny, dupek Mike.
- Lubię, jak jesteś taka
ostra, Maleńka. - Zwilżyła wargi koniuszkiem języka, przenosząc na niego swoje
spojrzenie, uraczyła go jednym z tych ‘pomóżmy dzieciom specjalnej troski’.
- Czy przypadkiem nie dali ci
na drugie natręt? Tracisz czas, Miller.
- Na ciebie nigdy.
- Takie wnioski, to już z
deka nie wczas. Zniknij. – Machnęła
ręką tuż przed oczami Mike'a, jakby odganiała się od natrętnej muchy. Znów
schowała dłonie do kieszeni, nie mógł widzieć, jak drżały. Mocno zaciskała je,
czując jak paznokcie przecinały ich skórę. Unormowała oddech, patrzyła przed
siebie. To tylko Mike. Gdyby tylko wiedział, jak wielki budził w niej lęk, jak
bardzo brzydziła się samej myśli o nim, jak bardzo go nienawidziła, byłby
zadowolony. Wówczas miałby nad nią przewagę, a do tego nie miała prawa
dopuścić. Zimnie opanowanie, to jest to, czym miała go raczyć.
- Wręcz przeciwnie, teraz
jest twój czas, Scarlett. – Akcentował jej imię, gdy jego ręka lokowała się na
jej biodrze. Miała wrażenie, jakby właśnie w tej chwili dostała piorunem. Myśl
o jakimkolwiek spokoju, odeszła gdzieś w niepamięć. Zalała ją fala gorąca i
jeszcze silniejsza fala złości. Zrzuciła jego rękę ze swojego biodra jeszcze
szybciej, niż ta się na nim znalazła, w dodatku z taką siłą, której
najwidoczniej on, ani nawet ona, nie spodziewałaby się. Spiorunowała go
spojrzeniem.
- Nigdy więcej tego nie rób!
– Fuknęła na niego głośniej, niż przewidywała, zwracając na nich uwagę uczniów
idących blisko nich. Usta Mike'a rozciągnęły się w cwanym uśmieszku.
- Jeszcze będziesz o to
prosiła.
- Chciałbyś. – Syknęła,
kwasząc się z odrazą. Przyspieszyła kroku, jednak Mike nie ustępował. Uczniowie
zwietrzyli atrakcję, przez to przystawali, przypatrując się zajściu. Wyszli na
główny hol. Scarlett pragnęła, by w jakiś cudowny sposób, Liv znalazła się w
szkole. Ktokolwiek, byleby tylko uwolniła się od niego. Roześmiał się gardłowo,
podchodząc jeszcze bliżej. Czuła, jak ogarnia ją panika. Jego bliskość tak na
nią działała. Oddychała szybko, patrząc na niego wrogo.
- Scarlett. Scarlett.
Scarlett. Nie bądź taka niedostępna. Przecież wiem, że się ze mną bawisz. -
Zatrzymała się gwałtownie, głośno prychając, na co Mike uśmiechnął się jeszcze
podlej. Nie miała pojęcia, na co leciały te wszystkie laski. Już nie.
- Prędzej zginę. – Syknęła zjadliwie.
- Nie rozumiesz jak się do ciebie mówi? Daj mi święty spokój. – Odwróciła się
gwałtownie, chcąc odejść, jednak Mike zatrzymał ją, chwytając na przedramię. Szarpnął,
przez co lekko się zachwiała, jednak to wystarczyło, by wykorzystał sytuację i
wciągnął ją w swoje objęcia. Jego dłonie powędrowały wprost na pośladki Scarlett.
Momentalnie zrobiło się jej niedobrze, gorąco i słabo jednocześnie. Jego dotyk
palił jej skórę. Czuła, jakby miliony niewidzialnych igieł raniło ją tam, gdzie
jej ciało stykało się z jego ciałem. Poczuła się brudna. Zaczęła się szamotać,
ale on tylko zacieśniał uścisk. Na nic szły jej próby, patrzył nań z cwanym
uśmiechem wymalowanym na twarzy. Trzymając niczym w pułapce, pochylił się tuż
nad uchem brunetki, muskając nosem jej pachnące wanilią włosy.
- Zawsze dostaję to, czego
chcę, Maleńka. – Szarpnęła po raz kolejny, najmocniej jak mogła, ale to tylko
pogorszyło sytuację. Jego słowa podziałały na nią jak płachta na byka, a palce
mocniej wpiły się w jej pośladki. Wokół
stało tyle ludzi, tyle dziewczyn, z których niejedna zapewne
przechodziła to co ona teraz i to niewykluczone, że w gorszych warunkach, a
nikt, żadna z nich nie zrobiła niczego, żeby jej pomóc. Tyle chłopaków
wyznawało je swoje uczucie, tylu chciało się z nią umawiać, żaden z nich nie
ruszył się z miejsca. Ciekawe tylko, czy to respekt przed Michaelem, ciekawość
czy Niechcic do niej, odebrały im mowę i władzę w ciele. Poczuła się
upokorzona, jak lekka panienka, którą każdy mógł brać gdzie i kiedy chciał. Zawładnęła
nią panika, w głowie huczało jej jedno. Musiała się wyswobodzić. Przechytrzyć
jego siłę. Nikt nie miał prawa robić takich rzeczy. Nikt, a zwłaszcza on. Szarpnęła
znów, tym razem zabolało, coś przeskoczyło jej w ramieniu, jego palce mocniej
wbiły się w jej skórę. Mike biernie stał, trzymając ją w żelaznym uścisku,
jakby jej szamotanie nie robiło na nim żadnego wrażenia. Uśmiechał się przy
tym, jak ostatni szelma, a Scarlett pragnęła mu ten uśmieszek skutecznie
zetrzeć. Nie miała pojęcia, że był aż tak silny. Mike wydawał się niepozorny. W
akcie desperacji, nieporadnie uniosła nogę i wbiła obcas w czubek jego buta.
- Nie tym razem. – Warknęła,
odsuwając się od niego szybko, gdy puścił ją niczym poparzony, krzywiąc się z
bólu. Dla pewności cofnęła się jeszcze kilka kroków, spoglądając na niego z
obrzydzeniem. Momentalnie jej ulżyło, odzyskała równowagę, a wraz z nią swoją
pewność. Choć serce waliło jej jak oszalałe, wiedziała, że najgorsze za nią.
Wróciło racjonalne myślenie. Oblizując wyschnięte wargi, rozejrzała się szybko
dokoła. Miała ochotę Ich wszystkich roztrzaskać. Oddychała szybko i nierówno,
stojąc z rękoma założonymi na biodra. Czekała, aż przestanie się miotać i
wyprostuje się. Miała ochotę go unicestwić, długo i boleśnie. Uspokoiła oddech,
wygładziła ubranie i zaciskając pięści, zabijała go nienawistnym spojrzeniem. Miała
ochotę rzucić się na niego z pięściami, miała ochotę wybuchnąć, a pomimo tego
stała twardo, dumnie unosząc głowę. Nic nie było na tyle złe, by miała dać się
ponieść emocjom. Nic. W końcu przestał się miotać. Oburzony ruszył w jej
kierunku. To były sekundy. Instynktownie zamachnęła się, trafiając w sam nos.
Promieniujący ból rozszedł się po jej ręce. Usłyszała krzyk, jak się okazało
Michaela, wzmożony szum na korytarzu i jej własne syknięcie. Strzepnęła dłoń,
jakby to miało sprawić, że ból zniknie. Ścisnęła ją mocno drugą dłonią. Oczy
zaszły jej mgłą, więc mocno je ma moment zacisnęła. Gdy je otworzyła, zobaczyła,
że ktoś podszedł do niego, chciał mu pomóc, a ten wrogo odganiał się, jak od
natrętnej muchy, trzymając się za nos. Skrzywiła się. Skoro ją zabolało tak
bardzo, to jemu musiało być gorzej. Nikt nie będzie jej poniżał. Tym bardziej
on. Wrzawę na korytarzu przeciął donośny głos dyrektora. Wszystko później
działo się już bardzo szybko. Najpierw rozgonił wszystkich na lekcje, Mike'a
wysłał do pielęgniarki, a później wezwał go do siebie, a Scarlett poprowadził
za sobą. Splatając ręce na piersi, butnie maszerowała za nim. Jeszcze tego
brakowało, żeby musiała płacić za ratowanie swojego honoru. W gabinecie, który
poziomem znacznie różnił się od sal lekcyjnych, kazał jej usiąść naprzeciw
swojego biurka, poczym sam zasiadł w swoim fotelu, rozpierając się na nim
wygodnie. Ulokował w niej protekcjonalne spojrzenie, na co zareagowała
uniesieniem brwi i splecieniem rąk na klatce piersiowej. Założyła nogę na nogę,
spoglądając na niego równie pewnie.
- Panno O’Connor, proszę mi
wytłumaczyć, dlaczego pobiłaś Millera?
- Pobiłam? - Wywróciła
teatralnie oczami. - Ja się tylko broniłam, panie dyrektorze. Gdyby pana ktoś
złapał wpół i w dodatku trzymał za pośladki, to też by pan tak zareagował. –
Przed oczami stanął jej obraz dyrektora w objęciach Mike'a i musiała je na
moment zamknąć, by się nie roześmiać. Skrajności. Otwierając je, zobaczyła, jak
dyrektor kręcił głową z rezygnacją.
- Musiałaś go zaraz bić?
- Już panu mówiłam, że go nie
pobiłam. Broniłam się. Po prostu się broniłam. – Wzruszyła ramionami, poprawiając
się na miejscu. Była oszołomiona. Wszystkie emocje kotłowały się w niej,
stopniowo wybuchając, co chwila na nowo. To wszystko trwało kilkadziesiąt sekund,
nie było czasu, by baczyć na nie. Złość, bezsilność, poniżenie i strach, który
też gdzieś się pojawił, mieszały się ze sobą. Wzdychając, przeczesała włosy
palcami.
- Jestem ciekaw, co będzie,
jak się okaże, że złamałaś mu nos.
- Niestety, aż tak silna nie
jestem. Wie pan, co? To niesprawiedliwe. On się do mnie dobiera, prowokuje
mnie, poniża, wszystkiemu przygląda się pół szkoły, nikt nie raczy się ruszyć, a
kiedy sama próbuję się bronić, to obrywa mi się za to.
- Jeszcze ci się nie
oberwało. Usiłuję ustalić przebieg wydarzeń.
- Mogę panu go panu
przedstawić, nawet ze szczegółami.
- Wystarczy pobieżnie. –
Rozsiadł się w fotelu, składając ręce na bokach fotela i stykając palce przed
klatką piersiową. Chyba chciał wydawać się dostojniejszym niż był w
rzeczywistości.
- Pominę fakt, że Mike
przyczepił się do mnie już dawno. Dziś nachalnie mnie nagabywał, a kiedy
kazałam mu odejść, zabrał się za rękoczyny. Jakoś udało mi się wyswobodzić, a
kiedy znów się na mnie rzucił, to mu przyłożyłam. Instynktownie.
- Instynktownie.
- To się nazywa obrona
własna, panie dyrektorze. Szkoła pełna ludzi, a ja nie mogę się czuć w niej
bezpiecznie.
- Może dałaś mu jakieś
podstawy..
- Ja podstawy?! Od kilku
miesięcy powtarzam mu, że jest dla mnie nikim i miałabym mu dać podstawy?!
Naprawdę, to bardzo romantyczne. – Wywróciła oczami, posyłając dyrektorowi
powątpiewające spojrzenie. Balansowała na krawędzi, ale już na innym dywaniku
nie mogła wylądować, więc wszystko było jej obojętne.
- Nie unoś się.
- Nie unoszę się.
- Nic nie dzieje się bez
przyczyny, Scarlett.
- Do czego pan pije? Swoją
drogą ma pan rację. Gdyby Mike nie dobierał się do mnie, to nie uderzyłabym go.
Broniłam się. Już mówiłam. Nikt nie będzie mnie poniżał, tym bardziej w miejscu
publicznym. To, że jestem od niego słabsza, nie znaczy, że może mi uwłaczać.
Nie pozwolę się obmacywać, ani nie będę wysłuchiwać obraźliwych komentarzy.
- Nie wdziałem tego zajścia.
- Więc dlaczego insynuuje
pan, że wynikło ono z mojej winy?
- Sugeruję się tym, co powiedziała
pani Lockerman.
- Wszystko wiadomo.
- Słucham?
- Jeśli chodzi o osobę moją i
Millera, to pani Lockerman nie jest najlepszym sprawozdawcą. Już widzę, jak
przekręciła fakty. – Skwasiła się.
- Miarkuj się, Scarlett.
- Taka prawda. Ona mnie nie lubi,
a Mike jest jej pupilkiem.
- Jeśli masz powiedzieć za
dużo, lepiej nie mów nic.
- Mówię tyle ile uważam. Nie
sądzi pan, że odeszliśmy od powodu mojej wizyty w pańskim gabinecie?
- Co z wami zrobię,
zdecyduję, kiedy porozmawiam z Mike. Możesz iść do domu, - poderwała się z
miejsca – ale pod warunkiem, że odbierze cię ktoś dorosły. Nie Liv, w każdym
razie.
- A dlaczego nie mogę iść
sama?
- Tak postanowiłem.
- Mama jest w pracy.
- Jakiś wuj, może ciotka albo
kuzyn? – Skwasiła się. Szkopuł tkwił w tym, że nie znała swoich ciotek, wujów,
ani kuzynów. Nie znała nikogo ze swojej rodziny. Ze strony taty jedynym krewnym
był dziadek, który dawno zmarł, a ze stroną mamy sytuacja była jasna. Hym…
Kuzyn? Na jej buzię wpłynął cwany uśmiech, który zaraz zatuszowała poważną
miną. Kuzyn.
- Mogłabym zadzwonić? –
Mężczyzna skinął głową, więc brunetka wyjęła telefon i szybko wystukała numer.
Po dwóch sygnałach usłyszała w słuchawce głos swojego nowego kuzyna.
- Co jest, piękna? Nie
powinnaś mieć przypadkiem matmy? – Uśmiechając się do słuchawki, opadł na
miękki fotel, układając się w nim wygodnie.
- Cześć, Tom. Słuchaj, jest
taka sprawa. Potrzeba mnie odebrać ze szkoły. Mama jest w pracy, a Liv nie
może. Wiem, że ciocia i wujek też są zajęci, więc pomyślałam o tobie. Co ty na
to, kuzynie? Miałbyś chwilę?
- Kuzynie?
- Tak, tak. Wszystko w
porządku. Miałam małą scysję i wiesz, mogę się zwolnić do domu.
- Co ty kręcisz? Jaką scysję?
- Jesteś kochany, że się tak
martwisz, ale teoretycznie jest już okej. Wszystko ci opowiem w drodze do domu.
To jak masz chwilę? Chyba nie chcesz, żebym tu kwitła do szesnastej, co? –
‘Scysję’, ‘kuzynie’? Kręcąc głową, wstał z siedziska i skierował się do przedpokoju,
po drodze chwytając kluczyki z szafki.
- Oczywiście, że nie,
kuzynko. – Rozśmiał się do telefonu. – Będę za piętnaście minut. – Rozłączył
się, a Scarlett usłyszawszy przerywany sygnał, schowała telefon. Usiadła z
powrotem na krześle, a dyrektor uznając, że załatwiła sprawę, zajął się swoimi
sprawami. Natomiast ona nie mając nic lepszego do roboty, czytała treść
dyplomów, zawieszonych na ścianach. Swoją drogą, dziwne, że Mike jeszcze nie
przyszedł. Nie miała ochoty go oglądać. Liczyła, że porządnie go zabolało.
Myśl, że taki ktoś, jak on miał nad nią fizyczną władzę, napawała ją złością i
jeszcze większym obrzydzeniem. Jednak nie miała zamiaru dać mu za wygraną. To
ona wyjdzie stamtąd z podniesioną głową. Ile razy miałaby upaść, tyle razy
wstanie. A taki marny ktoś jak Mike nie przyprze jej do muru. Nieważne, co
mówił i robił. Nieważne jak bardzo wykorzystały przeciwko niej, to co niegdyś
do niego czuła, nie miała zamiary mu się poddać. Nie ona.
Kuzyn Tom wkracza do akcji.
Szybkim krokiem przemierzał szkolne korytarze, w zasadzie nie wiedząc gdzie
powinien się kierować. Nie natknął się na nikogo po drodze, nawet woźnego. Z tego,
co pamiętał, woźni kręcili się wszędzie tam gdzie nie powinni. Nie miał z nimi
najlepszych wspomnień. Na głównym holu zobaczył spory plan szkoły. Szukając
gabinetu dyrektora, poczuł, że ktoś za nim stanął. Oczami wyobraźni widział
jakąś panią Krysię z wielką miotłą. Odwróciwszy się, doznał całkiem przyjemnego
dla oka szoku. Stała obok niego wysoka szatynka, szczupła, kształtna, odrobinę
za bardzo spalona w solarium, ze zbyt przyniszczonymi włosami i zbyt agresywnym
makijażem, ale nawet niezła. Dziwił się, że bezkarnie krążyła po szkole w
stroju odsłaniającym więcej niż zasłaniającym, no, ale może ta rządziła się
swoimi prawami. W końcu odkąd skończył edukację minęło już trochę czasu. W
każdym bądź razie owa szatynka patrzyła na niego tak, jakby miała ochotę się na
niego rzucić. Może w innej sytuacji skusiłby się, ale zdecydowanie wolałby,
żeby to Scarlett się na niego rzuciła, to byłoby zdecydowanie bardziej
interesujące. Zdał sobie sprawę, że cały czas się jej przyglądał. Odchrząknął.
- Tak?
- Szukasz kogoś? – Spytała,
jak na jego oko zbyt wyuczonym, tonem pełnym seksapilu. Lustrowała go mało
skromnym spojrzeniem, na co znów odchrząknął, spoglądając na plan.
- Szukam gabinetu dyrektora.
- A co cię do niego
sprowadza, - ruszyła korytarzem, przez co uznał, że miał iść za nią. Odrobinę
obawiał się, że wyprowadzi go do jakiejś toalety, a szczerze powiedziawszy nie
miał na to ochoty. Sam się sobie dziwił, bo jeszcze kilka miesięcy wcześniej
zapewne nie odmówiłby. I pomyśleć, że to wszystko robota Scarlett. – Tom. –
Wyraźnie zaakcentowała jego imię, jakby chciała mu unaocznić, że wiedziała, kim
był, czego nietrudno było się domyślić. Odwróciła się, racząc go długim
spojrzeniem. Z dwojga złego wolał to niż miałaby się na niego rzucić. Idąc za
nią i patrząc na jej kolebiące się biodra, uświadomił sobie, jak długo już…
obywał się bez. To też przez Scarlett. Do niedawna nie pomyślałby, że tak
można. Dziwne, że mając ją zupełnie nie ciągnęło go do innych. W sumie nie miał
jej w żadnym tego słowa znaczeniu. W każdym razie, kiedy była obok, to nie
pragnął innych. Oczywiście nikt nie mówi o niej, bo ona to inna sprawa, oj baaardzo
inna. Odruchowo pokręcił głową. Szatynka cały czas wpatrywała się w niego,
uznał, że wypadałoby odpowiedzieć.
- Powiedziałbym, że kto.
Moja… kuzynka.
- O nie wiedziałam, że do
mojej szkoły chodzą kuzynki tych Kaulitzów.
- Taka troszkę przyszywana. –
Zatrzymała się przed białymi drzwiami, wskazując na tabliczkę. -Dzięki.
- Do usług. – Uśmiechnęła się
unosząc brew i zagryzając wargę. Wcale nie odebrał tego jako aluzji, ani, ani.
Mijając go, delikatnie, niby przypadkowo otarła się o niego. Nie odwrócił się.
Szybko zapukał. Dziwna była. Usłyszawszy donośne ‘proszę’, wszedł do środka z
jakże przejętą miną. Scarlett momentalnie poderwała się z miejsca, a zaś sam
dyrektor spojrzał na niego badawczo. Jakby mu ćmiło, że już go gdzieś widział.
- Coś ty znowu nabroiła,
kuzynko? – Podchodząc, pogroził jej palcem, po czym troskliwie objął ramieniem.
- Już się boję myśleć. Ciocia nie będzie zachwycona. Bo wie pan, – zwrócił się
do dyrektora – Scarlett to wszędzie pełno. Teraz to już trochę spoważniała, ale
w dzieciństwie… Co ja z nią miałem? - Machnął niedbale ręką, wywracając oczami.
– Jednego razu bawiliśmy się w lekarza i wie pan, co? Przyniosła z kuchni tasak
i chciała wyciąć mi wyrostek robaczkowy. Na szczęście zwiałem. – Tom mówił z
takim przejęciem, że gdyby nie wiedziała, że ściemniał, to uwierzyłaby mu. –
No, ale ja już sobie z nią porozmawiam w domu, żeby nie martwić cioci. Chodź
kuzynko, chodź. Nie będziemy panu przeszkadzać. – Dyrektor odrobinę
oszołomiony, kiwnął głową i wstał, gdy wychodzili. – Dowidzenia, panu. – Tom
strzelił uśmiechem numer pięć, a Scarlett mruknęła coś na rodzaj pożegnania,
dusząc śmiech.
- Żegnam i widzę cię jutro u
siebie, Scarlett. Z samego rana. – Tom obejmując dziewczynę, pchnął drzwi, a po
ich drugiej stronie stanął przed nimi Mike. Ciężko określić, kto bardziej się
zdziwił, ale pewnym było, że Mike wyszedł z tej potyczki gorzej niż Scarlett.
Brunetka posłała mu nienawistne spojrzenie i uniósłszy dumnie głowę, ujęła
oplatającą ją rękę Toma. Przy nim czuła się pewnie. Tom poczuł, jak Scarlett
sztywnieje, zobaczył jego nos i połączył fakty. Spojrzał na niego z wyższością,
po czym mocniej przyciągnął do siebie Scarlett. Szli w milczeniu przez kolejne
korytarze, Serena nie omieszkała nie czekać przy wyjściu, gdzie uraczyła Toma
słodkim uśmiechem. Widząc przy nim brunetkę, mina odrobinę jej zrzedła, ale
usiłowała nie dać nic po sobie poznać. Minęli ją bez słowa, dopiero, gdy drzwi
trzasnęły za nimi, Scarlett ciężko odetchnęła.
- Zabierz mnie do domu.
Z pokojem Scarlett wiązł dwa
wspomnienia. Pierwszym były ból głowy i dziura w pamięci wielkości kosmosu,
drugim, że kołysał ją do snu. Teraz siedząc w nim znów nie wiedział, czego się
spodziewać. Odkąd poprosiła, by zabrał ją do domu, nie odezwała się słowem,
póki nie przekroczyli jego progu. Tam powiedziała, by się rozgościł w jej
pokoju, bo musi wziąć prysznic i tak nie było jej już z dwadzieścia minut.
Usadowił się na łóżku, a w między czasie zdążył zrobić herbatę, bo pomyślał, że
mogła mieć na nią ochotę i czekał. Jedyną zmianą, jaką zarejestrował w
pomieszczeniu, było to, że ze ścian zniknęły plakaty. Zamiast tego na szafce
nocnej Scarlett pojawiły się fotografie. Jedna przedstawiała ich wszystkich
razem, pierwszego wieczoru w Loitsche, a druga jego i Scarlett w salonie, gdy
siedzieli obok siebie na sofie, ona opierając się o poduchę na boku sofy, trzymała
nogi na jego udach. On głodził je lekko, a Scarlett bawiła się rękawem jego
bluzy. Liv pstryknęła zdjęcie akurat, gdy na siebie spoglądali i musiał
stwierdzić, że wyszło ładne. Musiał załatwić sobie takie samo. Tak bardzo lubił
na nią patrzeć, chłonąć z jej niewinnej delikatności, napawać się widokiem jej
pyzatej buzi, rumianych policzków, ładnie zarysowanych, malinowych ust i
najładniejszych w świecie niebieskich oczu. To było coś nowego, dotąd nieznanego, coś, czego uczył się z nią i
dzięki niej. To wyprawa, którą rozpoczął jakiś czas temu, gdy pragnął
odnaleźć prawdziwego siebie i która trwa nadal i trwać będzie, póki nie
odnajdzie tego, czego nazwać nie potrafi. Drzwi lekko skrzypnęły i brunetka
pojawiła się w nich. Szła lekko pochylona do przodu, susząc włosy ręcznikiem.
Przewiesiła go zaraz przez oparcie krzesełka i szybko usadowiła się obok Toma.
Nawet w dresach i powyciąganym t - shircie, bez śladu makijażu i tych
wszystkich dodatków wyglądała słodko. Przykryła się kołdrą i dopiero, gdy
siedziała wygodnie, spojrzała na Toma.
- Musiałam zmyć to z siebie.
- Co takiego?
- Jego dotyk. - Patrzyła
Tomowi prosto w oczy, a jej niebieskie tęczówki przepełniał smutek. Bardzo
dawno jej takiej nie widział. Pomimo, że zdawała się trzymać dziarsko, tym spojrzeniem
powiedziała mu wszystko, co chciał wiedzieć. - Bo chyba powinnam ci
opowiedzieć, skąd ten cały szum, nie? - Tom kiwnąwszy głową, podał jej kubek z
parującym napojem, na co uśmiechnęła się delikatnie. Był zafrasowany. Nie
spuszczał z niej wzroku, lustrując uważnie jej buzię. - Nie wiem czy poznałeś,
ale to był Mike. Ten, który kiedyś przyszedł do klubu i prosiłam cię… -
zawahała się - pamiętasz? – Kiwnął głową, a dziewczyna kontynuowała. - On chyba
usiłuje mnie poderwać. Znaczy powiedziałabym, że jemu chodzi… o wiesz. -
Westchnęła, upijając łyk herbaty. - Do tej pory te jego zaloty były niegroźne,
odpierałam je jednym porządnym docinkiem, ale ostatnio coś się zmieniło. Dziś
był na to najlepszy dowód. Zaczął się do mnie po prostu dobierać, na holu, przy
ludziach. To było takie okropne, Tom! - Pierwszy raz odkąd zaczęła mówić,
spojrzała mu prosto w oczy, czego zaraz pożałowała, bo pozwoliła mu tym
zobaczyć, jak drżała jej bródka. Zachłannie nabrała powietrza. - On dotykał
mnie, był tak blisko! Czułam się taka upokorzona… - Tom bez słowa objął
Scarlett ramieniem i mocno przytulił do siebie, nie przerywając jej przy tym.
Oparła głowę na jego ramieniu, lokując wzrok w falującej tafli herbaty. - Nikt
mi nie pomógł, wiesz…? Nikt nie ruszył się z miejsca, żeby go odciągnąć czy
coś. Stali i patrzyli, jak w kinie. Tylko popcornu brakowało. – Prychnęła z
pogardą. - Dopiero, kiedy jakoś udało mi się wyrwać i on znów ruszył w moją
stronę i kiedy go uderzyłam, to wtedy ktoś się ruszył, ale do niego. Wiem, ze
nie mam najlepszej opinii w szkole, że mało kto mnie lubi, bo sama lubię mało
kogo, ale… tak bardzo się bałam, Tom. – Skręcił się nieco w stronę Scarlett i
wolną ręką ujął opuszkami palców jej brodę, unosząc ją ku górze. Nadal drżała
niebezpiecznie, a oczy, w które z troską spoglądał, zaszły mgłą.
- Poradziłaś sobie i z nim i
z dyrektorem i zawezwałaś swojego super kuzyna. Niejedna poddałaby się, ale nie
ty. Ty walczysz do końca i wygrywasz, dziś z nim, jutro z kimś innym. Zawsze
sobie radzisz, Maleńka.
- Ja bym chciała czasem nie
musieć sobie radzić. Chciałabym, żeby ktoś wziął mnie za rękę i po prostu
prowadził. Mam już go dosyć, wiesz? Jego cień wciąż mnie prześladuje. I wiesz,
co jeszcze? Nienawidzę, kiedy mówi do mnie ‘maleńka’, a robi to wciąż. Tylko ty
tak możesz. - Ostatnie dodała po namyśle ze sporym naciskiem. Uśmiechnął się
ciepło i wyjąwszy kubek z rąk Scarlett, odstawił go na szafkę. Wstał i odrzucił
kołdrę. Zrobiło się jej zimno, ale nie protestowała. Lekko zadziwiona
przyglądała się jego pewnym ruchom. Usiadł z powrotem i sprawnie usadził ją
sobie na kolanach. Nawet nie zdążyła zacząć stawiać oporu. Odgarnął jej
wilgotne włosy, by nie przeszkadzały ani Scarlett, ani jemu i szczelnie otulił
kołdrą ją i przy okazji siebie.
- Tylko ja będę mówił, Maleńka.
– Ucałował ją w czubek głowy, a Scarlett wtuliła buzię w materiał jego bluzy.
- Tom, bo ja ci chyba
powinnam opowiedzieć.
- O czym?
- Jak to ze mną wtedy było i
dlaczego tak zachowałam się w Loitsche?
- Tylko jeśli chcesz.
- Chcę. Bo ja kiedyś byłam
inna, niż jestem teraz. Nie mam na myśli tylko charakteru. Wyglądałam inaczej,
żyłam inaczej, czułam inaczej… byliśmy grupą. Mike, Samara, Tasha i kilkoro
innych. Chodziliśmy do jednej klasy, razem się wychowywaliśmy, znaliśmy się od
małego. Byliśmy różni, każde z nas słynęło z czego innego. Dziewczyny i Mike
nieziemsko tańczą, każde z nich ma mistrza w innym stylu, ale razem tworzą coś
pięknego. Taką mieszankę. Reszta też w zasadzie tańczyła. Poza mną. Oni
ćwiczyli całe popołudnia, a ja przesiadywałam na barierkach i patrzyłam. Czułam
się zbyt słaba na to by spróbować im dorównać, ale za to czasem śpiewałam. Oni
tańczyli, a ja zmyślałam słowa. To był mój jedyny pewnik. Ani nie wyglądałam,
ani nie byłam dobra w gadce, ani… w niczym. Mała zakompleksiona dziewczynka,
która całe życie chce chować się za tatą. Scarlett była dobra, bo Scarlett
zawsze pomogła, zrobiła domowe, gdy oni tańczyli, bo co miała do roboty? Byłam
im potrzebna i chyba dlatego mnie trzymali przy sobie. I wiesz, co, zakochałam
się w nim. To było takie nie do opisania. Robiłam wszystko, by być blisko.
Robiłam wszystko, by mnie dostrzegł, bym w jego oczach nie była tą małą, nieśmiałą
dziewczynką. Tą, która nastawi karku, wymyśli dobrą wymówkę, zrobi dobrą minę
do złej gry. Przyprowadzał kolejne dziewczyny, flirtował, zabawiał, a mnie
pękało serce. W jakiś sposób dowiedział się o tym, co czuję. Teraz, jak o tym
myślę, to do głowy przychodzi mi tylko Samara. Ona byłaby zdolna do tego, żeby
się wychlapać. Zaczął mi robić nadzieje, a ja naiwna uwierzyłam, że dostrzegł
we mnie to coś. Rozmawialiśmy, spotykaliśmy się, to było takie ekscytujące. Byłam
gotowa zrobić dla niego… wszystko. Naprawdę wszystko. – Szepnęła, a Tom
zacieśnił uścisk. – Jednego dnia zebrałam się w sobie, żeby mu powiedzieć, co
czuję. Teoretycznie wiedziałam, że wiedział, ale chciałam to zrobić oficjalnie
i zrobiłam. Siedzieliśmy na trybunach stadionu, w dole nasi ćwiczyli. I wiesz,
co zrobił, kiedy mu powiedziałam? Przysunął się bliziutko, jakby chciał mnie
pocałować i roześmiał mi się w twarz. Perfidnie, donośnie i z wielką
satysfakcją sprowadził mnie do parteru. Zabił wszystkie moje nadzieje.
Wykrzyczał mi w twarz, tak żeby wszyscy słyszeli, jaka jestem brzydka, nic nie
warta, odpychająca, jak dobrze się mną bawił. Wtedy uciekłam i już nie
wróciłam. Zerwałam z nimi kontakt. Zmieniłam szkołę. Zmieniłam siebie. Poznałam
siebie, zrozumiałam i przed wszystkim stałam się sobą. To, co czułam przez te
miesiące, było nie do opisania. Łzy, ból i samozaparcie, którego źródła nie
jestem w stanie pojąć do dziś, uczyniły mnie tą, którą jestem. Wtedy narodziły
się te wszystkie zasady, postanowienia i chyba najważniejsze. Narodziła się
moja wiara w marzenia i w siebie, przede wszystkim w siebie. Postanowiłam
pokazać całemu światu, że jestem coś warta, ale pomimo tego, że oblekłam się tą
skorupą, pozostał strach przed zaufaniem, przed bliskością… przed miłością.
Dlatego tak strasznie boję się tego, co dzieje się między nami. Choć jestem
ciebie pewna i tak lękam się, że znikniesz. – Westchnęła ciężko, unosząc głowę.
Tom wpatrywał się w Scarlett w milczeniu, delikatnie mrużąc oczy. Powiedziała
mu to, co do tej pory wiedziała tylko Liv. Kamień spadł z jej serca, ale
jednocześnie pojawił się w nim taki dziwny ucisk. Najdelikatniej, jak umiała
kokosiła się na jego kolanach, a on instynktownie mocniej przyciągnął ją do
siebie.
- Dupek. To co mówisz jest…
okropne. Nie rozumiem niektórych facetów, chociaż… przecież. – Uciął, nie wiedząc,
jakie dobrać słowa.
- Nieważne ile razy
upadniesz. Ważne ile razy wstaniesz. On leży nieustannie i nawet nie próbuje
wstać. Muszę powiedzieć ci coś jeszcze. – Zagryzła wargi, spuszczając wzrok.
- Co takiego?
- Ten nasz pocałunek był moim…
pierwszym. – Gdy nie podnosiła wzroku, znów ujął jej bródkę, by unieść ją i
spojrzeć jej w oczy. Napotkała czuły uśmiech, po którym zrobiło się jej jakby
lżej.
- Moja mała Księżniczka. – Szepnął, przyciągając Scarlett mocno do
siebie. Ufie wtuliła się w jego ramię, dotykając noskiem szyję Toma. Uśmiechnął
się, pogładziwszy ją delikatnie po plecach. Przyłożył policzek do czubka głowy
Scarlett i przymknął powieki. - On zniknie, mówiłem ci, zniknie. Ja mu w tym
pomogę. – Na jej buzi pojawił się delikatny uśmiech. Potarła noskiem wrażliwą
skórę, wywołując z ust Toma niekontrolowane westchnięcie, które raczej wolałby
ukryć. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Jedno w tym wszystkim było
dobre. Wyrwałam się z ramek. Nikt mnie już nie szufladkuje. Nie jestem jakąś
tam Scarlett. Jestem Scarlett, która wie, czego chce i zmierza po to.
- A czego chcesz?
- Zdać matmę, by udowodnić
sobie, że mogę. Chcę śpiewać, bo nie wyobrażam sobie, bym mogła robić cokolwiek
innego. No i najważniejsze. – Zrobiła małą pauzę, nakręcając przy tym materiał
t – shirtu Toma na palec. - Chcę przestać bać się miłości i kochać najbardziej
jak się da.
- A ja znajdę miejsce w twojej
wizji? – Zapytał, unosząc brwi. Scarlett podniosła się do pozycji siedzącej,
opierając splecione ręce na jego klatce piersiowej, dzięki czemu byli na tyle
blisko, by prawie stykać się nosami. Filuternie przygryzając wargę, spoglądała
mu w oczy.
- Wiesz, ośmieliłabym się
stwierdzić, że… ty chyba stajesz się moją wizją. – Taka odpowiedź musiała Toma
najwyraźniej zadowolić. Jeden kącik jego ust powędrował nieco wyżej niż drugi,
gdy układały się w cwany uśmiech. Przyglądał się Scarlett przez moment,
dokładnie analizując każdą najmniejszą część jej buzi, po czym spytał,
poważniejąc;
- Co powiesz, jakbym cię
pocałował? – Zastanowiła się przez moment, teatralnie wywracając oczami, po
czym zupełnie poważna, spojrzała mu w oczy.
- Nic nie powiem, bo będę
miała zajęte usta. – Chwilę spoglądał jej prosto w oczy, by powolutku pochylić
się bardziej nad buzią Scarlett i musnąwszy noskiem jej nosek, czule otulił
swoimi jej wargi. Ciało dziewczyny rozluźniło się zupełnie, gdy zakładając ręce
na kark Toma, czuła jak jego zacieśniają się w uścisku na jej plecach. Jego
prawa ręka zatrzymała się na biodrze dziewczyny, delikatnie muskając opuszkami
jej pośladek. Zadrżała, gdy czule drażnił jej wargi krótkimi pocałunkami. W pełnej
świadomości otumanionego emocją umysłu była pewna, że Tom odgoni jej lęk.
Kruszył go każdym kolejnym pocałunkiem, umacniając jej wątłą ufność. Przesunął
dłoń na wysokość łopatek brunetki, by drugą położyć na jej udzie. Pewnie
trzymał ją w ramionach, gdy składał pocałunki długo i z przekonaniem na jej
policzkach, brodzie, nosku, czole i powiekach. Jej dłonie delikatnie dotykały
jego karku, przywołując nań gęsią skórkę.
Ich ciała stykały się, oddychając, czuła jak jej klatka piersiowa
napierała na jego tors. Nie czuła skrępowania. Zupełnie niebezpieczna bliskość
nie budziła lęku, nie paraliżowała ciała, nie przywoływała przeszłych zdarzeń.
Ta cudownie niebezpieczna bliskość tworzyła nową historię i rodziła nowe
wspomnienia. Tą cudownie niebezpieczną bliskością oddawał jej to, co niegdyś
tamten odebrał. Delektował się słodkim smakiem jej delikatnej skóry, chłonąc
jej zapach i dotyk. Najlepiej jak potrafił ofiarował jej całą prawdę przekonania,
z jakim trzymał ją w ramionach, pieścił pocałunkami i pragnął ukoić swą siłą jej lęk. Między jednym muśnięciem warg, a
kolejnymi wyswobodziła się z jego objęć. Niechętnie i powolutku podniosła się
nieco i spojrzała Tomowi w oczy. - Tylko
nie znikaj, dobrze?
- Nie mam zamiaru, w końcu
mam na ciebie czekać, prawda?
Ta miłość,
Nigdy nie powiedziała kocham.
Nie wie, że jest miłością.
Tom poprawił ją na swoich
kolanach, sadowiąc Scarlett wygodniej. Ugiął nogi w kolanach, tworząc dla niej
ciepłe gniazdko w miękkiej pierzynie i jego ciasnym uścisku. Oparła głowę na
jego ramieniu, a Tom kołysząc ją w swoich ramionach, wargami muskał jeszcze
wilgotne włosy Scarlett, wdychając ich zapach. Od tej chwili, wanilia była jej
zapachem.
Ta miłość,
Nie musi mówić kocham,
By
być miłością.
~Tom'sGirl
OdpowiedzUsuń30 sierpnia 2009 o 01:20
wybaczysz mi, jeśli nie uda mi się dobrać odpowiednich słów?. jeśli powiem tylko jedną rzecz… kocham to, a ten odcinek miał w sobie to coś, bardzo dużo tego czegoś! chciałabym Ci jeszcze coś sprezentować. nie wiem dlaczego, ale to http://www.youtube.com/watch?v=wunvwHyR-8w bardzo kojarzy mi się ze Scarlett i jej przeszłościom.
~Sinner
OdpowiedzUsuń24 sierpnia 2009 o 11:12
Cudowne. Tylko tyle mogę powiedzieć, bo nie da się tak tego wyrazić słowami. Scarlett dobrze zrobiła, opowiadając o wszystkim Tomowi – dzięki temu Kaulitz będzie mógł jej w razie czego pomóc, bo wszystko już rozumie. Szczerze to nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek inny mógł udostępnić Scarlett wizerunek, że tak powiem. Tylko Christina jest tego godna. Cóż, czekam na następny odcinek, zwłaszcza, że ostatnio bardzo zainteresował mnie wątek Liv :D
~nadie
OdpowiedzUsuń24 sierpnia 2009 o 15:53
to będzie mój ulubiony odcinek! postaram się napisać dzisiaj trochę dłużej, bo tak długaśnie ode mnie to chyba jeszcze tu nie było, cooo? nie zacznę od początku, wybacz. 1. Scarlett i Mike. I DOBRZE, ŻE MU PRZYŁOŻYŁA. MOGŁA JESZCZE MOCNIEJ! dobra, już się uspokoiłam i wylałam z siebie emocje. on jest jakiś niedorozwinięty chyba, co? niech T. go pobiiije! może mu pokaże, gdzie jego miejsce i się w końcu odczepi głupek jeden! 2. Tom i Serena! tutaj coś śmierdzi, ja to wieeem! coś się szykuje, zła Serena, zła! (dobrze napisałam jej imię?) 3. Tom i Scarlett. jeeezu, takie sceny to ja bym mogła czytać i czytać i czytaaać. kurczak! to było taaakie słodkie! (złe określenie?) no w każdym bądź razie, lubię ich razem. O. 4. Biseks. Biseks to jednak, kurcze, Biseks. w tym momencie nie wiem, co mam napisać. jego nie da się podrobić, no. chyba go lubię w twoim opowiadaniu, wiesz? całkiem miły jest.miało być długo, ale nie jest. dobra, w każdym bądź razie, LOFF JA!
~Kainka
OdpowiedzUsuń24 sierpnia 2009 o 21:11
Jej, jak Ty tym opowiadaniem potrafisz wyzwolić we mnie tyle uczuć ;). Ale zacznę od początku. Mike, ohydny, perfidny gnoj.ek. Co on sobie wyobraża? Czemu on tak cholernie pragnie Scarlett? Bo zrobiła się pociągająca, bo ubiera się kuszaco, bo wie czego chce? Chciała kiedyś jego… on jej nie chciał. Teraz nagle mu się odwidziało. Chce ją dodać do swojej kolekcji. Żeby ją jeszcze kochał, ale nie. On chce ją tylko wykorzystać i zostawić. Znów zranić. Wcale jej się nie dziwię, że stworzyła dookoła siebie taką skorupę. Bała się kolejnego upokorzenia ; ). Zdziwiłam się jednak, że ona pierwszy raz całowała się z Tomem… Ale widać, że Mike tak ją zraził do chłopaków, że nie miała ochoty w ogóle się z nimi zadawać. Mike i jego genialne pomysły. Co on myśli, że korytarz szkolny jest najlepszym miejscem na jego zaloty? Żeby ją chociaż objął delikatnie, z uczuciem, jak to robi Tom. Ale nie, on musi kłaść jej ręce na pośladki. Pala.nt jeden ;/. Jak ja go mogę nie lubić xD. Dobrze, że mu przywaliła w tego nochala! A jeszcze lepiej by było, jakby mu złamała go! No i Tom został jej kuzynem, hihi. Jak opowiadał o tym wycinaniu wyrostka robaczkowego, to sama się uśmiechnęłam pod nosem. Kaulitz i jego pomysły xD. Coś czuję, że Mike będzie chciał odzyskać Scarlett, a Serena poderwać Toma. Ale mam nadzieję, że oni się nie dadzą! Że ich miłość, bo wierzę, że to co między nimi istnieje to miłość, przetrwa wszystko. To chyba moja ulubiona para. Scarlett i Toma. Dziewczyna pomagająca wstać, chłopak chcący uchwycić wyciągniętą rękę. Dziewczyna z przykrymi wspomnieniami, chłopak, który był już prawie na dnie. Dziewczyna pragnąca mimo wszystko miłości, chłopak pragnący Scarlett. Blondyn i Brunetka. Hihi ; )./ Pozdrawiam ;].[immer-an-dich]
~Traum
OdpowiedzUsuń24 sierpnia 2009 o 21:15
Pokazałaś Billa od zupełnie innej strony. Zawsze był u Ciebie takim wesołkiem, siłą komiczna w tym opowiadaniu. teraz… Prawie go nie poznałam. Bardzo podobało mi się to jego przekonanie, że zaraz coś się wydarzy, że czegoś szuka, że po coś znalazł się tym parku. Cieszę się, że będzie go więcej, dziękuję :). Jejku… Powiem Ci że bardzo przeżywałam sytuację w jakiej znalazła się Scarlett. Nienawidzę przemocy tego rodzaju (nie to że inną lubię, ale ta… brr). Ale wiesz, co? Przez całą scenę, do początku do finału „mowiłam do niej” żeby wbiła mu obcas w stopę. I wbiła! xDD I jeszcze dała po nosie. Mądra dziewczynka. Oczywiście również zgadłam, że kuzynem będzie Tom, choć jeszcze przemknął mi przez głowę jej brat, i tylko odrobinkę zdziwiłam się, zęgo tak dobrze zna. Ale, okazało się, żę myśl pierwsza miała rację i to był Tom. To było świetne! Coś cudownego xD. I tylko Serena troszkę to popsuła, ale tam, i tak nasza S. wygrała ^^. I ta końcówka… Kiedy oni oficjalnie ze sobą będą? xDD Bo to takie… Jakby byli, ale sami tego nei chcą nazwać głośno słowami. Hah, cudownie jest być na bieżąco. Buziaki ;****
~Anneliese
OdpowiedzUsuń26 sierpnia 2009 o 01:39
Strasznie wolno internet zaczął mi chodzić -.- Ale jakoś dobrnęłam do tych komentarzy i no, zaczynam pisać! Wiesz, ja coś czuję, że Rainie to zadzwoni do Billa. A kto jest tym Promyczkiem? I w ogóle, co się dzieje w jej mieszkaniu, że boi się tam wracać? Pewnie jakaś patologia albo coś. Podobało mi się ukazanie Billa w wersji wujka-dobra-rada. :DNastępnie. Mike. Mike. Mike!Jego i Serenę aka Syrenę, to powinni spalić na stosie, a potem jeszcze poprawić, tak dla pewności! No, bo ja nie rozumiem, jak można być tak bezczelnym, chorym na umyśle, jak ten bufon!Też bym mu tak dosoliła. A Tom w roli kuzyna sprawdził się znakomicie! :D Oooch, a to, co się działo potem, to jejciuuu. Mogę to podsumować jednym słowem? AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAACH! *.* A jak ta Syrena coś namiesza, to się wkurzę i wyrwę jej te zniszczone kłaki razem z tipsami, nakopię do tej chudej du.py i wrzucę do kwasu, żeby jej skóra nie była już taka brązowa!!!!!!…za brutalnie? Nie. :DNo to papusie i całusie w dziubusie! (tekst pożegnalny wymyślony przeze mnie i M. xD)
~Freiheit
OdpowiedzUsuń5 września 2009 o 00:04
Kochana, ja po prostu jestem. Jestem, byłam i zawsze będę, ale teraz nie zawsze będę mogła pokazać, że tak jest naprawdę. Boże, ale nagmatwałam. Tak czy inaczej daję znać, że przeczytałam. Że czekałam i że znów czekam. Bo brakuje mi Pinza w niektórych chwilach. Tym opowiadaniem dajesz mi naprawdę ogromną siłę, Dark. Naprawdę ogromną. Póki jestem w Polsce, postaram się kiedyś tam złapać Cię na gadu i choć trochę nakreślić tą pogmatwaną sytuację. (; Bo wydaje mi się, że pewne wyjaśnienia Ci się należą, szczególnie po moich coraz częstszych wpadkach, ot co.Kocham. <3.
~Anneliese
OdpowiedzUsuń5 września 2009 o 14:44
To po prostu bardzo nie fair, że wszystkim się fajnie i lekko piszę, tylko nie mnie! *tupie nogą!*