15. stycznia 2015,
Los Angeles
Powrót do normalności wcale nie był taki trudny, jak
Javierowi mogłoby się wydawać. Wystarczył jeden telefon do agenta, a okazało
się, że miał mnóstwo spotkań, na których musiał być. Organizowano kolacje,
lunche i przyjęcia, na których go oczekiwano. Wielu ludzi wydzwaniało prosząc o
spotkanie z nim. W kilka chwil wypełnił terminarz na najbliższe tygodnie i
całkiem nieźle szło mu niemyślenie o Darcy. O dziwo, o Scarlett nie myślał już
prawie wcale. Jeszcze kilkanaście dni wcześniej tęsknota za nią wypełniała
każdą chwilę jego życia, a teraz odeszła na dalszy plan. Nie zniknęła, ale
tęsknota za nią nie przytłaczała go jak kilka tygodni wcześniej. Czyżby jego
miłość nie była tak silna, jak sądził? Czy to naprawdę była miłość? Jeżeli się
kogoś kocha, to nie zapomina się o nim tak szybko. Scarlett nie zapomniała o
Kaulitz’u przez całe trzy lata. A co, jeśli Scarlett miała rację? Nawet się już
na nią specjalnie nie gniewał. Upił łyk szampana i odstawił kieliszek na tacę
kelnera, który przechodził obok niego. Wraz z przyjaciółmi został zaproszony na
osiemnaste urodziny córki jednego z wiodących designerów. Nie sposób odmówić,
dobra okazja na autoreklamę. Jako, że jego gwiazda ostatnio przycichła, musiał
zacząć pojawiać się, gdzie trzeba, żeby zyskać kolejny intratny kontrakt. Towarzyszyły
mu trzy piękne kobiety. Mindy znał już całkiem dobrze w każdym tego słowa
znaczeniu. Do szczęścia zawsze wystarczała jej nowa błyskotka lub ciuszek.
Alisson wciąż nie chciała się skusić na coś więcej niż wspólne wyjścia, ale był
w stanie to zrozumieć, bo była zaręczona. Lubiła z nim z przebywać, bo wtedy
zapominała o swojej utraconej szansie na pracę w modelingu. Urodziła dziecko
mając dwadzieścia lat i nie udało jej się wrócić. Natomiast Geogie poznał
całkiem niedawno, w klubie. Przedstawił mu ją bliski znajomy. Wciąż nie bardzo
wiedział, co z nią zrobić, ale miała śliczne, ogromne oczy i usta jak lalka. W
ogóle była śliczna jak lalka i dobrze wyglądała u jego boku. Na tą chwilę to
wystarczyło. Lubił mieć przy sobie te piękne dziewczyny, ale nie cieszyły go
tak jak wcześniej. Myślami odpływał do Darcy. Zastanawiał się, jak sobie radzi.
Jubilatka wjechała na salę bankietową na pięknym Harleyu. Javier nie znał się
na rocznikach, ale to mógł być świetnie zachowany pięćdziesiąty piąty. Jak dla
niego zbytek ekstrawagancji, ale Maisie promieniała. Musiało się jej podobać
bycie w centrum uwagi. Choć przez chwilę, bo dosłownie dwie minuty później, jej
ojciec wrócił w blask świateł i spijał cały blichtr. Dziewczynie nie pomogła
wspaniała kreacja, ani próby zwrócenia na siebie uwagi. Piła znacznie więcej
niż przystoi gospodyni, tańczyła znacznie mniej przyzwoicie niż wypada, a kiedy
miała dosyć chwyciła za rękę jakiegoś chłopaka, który nie spuszczał jej z oka
cały wieczór i w towarzystwie butelki szampana, zniknęli z imprezy. Ojciec
nawet nie spostrzegł, że z jego córką coś było nie tak. Javier obserwował to
wszystko, udając, że słuchał swoich towarzyszek. Jego przyjaciel, na którego
towarzystwo liczył najbardziej, zniknął w tłumie. Przytaknął Mindy słysząc jej
pytający ton głosu, ale nie bardzo wiedział, o co chodziło. Wtedy zadzwonił jego
telefon. Przeprosił swoje towarzyszki i nie spoglądając na wyświetlacz,
natychmiast odebrał. Ktokolwiek to był, przyniósł mu ratunek.
- Javier? – do jego uszu dotarł słaby głos Darcy. Muzyka
zagłuszała ją, przez co prawie nic nie słyszał.
- Chwileczkę, nic nie słyszę – wyszedł do holu, gdy było
umiarkowanie cicho. – Tak? Powtórz?
- To ja, Darcy – usłyszał. Głos jej drżał, a w tle
kwiliło dziecko. – Przepraszam, że cię niepokoję, ale czy byłaby taka
możliwość, żebyś odebrał mnie z dworca?
- Darcy, co ty na litość boską, robisz na dworcu?! –
zapytał, czując jak ciśnienie skoczyło mu do dwustu dwudziestu. Przecież miała
być w domu samotnej matki! – Dobra, nieważne. Podaj mi adres – polecił,
kierując się do drzwi. Nawet nie przyszło mu do głowy, żeby powiadomić
kogokolwiek o swoim wyjściu. Biegnąc na parking, rozważał, jak długo będzie
jechał pod podany adres. W ciągu dwudziestu minut, których potrzebował na
dotarcie, w głowie przerobił milion możliwych scenariuszy. Bał się o Darcy.
Zupełnie, jakby zdążyli stać się sobie bliscy. Kuriozalne, bo przecież tak
naprawdę byli sobie obcy. Jednak martwił się, bo skoro była na dworcu, zamiast
w domu samotnej matki, to znak, że coś poszło nie tak. Zaparkował na pierwszym
lepszym miejscu blisko wejścia. Był późny wieczór, więc na szczęście znajdowało
się tam niewiele aut. Kilka Greyhound’ów szykowało się do odjazdu. Wbiegł do
środka, rozglądając się gorączkowo. Jakiś bezdomny spał na ławce, kilku
podróżnych kręciło się w koło, czekając na swój kurs, a Darcy nie było.
Poczekalnia była dosyć duża, więc szybko ruszył dalej. Minął tablicę z
rozkładem, która pełniła też funkcję przepierzenia i tam ją znalazł. Siedziała
sama, w kącie, tuląc do siebie dziecko. Kiedy podszedł bliżej, okazało się, że
karmiła. Okryła szczelnie kocykiem siebie i córeczkę, żeby nikt nie domyślił
się, co robiła. Chociaż to było oczywiste, przynajmniej dla niego. Miała przy
sobie jedną niewielką torbę, jej włosy były niezbyt świeże, a ubranie
poplamione na rękawie, jednak na pierwszy rzut oka wyglądała dobrze. Zbliżył
się, starając się patrzeć jej w twarz, a nie na piersi, choć dobrze je zakryła.
– Darcy, co się stało? – usiadł obok, pytając z troską.
- Przepraszam, że nadużywam twojej uprzejmości, ale
gdybym nie zadzwoniła, musiałybyśmy spać tutaj – odparła bezradnie. Rozejrzała
się wkoło z przestrachem. Siliła się na spokój, ale trudno było jej ukryć emocje.
Dziecko to wyczuwała, bo kwiliło przy jej piersi.
- Nie wygaduj bzdur. Zabieram was do siebie. Wyglądasz na
przemęczoną – zauważył. Podniósł jej torbę i odwrócił się, żeby mogła opuścić
bluzkę. Przytuliła maleństwo i ruszyła za nim do wyjścia. Nawet w aucie,
trzymała je bardzo mocno. Zupełnie, jakby oczekiwała na to, że ktoś odbierze
jej córkę. Odezwała się dopiero, kiedy wyjechali spod dworca.
- Pierwszych kilka nocy spędziłam w mieszkaniu, bo
kobieta, która obiecała mi miejsce, mówiła, że jedna z dziewczyn ma problemy z
wyprowadzką – podjęła odpowiedź na pytanie, które zadał kilka minut wcześniej. –
Zostałam, choć nie wiem, co działoby się, gdybym nie miała tego pokoju. Może
wtedy by musieli mnie przyjąć? – zastanawiała się. – Andy był wciąż naćpany i organizował
jakieś imprezy. Byli bardzo głośno i mała cały czas płakała. Nocami próbowałam
ją uspokajać, a w dzień spałyśmy. Gdy
wreszcie dostałam telefon, że mogę przyjechać, zabrałam swoje rzeczy i
pojechałam prosto do domu samotnej matki. Okazało się, że mieli jakiś nagły
wypadek i przyjęli na moje miejsce inną dziewczynę z bliźniętami. Pozwolili mi
zostać na noc, a rano podali mi adresy innych ośrodków. Cały dzień tłukłam się
po LA, ale nic nie wskórałam, bo wszędzie, gdzie mogłam się zgłosić albo czekali
na dziewczyny albo nie mogli mnie przyjąć, a wszystko, dlatego, że miałam
wynajęty pokój. Nieważne, że mając dziecko, nie mogę wrócić do pracy, bo żłobek
też kosztuje. Dwa dni mieszkałam w motelu, ale był tani i byle jaki, więc jak
dziś wróciłam z poszukiwań, zastałam przetrzepany pokój. Ukradli mi wszystkie
pieniądze. Nie wiedziałam, co zrobić – głos jej się łamał, a ciałem wstrząsnął
spazm płaczu, który starała się stłumić. – Nie chciałam iść do przytułku, nie takie
życie obiecałam mojej córeczce – popatrzyła na Javiera oczami pełnymi łez. Była
bezradna i chociaż bardzo starała się wszystko podźwignąć i dać samodzielnie
radę, nie udawało się. Miała maleńkie dziecko i pragnęła zapewnić mu godziwy
byt, lepszy niż sama miała. A jak mogła tego dokonać, gdy znikąd nie dostała
żadnej pomocy?
- Dlatego miałaś mój numer, gdyby stało się coś
niespodziewanego. Wymyślimy coś, Darcy – zatrzymując się na światłach, posłał
jej pełne otuchy spojrzenie. Nie miał pojęcia, jak powinien się zachować. W
żaden sposób nie chciał jej urazić zbytnią poufałością, a martwił się i chciał
jak najlepiej. – Mam duże mieszkanie, więc nawet nie zauważysz, że w nim
jestem. Odpoczniecie, wyśpicie się, dobrze zjesz. Mam nadzieję, że poczujesz
się swobodnie, a kiedy nabierzesz sił, będziesz w stanie postanowić, co dalej –
uśmiechnął się, a dziewczyna nieśmiało skinęła głową. Musiała schować dumę do
kieszeni; albo mu zaufa albo pójdzie na ulicę. Obrzuciła go krótkim
spojrzeniem.
- Wyciągnęłam cię z imprezy? Przepraszam – westchnęła.
Czuła się fatalnie, bo nienawidziła, gdy musiała być zależną od kogokolwiek. Nienawidziła
prosić o pomoc. Nienawidziła czuć się bezradnie. Nienawidziła, gdy ktoś
wystawiał ją do wiatru, a tak się składało, że to działo się przez całe jej
życie. Nieustannie. Teraz na jej drodze pojawił się Javier. Bogaty, przystojny,
inteligentny mężczyzna, który mógł mieć wszystko, kiedy przyjdzie chwila, gdy
kopnie ją w tyłek i każe się wynosić? Jak mogła mu zaufać? Ostatnim mężczyzną,
któremu zaufała i uwierzyła, był Grayson i co jej z tego przyszło? Została sama,
w ciąży, bez przyjaciół, z niepewną przyszłością. Popatrzyła na swoją córeczkę.
Nie kąpała jej od trzech dni, bo warunki w motelu na to nie pozwalały. Sama nie
myła się od trzech dni. Czuła się fatalnie. Brudna, zmęczona i głodna. W
dodatku nie miała ani grosza. Pieniądze, które zbierała, dawały jej odrobinę
poczucia bezpieczeństwa. Wiedziała, że stać ją na noc w motelu, czy bilet
autobusowy. A teraz nie miała nic. Musiała zaufać Javierowi, chociaż bardzo się
bała. Był jej jedynym ratunkiem przed noclegownią. Nie wiedziała, co o nim
myśleć. Teoretycznie wydawał się być dobrym człowiekiem, ale czy faktycznie tak
było?
- Zgłosiłaś na policję kradzież?
- Tak, ale spisali protokół i wzruszyli ramionami, w tej
dzielnicy to ponoć norma. Kiedy zapytałam ich, co mam zrobić z małym dzieckiem,
bez pieniędzy i w środku nocy, to jeden z nich wcisnął mi w rękę dwadzieścia
dolarów. Wyobrażasz to sobie? – pokręciła głową z rezygnacją i znów popatrzyła
na córeczkę. Spała, oddychając miarowo. Darcy odkryła kocyk, uznając, że w
aucie było zbyt ciepło, żeby tak otulała małą.
- Przykro mi, Darcy. Wiem, jak zależało ci na
samodzielnym starcie – przyznał szczerze. Dziewczyna wzruszyła ramionami w
odpowiedzi. Doskonale znał ten ruch. Miał nie wyrażać nic, a wyrażał wszystko. Kiedy
tak na nią patrzył, wśród jej gestów, spojrzeń czy zachowań, widział siebie.
Porzucone dziecko, szukające miłości. Jednak wydawało mu się, że Darcy była
silniejsza niż on.
- Teraz zależy mi już tylko na bezpieczeństwie mojej
córki – odparła bardziej stanowczo.
- No właśnie – zagadnął, otwierając pilotem bramę
wjazdową na teren, gdzie znajdował się jego apartament. – Ja nawet nie wiem,
jakie wybrałaś imię – uśmiechnął się, a Darcy odpowiedziała mu tym samym.
Trochę się zawstydziła. Liczyła, że nie zapyta o to tak od razu, choć to
przecież oczywiste. Każdy najpierw pyta o płeć, a potem o imię.
- Gdyby była chłopcem, nosiłaby twoje imię, bo dzięki
tobie urodziła się zdrowa, ale nie jest chłopcem, więc moja koncepcja padła –
zerknęła na niego, a Javier słuchał. Rzadko doświadczała tego, by ktokolwiek
skupiał uwagę na tym, co mówiła i po prostu zwracał uwagę tylko ku niej. To
trochę ją speszyło, ale starała się nie pokazać tego po sobie. – Podobało mi
się wiele dziewczęcych imion. Zapisywałam je sobie w notesie jeszcze będąc w
ciąży – zaczęła trochę śmielej. Uśmiechnęła się do śpiącej córeczki i
wygładziła śpioszki przy jej szyi. – Pierwsza była Bonnie. Usłyszałam je gdzieś
w sklepie i chyba trzy miesiące twardo nazywałam swój brzuch BonBon, choć nie
miałam pojęcia, czy to dziewczynka czy chłopiec. Uważałam to imię za bardzo
urocze, ale koniec końców czegoś w nim zabrakło. Następna była Lola Marie. To
też gdzieś usłyszałam, chyba w parku. Jakaś nastolatka miała tak na imię.
Bardzo mi się spodobało, ale ona wyglądała, jak mała dziwka i wystraszyłam się,
że moja córka mogłaby to sobie przynieść z imieniem. Wiem, że to dziwne, ale
wierzę, że imię buduje osobowość – znów zerknęła na Javiera. Przytaknął. –
Kolejna inspiracja to Maddie. Uznałam, że jest śliczne, a Madeline pięknie
brzmi, ale czegoś mi w nim brakowało. Mimo wszystko chyba trochę mdłe. Byłam
trochę załamana tym, że nie mam koncepcji na imię, ale tuż przed rozwiązaniem
przypomniałam sobie o babci Avie.
- Miałaś babcię? – zainteresował się. Zdążył już
zaparkować w podziemnym garażu i wyłączyć silnik, ale nie spieszył się do
wyjścia. Podobało mu się zaangażowanie, z jakim Darcy opowiadała o imionach. Nie
wątpił w to, że będzie dobrą matką. Widział, jak dbała o każdy najmniejszy
szczegół. Wywód na temat imienia tylko potwierdził jego przypuszczenia.
- Babcia Ava najpierw sprzątała u nas, a kiedy przeszła
na emeryturę, to często nas odwiedzała. Byłyśmy blisko i miałam u niej
zamieszkać po wyjściu z Domu Dziecka, ale umarła rok przed tym. Dlatego
stwierdziłam, że Ava to bardzo dobre imię. Nosiła je wspaniała kobieta, brzmi
ładnie i charakternie. Uznałam, że jeśli będę miała córkę, to będzie Avą. Dla
chłopca od samego początku wybrałam imię Theodore. Malutki byłby Teddy’m, większy
Ted’em, a dorosły Theodore’m. Na sali porodowej postanowiłam, że nazwę go Javier’em.
No, ale kiedy urodziła się dziewczynka, to mój plan upadł, bo… gdyby nie ty
moje dziecko umarłoby albo byłoby kalekie. Teraz nie umiem sobie poradzić, a co
byłoby gdybym musiała wychować kalekie dziecko? Poszlibyśmy pod most –
odetchnęła głęboko, gdy głos zaczął ją znów zawodzić. – Odłożyłam kwestię
imienia na później. Przy naszym pożegnaniu spostrzegłam, że masz piwne oczy,
ale na pomysł wpadłam dopiero przedwczoraj. Nie mogłam nazwać jej po prostu
Ava. To nie to. Postanowiłam, że ze względu na ciebie będzie nosić imiona Hazel
Ava i bardzo mi się to spodobało. Wreszcie trafiłam. – Gdy skończyła swoją
opowieść, Darcy była rozpromieniona i nawet lekko zarumieniona. Mówienie o
córeczce sprawiało jej wielką przyjemność. Javier cieszył się, że chciała się
tym z nim podzielić, a jeszcze bardziej, w co nie mógł uwierzyć, że chciała
nazwać dziecko na jego cześć. Był obcym mężczyzną, który wezwał kartkę, a ona
chciała, by jej dziecko już zawsze miało w swoim życiu część niego. Nie bardzo
wiedział, co powiedzieć, więc wysiadł i wyjął z bagażnika torbę Darcy, a potem
otworzył przed nią drzwi. Tuląc maleństwo, nie umiała wysiąść z jego Kii, więc
podtrzymał ją za łokieć. Uśmiechnęła się zażenowana.
- Nie wiem, co powiedzieć, Darcy – westchnął, gdy ruszyli
w kierunku windy, a alarm cicho zadźwięczał za ich plecami. – Jeszcze nikt
nigdy nie zrobił dla mnie czegoś takiego.
- Nie, Javier – powiedziała spoglądając na niego. – To
dla mnie nikt nigdy nie zrobił tak wiele. Dzięki tobie mam zdrowe dziecko. Nie
będę musiała wydawać tysięcy na leki albo oddać jej opiece społecznej –
stwierdziła rzeczowo, ale z wdzięcznością.
- Jestem szczęśliwy, że już na zawsze w jakiś sposób będę
z wami związany – uśmiechnął się serdecznie. Dawno nie czuł się tak dobrze. Nawet
najbardziej prestiżowy pokaz mody nie mógł oddać tego, jak czuł się teraz.
Żaden kontrakt, ani żadna okazja nie równały się z tym, jak bardzo był
szczęśliwy. W końcu miał coś swojego. Wjechali na właściwe piętro. Wyszli na
hol i Javier poprowadził Darcy do drzwi. Na każdym piętrze znajdowały się dwa
apartamenty. Przynajmniej na czterech ostatnich piętrach. Niżej znajdowały się
mniejsze mieszkania, a na samej górze ogromny penthouse. Budynek miał
siedemnaście pięter, a Javier mieszkał na trzynastym. Otworzył drzwi i wszedł
do środka. Włączył światło w holu i przepuścił Darcy przodem. Była wyraźnie
oszołomiona tym, co zobaczyła. Zamknął drzwi i dołączył do niej. Ustawił
przyćmione światło w salonie, żeby nie obudzić dziecka. Dziewczyna mocno je
tuliła, rozglądała się po pokoju, ale najbardziej jej uwagę przykuła panorama
miasta. Javier kupił to mieszkanie właśnie ze względu na ten krajobraz. Był to
narożny pokój, więc dwie ściany były niemal zupełnie przeszklone dając
przepiękny widok na miasto i ocean.
- To mnie trochę przytłoczyło – odparła, uświadamiając
sobie, jak niegrzecznie zachowała się, przypatrując się wszystkiemu.
- Ja też tak zareagowałem, kiedy zobaczyłem to po raz
pierwszy – wskazał na okna, podchodząc do nich. – Patrząc na tą przestrzeń
uświadamiam sobie, że ja i moje problemy stanowimy malutką cząstkę czegoś
wielkiego i to czasem pomaga – uśmiechnął się do Darcy, która nieco niepewnie
stanęła obok niego. – Jesteś skonana, więc pokażę ci pokój, przygotuję pościel,
a potem coś do jedzenia, bo na pewno nic nie jadłaś – odparł, a ona
przytaknęła. Kiedy już znalazła się w tym pięknym mieszkaniu z najwspanialszym
widokiem z okna, jaki kiedykolwiek widziała, jedynym czego pragnęła był sen. A
ogromne łóżko w pokoju, który wskazał jej Javier, wyglądało jak cudowne
zaproszenie. Zasnęła przytulając Hazel, nim Javier przyniósł świeżą pościel i
ręczniki.
*
19. stycznia 2015,
Berlin
Dużo, dużo pracy. Super Bowl zbliżał się wielkimi
krokami. Już za kilka dni Scarlett miała udać się do Stanów, żeby dopiąć
wszystko na ostatni guzik. Występ z Katy Perry i Lenny’m Kravitz’em zaowocował
mnóstwem propozycji wywiadów i spotkań. Gin nie wszystkie przyjęła, bo Scarlett
nie wszędzie chciała się pokazać. Jednak fakt był taki, że powinna popłynąć z
tą falą popularności, wykorzystać ją na singla czy jakąś inną nowość, ale nie
miała konkretnego planu. Nie wiedziała, co chciałaby wydać. Owszem, spędziła w
studiu trochę czasu i materiał w pewnym stopniu był przygotowany. Pisała i
komponowała, podsyłała teksty swoim muzykom, ale nie na albumową skalę. Nie
nakładała na siebie presji. Wiedziała, że kiedy poczuję, że przyszedł czas na
konkrety, to zabierze się za to. Nie teraz. Szef wytwórni był tym
niepocieszony, ale nie podpisała jeszcze kontraktu na kolejny album, więc nie
mógł jej niczego narzucić. Kolejna rzecz, która ją zajmowała, to fortyfikacja
jej mieszkania. Ustalili z Tomem, że po jego wyjściu ze szpitala, przeniosą się
właśnie tam. W domu rodzinnym Scarlett było za dużo ludzi na spokojną
rekonwalescencję, a w mieszkaniu zespołu mogłoby im być ciasno. Jej loft stał
pusty, więc dlaczego nie mieliby go wykorzystać? Uznała, że to świetna okazja,
żeby pobyć razem. Spodziewała się nieustannego nalotu opiekunów i opiekunek,
ale tak czy siak większość czasu mogli spędzać razem. No i wiedziała, że mając
Toma obok, mogła zapewnić mu bezpieczeństwo. Jednak, żeby tak się stało,
musiała się stworzyć sobie możliwość bycia spokojną, żeby nie nasłuchiwać i nie
bać się każdego dźwięku. Dlatego na dachu i na korytarzu zamontowała dodatkowe
kamery, a w pomieszczeniu gospodarczym urządziła pokój dla ochrony. Nie miała
tam żadnych słoików, ani zbyt wielu gratów, więc po niewielkich przemianach, udało
się stworzyć całkiem przyjemne pomieszczenie ze komputerami kontrolującymi
monitoring i niewielką sofą. Firma ochroniarska postarała się o jak najlepszy
sprzęt i rzetelnych techników, a Heike załatwiła dla niej pozwolenie na
zamontowanie dodatkowych kamer. Dzięki temu będzie mogła ze spokojem doglądać
Toma w swoim mieszkaniu, a ochrona będzie mieć na oku dach, gdyby jakimś cudem
Mike się tam dostał i korytarz, gdyby za pomocą innego cudu, pojawił się na jej
piętrze. Po wzmocnieniu ochrony, jeden dodatkowy człowiek znajdował się w
stróżówce, a kolejny na jej piętrze. Wychodziła tylko z przynajmniej dwoma
ochroniarzami, a kolejni zostali wysłani do Liv i Georga, Margo i Gustava, do
Sophie i dwóch do Loitsche. Byli to sprawdzeni ludzie, pracujący w firmie od
wielu lat. Żadnych nowych twarzy i ewentualnych niespodzianek.
W ostatnich dniach miała sporo na głowie. Musiała
wytłumaczyć się przed Blitz’em, dlaczego zataiła dowody przed nimi i poszła z
nimi do kogoś innego. Teraz, po czasie wiedziała, że to faktycznie nie
najlepsze posunięcie w całej tej sprawie. Gdyby od razu dała policji nagranie,
to bardziej zainteresowaliby się powiązaniem Mike’a z jej anonimami. No, ale
ciężko myśleć racjonalnie, gdy czuje się nóż na gardle. Z tonu rozmowy wywnioskowała,
że Blitz i Bergman niezbyt się lubili. Niezbyt przekonało go to, że czuła się
ignorowana, a nękanie Mike’a brali niezbyt poważnie. Nie wspomniała o tym, że
nie chciała robić problemów Shie’owi. Najbardziej trzymała się tego, że
wstydziła się pokazać te wszystkie rzeczy, a pobicie Toma przeważyło szalę. Tak
też było. Pobicie Toma uświadomiło jej, jak wielkim zagrożeniem był dla nich
Mike. Wcześniej bała się go, ale stanowił coś w rodzaju mitu, legendy, która
wisiała nad nią, ale nie w żaden fizyczny sposób nie doskwierała jej, więc gdy
w bardzo fizyczny sposób skrzywdził Toma, ocknęła się. Szkoda, że musiało do
tej dojść, żeby w końcu wzięła się w garść. Mimo wszystko starała się nie
winić, tylko działać.
Z samego rana zrobiła zakupy, żeby móc przyrządzać dla
Toma jego ulubione dania. Później sprzątała w mieszkaniu, a po południu zaczęła
się szykować. Na tą okazję kupiła nową sukienkę. Zauważyła, że kiedy trochę
bardziej się stroiła, to Tom był zadowolony. Prosta analogia. Podobała mu się,
więc w ładnym stroju podobała mu się bardziej, a bardzo chciała, żeby była
zadowolony, więc dbała o swoje stroje do szpitala. Sukienka była prosta; krój
koszulki, do pół uda, z rękawem trzy czwarte i dekoltem w szpic, ale na
plecach. Pod szyją miał tylko delikatnie zaokrąglone podcięcie. Cały efekt
dawały tej sukience poziome nacięcia, które się strzępiły. Nie było ich zbyt
wiele, ale bardzo się spodobały Scarlett. Dlatego wzięła właśnie tą sukienkę.
Była oczywiście czarna, tak jak zamszowe kozaki na wysokim obcasie i platformie.
Włosy związała w kucyk na czubku głowy. Założyła też cieliste pończochy
dopasowane kolorem do bielizny. Raczej nie planowała, żeby Tom miał ją
zobaczyć, ale sam fakt, że tak o wszystko zadbała, sprawił, że poczuła się
lepiej. Umalowała się delikatnie – różowa szminka i wytuszowane rzęsy. Wszystko
dla niego.
Do szpitala pojechała sama. Oczywiście z ochroną, ale
swoim autem. Bill miał zawieźć Simone, która bardzo przejęła się przygotowaniem
wypisowej wyprawki dla swojego, jakby nie było, starszego syna. Scarlett nie
wtrącała się, zostawiła tą przestrzeń dla zmartwionej mamy. Dla niej nie miało
znaczenia, czy wyjdzie ze szpitala w jeansach i bluzie czy w różowych
trykotach. Dziękowała Bogu, że wszystko skończyło się takimi obrażeniami. Kiedy
myślała, że mogli pobić go bardziej i uszkodzić organy albo którąś z rąk, przez
co nie mógłby już grać… robiło jej się zimno, mdło i słabo. A potem ogarniała
ją złość. Wielka, bardzo, bardzo silna złość i na tym poprzestawała. Zrobiła
wszystko, co w jej mocy, żeby Tom czuł się dobrze w jej mieszkaniu. W głębi
ducha chciała, żeby kiedyś nazwał je ich wspólnym, póki nie będą mieć czegoś
naprawdę swojego. Kupiła kilka kompletów nowej pościeli, ręczniki i miękkie
chodniczki do łazienki. W sklepie z akcesoriami do domu spędziła kilka godzin,
szukając kubków, talerzy, czy innych drobiazgów, które będą dla nich ładne i
nowe. Pod szpitalem była pierwsza, więc razem z Toby’m i Max’em udała się do
sali Toma. Uśmiechnęła się do mężczyzn pilnujących jego pokoju i weszła do
środka. Jeszcze leżał w łóżku, wygodnie rozpostarty w pościeli. Jedną nogę
ugiął i na udzie opierał zeszyt, w którym zawzięcie coś notował. Widząc ją,
natychmiast zatrzasnął go i odłożył. Spojrzała na niego podejrzliwie, ale tylko
uśmiechnął się zawadiacko i wyciągnął do niej ręce. Na lewej miał już tylko
kilka plastrów. Opuchlizna z oka zniknęła, został paskudny, ciemnofioletowy
siniak. Odłożyła torebkę i zdjęła płaszcz, odwróciła się powoli. Zupełnie jak przewidziała,
spoglądał na nią tak, jak lubiła. Jakby była najpiękniejsza. Uśmiechnęła się zupełnie
zadowolona. Kontrolnie obrzuciła go uważnym spojrzeniem. W szpitalu musiał mieć
na sobie piżamę, więc kupiła mu trzy: w błękitno-granatowe pionowe paski, szarą
w czarne kropki i w zielono-beżową kratkę. Teraz miał na sobie tą niebieską.
Była dumna z efektu, bo wyglądał zupełnie po szpitalnemu i za każdym razem, gdy
na niego spoglądała, chciało jej się śmiać. Chociaż nawet w takiej piżamie wyglądał
niesamowicie pociągająco. I słodko. I absolutnie uwielbiała go takiego. Wciąż
wyciągał do niej ręce, więc podeszła do łóżka i pozwoliła mu się objąć.
- Cześć, Maleńka – powiedział, kiedy pocałowała go
delikatnie. Miał spękane usta, choć sumiennie używał jej truskawkowego balsamu.
Tom przytulił ją lewą ręką. Zwróciła na to uwagę. Zaraz potem stwierdziła, że
taki był jego cel. Chciał pocwaniakować.
- Jak się masz? – spytała, a on w odpowiedzi uszczypnął
ją w pupę. Był z siebie całkiem zadowolony. – Widzę, że z twoją ręką coraz
lepiej – uśmiechnęła się i nie mogąc się powstrzymać, pocałowała Toma znów. Tym
razem dłużej i bardziej. Objął ją obiema rękami, zamykając dłonie zupełnie na
południu od pleców. Przy czym bardzo wyraźnie dał jej znać, jak bardzo sprawne
miał palce, mocno ściskając jej pośladki.
- W tym momencie mam się świetnie – przyciągnął ją do
siebie, skłaniając, żeby przysiadła na materacu. – Ślicznie dzisiaj wyglądasz,
Maleńka – powiedział, spoglądając jej w oczy, a Scarlett nic nie mogła poradzić
na to, że pokraśniała radością. Każdy najmniejszy komplement ze strony Toma
dodawał jej skrzydeł.
- Dziękuję – mruknęła, zerkając mu w oczy. Przysunęła się
bliżej i odsunęła mu włosy z twarzy, które wysmyknęły się z prowizorycznego
kucyka. Delikatnie pogładziła opuszkiem palca strupki pod okiem. Gdy zeszła
opuchlizna i widział normalnie, to oko nie wyglądało już tak strasznie, pomimo
siniaka. – Ktoś puścił farbę do mediów. Stoją pod szpitalem. Zebrała się też
spora grupa ludzi. Pewnie trzeba będzie wrzucić coś na waszego facebooka, czy
coś. Cyknę ci fotkę, jak będziesz spał i dziewczyny oszaleją.
- Myślę, że one szaleją na moim punkcie i bez tego –
odparł pewnie.
- Uważaj – pogroziła mu palcem, a Tom szeroko się
uśmiechnął. – Pamiętaj, kto będzie gotował ci rosół – ostrzegła.
- Twierdzę, że one mnie kochają, a nie że ja tego chcę –
sprostował, gładząc ją po talii i nodze.
- Wybrnąłeś – odparła, spoglądając na Toma spod
ściągniętych brwi. – Wyjdziemy tyłem, już to załatwiłam. Moje mieszkanie też
już jest gotowe. Systemy alarmowe i monitoring działają. Spałam tam dziś,
chłopcy byli ze mną. Wszystko pod kontrolą. Jeśli Mike się tam pojawi, to
poradzą sobie z nim i będzie po problemie – uśmiechnęła się delikatnie,
wzruszając ramionami.
- Wszystko będzie dobrze, Maleńka – pogładził Scarlett po
plecach, a potem przyciągnął ją do siebie. Delikatnie przytuliła się do niego,
unikając jego stłuczonych żeber. Tom objął ją najszczelniej jak mógł i
pocałował w czubek głowy. – Apetycznie pachniesz – mruknął w jej włosy.
- Czekolada i wanilia, jak kiedyś. Wróciłam do tego
zapachu – odparła, uśmiechając się pod nosem. Tom lubił, kiedy używała tych
perfum. Wiedziała, że popadała w skrajności, ale bardzo chciała, żeby czuł się
dobrze. Był teraz najważniejszy. Zawsze pozostawał najważniejszy.
- Od zawsze kojarzyłaś mi się z wanilią. To twój zapach.
Pewnie dlatego, że używałaś go odkąd pamiętam. To było dosyć trudne, kiedy nie
byliśmy razem, bo za każdym razem, kiedy czułem wanilię, pojawiałaś mi się
przed oczami.
- I patrz, gdzie się znaleźliśmy – odpowiedziała,
podnosząc się. Spojrzała na niego ciepło, a potem ujęła jego dłoń. Lewą.
Delikatnie masowała kostki, na których znajdowały się strupki.
- Sądzę, że jesteśmy tu gdzie powinniśmy. Wiesz, kiedy
przyjadą moje ciuchy?
- Twoja mama uparła się, że sama dobierze ci garderobę.
Bill już wczoraj przywiózł do mnie twoje rzeczy, ale Simone stwierdziła, że
chce dla ciebie wybrać jakieś ubrania, więc nie oponowałam. Powinni zaraz być,
bo umawialiśmy się na piętnastą. Pojedziemy prosto do mieszkania, zaprosiłam
ich na obiad. Rainie i Candy mają dojechać do nas. A poteeeeeeeem – wyraźnie
przeciągnęła słowo, pochylając się i całując Toma krótko. – Będziesz już tylko
dla mnie. Ugotuję ci tyle rosołu ile zechcesz, będę cię poić galaretką i karmić
żelkami.
- Cokolwiek powiedziałaś, wychwyciłem jedynie: będziesz
już tylko dla mnie – Scarlett zaśmiała się i poklepała Toma po ramieniu. Trudne
sprawy lepiej odłożyć na później. Nie potrafiła sobie wyobrazić następnego
dnia. Tydzień wydawał jej się kosmicznie odległą przestrzenią, o miesiącu nie
wspominając. Mike istniał fizycznie w ich życiu. Jakkolwiek próbowała to
wypierać, pobicie Toma było jednoznacznym sygnałem na to, że ignorowanie go nic
nie da. Musiała stawić temu czoła. Wymyślić coś. Pomysł z konfrontacją bardzo
jej się spodobał. Mama, Shie i Liv sądzili, że zapomniała o tym, a ona wręcz
przeciwnie, intensywnie nad nim rozmyślała. Jednak na razie wolała zostawić dla
siebie wszystkie wnioski. Nie zamierzała działać sama. Nie była na tyle głupia,
żeby znów rzucać się na niego samodzielnie, jak chciała zrobić to w Los Angeles.
Potrzebowała idealnie dopracowanego planu, który zakończy tą sprawę raz na
zawsze. Mike stworzył genialną intrygę, a ona musiała być lepsza. Dlatego nie
mogła działać pochopnie. Postanowiła wrócić do swojego życia i pokazywania mu,
że nie ruszało ją to, co robił. A co najważniejsze, Tom miał wyjść do domu i to
był jej priorytet. Zamierzała zajmować się nim, żeby jak najszybciej wrócił do
zdrowia, a potem stawić czoła Mike’owi. Skrzywdził ją po raz ostatni. Jej
bliscy, dom, ich praca, wszystko było strzeżone. Mieli więcej ochrony niż
rodzina królewska. Wciąż czekała na wyniki ekspertyz z policji. Nie spieszyło
im się. Bergman nie był skłonny do przyjęcia jej teorii, choć była słuszna i oczywista.
Wszystko toczyło się powoli, ale miała nadzieję. Wiedziała, że sprawa zmierzała
w jakimś kierunku. Tom czuł się coraz lepiej. To najważniejsze. Jessica za
kilka dni miała wrócić z sanatorium. Scarlett wiedziała, że postanowiła pomóc
jej zaaklimatyzować się na nowo w domu dziecka. Do tego Super Bowl. Czekało ją
wiele pracy, ale tego właśnie potrzebowała. – Wiesz, kiedy zdałem sobie sprawę
z tego, że cię kocham? – wiedział, że tym zdaniem wyciągnie Scarlett z
zamyślenia. Przepadła na kilka chwil, dzięki czemu on sam mógł po prostu wpatrywać
się w nią. Jakkolwiek banalnie to brzmiało nawet w jego głowie, patrzenie na
Scarlett było nigdy nienudzącą się czynnością. Zerknęła na niego zaciekawiona. Uniosła
brwi, uśmiechając się jednym kącikiem ust. Podczas bezsennych nocy w szpitalu
dużo rozmyślał o ich związku. Dużo myślał o sobie, o wszystkim, co zdarzyło się
z nim od dwa tysiące ósmego roku. Miłość do Scarlett niemal od samego początku
wydawała mu się oczywista, teraz już nawet nie pamiętał życia, gdy jej nie
kochał. Jakby nie istniało. Dlatego w pewnym momencie zaczął zastanawiać się,
kiedy tak naprawdę zaczął ją kochać? Czy to była jedna chwila? Czy składowa
wielu dni? Sięgnął po dłoń Scarlett spoczywającą na jej udach i splótł ją z
własną. Prawa ręka radziła sobie lepiej niż lewa, ale na szczęście groźba
stałego urazu już minęła. Jego gitary mogły być spokojne. On też. – Wydaje mi
się, że wtedy, kiedy zabrałaś mnie do swojego domu. Byłem zapruty, a ty się mną
zajęłaś. Powiedziałaś, że zrobiłaś to nie po coś, ale dlatego, że jestem człowiekiem.
W tamtym czasie często zapominałem, że jestem człowiekiem, a tobie od początku
chodziło tylko o to. Niczego nie oczekiwałaś. Otaczały mnie dziesiątki
dziewczyn, które chciały, żebym je przeleciał albo wylansował, a ty nie
chciałaś nic, tylko mi pomóc – Scarlett uśmiechnęła się i delikatnie pogładziła
wnętrze jego dłoni. – Nie pokochałem ci, bo mi pomogłaś. Pokochałem cię, bo
zobaczyłaś we mnie prawdziwego m n i e. – Pochyliła się i złożyła na jego
ustach delikatny pocałunek, a potem długo wpatrywała się w niego. Delikatnie głaskał
ją po plecach, a ona wnętrze jego dłoni. Nastała chwila, którą można określić
jako jedną z tych, których się nie zapomina.
- Zawsze wydawało mi się, że coś drgnęło, kiedy zająłeś
się mną po pogrzebie taty. Wielu bliskich nie miało odwagi złożyć mi najzwyklejszych
kondolencji, a co dopiero spojrzeć w twarz, a ty przyszedłeś do mnie. Oboje
chyba wyczuwaliśmy, że coś się działo, ale… to wciąż było mało. Stanięcie twarzą
w twarz ze śmiercią nie mogło być łatwe, a ty po prostu to zrobiłeś. Zaimponowałeś
mi wtedy, ale pokochałem cię nie dlatego, że zająłeś się mną. Pokochałam cię,
bo chodziło ci o mnie, o prawdziwą m n i e.
- Cholernie się wtedy bałem – westchnął. – Liv zaskoczyła
mnie telefonem. Byłem przerażony, bo nie miałem pojęcia, co się robi lub mówi,
gdy ktoś umiera, ale kiedy cię zobaczyłem… zacząłem po prostu działać. –
Scarlett przytaknęła. Znów gdzieś odpływała myślami, jak mu się wydawało. Nie wiedział,
czy wróciła do tych strasznych dni po śmierci jej ojca, czy zabłądziła gdzieś
indziej.
- Nie potrafię określić momentu, w którym zaczęłam cię
kochać. Mam wrażenie, że to się dzieje od zawsze – powiedziała, uśmiechając się
delikatnie. – Próbowałam wymyślić, kiedy zaczęłam to czuć, ale nie pamiętam
dni, kiedy tego nie czułam – powiedziała, a jej uśmiech stał się szerszy i
cieplejszy. Sięgał jej oczu i ogrzał jego serce. Było tak cudownie, zwyczajnie,
we dwoje, ale drzwi się otworzyły i do pokoju wmaszerowała Simone. Obrzuciła
ich krótkim spojrzeniem i uśmiechnęła się radośnie.
- Bill pojechał po Rainie i Candy – stwierdziła. – To co?
Czas do domu? – zapytała stawiając na łóżku Toma mała torbę podróżną. Natychmiast
poderwał się z miejsca.
Obiad razem z Simone, Billem, Rainie i Candy upłynął im
bardzo miło. Scarlett gotowała, a Candy jej pomagała. Opowiadała, co nowego u
Jessici, bo jak się okazało, była bardziej na bieżąco. Wciąż smsowały,
mailowały, wysyłały sobie zdjęcia. Candy pokazała wszystkim nagranie piosenki Chanderlier, które udało się wykonać
przy pomocy koleżanki Jess z sanatorium. Scarlett usiadła z wrażenia. Jej talent
był nieopisany, tak wspaniały, że aż przerażający. W tym momencie zrozumiała
swoją mamę, która nie umiała jej pomóc. Zrozumiała, jak trudno musiało być jej
z jednym dzieckiem biegającym z aparatem, a drugim nieustannie śpiewającym do
dezodorantu. Wprawdzie ona wiedziała, jak pomóc Jessice, ale przecież ona miała
dopiero czternaście lat. To za wcześnie. Musiała mocno przemyśleć, co z nią
zrobić i omówić tą sprawę z dyrektorką Domu Dziecka. Wszystko po kolei. Chwilami
wydawało jej się, że brała na siebie zbyt dużo, ale tak trzeba. Istniało mnóstwo
spraw, które wymagały naprawienia. Podczas posiłku rozmawiali o samych
przyjemnych sprawach. Nikt nie poruszył tematu siniaków, ani śledztwa. Skupiali
się na przyszłości. Miło było słuchać o planach Simone na remont domu albo o
rozważaniach Candy, co do ukierunkowania w szkole. Bill i Rainie wspominali o
poszukiwaniach domu, a Scarlett i Tom spoglądali na siebie, wiedząc, że to nie
najlepszy czas na słowa. Simone długo i wylewnie żegnała się z Tomem, bo
planowała spakować się i wrócić do Loitsche. Gordon nie mógł się jej doczekać. Wydała
mu milion przykazów, jak miał o siebie dbać i nawet cofnęła się z korytarza,
żeby jeszcze raz go uściskać. Bill tylko wywracał oczami, a Rainie i Scarlett
wymieniały porozumiewawcze spojrzenia. Gdy wreszcie drzwi zamknęły się za nimi,
Tom poszedł się położyć. Poduszki i kołdry naciągnęła nową pościelą; granatową
z dwoma pomarańczowymi pasami u góry i jednym szerszym na dole. Tom lubił to
zestawienie kolorów, więc po raz kolejny pokierowała się jego gustem. Wcześniej
spała pod śliczną białą pościelą z motywem polnych kwiatów. No, ale to najmniej
ważne. Tom położył się, a ona zabrała się za sprzątanie. Kiedy wreszcie włożyła
ostatni talerz do zmywarki, a kuchnia wyglądała już przyzwoicie, dołączyła do
niego. Ociężale weszła na piętro, po czym zatrzymała się w drzwiach. Tom
przeglądał coś w Internecie. Leżał w ubraniu, choć miał wziąć prysznic i
założyć piżamę. Jak grzeczny pacjent. Uśmiechnęła się na tą myśl. Cudownie było
go widzieć całego i zdrowego. W domu. Odkąd wrócili, czuła się tak, jakby
ogromny ciężar spadł jej z serca. Podeszła do łóżka i wskrobała się na nie. Było
odrobinę za wysokie dla niej. Nie wiedziała, dlaczego je kupiła. Tom zamknął
laptopa i odłożył go na stolik, a Scarlett przysiadłszy na nogach, rozpuściła
włosy i odetchnęła. Ten dzień był bardziej męczący niż sądziła. Tom mierzył ją
tym swoim nieprzeniknionym spojrzeniem. Uśmiechnęła się i przysunęła bliżej. Mniej
więcej na równi z jego pasem. Nie zauważyła, że sukienka podniosła się jej
nieco, eksponując koronkowe wykończenie pończoch. Tomowi to na pewno nie
umknęło. Patrząc jej w oczy, położył dłoń na jej udzie i wsunął ją pod
sukienkę, zahaczając palcami o kawałek nagiej skóry. Nie spodziewała się tego. Popatrzyła
zadziwiona na jego rękę, a potem na niego i w pierwszej chwili chciała uciec. Chciała,
żeby ją zabrał. Potrzebowała sekundy lub dwóch, żeby uświadomić sobie, że to
przecież Tom.
- Co jeszcze chowasz pod tą sukienką? – zapytał, muskając
opuszkami skórę ponad pończochą.
- Same skarby – odparła, uśmiechając się tajemniczo. Przekrzywiła
głowę w bok, zerkając na Toma spod rzęs. Nie chciała zagłębiać się w swoją
kolejną niewłaściwą reakcję. Nie rozumiała tego. Lubiła, gdy ją przytulał,
dotykał albo całował. Dlaczego w takim razie zawsze najpierw chciała uciekać? –
Bardzo jesteś zmęczony?
- Po tych kilku dniach ciągłego leżenia czuję się
wyczerpany po tym, jak musiałem siedzieć, ale chyba przeżyję – zaśmiał się, a
ona mu zawtórowała. Wsunął dłoń głębiej, a palcami starał się zsunąć trochę jej
pończochę. Używał lewej ręki, więc szło mu trochę opornie, ale Scarlett po
prostu czekała, przyglądając się, skupieniu, jakie malowało się na jego twarzy.
Wreszcie cienki materiał ustąpił. Nie miał łatwego zadania, bo założyła
pończochy samonośne. Tom wydawał się być z siebie zadowolony. Jej sukienka znalazła
się jeszcze wyżej, na tyle że widział jej bieliznę. Jego zadowolenie wyraźnie
wzrosło, a Scarlett dalej przypatrywała mu się z zaciekawieniem. Mógłby pomóc
sobie prawą, ale wolał poćwiczyć lewą. Wreszcie położył dłoń na jej nodze,
palcami muskając materiał jej majtek. Kilka razy zacisnął pięść i wyprostował
palce, przy czym działy się dwie rzeczy. Tom krzywił się, jakby nadmiernie
wysilił rękę, co prawdopodobnie się stało, a ona bardzo wyraźnie czuła dotyk
jego palców na swojej skórze, co nie było jej obojętne. Trochę ją to
zaskoczyło. Cały czas wydawało jej się, że nie była zdolna do tego, żeby
reagować na jego dotyk. Owszem zdarzało się, że robiło jej się całkiem gorąco,
kiedy byli blisko, ale nie tak jak w tym momencie. Coś jakby się zmieniło. Odczuwała
to naprawdę. Była w pełni świadoma jego bliskości. Czuła coś takiego już kilka
razy odkąd do siebie wrócili, ale teraz… teraz to było coś zupełnie innego. Coś,
co dało jej nadzieję na to, że być może będzie potrafiła być z Tomem w każdym
tych słów znaczeniu. Chciała tego. Nie wiedziała, czy Tom to spostrzegł. Jednak
nim to mogło się stać, ujęła jego dłoń i zaczęła delikatnie masować kostki i
jej wewnętrzną środkową część.
- To, że wyszedłeś do domu, nie oznacza, że nagle
będziesz zupełnie zdrowy – odparła z małą przyganą w głosie, ale zaraz po tym
ucałowała wszystkie pięć kostek, szczególnie te, na których było najwięcej
strupków.
- Powinnaś zostać lekarzem, Maleńka. Masz lecznicze
właściwości – odparł, wygodniej opierając się o wezgłowie. Scarlett parsknęła
śmiechem, kręcąc głową.
- Proszę cię, Tom – roześmiała się głośniej. – Jutro spytasz,
czy bolało gdy spadałam z nieba?
- A bolało? – zapytał, spoglądając na nią z wielką
powagą.
- Wciąż mam siniaki – odpowiedziała zbolałym głosem. –
Ale ciebie musiało boleć bardziej, gdy wylądowałam na tobie – westchnęła z
żalem. – Połamane żebra, podbite oko, niesprawna ręka. Warto było? – zagadnęła z
bardzo sceptyczną miną. Tom wzruszył ramionami.
- Stało się, co ja na to mogę? – na to nie znalazła już
odpowiedzi, bo rozdzwonił się jej telefon. Nie spodziewała się już nikogo o tej
porze. Niechętnie przesunęła się na drugie brzeg łóżka i sięgnęła po aparat. Dzwonił
Bergman. Natychmiast odebrała. Usłyszała dwa zdania, po czym się rozłączył.
- Są wyniki analizy odcisków palców, muszę jechać na
komisariat – powiedziała, niemal zeskakując z łóżka. Znikając w garderobie, w
biegu odpięła sukienkę. Poprawiła pończochę, nie chcą tracić czasu na
zdejmowanie jej, po czym wciągnęła na siebie jeansy i czarny sweter z napisem iconic. Również w biegu zapinała zamki oficerek.
Tom zdążył wstać z łóżka. Popatrzyła na niego, jak na niezrównoważonego. –
Nawet o tym nie myśl – oznajmiła.
- Nie pojedziesz tam sama – odpowiedział, starając się
iść szybko i nieruchomo, co było raczej niemożliwe, więc bolały go żebra.
- Skarbie, wiem, że jesteś moim rycerzem – odparła podchodząc
do Toma. – Ale kilka godzin temu wyszedłeś ze szpitala i wciąż źle się czujesz.
Gdybyś miał wyjść jutro, też nie poszedłbyś tam dzisiaj ze mną – delikatnie oparła
dłonie na jego torsie i spojrzała mu głęboko w oczy. – Nawet gdybym zastała na
tym posterunku samego Mike’a, to już się nie boję. Stawię czoła wszystkiemu, bo
wiem, że z tobą wszystko dobrze. Dlatego masz tu zostać z Max’em, a ja pojadę z
Bashem na posterunek.
- Nie chcę, żebyś przechodziła przez to sama –
protestował.
- Tom, najgorsze, co mogło mnie spotkać, już minęło. Cokolwiek
mówią te wyniki, to nie będzie tragiczne. Może dowiem się, z kim współpracuje
Mike? Może ta osoba powie coś o nim? Wrócę najszybciej, jak się da – stanęła na
palcach, żeby pocałować Toma, ale i tak była zbyt niska. Pochylił się i złożył
na jej ustach czuły pocałunek.
- Uważaj na siebie – poprosił, a ona uśmiechnęła się
ciepło. Nie warto było z nią wojować. Może, gdyby nie bolało go tak bardzo
byłby w stanie bardziej się wykłócać, ale wiedział, że ważniejsze w tej chwili
było to, żeby doszedł do siebie, żeby móc ją chronić. Jeden wyjazd nie zaważy o
całej reszcie. Prędko zabrała telefon i torebkę, a ubierając się, tłumaczyła
Sebastianowi, gdzie jadą. Po chwili drzwi trzasnęły, a Tom wrócił do łóżka, bo
co lepszego mógł zrobić?
Po wejściu na posterunek, Scarlett od razu skierowała się
do gabinetu Bergmana. Bash zatrzymał się, żeby powiadomić policjanta
dyżurującego, po co i do kogo przyszła. Zapukała energicznie do drzwi, po czym
weszła, nie czekając na pozwolenie, czym zdenerwowała policjanta już na
wstępie. Obrzucił ją niezadowolonym spojrzeniem, po czym przywitał ją
skinieniem. Wskazał krzesło, na którym natychmiast usiadła.
- Wygląda na to, pani O’Connor – zaczął, bez pośpiechu
przeglądając jakieś dokumenty. – Wygląda na to, że naszym złoczyńcą jest
dziesięciolatek.
- Jak to? – zdziwiła.
- Zdjęliśmy odciski palców, z przesyłki, którą otrzymała
pani jako ostatnią. Zbadaliśmy je, o czym pani wie. Przed pięcioma godzinami
otrzymaliśmy wynik i natychmiast sprowadziłem na posterunek osobę, która
podrzuciła pani list – powiedział powoli i wyraźnie, jakby mówił do osoby
niespełna rozumu.
- No dobrze, ale mógłby pan jaśniej? – ponagliła.
- Lis podrzucił Daniel Tischner, jak się okazało,
zamieszkały przy tej samej ulicy, co pani matka.
- Jak to? – zapytała znów, nie rozumiejąc. Przecież zawsze
mieli dobre układy z Tischnerami. U nich nie przelewało się jeszcze bardziej,
niż u O’Connorów. Daniel był najmłodszym z siedmiorga dzieci. Sophie oddawała
im, co lepsze rzeczy po Liv i Scarlett, a najstarszy z synów Tischnerów – Adam często
kosił trawę w ich sadzie w zamian za drobną opłatę. Teraz już wyprowadził się z
domu, a z tego co Scarlett wiedziała, Sophie nie miała już nic wspólnego z ich
matką Johanną. Dlaczego Daniel miałby podrzucać jej anonimy?
- Chłopiec przyjechał tu razem z matką. Przyznał się do
wszystkiego – odparł, a Scarlett poczuła, jak spływa na nią fala zrozumienia.
Mike. Zlecił chłopcu, żeby podrzucił ten list. – Przyznała, że syn przyniósł do
domu pieniądze, które rzekomo znalazł. Nie sądziła, że je ukradł, więc je
przyjęła.
- On mu zapłacił. Przekupił go, żeby podrzucił ten list! –
przerwała policjantowi, co też mu się nie spodobało.
- Proszę pozwolić mi skończyć – odparł ostrzej. Łypnęła na
niego krótko. Był wyraźnie niezadowolony. – Proszę posłuchać – mówiąc to,
odwrócił w stronę Scarlett dyktafon i wcisnął guzik. Zatrzeszczało, a potem
rozbrzmiał dziecięcy głos.
- Ten pan
powiedział mi, że mogę szybko zarobić pięćset euro. Powiedziałem mu, że nie
będę kradł, a on się roześmiał i poklepał mnie po głowie. Wkurzyłem się, bo
zrobił tak, jakby był dzieckiem, ale wyjął pieniądze. Bardzo, bardzo dużo
pieniędzy. Nigdy nie mieliśmy tyle w domu. odliczył siedemset euro i
powiedział, że jeśli zaniosę jeden list, to dostanę te pieniądze. To połowa
tego, co zarabia tata. Miałem tylko zanieść list, więc dlaczego miałem się nie
zgodzić? Dał mi kopertę w takim zamykanym worku. I wyjaśnił, co mam z tym
zrobić. Powiedział, że to ma być do O’Connorów. Dał mi stówę i obiecał resztę
po powrocie. Pobiegłem i zrobiłem jak kazał, zostawiłem list. Nie sądziłem, że
to coś złego. Kiedy dawał mi pieniądze powiedział, że się spisałem, bo pani
Scarlett będzie miała niespodziankę. No, a potem sobie poszedł.
- Czy pamiętasz jak
wyglądał?
- Miał jasne włosy
i przypominał mi tego aktora, co Anke ma go w pokoju na plakacie.
- U Anke, siostry
Daniela wisi plakat Jima Felstona – dało się słyszeć głos matki chłopca. – Ma ich całe mnóstwo, jest w nim zakochana po
uszy. Kiedy Scarlett od O’Connorów się z nim prowadzała, bardzo to przeżywała i
miała nadzieję, że kiedyś przyjedzie z nim tutaj i moja Anke go spotka.
- W takim razie potwierdzasz,
że to ten człowiek? – w tle dało się słyszeć szum papieru.
- Tak, to ten pan
kazał mi zanieść list.
- Na razie
dziękuję, zaraz ktoś do was przyjdzie – dyktafon zgrzytnął i zaległa cisza.
Pierwsza myśl Scarlett to: Bergman umie być miły, ale zaraz potem uświadomiła
sobie, że Mike krążył po ulicy, przy której stał jej rodzinny dom. Po ulicy,
przy której mieszkali jej najbliżsi. To ją sprowadziło na zimię.
- Nawet, jeżeli nie chce mi pan uwierzyć w to, że Jim
Felston jest Mike’em Millerem, to tak czy siak ma pan dowód na to, że Jim
Felston zlecił wysłanie do mnie anonima. Jest mi bez różnicy, kogo pan skaże. Czy
to Felston czy Miller, serio. Kogo to obchodzi? Niech pan złapie tego
człowieka, bo zagraża już nie tylko mnie, ale też moim bliskim – odparła hardo.
Bergman popatrzył na nią przeciągle. Wydawało się, jakby ważył słowa. – Ach i oczekuję, że chłopiec nie poniesie żadnych
konsekwencji – zaznaczyła.
- Rzeczy, które pani przyniosła zostały poddane analizie.
Możemy przypuszczać, że jest, jak pani mówi. Zeznania tego chłopca potwierdzają
także, że anonimy są powiązane z osobą, którą pani wskazała – przyznał, ale w
tonie jego głosu kryło się zwątpienie.
- Ale? – zapytała, spoglądając wyczekująco na policjanta.
- Póki co to człowiek widmo.
- W takim razie trzeba wywabić wilka z lasu –
odpowiedziała. Pogodziła się z wizją konfrontacji z Mike’em. Była na nią
gotowa. Czekała na nią. Chciała, żeby już się zdarzyła. Chciała żyć dalej. Była
spokojna, opanowana i pewna siebie. Chyba nie tego spodziewał się Bergman. –
Niech pan o tym pomyśli. Jeśli będzie trzeba, chętnie zagram rolę przynęty. Mam
dosyć życia w strachu – powiedziała, wstając z miejsca. Pożegnała się z
policjantem i opuściła jego gabinet. Bash czekał na nią przed pomieszczeniem. Uśmiechnęła
się lekko do niego i ruszyła w kierunku wyjścia. Nie czuła się zagubiona, ani
skonsternowana. Nie dowiedziała się niczego, co mogłoby ją zaskoczyć lub
zszokować. Utwierdzała się w swoich przekonaniach. Podsunęła pomysł Bergmanowi.
Był trudny w życiu, ale mądry. Wiedziała, że prędzej czy później wymyśli coś na
rodzaj zasadzki. Czuła się spokojna. Myśli swobodnie krążyły jej w głowie. Serce
biło miarowo. Uśmiechała się nawet. Wracając do Toma zalogowała się na
twittera, gdzie zamieściła wpis:
Kocham dni, kiedy
wszystko znów zaczyna się układać. Jestem szczęśliwa i spokojna. Zima się
kończy, za chwilę nadejdzie wiosna. Poślijmy losowi szeroki uśmiech!
Do tego dodała zdjęcie, na którym uśmiechała się
najpiękniej jak umiała. Podobnie zrobiła z instagramem, dodając mnóstwo
szczęśliwych hasztagów. Mike może i wygrał kilka bitew, ale Scarlett podniosła
się z klęczek, gotowa pójść na prawdziwą wojnę i wygrać ją z uśmiechem na
twarzy.
Podoba mi się etap, który przed nami otwierasz. Bardzo jestem ciekawa, w jaki sposób będzie przebiegała ta pułapka. :)
OdpowiedzUsuńNo i odcinek w całości - jak zwykle - cud, miód, malina. Ale obiło mi się o uszy, że zbyt częste komplementy stają się pozbawione swojej "komplementowości" (jestem pewna, że nie ma takiego słowa, ale mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli) - więc bardzo ładnie proszę, Dark, napisz coś co można skrytykować.
Buziaki,
Lighty
Na zasadzkę zacieram rączki już od dawna i trochę się stresuję, że źle to napiszę, ale kocham ten pomysł i nie mogę się doczekać, aż się pojawi :D
UsuńKrytyka może być też pozytywna, więc krytykuj do woli :))
Fantastyczny odcinek :) I znowu mam niedosyt, ale tym razem nie dlatego, że czegoś zabrakło a dlatego, że chcę jeszcze więcej... :) Mówią, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, to mój jest nieokiełznanie większy niż odcinek, który nam zaserwowałaś :)
OdpowiedzUsuń~ina.
ps- Czemu nie można pisać na Ask'u już, jak jest się niezalogowanym?? Fajne to było, a teraz wyskakuje żądanie logowania :(
Dziękuję, kochana ;)
UsuńJeżeli chodzi o aska, to nie mam pojęcia o co chodzi. Być może wprowadzili jakieś nowe zasady i wymagają konta. Sama nie wiem. Jeśli będę wiedziała coś na ten temat, to na pewno napiszę na blogu.
Ja nie wiem jak to się dzieje, czy to ja coraz szybciej czytam, czy faktycznie jest jakby krócej? No,ale w gruncie rzeczy nie to jest przecież najważniejsze. Liczy się treść;D Nie wiem jak Ty tworzysz swoje opisy,ale wystarczy kilka zdań, jakieś wydawać by się mogło drobiazgi, a ja się czuję, jakbym uczestniczyła w imprezie urodzinowej z Javierem! Cieszę się, że Darcy wróciła,bo bardzo przyjemnie czyta się o tej dwójce (choć właściwie trójce!:). Nie do końca wykrystalizowała mi się (nie jestem pewna czy jest takie słowo;D)postać Darcy. Nie oczekuję, że stanie się nagle główną postacią i bedzie jej pełno,ale przez to, że nie ma jej wiele, jeszcze nie zdarzyłam "poznać" jej i jej charakteru. Scarlett i Toma z kolei mam wrażenie, że znam już całkiem dobrze;D Jak to z nimi jest, że nawet zwykła rozmowa przekształca się coś tak pięknego? Ze zwykłych chwil tworzysz im te niezapomniane. Aż się człowiek cieszy czytając;D
OdpowiedzUsuńNie muszę mówić, że przebieram nóżkami w oczekiwaniu na zasadzkę? :D
Katalin
Myślę, że po przebojach z buckim bucem jesteś biegła w czytaniu i szybkicha akcjach, więc to na pewno nie moja wina :D Darcy jeszcze się zarysuje. Na razie zasygnalizowałam jej postać, wchodzi do historii małymi kroczkami. Choć musisz pamiętać, że ona i Javier schodzą już na boczek, więc za dużo jej nie będzie, ale obiecuję, że zdołasz ją poznać :) Hazel też :D
UsuńScarlett i Tom to moje dziubaski. Jestem szczęśliwa, że znów mogę im słodzić <3
Co mogę napisać ? Uwielbiam Twoje opowiadanie i przygnębia mnie myśl o jego nieuchronnym końcu...
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze cudowny, kocham SiT razem, uwielbiam chwile gdy są tylko we dwoje. Mam nadzieję, że przed nami jeszcze dużo takich chwil tej dwójki, bo komu jak komu, ale im one się należą...
Czekam na oświadczyny bliźniaków i intuicja mi podpowiada, że dość szybko one nastąpią...
Dużo weny,
T.
" Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu" - Mark Twain
"Odważny, to nie ten kto się nie boi, ale ten który wie, że istnieją rzeczy ważniejsze niż strach. "- autor nieznany
Rzuciłam hasło z oświadczynami, ale to nie będzie takie oczywiste, bo byłoby za słodko, czyż nie? :D Jestem zachwycona najbliższym Prinzowym półroczem, bo będą działy się same fantastyczne rzeczy. Mam nadzieję, że tobie będą się podobać tak jak mnie :)
Usuńnie podpisuje sie twoim nickiem tylko podpisuje sie ania i promuje cie na inncyh blogach i zapraszam tu ludzi :) powinnas mi byc wdzieczna bo bedziesz dzieki mnie miala nowych czytelnikow!! ZA PROFESJONALNA PROMOCJE SIE PLACI
OdpowiedzUsuńale jak nie chcesz to nie i nie bede cie promowac i nadal bedziesz miala malo komci :( od dzis cie nie promuje zebys sobie wiedziala napisz do mnie jajk zmienisz decyzje
Nie. Dziekuje. Nie potrzebuje twojej pomocy. Jesli masz potrzebe promowac jakis blog, to zaloz wlasny i zajmij sie czyms pozytecznym, zamiast zawracac glowe mnie i innym bloggerom.
Usuńkochamkochamkocham <3, Javier wydaje się być spoko facetem, który po prostu miał w życiu pecha do lokowania swoich uczuć. kurde, też coś, taki przystojniaka może mieć każdą, ale zakochał się w Scarlett i ona go nie chciała. w zasadzie bardziej zauroczył, bo gdyby rzeczywiście kochał to nie zapomniał by o niej tak szybko. masz racje, ona zawsze darzyła prawdziwą miłością tylko Toma. Tom to jej jedyna i prawdziwa miłość. kurde chciałabym też taką, nie powiem, że nie. szkoda, że mam pecha. :c dobrze, że ma teraz Darcy, którą się zaopiekuje i jej córka ma na imię po nim. Hazel jak z piosenki Kelly Clarkson :D
OdpowiedzUsuńno i Scalett i Tom, więcej więcej więcej, no! niech się miziają, w ogóle czekam na jakiś erotyk między nimi. niech się zacznie coś dziać! o tak <3 w końcu się kochają, Scarlett zmyła piętno Mike'a, tak mi się wydaje, bo już nie jest taką mimozą. niech poszaleją :3 no i Tom, super hiper hero. jaaaa taki facet to skarb.
no i czekam na konfrontacje mojej ulubionej postaci Mike'a <3333 hahah! będzie ciekawie, widzę jak walą się maczugami albo czymś innym (?). no, w każdym razie, jestem ciekawa do czego on się posunie. on to jednak niezły stalker i psychol, troche przypomina mi te ganzerówny... boziuniu, chorzy ludzie nie tylko w opowiadaniu.
całuski, do kolejnego zobaczenia na Jaredzie :3
Omamo! Ostatnia scena mnie poruszyła, ale zacznijmy od początku :D
OdpowiedzUsuńWcześniej jakoś postać Javiera mi nie pasowała. Niby był w porządku, miły, spoko facet, ale jednak coś było nie tak. Teraz już wiem. Uświadomiłam sobie, że z Javierem wszystko jest okej, że Javier jest okej, ale nie w połączeniu ze Scarlett. Tutaj tkwiła moja niechęć do niego! I teraz na nowo dostrzegam, jego dobroć, życzliwość i chęć niesienia pomocy. Jestem strasznie ciekawa jak rozwiniesz ten wątek z Darcy ;)
Dalej potwierdza się moja opinia - Scarlett może być tylko i wyłącznie z Tomem. Tworzą wspólnie coś pięknego i dają mi nadzieję na to, że prawdziwa miłość istnieje. Mimo czasu, mimo kłótni i niedomówień - prawdziwa miłość nie mija, ona jest i trwa wiecznie. Ach, uwielbiam rozważania na temat miłości w kontekście związku S i T <3 :D
I w końcu Scarlett. Silna, waleczna. Taka jakiej mi brakowało. Taka, jaką podziwiam i ubóstwiam. Nie mogę się doczekać konfrontacji z Mike'm. Choć trochę się tego obawiam, ale czy słusznie? Przecież Scarlett świadomie podejmuje tę decyzję. No cóż, zobaczymy w następnych rozdziałach. :)
Odcinek jak zawsze rewelacyjny :) Od dłuższego czasu jestem wielką fanką Twojej twórczości, także z niecierpliwością czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuń